niedziela, 21 lutego 2016

Rozdział 25: Autokar pełen 90-latków

Will na serio naskrobał sobie u Rose. Nie zaszczyciła go nawet swoimi złośliwościami.  Na półgodzinnym postoju traktowała go jak powietrze. Na mnie też się troszkę obraziła, bo stanęłam w obronie chłopaka, mówiąc, że ta sytuacja z Marthą miała za zadanie zwrócenie na siebie uwagi. Byłam pewna, że Rose doskonale o tym wiedziała, ale czułam potrzebę obrony Willa. W barze na stacji benzynowej, gdzie mieliśmy postój, nie chciała usiąść ze mną, przy stoliku i dosiadła się do Theresy. Nie przyjęłam się tym zbytnio, bo w klasie jest wiele osób, które bardzo ucieszą się z mojego towarzystwa. Rose niestety nie jest tak popularna jak ja. Dziewczyny jej nie lubią, bo jest naprawdę ładna, pewna siebie oraz bardzo inteligentna. Można powiedzieć, że czują zagrożenie z jej strony. Chłopaki między sobą nazywali ją kiedyś często "zmarnowana piękność". Besztam ich za każdym razem, kiedy słyszę, jak określają ją w ten sposób. Mówią tak dlatego, bo Rose z wyglądu jest wyjątkowa; skóra biała jak porcelana, na jej policzkach, często pojawiające się naturalne czerwone rumieńce, duże błękitne oczy, drobny nos, kształtne usta, ładne rysy twarzy, długie czarne włosy, idealna figura (w tym duży biust), ale kiedy się odezwie cały czar znika.  Charakter Rose zakłóca całokształt. Sama tak nie uważam, ale chłopcy to chłopcy. Choć czasem zdarzają się takie wyjątki jak Will. Ja w dodatku wiem, że moja przyjaciółka robi to z premedytacją. Ta cała jej złośliwość... Odstrasza chłopaków, którzy jej nie interesują. Kiedy jednak ktoś jej się spodoba zachowuje się zupełnie inaczej. Niebieskooka miała dwóch chłopaków. Była w pierwszej klasie liceum, kiedy zaczęła chodzić z Adamem - "inteligentem". Moja przyjaciółka miała nadzieję, że wiążąc się z kimś podobnie inteligentnym jak ona, będzie mogła być sobą. Oj, jak bardzo się myliła. Faceci nie lubią, kiedy dziewczyna jest od nich w czymkolwiek lepsza. A szczególnie, kiedy wychodzi na to, że zawsze ma racje. Rose doświadczyła tego na własnej skórze. Drugi jej "podbój miłosny" chyba wszyscy znamy. Z Casanovą zaczęła chodzić w wakacje po pierwszej klasie. Tym razem przyjęła inną taktykę. Udawała słodką i uroczą, tak jak na pierwszy rzut oka oceniali ją wszyscy, którzy dopiero ją poznali. Efekt tego już poznaliśmy.

Dosiadłam się do stolika, przy którym siedziała stała grupka chłopców; Marcus, Lucas, Nathaniel i Victor. W ich towarzystwie świetnie odnalazł się Will, który również siedział z nimi. Do kompletu brakowało tylko Mike'a, ale on postanowił zająć się Louise, z którą dzięki mnie i Rose znowu się zszedł.  Jego miejsce przy stoliku zapełnił...David! Przystanęłam na chwilę, nie dowierzając własnym oczom. Czułam, że do sprawka Willa. Zrobiło mi się ciepło na serduchu, bo poczułam, że słusznie go broniłam. Przy stoliku nie było już wolnych krzeseł, więc pożyczyłam jedno, ze stolika obok. Dosiadłam się miedzy Victorem i Marcusem na skraju stołu.

- Na ciebie też Rose się obraziła? - spytał Will.

- Przejdzie jej - odpowiedziałam.

Rozmowa kręciła się głównie wokół wycieczki. Wszyscy mieliśmy złe przeczucia co do tego przez poprzednią nasz poprzedni wyjazd. Marcus wpadł na pomysł, że skoro po szkole mamy iść jeszcze na szkolenie do wojska, to może wycieczka ma mieć temat właśnie wojskowy. Will pochwycił pomysł, ale zmienił odrobinę temat.

- Słyszałem, że jak skończy się całe liceum w szkole prywatnej dla magów, to nie trzeba iść do wojska - Blondyn zerknął na Harvey'a - David, ty byłeś w prywatnej. Mówili coś o tym? - spytał.

Gołym okiem było widać, że mag lodu jest zaskoczony tym pytaniem. Podrapał się nerwowo z tyłu głowy.

- Taa, to prawda, ale musisz uczyć się przez całe sześć lat w prywatnej, żeby cię zwolnili z obowiązku.

- To nie fair - oburzył się Victor - Tylko dlatego, że kogoś nie stać na prywatną szkołe, musi iść do wojska.

- Wiesz, że wszystko kręci się wokół pieniędzy. Zawsze tak było i zawsze tak będzie - odezwałam się.

- Ej, są jeszcze jakieś inne bonusy jak skończysz prywatną szkołę? - spytał Nathaniel.

Skierowałam wzrok na bruneta. Wyczekiwałam odpowiedzi, nie dlatego, że mnie to obchodziło, ale dlatego, że nie mogłam uwierzyć, że widzę Davida, rozmawiającego z własnej, nieprzymuszonej woli.

- Po skończeniu szkoły, dostajesz od razu do ręki pozwolenie na magię.

- Serio?! - poruszałam się. Coś, o co staram się tak bardzo, w szkole prywatnej dostajesz tak naprawdę, za nic innego, jak pieniądze. David zmarszczył brwi, patrząc prosto na mnie.

- Czyli jakieś dwieście uczniów, tak po prostu dostaje zezwolenia, na koniec szkoły? - dopytałam. Chłopak pokręcił przecząco głową.

- Prywatne szkoły, mają mało uczniów, ze względu na to, że są płatne. Największa klasa u mnie miała szesnastu uczniów... A klasy były tylko trzy.

- Czemu w ogóle wróciłeś do normalnej szkoły? Wywalili cię za coś czy co? - spytał Lucas. To pytanie chodziło mi po głowie od początku, kiedy David pojawił się w naszej szkole, ale nigdy nie miałam okazji go zadać. Teraz już jej nie potrzebowałam.

David na chwilę się zaciął. Po krótkiej chwili odpowiedział;

- Rodzice otworzyli tutaj szpital prywatny.

Niby odpowiedział, ale ja już czułam, że jego tryb emo się włączył. Patrzył się przez dłuższy czas w blat stołu. Tak jak myślałam, David wstał od stolika i zaczął się kierować w stronę wyjścia. W drzwiach stał nasz wychowawca.

- Gdzie ty się wybierasz? - podniosłam lekko głos poirytowana, wstając od stołu. On znowu próbował uciec, jak zawsze. Daisy patrzył, a ja nie mogłam pokazać, że sobie nie radzę z tymi humorkami Davida. Ma wahania nastrojów jak kobieta w ciąży. Raz rozmawia normalnie, zachowuje się jak człowiek, a potem nagle zachowuje się, jak dzikus. Jakby był wychowywany poza jakimkolwiek kontaktem z ludźmi.

Chłopak spojrzał na mnie zdziwiony, marszcząc brwi

- Do autokaru...? Głucha jesteś, czy co? Stokrotka kazał już się wszystkim zbierać - Wskazał na nauczyciela kciukiem - W ogóle, co ty jesteś moja matka, żebym ci mówił gdzie idę?

Opadłam na krzesło. Chyba wyszłam na idiotkę. Za bardzo się skupiłam na jego osobie, spodziewając się tego trybu emo, że nawet nie usłyszałam Stokrotki. Wszyscy z naszego stolika dziwnie się na mnie patrzyli. Zgarnęłam wszystkie moje włosy do przodu i uderzyłam głową o blat. Słyszałam szuranie krzeseł o podłogę, co oznaczało, że wszyscy zaczęli się zbierać. Po chwili poczułam czyjąś rękę na ramieniu.

- Idziemy złośnico - powiedział Will.

- Jak on mnie irytuje - westchnęłam ciężko.

- Ale wydaje się całkiem normalny. Może na początku miał problem z kontaktem z ludźmi, ale teraz już nie potrzebuje twojej pomocy...

Nagle mnie oświeciło. Gdybym była bohaterką jakiejś starej kreskówki, to nad moją głową pojawiła by się żółta żarówka. Zerwałam się z krzesła.

- To jest to - Położyłam dłoń na ramionach blondyna. - To jest to! Will jesteś genialny!

- To wiem. Ale o co chodzi? - spytał, kiwając razem ze mną głową.

- Dzięki Will - powiedziałam i przytuliłam go mocno. Podbiegłam do wieszaka przy wyjściu i zaczęłam zakładać wszystkie warstwy mojego wierzchniego ubrania, które chroniło mnie przed tymi lodowatymi pięcioma stopniami na dworze.

Widziałam już, co David próbuje zrobić. Chce na siłę pokazać, że już świetnie dogaduje się ze wszystkimi, żebym już mu odpuściła. Nie ze mną te numery! I tak nie przestanę mu pomagać, dopóki naprawdę nie wyprowadzi mnie z równowagi albo do czasu, kiedy Stokrotka powie mi, że już nie muszę.

***

Jak obiecywał Stokrotka, dokładnie godzinę przed przyjazdem na miejsce aktywował runy. Mogłoby się zdawać, że autokar był wypełniony staruszkami po 90, a nie młodzieżą po 16-17 lat. Każdemu coś się działo. Jeden był cały odrętwiały, drugi cały się trząsł. Rose miała straszną migrenę i odgrodziła się od wszelkiego hałasu i światła swoją bluzą. Ja za to miałam ogromną gorączkę. Dam głowęm że miałam 40 stopni gorączki jak nie więcej. Oczywiście dla normalnej osoby, taka gorączka mogłaby być niebezpieczna, ale przez to, że moją naturą magiczną jest ogień, temperatura mojego ciała zawsze jest wyższa o dwa stopnie, niż u innych ludzi. Czułam jakbym miała się ugotować. Pozbyłam się wszystkich dodatkowych warstw moich ciuchów i zostałam tylko w podkoszulku i legginsach, które miałam pod jeansami. Nie pomogło. Jak nie cierpię zimna i najchętniej w zimę, nie wystawiłabym nosa na zewnątrz, tak wtedy byłam gotowa zedrzeć z siebie wszystkie ubrania i wyskoczyć na dwór, gdzie było tylko kilka stopni na plusie. Marcus zachował się podobnie. Też pozbył się wszystkich niepotrzebnych warstw, które tak jak mnie, chroniły go wcześniej przed zimnem na dworze. Nasze ciuchy oddaliśmy...Davidowi. Chłopak cały się trząsł, nawet zrobił się lekko siny. Siedział cały opatulony na fotelu przy oknie. Brał od wszystkich kurtki, bluzy, które nie były potrzebne i cały się nimi okrywał. Mag lodu, którego zimno nigdy nie ruszało, cały miał drgawki właśnie od zimna, a magowie ognia, którzy znoszą upały jak nikt inny, nagle chcieli się jak najszybciej ochłodzić. Ciekawe zjawisko, nie powiem, że nie. Theresa za to cała się na elektryzowała. Kiedy się jej niechcący dotknęło, kopał cię lekki prąd. Jej włosy lekko się unosiły i kierowały w stronę plastikowego zakończenia okien. Kiedy jedna połowa autokaru cierpiała na bóle mięśni, gorączkę, wyziębienie czy tym podobne, druga połowa poczuła się bardzo znużona i poszła spać. Jednym z tej grupy był Will. Cóż, przynajmniej lekko to zniósł. Na szczęście im dłużej przebywaliśmy w tej "antymagicznej atmosferze", tym czuliśmy się lepiej. Niektórzy odzyskali siły już po półgodzinie. Niestety moje nieprzyjemności utrzymywały się dosyć długo.

***

Czułam się beznadziejnie. Tak jakbym miała za chwilę zemdleć. Nie miałam na nic siły, ale jakoś wygramoliłam się z autokaru. Było i tak już o wiele lepiej niż na początku, kiedy Stokrotka aktywował runy. Rose też narzekała jeszcze trochę na głowę.
Stałam przy bagażach, patrząc na moją torbę z rzeczami. Żałowałam, że nie miałam walizki na kółkach. Zza autokaru wyskoczył Will. Rześki i radosny. Wziął głęboki wdech.

- Ah te świeże, wiejskie powietrze - westchnął.

- A ty już doszedłeś do siebie? - spytałam zdziwiona.

- Tak. W Sul Tower robili nam coś podobnego. Daj, wezmę twoją torbę, bo raczej jej nie doniesiesz - powiedział, schylając się po mój bagaż.

- Nie trzeba! - szybko krzyknęłam - Dam sobie radę sama!

- Jesteś pewna? Nie wyglądasz najlepiej...

- Dam radę! - złapałam za ucho torby. Nie lubię się wysługiwać innymi. Kiedy się nachyliłam, pojawiły mi się mroczki przed oczami. Za szybko się schyliłam pewnie. Nie podniosłam torby. Potrząsnęłam głową, żeby pozbyć się gwiazdek sprzed oczu. Nagle nie wiadomo skąd pojawił się Marcus.

- Will, ty lepiej idź pomóż Rose, bo ona też jest nieswoja. W dodatku może to odkupi te twoje przewinienia – powiedział do blondyna - Ja wezmę rzeczy Mercy.

- Naprawdę nie trzeba! - poderwałam się, żeby udowodnić, że mam siłę, żeby unieść moją torbę. Może i bym ją uniosła, gdybym to zrobiła powoli. Niestety tak nie zrobiłam. Znowu pojawiły się mroczki. Puściłam torbę i poczułam jak lecę do tyłu. Ziemio, już do ciebie lecę!

Nagle uderzyłam w coś plecami. Uniosłam oczy do góry i zobaczyłam twarz Davida. Kolejny wyrósł z ziemi? Tylko to zdążyłam pomyśleć, bo czas nagle zwolnił. Wszytko wyglądało jak w sloł monszyn.

- Uważaj trochę! - warknął, ale kiedy zauważył, że odpływam, złapał mnie szybko za ramię i obrócił się, pewniej mnie chwytając. Widziałam jak przez jakąś brudną szybę. Czułam, że powoli osuwam się w dół. Widziałam zamazaną twarz bruneta. Potem ktoś mi zaczął machać przed oczami i mnie wołać. To był chyba Marcus. Potem w moim zamazanym polu widzenia pojawił się również Will i zaczął mnie klepać w policzki. Nie za mocno, ale wystarczająco, żebym zaczęła wracać do trzeźwości.

Kiedy już wiedziałam, mniej więcej co się wokół mnie dzieje, dopiero odczułam, że leżę na ziemi. Funkcje poduszki pełniły nogi Davida. Przyszedł Stokrotka z pełnym zestawem - ciśnieniomierzem i latareczką, którą świeci się w oczy, żeby sprawdzić czy źrenice poprawnie reagują. Kiedy zaczął mierzyć mi ciśnienie, odgonił całe zbiegowisko. Tak naprawdę nie zauważyłam tej gromadki, dopóki pan Daisy ich nie odgonił.

Po sprawdzeniu, tego co miał sprawdzić, odezwał się David z uśmiechem;

- Następnym razem ostrzegaj, że lecisz do tyłu. Może zdążyłbym się odsunąć.

Spojrzałam na niego zabójczym wzrokiem.

- Może i teraz leżę na twoich kolanach, bo przed chwilą prawie zemdlałam, ale to nie znaczy, że nie mogę cię uderzyć w tę twoją buźkę.

- Widzi pan? - chłopak zwrócił się do naszego wychowawcy - Nie dość, że już mi grozi, to jeszcze potrafi sklecić sensowne zdanie. Chyba wszystko z nią w porządku.

- Chyba masz rację - potwierdził Stokrotka - Pomóż Mercy wstać i przyjdźcie razem do głównego budynku.

Daisy wstał, zabrał swoje rzeczy i znikł za autokarem.

- Gotowa, żeby usiąść? - spytał David.

- Chcę jak najszybciej wstać z tej zimnej ziemi - odpowiedziałam. Brunet wysunął mi pod pachy swoje ręce i zaczął mnie powoli unosić. Pff! Jakbym sama nie potrafiła usiąść.

- Nie kręci ci się w głowie? - spytał.

- Nie. Mogę już wstać? - niecierpliwiłam się.

- Tak, czekaj. Podam ci rękę.

- Mogę sama.

Chłopak wstał, ale ja wolałam wstać sama. Nie lubię jak ktoś skacze tak wokół mnie. Jeszcze gorsze uczucie jest wtedy, kiedy robi to ktoś, kogo nie lubię. Nie wiem wtedy jakie mają intencje. Już się podnosiłam, ale straciłam równowagę. Nie wiem, czy David to przewidział, czy też za wolno się ruszał, ale przed spotkaniem z ziemią uchroniły mnie jego nogi.

- A mówiłem, że ci pomogę?

Kiedy tylko usłyszałam jego ton głosu wyrażający "A nie mówiłem?" od razu się we mnie zagotowało. Odepchnęłam się od jego piszczeli i stanęłam na równe nogi.

- A mówiłam, że mogę sama?

Otrzepałam moją kurtkę i zaczęłam się oglądać na około, szukając mojego bagażu. Jedyne co widziałam to torba Davida.

- Gdzie moje rzeczy? – spytałam szybko.

- Ktoś wziął ze sobą… Chyba Marcus.

Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam szybkim krokiem do budynku, zostawiając bruneta w tyle.

- Tak w ogóle to nie ma za co! - krzyknął za moimi plecami.


Może i powinnam podziękować za pomoc, ale byłam zbyt zdenerwowana tą sytuacją. Nie cierpię, kiedy ktoś traktuje mnie jak jajko, które może się zbić. Prawie zemdlałam i wielkie halo! Przebiegł Stokrotka i zaczął mnie badać jakbym umierała. No kurde! Tylko zemdlałam i to na sekundę dosłownie. Potem jeszcze David się przyczepił, choć właściwie to ja go unieruchomiłam, bo na niego upadłam, ale to tylko szczegół... Gdybym była na jego miejscu to…. No dobra. Zachowałabym się dokładnie tak samo. Chyba jednak Theresa miała racje i jestem hipokrytką.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Coś ostatnio jestem dosyć regularna, jeżeli chodzi o wstawianie postów o.O Aż sama w to nie wierzę xD Nie wiem, czy uda mi się na następny weekend napisać rozdział, więc pewnie moją systematyczność zaburzę :P Po wycieczce zacznę już szybciej główną akcje, która ma być w tej części. Tak ,,Historia Mercy" jest podzielona na cztery części, a każda część kręci się w okół jednego głównego wydarzenia ^^ Część pierwsza jest najbardziej obszerna, bo muszę w niej zapoznać Was z bohaterami :v Chciałabym Wam strasznie podziękować za ponad 7750 wyświetleń! Strasznie Wam dziękuję <3 Wiem, że wiele z Was czyta mojego bloga, ale go nie obserwuje, dlatego przypominam, że jest taka opcja, którą Wam polecam, bo nie przegapicie wtedy żadnego mojego posta. Wystarczy jedno kliknięcie, a bardzo mnie ono uszczęśliwi ^^
No, ton chyba tyle miałam do powiedzenia... Trzymajcie się i do następnego posta!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz