Najbardziej
znienawidzony przeze
mnie
dźwięk na świecie? Dzwonek telefonu... Rano... Szczególnie kiedy
można się wyspać.
Błagam
cię Rose, odbierz!
-zakryłam
głowę poduszką.
Usłyszałam jęk niezadowolenia i kroki.
-Halo?
Tata? Nie nic mi nie jest. W wiadomościach? Czekaj ktoś się do
mnie próbuje dodzwonić... Halo? Mama? Tak wszystko w porządku. Co?
Nie, na serio nic mi nie jest. Tak...
Cholera,
czy ona może przestać gadać?! Ja chcę tu spać! Zadzwonił
kolejny telefon.
-Halo?
Nie wszystko w porządku... Przecież mnie znasz. -usłyszałam
Tessę.
Głosy
Theresy i Rose nie pozwalały mi zasnąć. Kto normalny dzwoni tak
wcześnie?! Nakryłam głowę poduszką.
-Czekaj
ktoś do mnie dzwoni. -powiedziała Rose. Już trzecia osoba?
-Ciocia
Judy? Mercy śpi... Tak u mnie i Mercy wszystko w porządku. No
prawie...
Wstałam jak oparzona i od razu znalazłam się koło
mojej przyjaciółki. Wyrwałam jej telefon z dłoni.
-Ciocia?
U mnie wszytko w porządku. -powiedziałam pospiesznie i zagryzłam
dolną wargę. Zapomniałam o kolanie i oczywiście bardzo dobitnie
sobie o nim przypomniałam. Nie chciałam, żeby ciotka się
martwiła.
-Kłamiesz.
-usłyszałam w słuchawce. Rose patrzyła na mnie swoimi zaspanymi,
błękitnymi oczami i się uśmiechała. Pokazałam jej język.
-Nie
kłamię ciociu. Na serio...
-Mercedes
mów co ci jest, ale to natychmiast, albo za chwilę wsiadam do
samochodu i sama się dowiem!
Oho! Ton nieznoszący sprzeciwu.
-No
dobra... Zrobiłam sobie coś z kolanem... Ale za nim coś powiesz
daj mi dokończyć. To nic strasznego. Mam opaskę usztywniającą i
mogę chodzić. Nogi mi nie urwało nie martw się.
Nie
muszę jej przecież mówić całej prawdy...
-Jak
twój Harley? -odezwała się do telefonu Theresa, przez co nie
zrozumiałam co powiedziała do mnie Judy.
-Czekaj
ciociu, wyjdę z pokoju, bo ktoś rozmawia jeszcze.
Wyszłam
w pokoju, a na korytarzu było mnóstwo osób. Wszyscy rozmawiali
przez telefon.
-Jak
się w ogóle dowiedziałaś, że coś się stało? -spytałam
wracając do pokoju. Wolałam jedną gadającą Therese.
-W
wiadomościach przed chwilą mówili o tym.
-Rozumiem...
-Czemu
nie odbierałaś telefonu?
-Popsuł
się...
-Sam?
-No
upadł na ziemie.
-Eh...
No dobra kochane. Ja idę się szykować do pracy. Dzwoń jak coś.
-Okej.
Pa. -rozłączyłam się. Usiadłam koło Rose na moim łóżku. Moja
przyjaciółka bacznie przysłuchiwała się rozmowie Theresy.
-No
dobra. Tak wiem. Tak, ja ciebie też całuje. Pa. -Rozłączyła się.
-Całujesz,
co? -spytała Rose. -Która klasa? A może nie chodzi do naszej
szkoły. W sumie to jestem pewna, że nie, bo już bym wiedziała, że
masz kogoś.
-Skąd
wiesz, że nie rozmawiałam z mamą na przykład?
-Wątpię
żebyś pytała mamę o motor... W dodatku twoja matka na pewno wie
co się wydarzyło, bo twój ojciec tu przyjechał...
-Nie
muszę nic ci mówić...
-A
czy ja mówię, że musisz? Szatyn, brunet? A może blondyn? Tylko
nie mów mi, że rudy. -Rose nadal wypytywała.
-Jezu
szatyn... Daj mi już spokój.
-Ty
wiesz co? Powinnaś być bardziej otwarta na innych kochana.
-brunetka ułożyła usta w dzióbek. Theresa w odpowiedzi tylko
warknęła.
-Nie
wiem jak wy dziewczyny... -odezwałam się. -Ale ja idę dalej spać.
-Dobry
pomysł. -odpowiedziała Rose i walnęła się koło mnie na łóżko.
Blondynka ruszyła w stronę swojego i zrobiła dokładnie to samo.
-Teee,
Rose... Nie masz przypadkiem swojego łóżka? -powiedziałam to
leżącej koło mnie dziewczyny.
-Nie
mam. Ukradli.-odpowiedziała niewyraźne. Położyłam się koło
niej. Nie pierwszy raz spałyśmy w jednym łóżku. Modliłam się
tylko żeby nie chrapała, bo czasem jej się to zdarzało.
Dziewczyny
obudziły mnie, jak szykowały się na śniadanie. Zdziwiło mnie
zachowanie Rose. Zwykle to ja musiałam ją wyciągać z łóżka, a
nie ona mnie. Była już ubrana. Miała na sobie krótkie dżinsowe
spodenki i biały top z krótkim rękawem z jakimś napisem. Włosy
miała spięte w wysoki kucyk. Rose nie jedna dziewczyna
pozazdrościłaby jej urody. Jasna cera, ale nie za blada, pełne
usta, duże niebieskie oczy, długie rzęsy i jeszcze te kruczoczarne
włosy. Figurę też ma super. Może jest trochę niska (167 cm
wzrostu) w porównaniu ze mną (176 cm wzrostu). Spojrzałam zaspanym
oczami na Therese. Była podobnego wzrostu i budowy ciała co ja. Miała oliwkową cerę tak jak ja (w sumie, to jednak ja mam odrobinę
ciemniejszą), obcięte do ramion proste, blond włosy. Ubrała się
w luźne podarte dżinsy i czarną bluzkę na krótki rękaw z nazwą
jakiegoś zespołu.
-Czemu
mnie nie obudziłaś? - odezwałam się do Rose i usiadłam na łóżku, ziewając.
-Nie
budziłam cie, bo tak smacznie spałaś. W ogóle to przedłużyli
czas śniadania. Można przyjść nawet o dwunastej jak ktoś chce.
-odezwała się do mnie brunetka poprawiając kucyk.
-Tak.
Jeszcze dziś ma być taki luźny dzień. Cały czas mamy wolne.- dodała blondynka.
-To
po co się ubieracie? -spytałam. Nie rozumiałam ich pośpiechu.
-Ja
idę na rozeznanie. Coś czuję, że panienka Thunder nie powiedziała
mi wszystkiego. -odpowiedziała Rose, przeglądając się w lustrze
przy drzwiach wyjściowych.
-Mnie
ojciec wezwał. -powiedziała Theresa.
-Od
razu jak wrócisz to powiesz mi co nowego wiesz.
-Nic
ci nie powiem Polk.
Blondynka minęła Rose i wyszła z
pokoju.
-Ja też już spadam Mercy. Do zobaczenia na stołówce.
-też wyszła. Postanowiłam pójść wziąć prysznic, bo
poprzedniego dnia zasnęłam jak dziewczyny gadały i się nie umyłam.
Po prysznicu założyłam na siebie dresy koloru pieprzu zmieszanego z solą i jakąś
pierwszą lepszą koszulkę na krótki rękawek. Związałam włosy
w kucyk (co zajęło mi jakieś pięć minut, bo... bo to moje włosy)
i wyszłam z pokoju. Miałam zamiar skierować się od razu na
stołówkę, bo byłam głodna. Przechodząc po korytarzu usłyszałam
z za pewnych drzwi rozmowę:
-Daliśmy
się złapać w pułapkę... Przecież to było takie oczywiste.
-usłyszałam bardzo wyraźnie męski głos. Rozmawiają o tym co
wydarzyło wczoraj... Zbliżyłam ucho do drzwi.
-Rada
oficjalnie ustaliła, że oddajemy im kawałek ziemi. Wysiedlamy
wszystkich magów z tamtych terenów. Co mamy jeszcze do
przedyskutowania?
To musiał być ojciec Theresy...Był zapewne
bardzo blisko drzwi, bo dobrze go słyszałam.
-Sądzę
, że nie powinniśmy oddawać im tej ziemi. Zaatakowali naszych
uczniów z całego kraju, a my mamy jeszcze oddawać im nasze
ziemie?! -powiedziała jakaś kobieta.
-To
się nazywa taktyczny odwrót. Gdybyśmy wywołali im wojnę były by
większe szkody. Jeżeli to wszystko to ja już może wyjdę.
Nie
zdążyłam odskoczyć od drzwi, bo otworzyły się do wnętrza
pokoju, a ja poleciałam jak długa na ziemie.
-Mercedes?
-powiedziała Theresa. Okazało się, że ona też tam była. Tak
samo jak wszyscy nauczyciele i ojciec blondynki.
-Znasz
tą dziewczynę? -odezwał się do Tessy jej ojciec.
-Tak,
to Mercedes Uchiha. -powiedziała. Nie no super! Ciekawe co teraz
ze mną zrobią? Podniosłam się ostrożnie na kolana.
Zobaczyłam jak Stokrotka patrzy na mnie wzrokiem pełnym nagany. Pan
Thunder ukucnął przede mną.
-Panienka
wie, że podsłuchiwanie jest złe? -odezwał się.
-Ale
ja nie podsłuchiwałam. Po prostu oparłam się o drzwi, bo zabolało
mnie kolano i akurat ktoś otworzył drzwi. -powiedziałam
poddenerwowana.
-Kłamać
też nie można. -pogroził mi palcem przed nosem. - Dodatkowo, z
tego co mi wiadomo to panienka nie była jeszcze przesłuchiwana...
Tak się składa, że mam teraz czas...
Ja
mam po prostu talent do pakowania się w kłopoty! Po pierwsze, jako
jedyna z całej wycieczki trafiłam na tego dziwnego faceta z kataną,
po drugie za podsłuchiwanie rozmowy, z której i tak wszystko
wiedziałam wcześniej zostałam w plątana w samorząd szkolny! Nie
mogło się stać nic gorszego. Nie dość, że przepytywali mnie
przez godzinę, to jeszcze mam być zastępczynią Theresy! Dlaczego?
A no, dlatego, bo wiem więcej od innych. Okazało się, a raczej ja
się dowiedziałam, że każdy przewodniczący samorządu szkolnego
jest wplątany w sprawy rady. I tak jest we wszystkich szkołach w
naszym kraju. Dowiedziałam się jeszcze tylko kilku, mało istotnych
dla mnie rzeczy, musiałam złożyć przysięgę, podpisać jakiś
papier. W ten sposób stałam się mimo wolni zastępcą
przewodniczącej. Teraz będę kablem. Extra! Nie
dziwię się czemu nikt nie lubi Theresy, skoro ona donosi wszystko
do dyrektora. Byłam jeszcze wściekła na Rose, bo ona też o
wszystkim wie, ale oczywiście nie dojdzie do samorządu, bo Tessa
nie chce, żeby wydało się, że cokolwiek mówiła.
Szłam
korytarzem razem z blondynką w stronę jadalni. Modliłam się, żeby
zostało dla mnie coś do jedzenia. Umierałam z głodu. W dodatku
potrzebowałam dużej ilości jedzenia, żeby moja energia magiczną
się zregenerowała. Przy jadalni poczułam znajomy zapach. Nikt
chyba by go nie wyczuł, ale ja byłam CHOLERNIE GŁODNA. Z wielką
chęcią rzuciłabym się do środka pomieszczenia, ale nie, nie
mogłam! Oczywiście moje kolano przypomniało o sobie (już chyba
setny raz tego dnia) i musiałam poczłapać zwykłym tempem. Kiedy
tylko weszłam do stołówki zobaczyłam, że mało stolików jest po
zajmowanych. Pewnie wszyscy już zdążyli zjeść. Skierowałam
wzrok w stronę szwedzkiego stołu. Jajecznica! To ona tak pięknie
pachniała. Co prawda pewnie była już zimna, ale kogo to obchodzi?
Bo na pewno nie mnie. Byłam za bardzo wygłodniała, żeby martwić
się o temperaturę mojego przyszłego posiłku. Wzięłam dwa
talerze. Jeden oczywiście na jajecznice, bo miałam zamiar wpakować
jej tyle ile się da, a drugi na kanapki. Ruszyłam w stronę mojego
ukochanego posiłku, ale przed nosem przeleciało mi coś, a raczej
ktoś. Kto inny, jak nie David, mógł sprawić, że mój dzień
stanie się jeszcze gorszy?! Pomyśleć, że wczoraj poczułam
odrobinę sympatii do jego osoby. Aż dreszcz mnie
przechodzi!
Jeszcze ma zamiar zjeść mi moją jajecznice!
O nie, drogi panie! Tego ci nie pozwolę zrobić! Jajecznica
jest moja!
-Byłam tu pierwsza. -powiedziałam chłodno,
pchając go w bok.
Cisza.
-Nie ignoruj mnie!-podniosłam
głos
-Coś mówiłaś?- spytał, udając greka.
-Tak! Mówiłam,
że byłam pierwsza!
-Spokojnie. Nie mam zamiaru jeść zimnej
jajecznicy jeżeli o to ci chodzi.
Przynajmniej tyle!
Nałożyłam
sobie jajecznicy, tyle ile się dało, zrobiłam kanapki i miałam
zamiar ruszyć do stolika, gdzie wcześniej zauważyłam Willa i
Rose, ale przypomniałam sobie jedną rzecz. Chwyciłam szybko Davida
za kaptur (talerz z jajecznicą położyłam na talerzu z kanapkami,
który trzymałam w lewej ręce).
Kierował się w przeciwnym
kierunku, niż stolik, do którego ja zmierzałam, a to oznaczało,
że nie posłuchał mojej prośby.
-Myślisz,
że co ty robisz? -spytałam gniewnie.
-Myślę,
że idę zjeść śniadanie. -wysyczał przez zęby. -A teraz
łaskawie puść mnie. Ja nic to ciebie nie mam i nie wchodzę ci w
drogę...
-A
ja do ciebie mam i to dużo. A teraz chodź! -pociągnęłam go za
kaptur i ruszyłam w stronę odpowiedniego dla niego stolika. Nie
będzie mnie lekceważył! Co to, to nie! Zauważyłam,
że do stolika zdążyła dosiąść się Theresa. David nadal się
opierał, ale już nie tak bardzo jak na początku.
-Słuchaj
no! Już zapomniałeś co ci wczoraj mówiłam?
-Nie,
ale nie mam zamiaru słuchać żadnych rozkazów!
-O
mylisz się! Będziesz! I to moich.
Doszliśmy
do stolika. Rose podniosła głowę z blatu i spojrzała na nas.
-Siadaj.
-powiedziałam.
-Nie
mam za...
-Siadaj!
-podniosłam ton, chwyciłam go za ramie i pociągnęłam do dołu.
Dzięki Bogu, usiadł. Usiadłam
między Rose, a Theresą. Miałam już dość bruneta.
-Proszę,
proszę... Któż to nas zaszczycił swoją obecnością...
-powiedziała niebieskooka sarkastycznym tonem . -Wiesz, nie
wiedziałam czy kiedykolwiek nadejdzie ten dzień, ale o niebiosa!
Nadszedł
David
tylko groźnie na nią spojrzał. Rose tylko prychnęła i położyła
się na blacie stołu. Will przyglądał się raz mi, raz Davidowi.
Ja zabrałam się od razu za moją jajecznicę. Kiedy przełknęłam
pierwszy kęs, pomyślałam, że lepsza byłaby ciepła, więc
spróbowałam ją podgrzać. Ustawiłam dłoń nad talerzem i
zaczęłam wydobywać moją magię. Zrobiło mi się ciemno przed
oczami. Ktoś złapał mnie za ramiona.
-Cholera
Mercy! -usłyszałam głos mojej przyjaciółki.
-Wszystko
w porządku? -spytał Will. Poczułam przyjemny wietrzyk na twarz.
Powoli odzyskiwałam wzrok. Ujrzałam Willa machającego jakąś
kartką, ulotką, albo czymś w stylu. Za ramiona trzymała mnie
Rose. Usiadłam powoli na swoje miejsce. To nie było przyjemne
uczucie...
-Co
się stało? Wszystko okey? -spytał ponownie blondyn. Spojrzałam na
moje dłonie. Trzęsły się! Super! Coś jest nie tak z moimi
zasobami magii.
-Tak,
po prostu nie zregenerowała mi się do końca energia magiczna...
-Może
chcesz iść do pielęgniarki? Jest tutaj jedna... -zaproponowała
Theresa.
-Później...
Na razie mam zamiar zjeść tą jajecznicę! Co z tego, że jest
zimna... Jakoś przeżyję... -odpowiedziałam i zabrałam się za
jedzenie.
-A
ty co? - do Davida zwróciła się Rose. -Dziewczyna cię uratowała,
a ty ani me, ani be. Co z ciebie za facet?
Zakrztusiłam
się jajecznicą. Zapomniałam powiedzieć Willowi i Rose, żeby nic
nie mówili.
-Rose..
-zaczęłam.
-Czekaj
daj mi dokończyć... -powiedziała do mnie i z powrotem zwróciła
się do chłopaka. - Czy ty zdajesz sobie sprawę, że ta dziewczyna
-wskazała na mnie palcem. -niosła cię ponad DWIE godziny, jak nie
więcej, na barkach. Była ranna, ale nie zostawiła cię w lesie.
Nie wydaje mi się, że nawet jej podziękowałeś, za to co
zrobiła... Co z ciebie za dupek się zrobił?
-Nic
o tym nie wiedziałem -powiedział, prostując się na krześle.
-Co?
-spytała zaskoczona.
-No
tak to. Panna wybawicielka, której teraz dziękuję przy świadkach,
żeby nie było, powiedziała, że to ty i Will mnie znaleźliście.
Wszyscy
nagle spojrzeli na mnie. Powili zniżałam się pod stół.
-Czemu
nie powiedziałaś mu?! -powiedziała z wyrzutem Rose.
Co
tu zrobić? Co tu zrobić? Wiem!
-Tessa,
zaprowadzisz mnie do pielęgniarki? Trochę gorzej się poczułam.
-odwróciłam głowę do blondynki, ale kontem oka zobaczyłam jak
jedna brew niebieskookiej się podnosi.
-Tak...
-opowiedziała, podnosząc
się Theresa. Uratowana!
-Siadaj...
Ja zaprowadzę naszą Mercy. -powiedziała Rose. Jednak
nie...
-Nie
wiesz gdzie jest pielęgniarka... -powiedziałam, próbując się
jakoś uratować.
-Ale
za raz się dowiem. -podeszłą do Theresy. Blondynka, jak na złość
dała jej szczegółowe instrukcje jak pójść do pielęgniarki. Mam
przechlapane!
-Czemu
mu nie powiedziałaś? -spytała Rose, kiedy wyszłyśmy ze stołówki.
-A
po co miałabym mu mówić. Nie musi wszystkiego wiedzieć...
-Czy
ty już w ogóle nie myślisz? -spytała kręcąc głową. Oparła
się o ścianę i założyła ręce na piersi.
-O
co ci chodzi?
-Chodzi
mi o to rudzielcu, że gdybyś u powiedziała, że go przyniosłaś
to by teraz skakał w okół ciebie i nie zachowałby się tak jak
wczoraj...
-Znowu
nazwałaś mnie rudzielcem?!
-A
ty tylko tyle wyłapałaś z mojej wypowiedzi?
-Rose,
słuchaj. Nie widziałaś go... Nie wiesz w jakim on był stanie...
-Oh,
uwierz domyślam się. Zapewne był bliski załamania i postanowiłaś
powiedzieć mu, ze może odpłacić swoje winy, czyż nie? I
oczywiście najpierw poprosiłaś go o pomoc przy ranie. Tu był twój
błąd. Gdybyś zaczęła od nakazania mu posłuszeństwa... Boże
jak to dziwnie brzmi... -zaśmiała się. -To by od razu się
zgodził.
-To
co mam teraz zrobić? W ogóle to strasznie mi się nie podoba, że
Stokrotka wybrał akurat mnie. Ha! I pewnie nie wierzy, że mi się
uda, ale mu pokażę!
-O
to mu właśnie chodzi. Stokrotka nie jest taki głupi, jak ci się
wydaje. Wie, że się nie znosicie. Dodatkowo jesteście w tej samej
drużynie. Chodziło mu głównie o to, żeby wasz relacje się
poprawiły...
-Niech
ten stary pryk nie wyobraża sobie za wiele. Nawet jak będę pomagać
Davidowi, to przyjaźnić się z nim nie będę!
-Może
nie od razu...
-WCALE!
-Ile
lat ja już cie znam Mercy? Znam cię na tyle dobrze, żeby wiedzieć
co będzie. W podstawówce się przyjaźniliście, prawda?
-No
tak, ale nie był taki jak teraz!
-Ty
też nie jesteś taka jak wcześniej... Na przykład nie jesteś już
ruda. -zaśmiała się.
-Wiesz
co? Za to ty wcale się nie zmieniłaś! -pokazałam jej język.
Podeszła do mnie i objęła mnie ramieniem.
-I
się nie zmienię. Przecież za to mnie kochasz. -zaśmiała się i
poszłyśmy razem w stronę pokoju, gdzie miała być pielęgniarka.
Po drodze opowiedziałam, ze szczegółami jak zostaliśmy
zaatakowani. Pielęgniarka powiedziała mi, to co sama wiedziałam, a
mianowicie, że moje zasoby magiczne się nie zregenerowały.
Niestety z tego powodu zostałam uziemiona w pokoju żeby się nie
przemęczać i "naładować akumulatory magiczne". Od
małego nienawidziłam, nienawidzę, i będę nienawidzić taką
bezczynność. Nie cierpię nic nie robić. Musiałam do końca
wycieczki (przez cały tydzień) siedzieć w moim pokoju. Miałam
jednak sporo rzeczy do roboty i nie nudziło mi się aż tak.
Próbowałam rozszyfrować jak to się stało, że moja Insidiona
się odblokowała i przybrała
formę sztyletu. Mały postęp już był. Udało mi się w pokoju
(mimo zakazu pielęgniarki) sprawić, żeby przybrała tę samą
formę dwa razy. Niestety nadal nie wiem jak to się dzieje. Nie
znalazłam jednego tego samego sposobu, ale i tak postęp był.
Często do naszego pokoju przychodziły różne osoby z klasy.
Najczęstszym gościem był oczywiście Will, którego strasznie
zainteresowała moja broń. Po tych sześciu dniach siedzenia w
pokoju wycieczka się skończyła i wróciłam razem z innymi do
akademika.
-------------------------------------------------------------------------------------------
No i jest! Już pod dłuższej przerwie wracam! Sporo się u mnie działo i dlatego rozdział nie jest może najlepszy, ale jest! :D W tym tygodniu pojawi się już kolejny rozdział, więc zaglądajcie na bloga ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz