Następną lekcją była fizyka.
Zastanawiam się dlaczego jeszcze ten przedmiot nie został wycofany.
W końcu magia i fizyka nie idą w parze, prawda? Magia może nagiąć
albo złamać każde prawo fizyczne. Mimo wszystko i tak musimy
siedzieć i uczyć się o prawach, które już dawno zostały
złamane. Głupota prawda?
Po lekcji poszłam szukać Theresy. Na
każdej przerwie musiała odbyć patrol. Ja też musiałam na niego
chodzić, bo jestem jej zastępczynią, ale ustaliłyśmy, że
będziemy chodzić na zmianę. Jeden tydzień ona, drugi ja. Teraz
wypadała jej kolej. Według rozpiski, z której korzystałam też
ja, teraz powinna być gdzieś przy schodach w gimnazjalnej części.
Mówię wam! Podsłuchanie
ojca Theresy i reszty nauczycieli na
tej wycieczce, to była najgłupsza
rzecz jaką zrobiłam. Te spacerki po szkole to mały pikuś. Ale
pisanie raportów to dopiero miazga. A najgorsze jest to, że
wszystko musi być zgodne z prawdą, bo inaczej nie da się tego
napisać. Dostaje się specjalne, zaklęte pióro (tego jeszcze
brakowało, żebym w erze komputerów i dotykowych
telefonów pisała odręcznie),
które kiedy napiszę się kłamstwo spala całą kartkę i wszystko
trzeba pisać od nowa. Niby nic strasznego, ale za nieoddanie raportu
na czas dostaje się jakąś karę.
Znalazłam blondynkę, rozmawiającą przez
telefon przy oknie na parterze w
części gimnazjalnej. Ładnie to
tak urządzać sobie pogaduszki, kiedy to jest się na patrolu?
Część gimnazjalna wygląda
zupełnie inaczej niż część licealna. Można powiedzieć, że
jest bardziej nowoczesna. W te wakacje remontowano skrzydło
gimnazjalne, więc nie ma czemu się dziwić. Ściany były obudowane
poduszkami. Tak, poduszkami. Specjalnie żeby nikt nie rozbił sobie
głowy, nie złamał ręki, nogi itd. Brakowało tylko, żeby jeszcze
podłogę zrobili z materacy. Ale już wyjaśniam dokładniej,
dlaczego ściany są obite poduszkami. Otóż każdy mag jest
nadpobudliwy w dzieciństwie (Rose to nie jest dobry przykład, ale
z nią jest coś po prostu nie tak). Ciągle biega, przewraca
się, wpada na głupie pomysły itd. W gimnazjum młodzi magowie mają
mało zajęć fizycznych, bo z materiałem gimnazjalnym i ze szkoły
średniej trzeba się wyrobić do drugiej klasy liceum, bo wtedy są
matury, które zwykli nastolatkowie zdają w 3 klasie szkoły
średniej. Dzieje się to dlatego, że dwie ostatnie klasy liceum
magicznego (trzecia i czwarta) są przeznaczone do wychowania
magicznego i zbudowania większej masy mięśniowej. Nie ma żadnych
lekcji typu język ojczysty, czy matematyka... No chyba, że samemu
się na nie zapisze, bo jest taka opcja. Od trzeciej klasy odbywają
się tylko zajęcia o magii, broniach, runach itd. Jest też
strasznie dużo zajęć szkoleniowych. Tak to już nie będzie zwykły
w-f. Będą nas męczyć codziennie przez około cztery godziny
wysiłkiem fizycznym, połączonym razem z wysiłkiem magicznym.
Istna miazga! Jestem ciekawa jak moja leniwa przyjaciółka sobie
wtedy poradzi...
Ruszyłam powoli w stronę Theresy
Wyglądała jakby rozmowa
telefoniczna nie
była zbyt przyjemna. Kiedy skończyła, uniosła telefon tak jakby
chciała go rzucić. Zamachnęła,
ale nie wypuściła komórki z dłoni. Jej
proste blond włosy, obcięte do ramion lekko się na elektryzowały,
bo zaczęły kierować się do ściany, która oddzielała jedno okno
od drugiego.
- Hej Tessa... - zawołałam, dotykając
jej ramienia. Strasznie
nie lubię wołać na nią Tessa, bo wydaje mi się to strasznie
sztuczne, ale wolałam nie wywoływać konfliktów.
- Czego?! - wrzasnęła, odwracając się.
Kiedy zobaczyła, że to ja, trochę się uspokoiła.
- To tylko ty...- westchnęła ciężko i
schowała telefon, do torby, która leżała na parapecie. Każdy
uczeń miał taką samą torbę na ramię. Te licealistów różniły
się tylko kolorem od tych gimnazjalnych. Nasze były granatowe, tam
samo jak nasze mundurki, a gimnazjalistów brązowe.
- No wiesz co... "Tylko ty"? -
naśladowałam jej głos. - Czuję się urażona! - zaśmiałam się.
- Daj spokój nie mam nastroju do żartów.
Czego chcesz? - spytała śmiertelnie poważnie, nawet jak na nią. A
ona prawie zawsze była poważna. Szłyśmy zgodnie z planem patrolu.
Teraz wchodziłyśmy po schodach na drugie piętro. Jej
włosy opadły i nie unosiły się w powietrzy, jak chwilę temu.
- Jesteśmy wszyscy zaproszeni na obiad po
lekcjach przez rodziców Willa. Wypadało by żebyś też była... -
Spodziewałam się negatywnej odpowiedzi, jak to zawsze było z
wychodzeniem gdzieś po szkole. I taką otrzymałam:
- Nie mogę... - westchnęła.
Ale po chwili zatrzymała się nagle
na schodach, jakby coś ją trafiło. Odwróciła się w moją stronę
z uśmiechem, jakiego jeszcze na jej twarzy nie widziałam. Był
pełen triumfu.
- Wiesz co? Jednak mogę. Od razu po szkole, tak? Świetnie... -
przeciągała samogłoski.
- Okej...
Jej zachowanie było trochę dziwne. Może
to miało związek z rozmową przez telefon?
- Z kim rozmawiałaś przez telefon?
- Nie twój interes! - naskoczyła na mnie.
- Ło! Spokojniej, dziewczyno! Zapomniałaś,
że nie powinnyśmy wszczynać kłótni? Ja się staram, ale ty mnie
ciągle prowokujesz!
Blondynka nagle się zatrzymała. Przez chwilę patrzyła się w przestrzeń, a potem szybko zwróciła się w moją stronę i położyła dłonie na moich ramionach. Byłyśmy już na piętrze i jakiś gimnazjalista ostro wyhamował, żeby w nas nie uderzyć.
Blondynka nagle się zatrzymała. Przez chwilę patrzyła się w przestrzeń, a potem szybko zwróciła się w moją stronę i położyła dłonie na moich ramionach. Byłyśmy już na piętrze i jakiś gimnazjalista ostro wyhamował, żeby w nas nie uderzyć.
- Mam do ciebie prośbę.
Zajmiesz się patrolem do końca
dzisiejszego dnia?
- Że co? Najpierw na mnie naskakujesz, a
potem chcesz żebym wyświadczyła
ci przysługę? Nic z tego dziewczyno! - wyrwałam się i ruszyłam w
stronę schodów. Blondynka nie dawała za wygraną. Podbiegła do
mnie i objęła mnie ramieniem:
- Daj spokój Mercy. Opłaca się. Słuchaj,
ty weźmiesz teraz wszystkie przerwy jakie zostały, a ja... W
dowolny dzień, jaki sobie tylko wybierzesz wezmę twoje wszystkie
patrole. Co ty na to? Deal? - wyciągnęła dłoń wolnej ręki przed
mój nos.Coś strasznie jej
zależy na opuszczeniu szkoły... No, ale trzeba kuć żelazo puki
gorące!
- No nie powiem... Całkiem ciekawa
propozycja. Deal! - wyślizgnęłam się z jej uścisku i podałam
jej dłoń.
- Dobra to ja spadam! - powiedziała
szybko, poklepała mnie po ramieniu i w jednym susem pokonała
półpiętro na schodach.
- Tylko wróć na koniec lekcji! -
wrzasnęłam, mając nadzieję, że mnie usłyszała. Na wszelki
wypadek wysłałam jej też sms-a. Naprawdę
jej się gdzieś śpieszyło...
Wzruszyłam ramionami i ruszyłam korytarzem zgodnie z rozpiską.
Wtem do mnie dotarło. Wpakowałam się dodatkowo w pisanie raportu!
Ale myśl o tym, że Theresy też to nie ominie przyniosła mi
radość. Postanowiłam, że od razu w poniedziałek oddam jej mój
dzień patrolowy i sobie odpocznę.
***
Nim się obejrzałam lekcje się skończyły.
Teraz cała nasza trójka, czyli : ja, Rose i Will, czekaliśmy na
Theresę, przed główną bramą. Stąpałam z nogi na nogę żeby
się rozgrzać. Dla pozostałej dwójki chłód nie był tak
wyczuwalny. Dla mnie trzynaście stopni Celsjusza jest jak dla nich
pięć! Will po prostu zarzucił na siebie bluzę,
a Rose założyła granatowy płaszczyk. Ja byłam opatulona już
szalikiem i miałam ciepłą, jesienną parkę, a
jeszcze pod nią miałam bluzę.
- Na pewno przyjdzie? - dopytywał się
Will. - Powinniśmy już iść... Moja matka nie lubi jak
się spóźniam.
Wyjęłam z kieszeni mojej parki telefon i wyciągnęłam dłoń, tak że wyświetlacz znalazł się przed nosem blondyna. Pokazałam mu już chyba po raz trzeci wiadomość od wnuczki sławnego Alexandra Thundera.
Wyjęłam z kieszeni mojej parki telefon i wyciągnęłam dłoń, tak że wyświetlacz znalazł się przed nosem blondyna. Pokazałam mu już chyba po raz trzeci wiadomość od wnuczki sławnego Alexandra Thundera.
- Może się zgubiła? Ja jak byłem raz na
zakupach to mi się zdarzyło. To miasto ma strasznie pokręcone te
uliczki. Jeszcze pofałdowany teren, i mnóstwo schodów! Że też
ktoś uparł się wybudować na takim terenie miasto. Kompletny
idiota.
- Czy ja wiem, czy idiota... - wtrąciła
się Rose. - To miejsce przekonało wiele szlaków handlowych w
przeszłości. Raczej był geniuszem. Potem bogatym geniuszem... A co
do Theresy, to niemożliwe żeby się zgubiła. Mieszka tu od
urodzenia podobnie jak my, a w dodatku wiesz, że płynie w jej
żyłach krew Thunderów. Ich ród jest tak stary, że pamięta czasy
pierwszej wojny magicznej. Oni są największą arystokracją wśród
magów. Na historii słyszałeś pewnie kilka wydarzeń związanych z
nimi. Było też nawet kilka legend o nich, co nie?
- No tak, ale po co robisz taki wielki
wywód z tego? Nie mogłaś tego jakoś skrócić.
- Chciałam cię po prostu uratować przed
twoją niewiedzą. - wzruszyła ramionami. - Ale chyba nie tylko z
tym masz problem... - uśmiechnęła się złośliwie. Nie dokończyła
specjalnie, żeby chłopak sam domyślał się o co chodzi, a tym
samym sam siebie poniżając. Znam
ją na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że tak
naprawdę nie miała niczego na myśli. Ona po prostu lubi dokuczać
innym.
- Czy ty myślisz, że jestem idiotą? -
blondyn zrobił się czerwony ze złości.
- Przecież ja nic takiego nie
powiedziałam. Ale skoro ci to przyszło do głowy, to chyba jednak
musi tak być. - Pokazała w szerokim uśmiechu swoje śnieżnobiałe
zęby.
Widzicie, mówiłam.
Poczułam jak brzęczy mi telefon. Wyjęłam
go z kieszeni. Na wyświetlaczu był numer Theresy więc szybko
odebrałam:
- No gdzie ty jesteś?
- Jak to gdzie? Czekam na was już od
piętnastu minut na przystanku! - usłyszałam jak wydziera się do
telefonu. Uderzyłam dłonią w czoło. My czekaliśmy przed
szkolną bramą, a ona tam.
- Ale skąd ci się wzięło, że mamy się
spotkać na przystanku? - spytałam dziewczynę. Zwróciłam uwagę,
że pozostała dwójka w tle się szamocze.
- No jak to skąd? Mamy iść do Willa, a
od przystanku najbliższa droga. Tuż za rogiem...
W sumie to miała racje.
W sumie to miała racje.
- Okej, za chwilę będziemy. - rozłączyłam
się.
- Idziemy. Jest na przystanku... Ej! Co wy
robicie?! - zwróciłam się do Rose i Willa. Szarpali się, ale
kiedy zwróciłam im uwagę przestali i odwrócili głowy w moją
stronę. Brunetka ciągnęła go za bluzę do dołu, a chłopak
trzymał dłoń na jej szczęce oddychając się od niej. Zdałam
siebie sprawę w tym momencie jak to wygląda.
- Pocałujcie
się wreszcie i będzie święty spokój.
Mówię
wam, wyglądacie jak para d
kilkuletnim stażem. - stałam i
patrzyłam się na nich z zadziornym uśmiechem. Popatrzeli na siebie
i odskoczyli, a ja wybuchnęłam śmiechem.
- To wszystko jej wina. Poklepałem ją
lekko po głowie, a ona wściekła chciała się dorwać do moich
włosów! No ale, że jest niziutka, to nie dała rady - Will pokazał
jej język.
- Poklepałeś? Potargałeś mi moje włosy!
Naruszyłeś moją prywatną strefę. Wiesz, ja postawiłam na rozum,
a nie na wzrost... Może i masz te swoje sto osiemdziesiąt dziewięć
centymetrów, ale za to masz pusto pod tym makaronem, który nazywasz
włosami.
- Odczep się wreszcie od moich włosów!
- Ej! Przestańcie się kłócić! Theresa
czeka na nas na przystanku! - wrzasnęłam.
***
- No wreszcie! - zawołała blondynka,
kiedy nas zauważyła. Pobiegłam w jej stronę, zostawiając Willa i
Rose w tyle. Nie była w mundurku. Miała na sobie znoszone czarne
trampki do kostki, ciemne, podarte jeansy i szarą bluzę, zakładaną
przez głowę z futerkiem na kapturze.
Włosy
miała spięte w wysoki kucyk.
- Idiotko, czekaliśmy na ciebie jakieś
dwadzieścia minut. Dlaczego nie czekałaś pod szkołą? Mogłaś
przynajmniej napisać!- krzyknęłam, podchodząc do niej, a ona
zmarszczyła brwi.
- Głupia jesteś, czy co? - warknęła.
- Słucham?! - wrzasnęłam i zacisnęłam
pięść.
- Naprawdę musisz być idiotką, skoro
nawet tego nie wiesz... - wzruszyła ramionami. Zrobiłam dwa kroki
to przodu i pociągnęłam ją do siebie. Nasze twarze dzieliły
centymetry. Ona też chwyciła mnie za moją parkę. Mierzyłyśmy
się spojrzeniami
- Dziewczyny spokój! - usłyszałam głos
Willa i poczułam jak ktoś chwyta mnie za ramiona i odciąga mnie od
niej. Theresa
została złapana przez Rose i też odciągnięta
do tyłu.
- Moja wina, że blondi sama się prosi? -
syknęłam przez zęby, oswobadzając się z uścisku chłopaka.
- Powiedziała farbowana brunetka! -
odkrzyknęła w moją stronę.
- One same mi ściemniały!
- Ta, a ja jestem magiem ziemi!
- Ej! - zawołał
urażony Will.
- Sorry,
nie chciałam. - odpowiedziała wkładając ręce do kieszeni.
- Radziłabym ci uważać z kim zadzierasz
Thunder. Pamiętaj, że zawsze mogę powiedzieć twojemu ojcu, że
wybyłaś ze szkoły!
Byłam cały czas w bojowym nastroju. Może i przesadziłam, ale wtedy złość przytłumiła mi rozsądek. Wiedziałam, że nie była domu, bo miała szkolną torbę przewieszoną przez ramie, a wystawał z niej kawałek spódnicy od mundurka. Tak naprawdę ta kłótnia nie powinna mieć miejsca, ale obie jesteśmy drażliwe i oddziałujemy na siebie negatywnie. Tak zawsze było, jest i będzie. Nie kłóciłyśmy się już przez dobry tydzień, więc to była kwestia czasu kiedy któraś z nas by wybuchła.
Byłam cały czas w bojowym nastroju. Może i przesadziłam, ale wtedy złość przytłumiła mi rozsądek. Wiedziałam, że nie była domu, bo miała szkolną torbę przewieszoną przez ramie, a wystawał z niej kawałek spódnicy od mundurka. Tak naprawdę ta kłótnia nie powinna mieć miejsca, ale obie jesteśmy drażliwe i oddziałujemy na siebie negatywnie. Tak zawsze było, jest i będzie. Nie kłóciłyśmy się już przez dobry tydzień, więc to była kwestia czasu kiedy któraś z nas by wybuchła.
- Nie zrobisz tego! - wrzasnęła i ruszyła
ciężkim chodem w moją stronę. Zrobiłam to samo w jej kierunku.
- Sprawdź mnie... - moje kąciki
ust uniosły się do góry, tworząc dosyć nieprzyjemny
uśmiech.
Obie ponownie patrzyłyśmy sobie oczy. Potem coś zasłaniało mi widok.
Obie ponownie patrzyłyśmy sobie oczy. Potem coś zasłaniało mi widok.
- Dobrze wybuchowe panienki. - usłyszałam
Rose. To ona stała między nami i odepchnęła nas od siebie.
- Wybuchowe panienki... Musze zapamiętać
ten tekst. - wtrącił się Will. Rose zdjęła dłoń z mojej twarzy
i mogłam zobaczyć jak posyła mu groźne spojrzenie. Chłopak
ułożył dłonie w geście przeprosin, ale wyglądało to bardziej
tak jakby błagał o przebaczenie.
- Skoro Mercy już o tym wspomniała, to
jestem bardzo ciekawa, gdzie byłaś kiedy cię nie było... -
niebieskooka zwinęła ręce na piersi, zerkając to na mnie, to na
Theresę.
- Nie muszę ci niczego mówić. - mruknęła
blondynka.
- Oczywiście, że nie musisz. - wzruszyła
ramionami. - Ale powinnaś, bo jeżeli nie powiesz to pójdę do Daga
i dowie się coś bardzo ciekawego na twój temat... - zaczęła
bujać się na piętach.
- Ciekawe co!
- Pamiętaj, że razem chodziłyśmy do
podstawówki i mam zdjęcia...
- Nie odważysz się! W dodatku nie znasz
jego adresu!
- Wiesz, że dla mnie to chwila. - Rose do
niej mrugnęła. Poczułam, że blondynka traci grunt pod nogami.
Dobrze wiedziała, że moja przyjaciółka jest do tego zdolna. Dla
wyjaśnienia, Dag to chłopak Theresy, o którym nie chętnie mówi,
ale to pewnie wynika z faktu, że ona prawie w ogóle o sobie nie
mówi... Zastanawiałam się o jakie zdjęcia
chodzi Rose, bo przecież ja też chodziłam do tej samej szkoły.
Will stał koło mnie i przyglądał
się z zaciekawieniem ich rozmowie.
- Okej! - Theresa uniosła ręce do góry.
- Zerwałam się głównie dlatego, żeby wkurzyć ojca... A
korzystając z okazji poszłam właśnie
do Daga. - zawinęła ramiona na piersi. Staliśmy osłupieni.
Theresa nigdy w prost nie powiedziała nic, kompletnie nic!
Spodziewaliśmy się (a przynajmniej ja), jakiegoś łatwego
kłamstwa, które od razu wychwyciłaby Rose. Brunetka natomiast
podeszła do dziewczyny i objęła
ją ramieniem:
- Gdzie się podziała moja dawna ułożona
i grzeczna Theresa?
- Po pierwsze nigdy nie byłam grzeczna i
ułożona, to była tylko maska dla
tatusia i ty dobrze o tym wiesz. Po
drugie od kiedy twoja?! A po trzecie mówiłam wam już kilka razy
żebyście nazywali mnie Tessa, a nie Theresa!
- Ekhem. - odkaszlnął Will, zwracając na
siebie uwagę. - Powinniśmy już iść. Moja matka nie lubi
czekać...
- No... Dobra idziemy dziewczyny. - zawołałam i ponagliłam je ruchem ręki.
- No... Dobra idziemy dziewczyny. - zawołałam i ponagliłam je ruchem ręki.
Szliśmy trochę więcej niż pięć minut,
ale w ciągu tychże pięciu
minut, zza chmur zdążyło wyjść słońce i podwyższając
temperaturę do 18 stopni Celsjusza, więc zdjęłam moją parkę,
korzystając z ciepła i ładując akumulatory. Tak jak Rose jest
człowiekiem kalkulatorem, tak ja jestem żywym termometrem na
baterie cieplne. Potrafię dokładnie określić jaka jest
temperatura, ale wynika to z mojej natury magicznej, a nie tak jak u
Rose z jej jakże wielkiej inteligencji... (Tak,
to miało zabrzmieć ironicznie)
Byliśmy już przed domem Willa. Domek
jednorodzinny, dwupiętrowy, okrążony wysokim żelaznym
ogrodzeniem. Ogródek nie duży
(przynajmniej z przodu), garaż z
boku domku, który był jednocześnie
przygotowany do gry w kosza. Ogółem wyglądał tak, jak normalny
dom. Nie licząc tego, że znajdował się między dwoma blokami.
Widok był naprawdę... niespotykany. Choć mieszkam w tym mieście
od urodzenia, to nie wiedziałam, że taki domek jednorodzinny
mógł się zachować pomiędzy
dwoma jedenastopiętrowymi blokami.
Will szukał w swojej torbie kluczy do furtki, przed którą staliśmy. Po dłuższej chwili zaprzestał poszukiwań i zaczął macać się po wszystkich kieszeniach.
Will szukał w swojej torbie kluczy do furtki, przed którą staliśmy. Po dłuższej chwili zaprzestał poszukiwań i zaczął macać się po wszystkich kieszeniach.
- Nie mam kluczy... W takim razie... -
skierował się do ogrodzenia i zaczął się wspinać. Rose
zatrzymała go, pociągając za bluzę;
- Myślisz, że co ty robisz?
- Przechodzę przez płot, a nie widać?
- A co ty małpa? Zadzwoń przez furtkę
jak każdy biały człowiek. Bez urazy dla naszego szkolnego kolegi.
Chodziło jej pewnie o Mike'a.
Will ciężko westchnął i zszedł na ziemie.
Will ciężko westchnął i zszedł na ziemie.
- Ty wiesz, masz chyba nerwice natręctw.
Ciągle się mnie czepiasz.
- Po prostu lubię jak się denerwujesz. W
dodatku nie mam zamiaru przechodzić przez płot. Nie wiem jak ty,
ale ja jestem cywilizowanym człowiekiem.
- odpowiedziała mu ze słodkim uśmiechem, a on przewrócił oczami
i ruszył do furtki.
Theresa ukuła mnie łokciem w bok:
Theresa ukuła mnie łokciem w bok:
- Daje dwie dychy, że zejdą się w ciągu
najbliższych dwóch miesięcy. - szepnęła.
- Nie za
szybko? Ja sądzę, że zejdą się gdzieś w grudniu... Zgoda.
- podałam jej dłoń, pieczętując tym samym zakład. Patrzcie
przed chwilą skakałyśmy sobie do gardeł, a teraz jak gdyby nigdy
nic...
Podeszłyśmy do Willa i Rose, akurat ktoś odebrał domofon:
Podeszłyśmy do Willa i Rose, akurat ktoś odebrał domofon:
- Słucham. - powiedział znajomy
dziewczęcy głos
- Charlotte otwórz furtkę, bo nie wziąłem
kluczy. - odpowiedział blondyn.
- Nie mogłeś przeleźć przez płot i
otworzyć od środka? - spytała Charlotte, a w tle słuchać było
szczekanie.
- Chciałem, ale... - spojrzał na stającą
koło niego brunetkę i tylko machnął, na co moją przyjaciółka
się wściekła, podskoczyła i zdzieliła go w łepetynę.
- A z resztą nie ważne! Po prostu mi
otwórz! - dodał szybko Will oddychając od siebie
dziewczynę.
Furtka zabrzęczała i się otworzyła. Skierowałam wzrok na taras, gdzie otworzyły się drzwi do mieszkania. W progu stała młodsza siostra Willa. Swoje blond włosy miała spięte w kucyki, a nie tak jak w szkole zaplecione w warkocze. Miała na sobie szarą, długą bluzę z kapturem, która była na nią za duża i wyglądała jakby miała tak naprawdę na sobie sukienkę. Do tego na małej części odsłoniętych nóg (bluza sięgała jej prawie do polowy łydek) widać było malinowe leginsy. Na stopach miała białe frotte skarpety. Zza jej pleców wybiegło coś wielkiego i skierowało się prosto na mnie. Nim się zdążyłam zorientować leżałam na ziemi, a dokładniej w kałuży, przygniatana wielkim bydłem, który z radością wylizywał mi twarz. Próbowałam odepchnąć zwierza rękami, ale to nie było takie proste.
Furtka zabrzęczała i się otworzyła. Skierowałam wzrok na taras, gdzie otworzyły się drzwi do mieszkania. W progu stała młodsza siostra Willa. Swoje blond włosy miała spięte w kucyki, a nie tak jak w szkole zaplecione w warkocze. Miała na sobie szarą, długą bluzę z kapturem, która była na nią za duża i wyglądała jakby miała tak naprawdę na sobie sukienkę. Do tego na małej części odsłoniętych nóg (bluza sięgała jej prawie do polowy łydek) widać było malinowe leginsy. Na stopach miała białe frotte skarpety. Zza jej pleców wybiegło coś wielkiego i skierowało się prosto na mnie. Nim się zdążyłam zorientować leżałam na ziemi, a dokładniej w kałuży, przygniatana wielkim bydłem, który z radością wylizywał mi twarz. Próbowałam odepchnąć zwierza rękami, ale to nie było takie proste.
- Jaki śliczny. - usłyszałam głos
Theresy z nutką złośliwości.
- Zabierzcie go ze mnie! - zawołałam w
momencie, kiedy pies nie miał przyklejonego swojego mokrego jęzora
do mojej twarzy. Poczułam ulgę, kiedy, jak to
później zobaczyłam,
Will ściągnął zwierzaka ze mnie.
- Zły Mika! - krzyknął chłopak, na
siedzącego przed nim przerośniętego
golden retrievera. Theresa podbiegła
do zwierzaka i go objęła. Kłóciła się z Willem, że nie wolno
tak krzyczeć na psa, bo ma wrażliwy słuch. Wbiłam w nią wzrok.
Nie wiedziałam, że ona taką miłośniczką zwierząt jest. Po
chwili spojrzałam w stronę mojej przyjaciółki. Bawiła się swoim
telefonem, nie zwracając na mnie uwagi. Nie
martw się o mnie. Nic mi się przecież nie stało, nie licząc
tego, że przed chwilą powaliło mnie jakieś bydle.
- Wszystko w porządku?
- podbiegła do mnie dziewczyna, która wcześniej stała w drzewach.
No nareszcie! Przynajmniej ona
się o mnie martwi.
- Tak,
wszystko w porządku, jestem tylko trochę mokra... - wstałam z jej
pomocą , której tak naprawdę nie potrzebowałam.
- Wchodź do środka dam ci czyste i suche
ubranie. - powiedziała szybko. Nagle poczułam, że ktoś mnie
obejmuje;
- Nie trzeba. - odezwał się Will. - Mercy
jest przecież magiem ognia. Wyparuje wódę z ubrania i będzie po
krzyku. - pociągnął mnie w swoją stronę. O
co mu chodzi?
- Ale
brud zostanie... - ciągnęła dalej Charlotte. Zauważyłam
niebezpieczną iskierkę w jej oczach...
- Mercy ma
drugą bluzę!
Mam?
- W
dodatku czemu nosisz moją bluzę?! Ile razy mam ci powtarzać, żebyś
nie wchodziła do mojego pokoju i nie grzebała mi w szafach?! Jak
cię dorwę...! - puścił mnie i ruszył jej stronę. Dziewczynka
ruszyła z pędem do domu z krzykiem:
- Mamo
Will mi dokucza!
Zachowywała
się zupełnie inaczej niż w szkole. Chłopak nie pobiegł za nią,
tylko otarł z ulgą czoło:
- Mało
brakowało. - westchnął ciężko i odwrócił się w moją stronę.
- A co
mogło się stać? Mała dziewczynka zabrałaby mnie do swojej
przeklętej nory i chciałaby mnie pożreć? - zażartowałam.
- To nie
jest śmieszne! Wszystkie kobiety zamieszkujące ten domu, nie licząc
Evelyn, ale ona tutaj nie mieszka na stałe, są potwornymi
wiedźmami. Na przykład ten mały skrzat – Charlotte. W domu
słodziutki aniołek, a w szkole widziałaś jak się zachowuje.
Podstępny żmijowaty karzeł! - posłał groźne spojrzenie w stronę
drzwi do domu.
- Więc,
chcesz powiedzieć, że jesteś zastraszany przez trzynastolatkę? -
Podeszła do nas Rose. Will zrobił się czerwony;
- Nie
jestem zastraszany, po prostu w domu mam trzy kobiety na krzyż,
teraz cztery, bo Ester
przyjechała na tydzień. - podrapał się po głowie.
- Rose
mogłabyś...? - zwróciłam się do mojej przyjaciółki, wskazując
na moje plecy. Ona w odpowiedzi tylko pokiwała głową i zaczęła
wyciągać wodę z mojej nasiąkniętej bluzy.
- Dlaczego
ty nie wyparujesz sobie wody? O rany! Jak to dziwnie brzmi.... -
odezwał się Will.
- Nie
chciałabym sobie podpalić bluzy... Rozumiesz... W dodatku to by
trwało o wiele dłużej, a tak to już koniec. Widzisz. -
przesunęłam się na bok, żeby pokazać mu Rose, która teraz
bawiła się kulą wody lewitującą w powietrzu.
- Orient
blondasiu. - machnęła ostro ręką i strumień wody popłyną w
stronę chłopaka. Na szczęście Will się skulił i nie zaliczył
darmowego prysznica.
- Nie ma z
tobą żadnej zabawy... - westchnęła brunetka. Otrzepała ręce tak
jakby były w piachu i na wodę zaczęła działaś z powrotem
grawitacja.
- Thunder!
Zostaw swojego nowego chłopaka i chodź do środka! - zawołała do
blondynki, bawiącej się z psem.
- Morda
Polk! - odkrzyknęła Theresa w jej stronę i podbiegła do nas
rzucając Rose zabójcze spojrzenie. Brunetka je zignorowała,
przerzuciła sobie torbę przez ramię i równym krokiem ruszyła w
stronę drzwi, a my za nią.
-
Jesteśmy! - zawołał Will, zamykając za nami drzwi. Przyjrzałam
się wnętrzu. Po prawej stronie od wejścia były schody na wyższe
piętro, a koło nich drzwi do jakiegoś pomieszczenia, może
łazienki... Na ścianach było mnóstwo zdjęć rodzinnych.
Usłyszałam pisk Rose:
- Jaki
słodziaśny! Dziewczyny patrzcie
mały Will! - obie z Theresą podbiegłyśmy do niej. Zdjęcie było
zrobione w szpitalu. Kobieta o blond włosach spiętych w koczek,
siedziała na łóżku trzymając niemowlę. Obejmował ją mężczyzna
w okularach, o ciemnokasztanowych, krótko obciętych włosach. Koło
kobiety siedziała jeszcze dziewczynka z obciętymi do szyi kręconymi
blond włosami. Miała może z pięć lat. Na pewno nie więcej.
- Wygląda
jak pomarszczona brzoskwinia. - skomentowałam zdjęcie.
- Ty
wyglądałaś jak pomarszczony pomidor. Byłaś cała czerwona. -
fuknęła do mnie Rose, a ja poczułam rumieńce na twarzy. Chciałam
powiedzieć jaka ona była, ale nie mogłam się niczego przyczepić.
Od urodzenia była idealna, co mnie teraz trochę zdołowało.
- Will
czemu nie zaprosisz gości do salonu? - usłyszałam kobiecy głos i
automatycznie się odwróciłam. Za
nami stała kobieta o blond włosach podpiętych do góry czarną
spinką. Miała takie same oczy jak Will, czyli ciemnobrązowe.
Najprawdopodobniej była po czterdziestce. Na sobie miała różowy,
poplamiony fartuch z napisem „Mama stulecia”,
a w ręku trzymała szpachelkę. To musiała być matka Willa.
- Wiesz
mamo, dziewczyny od razu rzuciły się na moje zdjęcia z
dzieciństwa. Nic nie poradzę, że od urodzenia byłem taki
przystojny...
- Żebyś
się tylko nie utopił w tym samouwielbieniu. - kobieta pokręciła
głową. - Może przedstawisz mi swoje koleżanki, a nie stoisz jak
kołek!
- Ah! Już!
Mamo to jest Rose, Mercy i Theresa. Są ze mną w grupie. Mówiłem
ci... Jest jeszcze taki David, ale go nie było szkole...
- No cóż szkoda... Chodźcie dziewczyny,
za chwilę będzie obiad. - obróciła się zgrabnie i ruszyła w
stronę salonu.
- Em... - zaczęła Rose. - Ma pani może
jakiś album ze zdjęciami z dzieciństwa Willa? Najlepiej takimi
zawstydzającymi. Chętnie sobie
pooglądam.
- Ja też! - powiedziałam szybko.
- I ja! - dodała Theresa.
- Błagam mamo, nie rób tego... - jęknął
Will.
- Ależ oczywiście dziewczyny. Mam nawet
dwa albumy. - kobieta odpowiedziała z uśmiechem, ignorując prośbę
swojego syna. Will wystrzelił jak rakieta i zagrodził przejście do
salonu.
- Nie dostaniecie albumów. - powiedział
stanowczo, kiedy wszystkie przed nim stanęliśmy. Z szeregu wyszła
jego matka, położyła dłonie zwinięte w pięści (w jednej
trzymała szpachelkę) na swoich biodrach.
- Williamie Jonathanie Whitlocku! Jeżeli
natychmiast nas nie przepuścisz możesz pożegnać się ze
wszystkimi przyjemnościami!
Nie wiedziałam jej wyrazu twarzy, ale
wystarczyła mi mina Willa. Wyglądał na przerażonego. Przesunął
się na bok odblokowując nam przejście. Przeszłyśmy za jego matką
do salonu. Mijając go, Rose pokazała mu złośliwie język.
Duży pokój był połączeniem salonu,
kuchni i jadalni. Coś tak jak w mieszkaniu cioci tylko, że tutaj
był po prostu większy. Po lewej stronie znajdowała się kuchnia, z
której dochodziły różne smaczne zapachy. Przy kuchence stała
wysoka dziewczyna o długich blond włosach. Wyglądała jak kobieca
wersja Willa. Miała na sobie luźną bluzkę w czarno-białe paski i
ciemne jeansy
z podwiniętymi nogawkami.
Podniosła wzrok na nas i wyjęła słuchawki z uszu.
- O już jesteście. - wytarła dłonie w
ręcznik papierowy i podeszła do nas.
- Jestem Ester. Starsza siostra tego tam
głupka, który szuka albumów. - wskazała na Willa, grzebiącego w
szafce, na której stał dość spory telewizor.
- Tego szukasz młody? - krzyknęła do
niego i ściągnęła po coś do blatu. Podniosła dwa albumy ze
zdjęciami.
- Ester... Ty też będziesz dla mnie taka
okrutna? - Will podszedł do nas i wpatrywał wzrok w starszą
siostrę.
- Oczywiście, że tak. A przecież od
czego są starsze siostry? - uśmiechnęła się do niego i podała
Theresie albumy.
- Idziemy na kanapę! - powiedziała
Thunder i podeszła szybkim krokiem do kanapy. Ja i Rose poszłyśmy
za nią.
- Cała wasza trójka jest nie do opisania!
- westchnął Will opierając się o oparcie kanapy.
- Jak to nie do opisania? - zaczęłam,
żeby dokończyła za mnie Rose.
- Jesteśmy po prostu zajebiste i tyle. -
zaśmiała się moja przyjaciółka. Chłopak tylko przewrócił
oczami. Wszystkie trzy zaczęłyśmy się śmiać. Przez szklane
drzwi, które prowadziły do podwórka z drugiej strony domu weszła
blond włosa dziewczynka (czy wszyscy w tym domu muszą mieć blond
włosy?). Była młodsza od Charlotte, ale niewiele od niej niższa.
Dziewczyna wyglądała, jakby się wydostała spod dna wielkiej
piaskownicy. Była tak umorusana, że ledwo można było dostrzec
kolor jej sukienki.
- Evelyn, złotko!- wrzasnęła mama Willa
i podbiegła do niej. - Ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie
budowała zamków w ogródku?! Masz największy pokój w tym domu z
umieszczoną piaskownicą nie bez powodu.
Chwila. Chyba to normalne, że piaskownica
znajduje się na podwórku, prawda? A nie w pokoju. Ciężko mi było
nawet wyobrazić sobie piaskownice w pokoju.
- Dziewczyny chcecie zobaczyć
coś zaje... - zaczął Will, ale poczuł wzrok swojej matki na sobie
i się zawahał. - ...fajnego?
Wyszliśmy na dwór i to co ujrzałam
zaparło mi dech w piersiach. Na całej powierzchni podwórza (a
była dosyć duża) znajdował się
zamek z piasku, a tak właściwie to ziemi i piasku. Nie był to taki
zwykły zameczek, które budują małe dzieci w piaskownicy za pomocą
wiaderka i łopatki. Nie... Wieżyczki, mur, budynki, te wszystkie
detale i w ogóle rozmiar tego wszystkiego... To było coś
niesamowitego. Były tam nawet
miniatury ludzi, a najwyższe wieżyczki były wyższe od Rose o
kilka centymetrów.
- To taa
mała to zrobiła? - lekko ukułam łokciem Willa w bok.
- Mhm. - mruknął. - Evelyn ma talent co
nie? - w jego głosie słychać było dumę.
- Will czy mógłbyś... - odezwała się
mama blondyna, ale twórczyni budowli wybiegła z szeregu;
- Nie! Nie pozwolę znowu zniszczyć ci
mojego zamku! - krzyknęła rozpaczliwie.
- Evelyn,
spokojnie. Już ci tłumaczyłem, że... - Will ruszył ostrożnie w
jej stronę, ale oberwał zbitą kulką piasku po twarzy. Może
już używać magi? Wygląda na może 9 lat. Tak wcześnie odkryć w
sobie magiczną moc?
- To nie fair... - Evelyn załkała. Jej ramiona zaczęły się poruszać nierównomiernie. -
To nie fair... Ty i Charlotte możecie używać magii, a ja? Ciągle
: „Nie wolno ci Evelyn!”, „Nie powinnaś używać magii!”. To
takie nie fair... - zanim się zorientowała Will obejmował ją i
głaskał po głowie. Chłopak
tupnął nogą, a zamek,
który był za jego plecami dosłownie schował się w ziemi.
- Nie martw się. Charlotte już uwieczniła
twój nowy projekt na zdjęciu. Prawda? - chłopak wskazał
palcem w górę, kucając przy siostrze.
Spojrzałam w górę.
Na balkonie stała właśnie Charlotte, z zawieszonym aparatem na
szyi.
- Uwieczniłaś całość? - krzyknął w
jej stronę Will. Dziewczyna wyciągnęła w jego stronę kciuk,
mrugnęła i obdarzyła go promiennym uśmiechem. Weszliśmy do
środka w mieszanych nastrojach. Kiedy tylko pojawiliśmy się w
salonie Ester od razu naskoczyła na swoją mamę;
- Nie no dzięki mamo! Ja przyjeżdżam na
tydzień w odwiedziny żeby pobyć trochę z rodziną, a ty
zostawiasz całą kuchnie na mojej głowie. Poszliście sobie oglądać
nowy zamek Evelyn, a ja się tu męczę. Wiesz jak trudno miesza się
sałatkę lewą ręką, kiedy prawa jest zajęta mieszaniem
ziemniaków, żeby nie spaliły się na węgiel! W dodatku jestem
studentką i nie jestem przyzwyczajona do gotowania!
Rzeczywiście wyglądało to na trudne, ale
tylko jak ona to robiła. Widok był naprawdę przezabawny i musiałam
się pilnować, żeby się nie zaśmiać. Zamiast położyć miskę z
sałatką na blacie bliżej kuchenki... Właściwie nie mogła tego
zrobić, bo na blacie blisko kuchenki było strasznie dużo
niepotrzebnych szpargałów np. misa żaroodporna czy tarka.
- Ester co ty wyprawiasz?! Te ziemniaki
miały być pieczone w mundurkach, a nie smażone na patelni! -
wrzasnęła spanikowana pani Whitlock i od razu podbiegła do córki.
Poczułam znajomy zapach.
- Radziłabym wyjąć już mięso z
piekarnika, bo za chwilę się spali. - odezwałam się, patrząc jak
mama Willa stara się daremnie uratować kartofle. Spojrzała na mnie
zaskoczona i ukucnęła przed kuchenką. Wyjęła udka kurczaka z
piekarnika i położyła je na blacie. Odetchnęła z ulgą;
- Dziękuje Mercy, uratowałaś dzisiejsze
główne danie. W nagrodę dostaniesz największe udko!
Will prychnął.
- Co cię tak śmieszy hę?! - zwróciłam
się w jego stronę.
- Nie z ciebie się śmieje. Po prostu nie
mogę się nacieszyć tym, że moja zawsze idealna starsza siostra
jest większą kaleką w kuchni ode minie. - nie przestawał się
śmiać. Nagle na jego twarzy wylądował plasterek smażonego
ziemniaka. Już nie było mu do śmiechu, zrobił się cały
czerwony. Kawałek ziemniaka przykleił mu się do czoła.
- Ester! - zawołała pani Whitlock. - Nie!
Wiesz co? Najlepiej idź sobie, bo nie
pomagasz w kuchni, tylko
jest jeszcze gorzej. Pokaż gościom pokój Evelyn. Taaak. Tak będzie
najlepiej. - kontynuowała kobieta, wypychając ją z kuchni. Will
ściągnął plasterek ze swojego czoła i rzucił nim w swoją
starszą siostrę, ale ona zrobiła coś czego bym się nie
spodziewała. Uderzyła dłonią w lecący w nią kawałek ziemniaka,
przez co plasterek wylądował na... lewym oku Rose.
- Cholera... - mruknęłam pod nosem.
Wiedziałam jak moja przyjaciółka zareaguje.
- Będzie źle... - usłyszałam jak
Theresa westchnęła pod nosem. Obie stałyśmy koło siebie bliżej
wyjścia na podwórko. Pozostała czwórka; Will, Rose, starsza i
młodsza siostra blondyna, stała za kanapą, bliżej schodów.
- Przepraszam, nie chciałam! - wrzasnęła
Ester i podbiegła do mojej przyjaciółki. Brunetka zdjęła
plasterek z oka, popatrzyła się przez chwilę na dłoń, gdzie się
znajdował. Po chwili uśmiechnęła słodko.
- Nic się nie stało. To był przypadek
prawda? - Wzruszyła ramionami i zwróciła się, do stojącej między
nią, a Willem Evelyn. - Pokażesz mi gdzie jest twój pokój?
Dziewczynka miała jeszcze lekko
zaczerwienione oczy, ale już nie płakała. Skinęła głową i
ruszyła w stronę schodów. Za nią poszła cała grupka...
-----------------------------------------------------------
Przypominam, że możecie zaobserwować mojego bloga ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz