Koszmar,
tortury, gehenna, męczarnia, cierpienie, ból, utrapienie - te kilka
słów opisywało, czego doznałam, idąc z Davidem na barkach. Kilka
razy prawie zemdlałam, raz zwymiotowałam ze zmęczenia... W dodatku
moją rana otworzyła się kilkanaście razy po drodze. Wszystkie
mięśnie mnie obolały, prawa noga wyjątkowo odmawiała mi
posłuszeństwa. Byłam zmuszona pić przegotowaną w dłoniach wodę
z rzeki. Ale cieszę się, że postanowiłam iść wzdłuż niej.
Okazało się bowiem, że przepływa koło dużego budynku, a tym
budynkiem był
nasz ośrodek.
Trafiłam tam razem z chłopakiem kiedy już się
ściemniało. I nie, David nie raczył się obudzić mimo moich
starań.
Zobaczyłam czerwono-niebieskie światła, które
dochodziły z ulicy przed ośrodkiem. Mimo tego, że byłam
wykończona, przyspieszyłam i ostatkiem sił ruszyłam pod górę w
stronę świateł. Przed ośrodkiem stały trzy karetki i jeden
czarny wóz, z przyciemnianymi szybami. Wiele osób kręciło się
pomiędzy trzema pierwszymi ambulansami.
Kilka osób zaczęło
biec w moją stronę. Nie wiedziałam co się na około mnie dzieje.
Ktoś zdjął Davida z moich ramion. Trzech chłopaków niosło go w
stronę jednego ambulansu. Nagle ktoś objął mnie w
pasie z całej siły.
-Nigdy
mnie tak nie strasz! - powiedziała najprawdopodobniej Rose łamiącym
się głosem.
-Co się stało? -spytałam bezwiednie.
-Nauczyciele
nie chcą dużo mówić... Pan Celio, Tessa i Will poszli cię
szukać... Co ci się stało w ramię?
Mimowolnie
spojrzałam na lewe ramię. Nie było widać rany, ale ślady krwi
pozostały.
-A nic... Nic mi się nie stało. To nie moja krew.
Mam tylko kilka siniaków, ale tak to jestem cała...- wysiliłam się
na uśmiech
-Wyglądasz strasznie! Zaprowadzę cię do trójki, bo
w pozostałych dwóch jest kilka opatrywanych osób.
Kiedy
usłyszałam, że ktoś jest ranny od razu się obudziłam.
-Mogę
pomóc jeżeli ktoś jest ranny!
Nie myślałam o tym, że prawie
nie mam już zasobów magii. Nie myślałam też o swoim stanie
fizycznym. Ważne było to, że, zawsze mogłam się na coś
przydać.
-Ah tak? -lewa brew mojej przyjaciółki poleciała do
góry. Rose podwinęła
prawy rękaw do góry:
-To może najpierw mi pomożesz... Mam
krwiaka pod skórą i mnie strasznie boli. -powiedziała przyciągając
samogłoski.
Nic nie widziałam na jej ręku, ale to mogło być
po prostu ze zmęczenia, więc postanowiłam rzucić odpowiednie
zaklęcie. Kiedy zaczęłam formować swoją magię, której tak na
prawdę prawie w ogóle nie było, nagle zrobiło mi się głucho,
gwiazdki pokazały mi się przed oczami... A potem... Właśnie, a
potem?
Chyba zaliczyłam zgona.
Nie... Chwileczkę. Jednak
nie.
Leżałam na łóżku. Chyba. Moje powieki były ciężkie,
ale powoli je otworzyłam. W pomieszczeniu panował półmrok. Z
mojej prawej dochodziło do mnie blade, niebieskie światło.
Obróciłam głową w tamtą stronę, na co moje ciało zareagowało
bólem. Ujrzałam Rose, siedząca koło mnie i przeglądającą
telefon. Kiedy zorientowała się, że na nią patrzę, podniosła
wzrok na mnie.
-No królewna raczyła się z obudzić?
-C-co
się stało?- spytałam zdezorientowana. Powoli podparłam się na
dłoniach, żeby usiąść i od razu tego pożałowałam. Złapałam
się za lewe ramię, bo zaczął od niego promieniować ból.
Poczułam, że mam opatrunek.
-No, wiesz... Tak bardzo chciałaś
mi pomóc, że aż zemdlałaś. -powiedziała i podała mi kubek z
wodą. Rozkoszowałam się jej smakiem, bo był milion razy lepszy,
od smaku wody z rzeki.
-Czekaj... -próbowałam
wszytko siebie poukładać.
Wiem!
-Ty mnie podpuściłaś!
-oskarżyłam ją.
-Ja? Gdzie tam... - machnęła ręką. -Po
prostu widziałam w jakim jesteś stanie. Wiesz co? Powinnaś myśleć
bardziej o sobie. Mogłaś poczekać, aż ktoś was znajdzie, a nie
przez taki kawał nieść na barach faceta i to w dodatku w takim
stanie!
-Daj spokój. Ile w ogóle spałam?
-Nie dużo... Może
z godzinkę.. -podniosła ze stolika obok kubek i napiła się z
niego. Poczułam zapach kawy.
-Ta twoja rana na ramieniu...
-wskazała na nią palcem. -Wiesz, że sama się otworzyła? Jak Will
razem z Celio zanieśli cię do trójki i pielęgniarka zakładała
ci opaskę usztywniającą na kolano. Nie wiedziałam, że takie
obrażenia jakie ty miałaś
można nazwać siniakami, ale okej...
Oczywiście
musiała mi wypomnieć wcześniejsze słowa.
-Czekaj,
czekaj... Skąd się wziął Will i Celio?
-Widzisz byłaś w tak
złym stanie, że nawet nie ogarnęłaś, że razem z Tessą byli za
tobą.
Spojrzałam na nią pytająco.
-No prawdę ci przecież
mówię! -zaśmiała się. Ktoś zapukał i otworzył
drzwi.
-Mercedes już się obudziła?-usłyszałam głos jakiejś
dziewczyny.
-Tak! -krzyknęła Rose, odwracając się w stronę
drzwi.
-To idź na przesłuchanie, a ja się nią zajmę... -do
pokoju weszła szatynka. Chyba chodziła do 2A. Zauważyłam grymas
na twarzy mojej przyjaciółki.
-Na serio muszę?-spytała
błagalnie.
-Mhm, spokojnie ja się zajmę Mercedes...
-Nie
trzeba! Nie potrzebuję niańki. -powiedziałam oburzona. Może i
ramię mnie boli, ale nie aż tak żebym potrzebowała niani!
Spojrzałam porozumiewawczo na niebieskooką.
-Taa. Daj jej
spokój... -dodała Rose.
-Na pewno? -spytała dziewczyna.
-Tak,
chodźmy. -powiedziała moja przyjaciółka, odkładając telefon na
stolik koło łóżka. Poruszyła bezdźwięcznie ustami "Masz u
mnie przysługę" i wyszła razem z szatynką. Teraz mogłam
lepiej rozejrzeć się po pokoju. Usiadłam na łóżku, które
okazało się piętrowe. Dziwne, że wcześniej nie zwróciłam na to
uwagi. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to moja torebka, która
leżała na stoliku w drugim końcu pokoju. Wstałam szybko i to był
już kolejny nieprzemyślany ruch z mojej strony. Od razu poczułam
ból w całym ciele. Powoli, lekko kulejąc doczłapałam się do
stolika (po drodze zapalają światło w pokoju) i zaczęłam szukać
mojego telefonu. Mam!
Wyjęłam go z torebki... Był cały popękany, ale postanowiłam go
włączyć... Niestety, nie włączył się. Nie
no świetnie! Teraz będę musiała zainwestować w
nowy!
Przypomniałam sobie
o ranie na ramieniu. Odzyskałam przez godzinę snu odrobinę zasobów
magii, więc postanowiłam spróbować dowiedzieć się czemu ona się
ciągle otwiera, mimo mojego zaklęcia.
Rana w łydce Davida nie
otworzyła się już później... A
może to dlatego, że ja zwalczyłam zaklęcie, a z Davida "samo"
zeszło.
Miałam już
pewien pomysł. Wzięłam lusterko z torby Rose , która leżała na
ziemi oraz jej telefon ze stolika.
Chyba się nie pogniewa jak to pożyczę...
Zdjęłam
z ramienia opatrunek. Ustawiłam lusterko tak, żebym mogła widzieć
ranę. Luke mnie kiedyś tego nauczył. Policzyć czas ile trwa
zaklęcie. Mnożąc później wynik przez 17 i zapisać runy, które
odpowiadają cyframi można odszyfrować zaklęcie. Na końcu
wystarczy tylko przepisać runy od tyłu i wykonać zaklęcie.
Najtrudniejsze jest to, że w liczeniu czasu trzeba być dokładnym
co do setnej sekundy. Włączałam telefon i ukazała mi się
strona:
"Sny - przeczucia i przepowiednie."
Rose
serio traktuje te sny...
Rzuciłam
na ranę zaklęcie regeneracji i włączałam stoper. Siedziałam i
patrzyłam się w lusterko na szramę. Kiedy szyja mi już prawie
zdrętwiała, rana raczyła się otworzyć. Zatrzymałam stoper.
Otwieranie rany wyglądało dziwnie. Nie potrafię tego nawet opisać,
bo nie wyglądało to naturalnie.
Przykryłam cięcie opatrunkiem.
Wzięłam zeszyt, ołówek i zapisałam czas.
10 minut, 6 sekund i
47 setnych.
Otworzyłam kalkulator i mnożyć
liczyć każdą liczbę z osobna. Wyniki zapisałam obok. Potem
zapisałam runy od tyłu i zbliżyłam
rękę do rany, zdejmując wcześniej opatrunek. Uformowałam moją
magię w runy i zaczęłam wydobywać moją magię. Z pod mojej reki
wydobyła się złocista poświata. Nie poczułam jakiejś różnicy,
ale postanowiłam sprawdzić czy zadziałało więc rzuciłam
zaklęcie regeneracji i czekałam dokładnie taki sam czas, żeby
zobaczyć czy się otworzy czy nie.
Szrama się otworzyła.
-No
to jeszcze raz! -powiedziałam do siebie. Ze względu na to, że
byłam uparta powtarzałam tą samą czynność jeszcze trzy razy.
Dwie próby dały dwa zupełnie inne wyniki, a trzecia była taka
sama jak pierwsza. Wszytki wyniki były w pobliżu 10 minut.
Najbardziej dziwiło mnie to, że Rose przez ten długi czas nie
wróciła do pokoju.
Aż tak
ich maglują?
W tym samym
momencie ktoś zaczął pukać
do drzwi. I chyba nie miał zamiaru przestać. Założyłam
opatrunek, podniosłam się i ruszyłam w stronę drzwi. Natarczywe
pukanie nie ustępowało. Kiedy byłam przed samymi drzwiami, ktoś
je otworzył. Górujący nade mną chłopak, o czarnej czuprynie, i
lodowato błękitnych oczach, gapił się na mnie z otwartą buzią.
Potem upadł na kolana i zaczął się trząść. David?
-Myślałem,
że cie zabiłem. -powiedział cicho. Oprócz tego, że byłam
oszołomiona tym, że upadł na kolana, to jeszcze te słowa... Zabić
mnie? Ale jak... I wtedy sobie
przypomniałam. Przecież on zemdlał od razu jak oberwałam w ramie.
A co jak dopiero przed chwilą
się obudził?
Uklękłam
koło niego co nie było kolejnym dobrym pomysłem, ze względu na
kolano, ale zagryzłam dolną wargę i nie zważałam na ból.
Ostrożnie dotknęłam jego ramienia.
-Nikt mi nie chciał
powiedzieć gdzie ty jesteś... -zaczął. -I co się z tobą stało.
Każdy nagle milkł...
O
cholera! Brzmiał jakby zaraz
miał się załamać... Nie wiem dlaczego, ale wydawało mi się, że
tak zareagował, ze względu na jego rodzinę... Miałam po prostu
takie przeczucie.
-Chodziłem z pokoju do pokoju...
-Hej!-
klepnęłam go w bark. -Człowieku jestem tutaj. Heloł! - machałam
mu dłonią przed twarzą, kiedy już podniósł głowę.
-Jesteś
facet, czy nie facet? -spytałam, a on patrzył na mnie tymi
błękitnymi oczami. Jego szczęka się poruszyła.
-Facet nie
dałby się przejąć i nie zranił by kogoś z drużyny. Nawet jeśli
nie za bardzo za nią przepada...- odwrócił wzrok. Nie wiem
dlaczego, ale poczułam się urażona. Powiedział mi wprost, że
mnie nie lubi... Chociaż w sumie ja też tego nie ukrywałam. Ba!
Chyba każdy w szkole wiedział, że nie pałam do niego sympatią.
Ale teraz, chwilowo moja złość na niego minęła... Tak po
prostu... Zrobiło mi się go żal.
-Gdybym mógł... -zacisną
rękę w pięść. -Nie, nic nie mogłem zrobić...
Oho!
Coraz bliżej załamania... Co by zrobiła pani Winters (moja
pani psycholog)...?
Blisko załamania... Poczucie winy... Mam!
-Ej
kolego!-zaczęłam wesoło.
"Kolego"?
Do czego ja się zmuszam dla
jego dobra?!
-Chcesz
odpokutować swoje winy? -dodałam.
Kurde...
Źle dobrałam słowa... Modliłam
się w duchu, żeby to co powiedziałam go nie załamało.
-A
niby jak?
Jest! Połknął
haczyk! Wstałam energicznie,
co było kolejnym głupim pomysłem. Nie mogłam się przyzwyczaić
do obolałego ciała. Przed jego twarzą pokazałam trzy
palce.
-Musisz zrobić trzy rzeczy! Po pierwsze musisz mi pomóc z
raną...
Od razu wbił wzrok w opatrunek na moim lewym
ramieniu.
-To byłem ja...
Cholera.
-Słuchaj
to nic takiego! -zaczęłam wymachiwać rękami. Kolejny idiotyczny
pomysł. Od razu lewe ramie mnie zabolało. Ale
z ciebie idiotka Mercy!
-skarciłam siebie w duchu.
-Po prostu nie lubię mieć jakiś
ran... A żeby wyleczyć tą ranę potrzebuje drugiej osoby... Rose
wyszła na przesłuchanie, a ty przyszedłeś w odpowiednim momencie.
-dodałam z uśmiechem.
-Co mam robić? -spytał poważnie.
Uff...
Dobra teraz będzie z górki...
Powiedziałam
chłopakowi co ma robić. Mianowicie jego zadaniem było zmierzenie
czasu, kiedy się otworzy rana. Nie powiem, był trochę przerażony
jak mu powiedziałam że się otwiera, ale szybko się uspokoił.
Może mu się uda odpowiednio zmierzyć czas.
-Czyli mam się po
prostu patrzeć
i jak coś zauważę nacisnąć stopa, tak?-upewnił
się.
-Mhm.
Usiadłam na krześle, on okrakiem na drugim koło
mnie. Zdjęłam ostrożnie opatrunek. Rzuciłam zaklęcie
regeneracji, a on patrzył z otwartą buzią jak rana się sama
regeneruje. Włączył stoper.
-Czemu moja rana na nodze się nie
otwiera? -spytał po chwili.
Kurde.
Jednak nie jest taki głupi.
-Em...
Chyba dlatego, że...
-Nie wiesz prawda?
-Powiedzmy...
-odpowiedziałam cicho, żeby nie usłyszał.
-Jak się tu w ogóle
znaleźliśmy?-spytał. Kolejne
nieodpowiednie pytanie.
-My...
Zostaliśmy znalezieni, przez Rose i Willa...
Zanotować: powiedzieć Rose i
Willowi, że nas uratowali.
Nie
chciałam mówić Davidowi, że niosłam go przez te dwie godziny na
barkach. Może kiedyś... Ale teraz nie był to najlepszy moment.
-Rozumiem.-
kiwnął głową. Był naprawdę blisko. NAPRAWDĘ
BLISKO.
Za każdym razem kiedy coś powiedział, ba,
nawet
jak oddychał, to czułam jak wydmuchiwane przez niego powietrze
mnie łaskocze.
To było strasznie denerwujące.
Zastanawiałam
się, czemu go tak bardzo nienawidzę... Teraz nie był denerwujący.
Wydawał się normalny... Może to ze mną było coś nie tak... Nie!
Definitywnie nie! Byłam stuprocentowo normalna... No dobra
powiedzmy, że mam jakieś takie swoje odchyły, ale nie takie jak
on.
Teraz i może jest spokojny, ale to był ten sam David, który na
początku wycieczki rzucał we mnie oskarżeniami. To był ten sam
David, który denerwował mnie na każdym razem kiedy dostawał
lepszą ocenę. Ten sam, który nie odezwał się ani słowem kiedy
wrócił do naszej szkoły. Ten sam, co nie odpisał na żaden mój
list... Ding! Ding! Ding! Czyżbym znalazła powód mojej nienawiści?
-Już.
-powiedział chłopak wyrywając mnie z zamyślenia. Podał mi
telefon. 10 minut 6 sekund i 59 setnych. Pomnożyłam, zapisałam
runy i rzuciłam zaklęcie.
-To
teraz trzeba odczekać te dziesięć minut. -powiedziałam.
Siedzieliśmy w ciszy przez pięć minut. Przez dziesięć... Przez
piętnaście, żeby się upewnić. Nie otworzyła się! Nawet nie
wiecie jak mi ulżyło. Nie chciałam mieć blizny.
-To ja
już chyba się zbieram. -David wstał i ruszył w stronę drzwi.
-Ej,
chwileczkę! -powiedziałam i gwałtownie wstałam, zapominając o
tym, że wszystko mnie boli. Przynajmniej ramię miałam z głowy.
Chłopak odwrócił się w moją stronę.
-Co?-spytał
oschle. I
w tym momencie już
mnie zaczął denerwować. Czyżby przeszło mu, kiedy zobaczył, że
już nie ma się za co obwiniać?
-Miałeś
zrobić trzy rzeczy, a zrobiłeś tylko jedną.
-No to
słucham. -westchnął ciężko. Jakby
mi robił łaskę! Już wiem, dlaczego go tak nienawidzę. Jest po
prostu zakochanym w sobie debilem!
-Masz
zacząć być bardziej towarzyski. -związałam ramiona na piersi. -
Nie możesz wiecznie unikać długich przerw.
Brak
odpowiedzi. Po prostu patrzył się na mnie tym lodowatym wzrokiem.
-I
trzecią prośbą jest, to że musisz się mnie słuchać!
-powiedziałam z powagą.
-SŁUCHAM?!
-podniósł głos. - Dlaczego miałbym niby słuchać ciebie?!
-Stokrotka
ze mną rozmawiał. Powiedział, że mam cię ogarnąć! Oceny
masz słabe i w ogóle!
-też podniosłam głos.
-Dzięki
wielkie, ale nie potrzebuję ogarnięcia. -odwrócił się na pięcie
i wyszedł, trzaskając za sobą drzwi. Daję
słowo, że następnej podobnej sytuacji zostawię go w lesie na
pastwę wilków! A jak nie przytrafi się taka okazja, to po prostu
rozkwaszę mu mordę i tyle.
Po
dosłownie sekundzie do pokoju weszła Rose z Theresą.
-Łooo.
A wy jak zwykle. -odezwała się ciemnowłosa.
-Co on
tu właściwie robił? -spytała blondynka.
-Kurde,
przylazł jakiś załamany, że nie mógł nic zrobić i w ogóle, to
ja mu dobre serce okazałam i pozwoliłam mu pomóc mi z tą raną na
ramieniu... I go o coś poprosiłam. A on?! Ha! Niech tylko spróbuje
znowu przyleźć do mnie... O... To będzie już po nim! -czułam jak
się we mnie gotuje.
-A o coś
go poprosiła?- spytała Rose.
-O co? A
o to, żeby się mnie słuchał.
Theresa
prychnęła śmiechem:
-Nic
dziwnego, że chłopak uciekł.
-Oj
zamknij się... -powiedziałam.
-Co?!
-ruszyła w moją stronę, ale moja przyjaciółka złapała ją za
kaptur.
-Daj jej
spokój. Plecie głupstwa, bo przeżyła szok i
pewnie nadal źle się czuje.
"Druga
przysługa" -poruszyła bezdźwięcznie ustami.
Usiadłyśmy
we trójkę; ja na łóżku, Rose usiadła koło mnie, a Thessa
przysunęła sobie krzesło i usiadła na nim okrakiem w naszą
stronę.
-To
powiesz nam co się dzieje? -spytała niebieskooka, zwracając się
do blondynki.
-Dlaczego
ja miałabym to wiedzieć? -spytała.
-Po
pierwsze jesteś w samorządzie szkolnym i to nie dla tego, że cię
wybrali uczniowie. Wszystkie trzy o tym wiemy, prawda? Prawda. Po
drugie, twój ojciec jest w radzie i na pewno coś powiedział.
-Jeszcze
nic nie wiem...
-Kłamiesz
kochaniutka.
Oho!
Rose wkroczyła w bojowy nastrój. Kiedy chce się czegoś
dowiedzieć, to nie odejdzie bez wiedzy. Nienawidzi niewiedzy.
Przyglądałam się ich dialogowi.
-Skąd
ta pewność, że kłamię?
-Bo
odwróciłaś wzrok. Mów!
-Dobra
powiem tyle ile mogę.
Widzicie?
Rose się udało. Założę się, że i tak wyciągnie z niej
wszystko.
-To byli
ci, co już od jakiegoś czasu napierają na nasze granice.
Dostaliśmy info, nie wiem skąd, że mają zaatakować uczniów z
magicznych szkół. Więc wszystkie szkoły tego dnia miały
"wycieczki" -zaznaczyła cudzysłów palcami.
-I
wpadliśmy w pułapkę... -odezwała Rose...
-Tak...
Ale we wszystkich szkołach, nie zostały zaatakowane czwarte klasy.
Pewnie przez to, że oni już mogliby sprawiać problemy.
-Ale
jaki był w tym cel? Były jakieś ofiary śmiertelne? -spytałam.
-Jedna,
ale nie bezpośrednio przez atak. Spadła ze wzgórza... Sądzę, że
ataki miały na celu...
-Zastraszenie.-
przerwała jej Rose.
-Mhm...
Ale z łaski swojej nie przerywaj mi, dobrze?
Brunetka
uniosła dłonie w geście przeprosin...
-Ale po
co mieli by nas zastraszać?
-Pokaz
broni. Zawsze kiedy zaczyna się wojna, przeciwnicy ścigają się w
wynalazkach. -opowiedziała mi Rose.
-Ale co
miałoby być ich bronią? -spytałam. Chodziło
na przykład o ten miecz?
-Obrona.
Czy wasze ataki działały na nich? Chodzi mi o te magiczne.
-powiedziała blondynka.
-Tak!
Wtedy jak uderzałam ogniem w tego faceta, to moje płomienie tak
jakby wchłaniały się w jego strój. -powiedziałam
-U mnie
i Willa ataki też nie działały...
-I to
właśnie chcieli pokazać... Że ataki magiczne na nich nie
działają. -posumowała Theresa.
-I to
wszystko? -spytała Rose
-Tak.
-kiwnęła głową blondynka.
-Na
pewno?
-TAK!
Jeeezuuu daj mi spokój. Myślisz, że mogę wiedzieć wszystko tylko
dlatego, że ojciec jest w radzie?! Mi też wszystkiego nie mówią!
-Tessa podniosła głos. Zobaczyłam, że była poddenerwowana całą
sytuacją.
-Czyli
co, wojna się zaczyna? -spytałam.
-Nie...
Nie chcemy, żeby sytuacja taka jak w Trzeciej Wielkiej Wojnie
Magicznej. Rząd chce oddać kawałe... -chyba zorientowała się, że
mówi za dużo, bo zakryła sobie usta dłońmi.
-Mów!
-nakazała jej Rose.
-Nie
mogę.
-Daj
spokój. Jak już zaczęłaś, to dokończ.
-Nie
mogę... Sama to podsłuchałam...
-Mów,
że kobieto! -tym razem nie wytrzymałam. Byłam strasznie ciekawa o
co chodzi. Obie spojrzały na mnie. Brunetka uśmiechnęła się pod
nosem.
-Dobra,
ale jak któraś coś powie, to uduszę...
-Ta,
ta... Mów. -odezwała się ponownie Rose.
-Rząd
chce oddać kawałek ziemi, tam gdzie się kotłowali przy granicy.
Tylko, że oni nie chcą, żeby żaden mag tam został.
-Ja
pierdziele, znowu chodzi o magie. -powiedziałam.- Ale czekaj...
Przecież oni używali magii... Te bronie...
-Nie do
końca. Na naszej wyciecze tylko ty miałaś styczność z takim
dziwactwem...
-Zaznaczyłaś,
że na naszej wycieczce... Czyli na innych były takie przypadki?-
spytała Rose.
Cisza.
-Czyli
odpowiedź brzmi tak.
-Nie
powiedziałam tego.-zaprzeczała blondynka
-Ale nie
zaprzeczyłaś...
I
to były ostatnie słowa, które usłyszałam. Po prostu zasnęłam.
Musiałam być zmęczona tym wszystkim.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Tak wiem, że ten rozdział był jednym wielkim dialogiem ;-; Wstawiam posta wcześniej, bo w piątek jadę do szpitala na cztery dni i nie miałabym jak wstawić T^T Następny powinien pojawić się do środy, a potem rozdziały będą pojawiać się już regularnie w weekendy ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz