czwartek, 16 kwietnia 2015

Mercy i wycieczka cz.3

Koszmar, tortury, gehenna, męczarnia, cierpienie, ból, utrapienie - te kilka słów opisywało, czego doznałam, idąc z Davidem na barkach. Kilka razy prawie zemdlałam, raz zwymiotowałam ze zmęczenia... W dodatku moją rana otworzyła się kilkanaście razy po drodze. Wszystkie mięśnie mnie obolały, prawa noga wyjątkowo odmawiała mi posłuszeństwa. Byłam zmuszona pić przegotowaną w dłoniach wodę z rzeki. Ale cieszę się, że postanowiłam iść wzdłuż niej. Okazało się bowiem, że przepływa koło dużego budynku, a tym budynkiem był nasz ośrodek.
Trafiłam tam razem z chłopakiem kiedy już się ściemniało. I nie, David nie raczył się obudzić mimo moich starań.
Zobaczyłam czerwono-niebieskie światła, które dochodziły z ulicy przed ośrodkiem. Mimo tego, że byłam wykończona, przyspieszyłam i ostatkiem sił ruszyłam pod górę w stronę świateł. Przed ośrodkiem stały trzy karetki i jeden czarny wóz, z przyciemnianymi szybami. Wiele osób kręciło się pomiędzy trzema pierwszymi ambulansami.
Kilka osób zaczęło biec w moją stronę. Nie wiedziałam co się na około mnie dzieje. Ktoś zdjął Davida z moich ramion. Trzech chłopaków niosło go w stronę jednego ambulansu. Nagle ktoś objął mnie w pasie z całej siły.

-Nigdy mnie tak nie strasz! - powiedziała najprawdopodobniej Rose łamiącym się głosem.
-Co się stało? -spytałam bezwiednie.
-Nauczyciele nie chcą dużo mówić... Pan Celio, Tessa i Will poszli cię szukać... Co ci się stało w ramię?
Mimowolnie spojrzałam na lewe ramię. Nie było widać rany, ale ślady krwi pozostały.

-A nic... Nic mi się nie stało. To nie moja krew. Mam tylko kilka siniaków, ale tak to jestem cała...- wysiliłam się na uśmiech
-Wyglądasz strasznie! Zaprowadzę cię do trójki, bo w pozostałych dwóch jest kilka opatrywanych osób.
Kiedy usłyszałam, że ktoś jest ranny od razu się obudziłam.

-Mogę pomóc jeżeli ktoś jest ranny!
Nie myślałam o tym, że prawie nie mam już zasobów magii. Nie myślałam też o swoim stanie fizycznym. Ważne było to, że, zawsze mogłam się na coś przydać.

-Ah tak? -lewa brew mojej przyjaciółki poleciała do góry. Rose podwinęła prawy rękaw do góry:
-To może najpierw mi pomożesz... Mam krwiaka pod skórą i mnie strasznie boli. -powiedziała przyciągając samogłoski.
Nic nie widziałam na jej ręku, ale to mogło być po prostu ze zmęczenia, więc postanowiłam rzucić odpowiednie zaklęcie. Kiedy zaczęłam formować swoją magię, której tak na prawdę prawie w ogóle nie było, nagle zrobiło mi się głucho, gwiazdki pokazały mi się przed oczami... A potem... Właśnie, a potem?
Chyba zaliczyłam zgona.
Nie... Chwileczkę. Jednak nie.


Leżałam na łóżku. Chyba. Moje powieki były ciężkie, ale powoli je otworzyłam. W pomieszczeniu panował półmrok. Z mojej prawej dochodziło do mnie blade, niebieskie światło. Obróciłam głową w tamtą stronę, na co moje ciało zareagowało bólem. Ujrzałam Rose, siedząca koło mnie i przeglądającą telefon. Kiedy zorientowała się, że na nią patrzę, podniosła wzrok na mnie.
-No królewna raczyła się z obudzić?
-C-co się stało?- spytałam zdezorientowana. Powoli podparłam się na dłoniach, żeby usiąść i od razu tego pożałowałam. Złapałam się za lewe ramię, bo zaczął od niego promieniować ból. Poczułam, że mam opatrunek.
-No, wiesz... Tak bardzo chciałaś mi pomóc, że aż zemdlałaś. -powiedziała i podała mi kubek z wodą. Rozkoszowałam się jej smakiem, bo był milion razy lepszy, od smaku wody z rzeki.
-Czekaj... -próbowałam wszytko siebie poukładać. Wiem!
-Ty mnie podpuściłaś! -oskarżyłam ją.
-Ja? Gdzie tam... - machnęła ręką. -Po prostu widziałam w jakim jesteś stanie. Wiesz co? Powinnaś myśleć bardziej o sobie. Mogłaś poczekać, aż ktoś was znajdzie, a nie przez taki kawał nieść na barach faceta i to w dodatku w takim stanie!
-Daj spokój. Ile w ogóle spałam?
-Nie dużo... Może z godzinkę.. -podniosła ze stolika obok kubek i napiła się z niego. Poczułam zapach kawy.
-Ta twoja rana na ramieniu... -wskazała na nią palcem. -Wiesz, że sama się otworzyła? Jak Will razem z Celio zanieśli cię do trójki i pielęgniarka zakładała ci opaskę usztywniającą na kolano. Nie wiedziałam, że takie obrażenia jakie ty miałaś można nazwać siniakami, ale okej...
Oczywiście musiała mi wypomnieć wcześniejsze słowa.

-Czekaj, czekaj... Skąd się wziął Will i Celio?
-Widzisz byłaś w tak złym stanie, że nawet nie ogarnęłaś, że razem z Tessą byli za tobą.
Spojrzałam na nią pytająco.

-No prawdę ci przecież mówię! -zaśmiała się. Ktoś zapukał i otworzył drzwi.
-Mercedes już się obudziła?-usłyszałam głos jakiejś dziewczyny.
-Tak! -krzyknęła Rose, odwracając się w stronę drzwi.
-To idź na przesłuchanie, a ja się nią zajmę... -do pokoju weszła szatynka. Chyba chodziła do 2A. Zauważyłam grymas na twarzy mojej przyjaciółki.
-Na serio muszę?-spytała błagalnie.
-Mhm, spokojnie ja się zajmę Mercedes...
-Nie trzeba! Nie potrzebuję niańki. -powiedziałam oburzona. Może i ramię mnie boli, ale nie aż tak żebym potrzebowała niani! Spojrzałam porozumiewawczo na niebieskooką.
-Taa. Daj jej spokój... -dodała Rose.
-Na pewno? -spytała dziewczyna.
-Tak, chodźmy. -powiedziała moja przyjaciółka, odkładając telefon na stolik koło łóżka. Poruszyła bezdźwięcznie ustami "Masz u mnie przysługę" i wyszła razem z szatynką. Teraz mogłam lepiej rozejrzeć się po pokoju. Usiadłam na łóżku, które okazało się piętrowe. Dziwne, że wcześniej nie zwróciłam na to uwagi. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to moja torebka, która leżała na stoliku w drugim końcu pokoju. Wstałam szybko i to był już kolejny nieprzemyślany ruch z mojej strony. Od razu poczułam ból w całym ciele. Powoli, lekko kulejąc doczłapałam się do stolika (po drodze zapalają światło w pokoju) i zaczęłam szukać mojego telefonu. Mam! Wyjęłam go z torebki... Był cały popękany, ale postanowiłam go włączyć... Niestety, nie włączył się. Nie no świetnie! Teraz będę musiała zainwestować w nowy!
Przypomniałam sobie o ranie na ramieniu. Odzyskałam przez godzinę snu odrobinę zasobów magii, więc postanowiłam spróbować dowiedzieć się czemu ona się ciągle otwiera, mimo mojego zaklęcia.
Rana w łydce Davida nie otworzyła się już później... A może to dlatego, że ja zwalczyłam zaklęcie, a z Davida "samo" zeszło.
Miałam już pewien pomysł. Wzięłam lusterko z torby Rose , która leżała na ziemi oraz jej telefon ze stolika. Chyba się nie pogniewa jak to pożyczę...
Zdjęłam z ramienia opatrunek. Ustawiłam lusterko tak, żebym mogła widzieć ranę. Luke mnie kiedyś tego nauczył. Policzyć czas ile trwa zaklęcie. Mnożąc później wynik przez 17 i zapisać runy, które odpowiadają cyframi można odszyfrować zaklęcie. Na końcu wystarczy tylko przepisać runy od tyłu i wykonać zaklęcie. Najtrudniejsze jest to, że w liczeniu czasu trzeba być dokładnym co do setnej sekundy. Włączałam telefon i ukazała mi się strona:
"Sny - przeczucia i przepowiednie."
Rose serio traktuje te sny...


Rzuciłam na ranę zaklęcie regeneracji i włączałam stoper. Siedziałam i patrzyłam się w lusterko na szramę. Kiedy szyja mi już prawie zdrętwiała, rana raczyła się otworzyć. Zatrzymałam stoper. Otwieranie rany wyglądało dziwnie. Nie potrafię tego nawet opisać, bo nie wyglądało to naturalnie.
Przykryłam cięcie opatrunkiem. Wzięłam zeszyt, ołówek i zapisałam czas.
10 minut, 6 sekund i 47 setnych.
Otworzyłam kalkulator i mnożyć liczyć każdą liczbę z osobna. Wyniki zapisałam obok. Potem zapisałam runy od tyłu i zbliżyłam rękę do rany, zdejmując wcześniej opatrunek. Uformowałam moją magię w runy i zaczęłam wydobywać moją magię. Z pod mojej reki wydobyła się złocista poświata. Nie poczułam jakiejś różnicy, ale postanowiłam sprawdzić czy zadziałało więc rzuciłam zaklęcie regeneracji i czekałam dokładnie taki sam czas, żeby zobaczyć czy się otworzy czy nie.
Szrama się otworzyła.

-No to jeszcze raz! -powiedziałam do siebie. Ze względu na to, że byłam uparta powtarzałam tą samą czynność jeszcze trzy razy. Dwie próby dały dwa zupełnie inne wyniki, a trzecia była taka sama jak pierwsza. Wszytki wyniki były w pobliżu 10 minut. Najbardziej dziwiło mnie to, że Rose przez ten długi czas nie wróciła do pokoju.
Aż tak ich maglują?
W tym samym momencie ktoś zaczął pukać do drzwi. I chyba nie miał zamiaru przestać. Założyłam opatrunek, podniosłam się i ruszyłam w stronę drzwi. Natarczywe pukanie nie ustępowało. Kiedy byłam przed samymi drzwiami, ktoś je otworzył. Górujący nade mną chłopak, o czarnej czuprynie, i lodowato błękitnych oczach, gapił się na mnie z otwartą buzią. Potem upadł na kolana i zaczął się trząść. David?

-Myślałem, że cie zabiłem. -powiedział cicho. Oprócz tego, że byłam oszołomiona tym, że upadł na kolana, to jeszcze te słowa... Zabić mnie? Ale jak... I wtedy sobie przypomniałam. Przecież on zemdlał od razu jak oberwałam w ramie. A co jak dopiero przed chwilą się obudził?
Uklękłam koło niego co nie było kolejnym dobrym pomysłem, ze względu na kolano, ale zagryzłam dolną wargę i nie zważałam na ból. Ostrożnie dotknęłam jego ramienia.

-Nikt mi nie chciał powiedzieć gdzie ty jesteś... -zaczął. -I co się z tobą stało. Każdy nagle milkł...
O cholera! Brzmiał jakby zaraz miał się załamać... Nie wiem dlaczego, ale wydawało mi się, że tak zareagował, ze względu na jego rodzinę... Miałam po prostu takie przeczucie.

-Chodziłem z pokoju do pokoju...
-Hej!- klepnęłam go w bark. -Człowieku jestem tutaj. Heloł! - machałam mu dłonią przed twarzą, kiedy już podniósł głowę.
-Jesteś facet, czy nie facet? -spytałam, a on patrzył na mnie tymi błękitnymi oczami. Jego szczęka się poruszyła.
-Facet nie dałby się przejąć i nie zranił by kogoś z drużyny. Nawet jeśli nie za bardzo za nią przepada...- odwrócił wzrok. Nie wiem dlaczego, ale poczułam się urażona. Powiedział mi wprost, że mnie nie lubi... Chociaż w sumie ja też tego nie ukrywałam. Ba! Chyba każdy w szkole wiedział, że nie pałam do niego sympatią. Ale teraz, chwilowo moja złość na niego minęła... Tak po prostu... Zrobiło mi się go żal.
-Gdybym mógł... -zacisną rękę w pięść. -Nie, nic nie mogłem zrobić...
Oho! Coraz bliżej załamania... Co by zrobiła pani Winters (moja pani psycholog)...? Blisko załamania... Poczucie winy... Mam!

-Ej kolego!-zaczęłam wesoło.
"Kolego"? Do czego ja się zmuszam dla jego dobra?!

-Chcesz odpokutować swoje winy? -dodałam.
Kurde... Źle dobrałam słowa... Modliłam się w duchu, żeby to co powiedziałam go nie załamało. 

-A niby jak?
Jest! Połknął haczyk! Wstałam energicznie, co było kolejnym głupim pomysłem. Nie mogłam się przyzwyczaić do obolałego ciała. Przed jego twarzą pokazałam trzy palce.

-Musisz zrobić trzy rzeczy! Po pierwsze musisz mi pomóc z raną...
Od razu wbił wzrok w opatrunek na moim lewym ramieniu.

-To byłem ja...
Cholera.

-Słuchaj to nic takiego! -zaczęłam wymachiwać rękami. Kolejny idiotyczny pomysł. Od razu lewe ramie mnie zabolało. Ale z ciebie idiotka Mercy! -skarciłam siebie w duchu.
-Po prostu nie lubię mieć jakiś ran... A żeby wyleczyć tą ranę potrzebuje drugiej osoby... Rose wyszła na przesłuchanie, a ty przyszedłeś w odpowiednim momencie. -dodałam z uśmiechem.
-Co mam robić? -spytał poważnie.
Uff... Dobra teraz będzie z górki...
Powiedziałam chłopakowi co ma robić. Mianowicie jego zadaniem było zmierzenie czasu, kiedy się otworzy rana. Nie powiem, był trochę przerażony jak mu powiedziałam że się otwiera, ale szybko się uspokoił. Może mu się uda odpowiednio zmierzyć czas.

-Czyli mam się po prostu patrzeć i jak coś zauważę nacisnąć stopa, tak?-upewnił się.
-Mhm.
Usiadłam na krześle, on okrakiem na drugim koło mnie. Zdjęłam ostrożnie opatrunek. Rzuciłam zaklęcie regeneracji, a on patrzył z otwartą buzią jak rana się sama regeneruje. Włączył stoper.

-Czemu moja rana na nodze się nie otwiera? -spytał po chwili.
Kurde. Jednak nie jest taki głupi.

-Em... Chyba dlatego, że...
-Nie wiesz prawda?
-Powiedzmy... -odpowiedziałam cicho, żeby nie usłyszał.
-Jak się tu w ogóle znaleźliśmy?-spytał. Kolejne nieodpowiednie pytanie.
-My... Zostaliśmy znalezieni, przez Rose i Willa...
Zanotować: powiedzieć Rose i Willowi, że nas uratowali.
Nie chciałam mówić Davidowi, że niosłam go przez te dwie godziny na barkach. Może kiedyś... Ale teraz nie był to najlepszy moment.

-Rozumiem.- kiwnął głową. Był naprawdę blisko. NAPRAWDĘ BLISKO. Za każdym razem kiedy coś powiedział, ba, nawet jak oddychał, to czułam jak wydmuchiwane przez niego powietrze mnie łaskocze. To było strasznie denerwujące.
Zastanawiałam się, czemu go tak bardzo nienawidzę... Teraz nie był denerwujący. Wydawał się normalny... Może to ze mną było coś nie tak... Nie! Definitywnie nie! Byłam stuprocentowo normalna... No dobra powiedzmy, że mam jakieś takie swoje odchyły, ale nie takie jak on. Teraz i może jest spokojny, ale to był ten sam David, który na początku wycieczki rzucał we mnie oskarżeniami. To był ten sam David, który denerwował mnie na każdym razem kiedy dostawał lepszą ocenę. Ten sam, który nie odezwał się ani słowem kiedy wrócił do naszej szkoły. Ten sam, co nie odpisał na żaden mój list... Ding! Ding! Ding! Czyżbym znalazła powód mojej nienawiści?
-Już. -powiedział chłopak wyrywając mnie z zamyślenia. Podał mi telefon. 10 minut 6 sekund i 59 setnych. Pomnożyłam, zapisałam runy i rzuciłam zaklęcie.
-To teraz trzeba odczekać te dziesięć minut. -powiedziałam. Siedzieliśmy w ciszy przez pięć minut. Przez dziesięć... Przez piętnaście, żeby się upewnić. Nie otworzyła się! Nawet nie wiecie jak mi ulżyło. Nie chciałam mieć blizny.
-To ja już chyba się zbieram. -David wstał i ruszył w stronę drzwi.
-Ej, chwileczkę! -powiedziałam i gwałtownie wstałam, zapominając o tym, że wszystko mnie boli. Przynajmniej ramię miałam z głowy. Chłopak odwrócił się w moją stronę.
-Co?-spytał oschle. I w tym momencie już mnie zaczął denerwować. Czyżby przeszło mu, kiedy zobaczył, że już nie ma się za co obwiniać?
-Miałeś zrobić trzy rzeczy, a zrobiłeś tylko jedną.
-No to słucham. -westchnął ciężko. Jakby mi robił łaskę! Już wiem, dlaczego go tak nienawidzę. Jest po prostu zakochanym w sobie debilem!
-Masz zacząć być bardziej towarzyski. -związałam ramiona na piersi. - Nie możesz wiecznie unikać długich przerw.

Brak odpowiedzi. Po prostu patrzył się na mnie tym lodowatym wzrokiem.
-I trzecią prośbą jest, to że musisz się mnie słuchać! -powiedziałam z powagą.
-SŁUCHAM?! -podniósł głos. - Dlaczego miałbym niby słuchać ciebie?!
-Stokrotka ze mną rozmawiał. Powiedział, że mam cię ogarnąć! Oceny masz słabe i w ogóle! -też podniosłam głos.
-Dzięki wielkie, ale nie potrzebuję ogarnięcia. -odwrócił się na pięcie i wyszedł, trzaskając za sobą drzwi. Daję słowo, że następnej podobnej sytuacji zostawię go w lesie na pastwę wilków! A jak nie przytrafi się taka okazja, to po prostu rozkwaszę mu mordę i tyle.
Po dosłownie sekundzie do pokoju weszła Rose z Theresą.
-Łooo. A wy jak zwykle. -odezwała się ciemnowłosa.
-Co on tu właściwie robił? -spytała blondynka.
-Kurde, przylazł jakiś załamany, że nie mógł nic zrobić i w ogóle, to ja mu dobre serce okazałam i pozwoliłam mu pomóc mi z tą raną na ramieniu... I go o coś poprosiłam. A on?! Ha! Niech tylko spróbuje znowu przyleźć do mnie... O... To będzie już po nim! -czułam jak się we mnie gotuje.
-A o coś go poprosiła?- spytała Rose.
-O co? A o to, żeby się mnie słuchał.
Theresa prychnęła śmiechem:
-Nic dziwnego, że chłopak uciekł.
-Oj zamknij się... -powiedziałam.
-Co?! -ruszyła w moją stronę, ale moja przyjaciółka złapała ją za kaptur.
-Daj jej spokój. Plecie głupstwa, bo przeżyła szok i pewnie nadal źle się czuje.
"Druga przysługa" -poruszyła bezdźwięcznie ustami.
Usiadłyśmy we trójkę; ja na łóżku, Rose usiadła koło mnie, a Thessa przysunęła sobie krzesło i usiadła na nim okrakiem w naszą stronę.
-To powiesz nam co się dzieje? -spytała niebieskooka, zwracając się do blondynki.
-Dlaczego ja miałabym to wiedzieć? -spytała.
-Po pierwsze jesteś w samorządzie szkolnym i to nie dla tego, że cię wybrali uczniowie. Wszystkie trzy o tym wiemy, prawda? Prawda. Po drugie, twój ojciec jest w radzie i na pewno coś powiedział.
-Jeszcze nic nie wiem...
-Kłamiesz kochaniutka.
Oho! Rose wkroczyła w bojowy nastrój. Kiedy chce się czegoś dowiedzieć, to nie odejdzie bez wiedzy. Nienawidzi niewiedzy. Przyglądałam się ich dialogowi.
-Skąd ta pewność, że kłamię?
-Bo odwróciłaś wzrok. Mów!
-Dobra powiem tyle ile mogę.
Widzicie? Rose się udało. Założę się, że i tak wyciągnie z niej wszystko.
-To byli ci, co już od jakiegoś czasu napierają na nasze granice. Dostaliśmy info, nie wiem skąd, że mają zaatakować uczniów z magicznych szkół. Więc wszystkie szkoły tego dnia miały "wycieczki" -zaznaczyła cudzysłów palcami.
-I wpadliśmy w pułapkę... -odezwała Rose...
-Tak... Ale we wszystkich szkołach, nie zostały zaatakowane czwarte klasy. Pewnie przez to, że oni już mogliby sprawiać problemy.
-Ale jaki był w tym cel? Były jakieś ofiary śmiertelne? -spytałam.
-Jedna, ale nie bezpośrednio przez atak. Spadła ze wzgórza... Sądzę, że ataki miały na celu...
-Zastraszenie.- przerwała jej Rose.
-Mhm... Ale z łaski swojej nie przerywaj mi, dobrze?
Brunetka uniosła dłonie w geście przeprosin...
-Ale po co mieli by nas zastraszać?
-Pokaz broni. Zawsze kiedy zaczyna się wojna, przeciwnicy ścigają się w wynalazkach. -opowiedziała mi Rose.
-Ale co miałoby być ich bronią? -spytałam. Chodziło na przykład o ten miecz?
-Obrona. Czy wasze ataki działały na nich? Chodzi mi o te magiczne. -powiedziała blondynka.
-Tak! Wtedy jak uderzałam ogniem w tego faceta, to moje płomienie tak jakby wchłaniały się w jego strój. -powiedziałam
-U mnie i Willa ataki też nie działały...
-I to właśnie chcieli pokazać... Że ataki magiczne na nich nie działają. -posumowała Theresa.
-I to wszystko? -spytała Rose
-Tak. -kiwnęła głową blondynka.
-Na pewno?
-TAK! Jeeezuuu daj mi spokój. Myślisz, że mogę wiedzieć wszystko tylko dlatego, że ojciec jest w radzie?! Mi też wszystkiego nie mówią! -Tessa podniosła głos. Zobaczyłam, że była poddenerwowana całą sytuacją.
-Czyli co, wojna się zaczyna? -spytałam.
-Nie... Nie chcemy, żeby sytuacja taka jak w Trzeciej Wielkiej Wojnie Magicznej. Rząd chce oddać kawałe... -chyba zorientowała się, że mówi za dużo, bo zakryła sobie usta dłońmi.
-Mów! -nakazała jej Rose.
-Nie mogę.
-Daj spokój. Jak już zaczęłaś, to dokończ.
-Nie mogę... Sama to podsłuchałam...
-Mów, że kobieto! -tym razem nie wytrzymałam. Byłam strasznie ciekawa o co chodzi. Obie spojrzały na mnie. Brunetka uśmiechnęła się pod nosem.
-Dobra, ale jak któraś coś powie, to uduszę...
-Ta, ta... Mów. -odezwała się ponownie Rose.
-Rząd chce oddać kawałek ziemi, tam gdzie się kotłowali przy granicy. Tylko, że oni nie chcą, żeby żaden mag tam został.
-Ja pierdziele, znowu chodzi o magie. -powiedziałam.- Ale czekaj... Przecież oni używali magii... Te bronie...
-Nie do końca. Na naszej wyciecze tylko ty miałaś styczność z takim dziwactwem...
-Zaznaczyłaś, że na naszej wycieczce... Czyli na innych były takie przypadki?- spytała Rose.
Cisza.
-Czyli odpowiedź brzmi tak.
-Nie powiedziałam tego.-zaprzeczała blondynka
-Ale nie zaprzeczyłaś...

I to były ostatnie słowa, które usłyszałam. Po prostu zasnęłam. Musiałam być zmęczona tym wszystkim.

------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Tak wiem, że ten rozdział był jednym wielkim dialogiem ;-; Wstawiam posta wcześniej, bo w piątek jadę do szpitala na cztery dni i nie miałabym jak wstawić T^T Następny powinien pojawić się do środy, a potem rozdziały będą pojawiać się już regularnie w weekendy ;) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz