niedziela, 22 listopada 2015

Mercy i Jared Thunder



Późnym popołudniem do kawiarenki cioci zawitała Rose z Willem. Lokal nie jest jakiś bardzo duży. Przeważają małe, kwadratowe stoliki czteroosobowe, wykonane z ciemnego drewna. Przy każdym stoliku stoją cztery krzesełka, również z ciemnego drewna, ale z jasnym obiciem. Tylko pod ścianami znajdują się większe stoły 6-8 osobowe z łączonymi fotelami od strony ściany. My siedzieliśmy przy tym większym stole, mimo iż byliśmy tylko we trójkę.

- Mam trzy newsy dla ciebie Mercy! - powiedziała Rose, machając mi trzema palcami przed nosem.

- No, Słucham cię bardzo uważnie. - założyłam nogę, na nogę i wygodnie oparłam plecy o obicie fotela.

- Mike i Louisa znów są razem! - krzyknęła na prawie całą kawiarnie. Kilka stolików odwróciło się w naszą stronę, a Will odezwał się do mnie ściszonym tonem:

- Ty wiesz jaka ona jest wścibska? - wskazał na brunetkę kciukiem. - Zobaczyła jak się całowali i jeszcze zamiast odwrócić wzrok to się na nich gapi!

Rose zawinęła ręce na piersi, odwróciła się do Willa bokiem i zadarła głowę do góry.

- Chciałam im tylko pogratulować. - powiedziała z pretensją w głosie.

- Taaak?! - Will podniósł głos, ale szybko się opamiętał. Widziałam jednak, że nad brwią pokazała się pulsująca żyłka.

- Ty im zdjęcie chciałaś zrobić, a nie gratulować!

- Zdjęcie miałam zamiar wydrukować i dać im kartkę gratulacyjną... - odpowiedziała mu brunetka z pełną powagą w głosie. Czemu zawsze kiedy jestem i niby rozmawiam z tą dwójką, to mam wrażenie, że jestem niepotrzebna?

- Mercy, chyba mnie zaraz cholera strzeli! – warknął blondyn. O! Jednak istnieję!

- Spokojnie Will. - Zaczęłam mówić, uśmiechając się, co go bardziej zdenerwowało. No, ale jak mam się nie uśmiechać jak ta sytuacja jest strasznie zabawna?

- Pamiętaj wdech i wydech, policz sobie jeszcze do dziesięciu... - doradziłam chłopakowi. Chciałam mu trochę dokuczyć.

- Ty też sobie ze mnie żarty robisz?! - przerwał mi blondyn.

- Nie. - powiedziałam poważnie i pokręciłam głową. - To naprawdę działa. Gdyby nie działo to już bym Rose udusiła ze sto razy!

- Bez przesady! - burknęła niebieskooka. Siedzący koło niej chłopak westchnął ciężko.

- Wracając - zaczął. - musiałem zabrać ją siłą. Na szczęście jest kurduplem i nie jest ciężkaaAAŁA! - wrzasnął na końcu Will i skulił się pod stół.

- Moja noga! - syknął, a ja zajrzałam pod stół, żeby zobaczyć co mu się stało. Chłopak masował sobie piszczel prawej nogi.

- Trzeba było nie nazywać mnie kurduplem! - warknęła Rose.

- Mówię ci Mercy, może i to stworzenie wygląda niepozornie, ale kopa ma niezłego...-odezwał się Will i usiadł już prosto.

- Nie martw się Rose, odpłacę ci się za to kiedy indziej. - powiedział do brunetki i zwrócił się do mnie. - Wracając po raz kolejny, i błagam Rose daj mi dokończyć, złapałem ją pod ramię i niosłem ją tak przez jakieś pięć minut dopóki się nie uspokoiła. Ciągle wołała "Puść mnie Will, chce im pogratulować!" i wymachiwała pięściami.- próbował naśladować jej głos, ale nie wyszło mu do za dobrze. Zaśmiałam się, bo wyobraziłam sobie jak blondyn trzyma Rose pod pachą, a ona macha krótkimi nóżkami nad ziemią i krzyczy "Puść mnie".

- Skończyłeś już? - spytała brunetka.

- Tak, jaśnie królowo fochów. - zaśmiał się chłopak, a Rose posłała mu zabójcze spojrzenie. Wzięła na widelczyk kawałek ciasta czekoladowego, które wcześniej zamówiła.

- Drugim newsem jest to, że Will ma przekłute uszy! A raczej jedno ucho... – brunetka wstała z krzesła i odsłoniła prawe ucho chłopaka, zgarniając jego blond włosy. W uchu chłopaka były trzy kolczyki. Dwa na samej górze ucha, a jeden w płatku małżowiny.

- Od kiedy masz kolczyki? - spytałam zaskoczona. Widziałam Willa na w-fie kilka razy w kucyku, ale nigdy nie widziałam tych kolczyków... Może to dlatego, że zawsze nosi te duże przepaski z materiału, żeby krótsze kosmyki odgarnąć do tyłu, które przy okazji zakrywają jego uszy.

- Od ponad roku. Zakład z kolegami... - odpowiedział, klepiąc lekko dłoń Rose, na znak żeby zostawiła jego włosy. Kiedy dziewczyna je puściła, przeczesał je dłonią i potrząsnął głową na różne strony. Jego włosy znów były w swoim nieładzie.

- Czyli ty też nie widziałaś... - odezwała się Rose. - Ty wiesz jak on dobrze wygląda w koczku? Jak szłam po niego, kiedy mieliśmy do niego iść, to miał spięte włosy! Wtedy wreszcie nie wygląda jak jakaś fleja! Miał taki uroczy koczek z tyłu na samym dole głowy!

- O wypraszam sobie bardzo! Nie jestem żadną fleją! - wtrącił się Will.

- Ale tak czasem wyglądasz. - wzruszyła ramionami brunetka.

- Mercy? - zwrócił się do mnie, błaganym tonem.

- Nooo... Czasami tak wyglądasz... - powiedziałam, a on uderzył głową o stolik.

- Ała. -stęknął i odwrócił głowę w stronę Rose, ale nie oderwał jej od blatu.

- Dobra, a trzecim newsem, choć raczej tego newsem nie można nazwać, jest to, że za chwilę będzie tutaj Theresa.

- Mhm... Co? Czekaj! Jak to Theresa? To ona aresztu domowego nie ma? -spytałam zaskoczona. Po tym jak nie poszła na jakieś tam zajęcia dodatkowe, kiedy byliśmy u Willa, dostała jakąś tam karę i nie może nigdzie wychodzić po lekcjach, a każdego wyjścia ze szkoły pilnuje jakiś typek od jej ojca, żeby nie zerwała się z lekcji jak ostatnio jej się ostatnio zdarzało.

- A no ma. - odparła Rose, wzruszając ramionami i pochłonęła następny kawałek ciasta. W tym właśnie momencie drzwi do kawiarenki otworzyła właśnie Theresa. Miała na sobie krótką pikowaną, czarną kurtkę, na głowie szary kaptur, zapewne od bluzy. Dziewczyna ciężko opadła na skraju fotela obok Rose, wzdychając i zarzucając swój kaptur z głowy.

- Hej, wszystkim. - powiedziała ciężko. Chyba biegła, bo była lekko zdyszana.

- To co to za ważna sprawa, Polk? - blondynka zwróciła się do mojej przyjaciółki.

- Integracja naszej grupy. - odpowiedziała ze spokojem w głosie dziewczyna. Will uderzył kilka razy głową o stół, żeby okazać swoje zażenowanie.

- Wychodzę. - rzuciła zdenerwowana Theresa i wstała. Rose ją złapała za kurtkę i z powrotem posadziła koło siebie.

- Zostajesz tutaj. - powiedziała stanowczo brunetka.

- Idiotko, czy ty nie rozumiesz, że mój ojciec za kilkanaście minut zorientuje się, że nie ma mnie w domu?!

- Rose puść ją... - odezwałam się.

- Nie, nie puszcze jej. Wydaje mi się, że jej to nawet na rękę, że nie może się z nami spotykać. Nawet jeśli jej ojciec się tu zjawi, to bez problemu go przegadam. - wzruszyła ramionami, jakby to było nic. Poznałam ojca Theresy osobiście i przez chwilę miałam cień wątpliwości, czy Rose na pewno dałaby radę.
Do naszego stolika podeszła Carol, czyli pracująca tu od jakiegoś czasu kelnerka.

- Widzę Mercy, że dziś jesteś tu jako klientka. - powiedziała z uśmiechem. Stuknęła trzy razy długopisem o notes i spytała:

- Co dla was?

Theresa zmarszczyła brwi i spojrzała na Rose. Zawinęła ręce na piersi i uśmiechnęła się pod nosem

- Poproszę Espresso i ciastko owsiane. - powiedziała blondynka.

- Żeby ci tylko serce nie stanęło. -rzuciła zgryźliwie moja przyjaciółka.

- Polk... -warknęła blondynka.

- Ekhem! - przerwałam im, żeby się uspokoiły. Zamówiłam sobie gorąca czekoladę. Rose domówiła dla siebie następny kawałek ciasta i Latte, a Will wziął dla siebie tylko sok pomarańczowy i stwierdził, że przeżyje nas wszystkich, bo my wykitujemy na zawał serca od takiej ilości kawy.
Zamówienia przyszły po niecałych dziesięciu minutach. Rose przesunęła się bliżej mnie, żeby zrobić miejsce dla Theresy. Blondynka zdjęła kurtkę i położyła ją koło siebie. Chwyciła małą filiżankę z kawą i wzięła łyk ciepłego napoju. Oparła się wygodnie o oparcie fotela i patrząc na sufit spytała:

- Dlaczego wszyscy ode mnie czegoś oczekują?

Cała nasza trójka zwróciła wzrok na Theresę. Thunder westchnęła i zwróciła się do Rose:

- Czemu tak bardzo chciałaś, żebym przyszła, co Polk?

Tu oczekiwałam od mojej przyjaciółki jakiejś zgryźliwej odpowiedzi, ale ona tego nie zrobiła. Nie droczyła się tym razem z Theresą, jak to robiła, ze wszystkimi. Dała jej szczerą odpowiedź:

- Bo widziałam w jakim jesteś stanie. Mówisz, że masz gdzieś, że jesteś z rodu Thunderów i się wykłócasz o to, ale tak naprawdę starasz się sprostać oczekiwaniom, jakie stawia się tobie, słysząc twoje nazwisko.

Theresa nie opowiedziała. Patrzyła się nadal w sufit. Uśmiechnęła się tylko delikatnie. Ale to był uśmiech zakłopotania.

- Musiałaś trochę odetchnąć. - kontynuowała Rose. - Zdaję sobie sprawę z tego, że twój ojciec jest wyjątkowo wymagający...

- Nawet nie wiesz jak bardzo jest wymagający. - przerwała jej Theresa. - Ubzdurał sobie, że zrobi ze mnie idealną kopie siebie! - wyprostowała się i spojrzała na brunetkę.

- A o co dokładnie chodziło wtedy jak byliśmy u Willa? - wtrąciłam się. Theresa wzięła łyk swojej kawy i zagryzła dolną wargę. Skierowała swój wzrok na filiżankę i zaczęła mieszać w niej łyżeczką. Po dłuższej chwili powiedziała:

- Ominęłam zajęcia dodatkowe które mi zaplanował...

- Bzdura! - zawołała Rose. Theresa zmroziła ją spojrzeniem. Moja przyjaciółka nie odpuszczała. Obie mierzyły się wzrokiem. Poczułam się w tej rozmowie trochę jak intruz. Znowu. Zastanawiałam się, czy Will miał to samo odczucie.

- Za dużo wiesz, jak na kogoś kto nie powinien nic wiedzieć, wiesz Polk? - burknęła blondynka, spuszczając wzrok. Przegrała.

- No to mów jak było naprawdę. - ponaglała Rose.

- To przez to, że zerwałam się z lekcji. Ojciec nie wie, że nadal spotykam się z Dagiem, więc muszę się z nim widywać po kryjomu. - wzruszyła ramionami.

- Ah, rozumiem. Czyli to taka zakazana miłość. - palnął Will. Uderzyłam dłonią w czoło. Rose i Theresa równocześnie zgromiły chłopka wzrokiem. Moja przyjaciółka zsunęła się delikatnie pod stół, zapewne próbując kopnąć Willa, ale jej nie wyszło i kopnęła mnie, zamiast chłopaka.

- A to za co?! - warknęłam. Rzeczywiście Rose ma mocnego kopa. Schyliłam się żeby rozmasować mój piszczel. Zerknęłam w stronę blondyna. Śmiał się. Ale jego śmiech w sekundę zmienił się w grymas bólu. Ja mam sto razy mocniejszego kopniaka niż Rose. Nie będziesz się ze mnie tak śmiać! Pozostała dwójka nadal kontynuowała swoją rozmowę jakby nas tu nie było.

- Co twój ojciec ma do Daga? - spytała Rose.

- Wszystko! Ale najbardziej przeszkadza mu to, że jest mechanikiem. Twierdzi, że powinnam znaleźć sobie kogoś na "poziomie". - blondynka nakreśliła w powietrzu znak cudzysłowu. - A nie zadawać się z kimś kto grzebie się w smarze...

I w tym właśnie momencie zadzwonił dzwoneczek, który wydaje z siebie dźwięk kiedy ktoś wchodzi do lokalu. Wszyscy automatycznie skierowaliśmy wzrok w stronę drzwi. Do kawiarenki wszedł ojciec Theresy - Jared Thunder. Normalnie ludzie nie zwracają zbytniej uwagi kiedy ktoś wchodzi, ale kiedy do sali wszedł przewodniczący rady wszyscy w kawiarni skierowali na niego wzrok. Mężczyzna w wieku około 40 lat, o idealnie przystrzyżonych blond włosach, ostrych rysach twarzy, ubrany w granatowy garnitur, zawsze wywierał na otoczenie wpływ zniewalający; ludzie w sposób naturalny postrzegali w nim kogoś z kim nie mogą się równać, ale jednoczenie kogoś komu mogą powierzyć zaufanie. Większość ludzi ulega jego naturalnemu zacięciu przywódczemu, a ci, którzy nie ulegają, są albo debilami, albo również posiadają zacięcie przywódcze. Theresa również posiada tą cechę, ale na siłę stara się ją ukryć, co prawie jej się udawało.

Dziewczyna, kiedy tylko zauważyła, że jej to ojciec wszedł do lokalu od razu zarzuciła kaptur na głowę i odwróciła się plecami w jego stronę.

- Gdzie jest tylnie wyjście? - spytała szeptem.

- Zaprowadzę cię. - odpowiedziałam również ściszonym tonem.

Pan Thunder właśnie rozglądał się po pomieszczeniu, szukając swojej córki.

Theresa w tym momencie była przepuszczana przez Rose. Kiedy blondynka znalazła się koło mnie było już za późno. Przewodniczący Rady Magicznej najprawdopodobniej zauważył Theresę i właśnie zbliżał się w naszą stronę. Pogoniłam Willa, żeby zrobił nam przejście, ale kiedy wstał, ojciec Theresy już był przy stoliku.

- Theresa, wracamy do domu. - powiedział bez żadnego przywitania. Stał koło Rose, która mierzyła go wzrokiem. Oceniała swoje szanse. Theresa ani drgnęła. Cały czas była obrócona tyłem do ojca.

- Dzień dobry proszę pana. - odezwała się nagle Rose. Wyczułam w jej głosie lekką niepewność. Rozmowa z tym mężczyzną jest naprawdę trudna. Szczególnie jeżeli patrzy na ciebie tym lodowatym spojrzeniem, jakim obdarzył właśnie brunetkę.

- Dzień dobry panno Polk. - powiedział szorstkim głosem i zobaczyłam jak moja przyjaciółka robi się jeszcze bledsza niż jest na co dzień (a jest bardzo blada)

- Czy... Czy nie sądzi pan, że... - jąkała się. - Że ładną mamy dziś pogodę? - Uśmiechnęła się krzywo. Szczęka mi opadła z wrażenia. Nie widziałam nigdy, żeby Rose nie była zdolna wyklecić z siebie jakiegoś porządnego zdania, a co dopiero żeby się jąkała! Jest źle.
Nagle sytuacja się zmieniła, a to dzięki osobie, która by mi nigdy nie wpadła do głowy. Ciocia Judy pojawiła się znikąd za plecami Thundera. Szatynka uderzyła go w łopatkę i uśmiechnęła się szeroko, kiedy odwrócił się w jej stronę. Ale to nie był ciepły, przyjemny uśmiech. To było coś w rodzaju " za raz cię skrzywdzę" delikatnie mówiąc...

- Co mi tu straszysz dzieciaki, co Jared? - powiedziała to takim tonem, że mnie ciarki przeszły.

- Judith... - mruknął szorstko mężczyzna. O nie. Wypowiedział pełne imię mojej cioci, a ona tego nie cierpi. Głowa kobiety przekrzywiła się lekko w lewo i na jej twarzy znowu pojawił się ten nieprzyjemny uśmiech.

Thunder odkaszlnął i powiedział z pretensją:

- Przyszedłem po córkę, ale ty jak zwykle musisz wtrącić swoje trzy grosze.

Jedna brew cioci powędrowała do góry. Judy związała ręce na piersi i spytała:

- A ty jak zawsze drętwy... – pokręciła głową. -Theresa dziś nie wróci z tobą do domu, bo zostaje u mnie na noc. Dziewczyny już dawno sobie to ustaliły. Prawda Mercy?

Ustaliłyśmy? Kiedy? Zastanowiłam się o czym ona mówi, ale szybko się ocknęłam i wykrztusiłam z siebie:

- No tak...

Nie tylko czułam dyskomfort ze względu na obecność ojca Theresy, ale również byłam zaskoczona tym, że ciocia bez krępacji nie dość, że do niego się odezwała, to w dodatku uderzyła go w łopatkę! I jeszcze na dokładkę wychodzi na to, że się znają nie od dziś.

- Nic nie było ze mną ustalane. Theresa wraca ze mną do domu. - powiedział twardo Jared Thunder, ale Judy nic sobie z tego nie robiła. Wręcz przeciwnie. Bez zająknięcia mu się sprzeciwia, mówiąc:

- Ale ze mną było. Theresa zostaje u mnie. A teraz chodź ze mną na chwile.

Kobieta minęła go i ruszyła w stronę wyjścia, ale przewodniczący rady się nie ruszył.

- Nie zapominasz przypadkiem z kim rozmawiasz? - powiedział ostrym tonem. Ciocia obróciła się na pięcie, podeszła do niego i się ukłoniła:

- Ależ nie jaśnie panie. Czy wielmożny pan Jared Thunder łaskawie ruszy swoje cztery litery i pójdzie za mną?

I wtedy zobaczyłam coś czego się nie spodziewałam. Powstrzymywałam się, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Twarz ojca Theresy przybrała taki zdziwiony wyraz twarzy, że jego cała ta "aura przywództwa" chyba schowała się do kieszeni, bo nie czułam już dyskomfortu. Ciocia minęła mężczyznę i tym razem już bez odwracania się w naszą stronę, ruszyła do drzwi. Była pewna, że blondyn ruszy za nią. I tak było! Thunder wywrócił tylko oczami i ruszył w stronę drzwi.

- Co się właśnie stało? - spytała Theresa niepewnie.

- Też się nad tym zastanawiam... - odezwał się Will. - Ale jedno jest pewne. Twoja ciocia, Mercy...- zwrócił się do mnie. - Jest niezłym badassem.

- Nigdy nie wiedziałam żeby mój ojciec miał taką minę! To było zajebiste, Mercy! - Theresa była strasznie podekscytowana, że aż położyła ręce na moich ramionach i potrząsnęła mną kilka razy, pytając:

- Gdzie twoja ciotka pracowała, zanim otworzyła tę kawiarnię?

- Nie wiem. Wydaje mi się, że od zawsze pracowała tutaj... - odpowiadałam zgodnie z moją wiedzą. Blondynce zrzedła mina i mnie puściła.

- Zastanawia mnie jeden fakt... Skąd ona zna mojego ojca?

- Może jakaś błyskotliwa myśl, Rose? - odezwałam się do mojej przyjaciółki, ale ona znikła. Nie było jej na jej miejscu.

- Gdzie ona? - spytałam, rozglądając się po pomieszczeniu.

- Tam. - pokazał palcem Will. - Chowa się za ścianą i patrzy przez okno.

Spojrzałam w stronę, którą pokazał chłopak i rzeczywiście brunetka tam była. Nie zdziwiłam się, że Will pierwszy ją znalazł. W końcu on zawsze śledzi ją wzrokiem.

Rose wypinała do nas tyłek, trzymając głowę przy ścianie tuż z granicą z oknem. Podsłuchiwała dwójkę dorosłych, którzy stali na zewnątrz.

- Ruszcie się. - odezwała się Theresa, wstając od stołu. - Też chcę podsłuchać o czym rozmawiają.

Wstaliśmy od stolika i grupką podeszliśmy do Rose. Na dworze było już ciemno, ale przecież było już dobrze po osiemnastej, a wtedy był już listopad.

- Kim jest twoja ciotka, Mercy? Nie widziałam jeszcze żeby mój... - odezwała się Theresa, ale przerwała jej brunetka, uciszając ją:

- Zamknąć się, bo nic nie słyszę!

Na szczęście blondynka tylko mruknęła coś pod nosem. Założę się, że gdyby sytuacja nie wymagałaby ciszy to na pewno pokłóciła by się z moją przyjaciółką.
Przesunęłam się bliżej brunetki żeby lepiej słyszeć i widzieć.

- Czemu podważasz mój autorytet przy Theresie? - usłyszałam głos Thundera.

- Już ci powiedziałam, że zakazywaniem jej wszystkiego, nie wychowasz jej dobrze.

- A co ty możesz o tym wiedzieć? Córkę Uchihy masz tylko od czterech lat pod opieką i widzisz co z niej wyrasta. Ile bójek było w gimnazjum? Jedenaście? Właśnie.

Judy nie odpowiedziała.

Zacisnęłam pięść tak mocno, że poczułam ból. Jak on śmie tak się do niej odzywać?! To nie jej wina, że w gimnazjum miałam trudny okres. Co on może o tym wiedzieć?! Byłam gotowa wyjść do tego faceta i wybić mu kilka zębów, ale Rose mnie uspokoiła. Złapała mnie za pięść i powiedziała:

- Spokojnie Mercy...

Wypuściłam ciężko powietrze z płuc. Rozluźniłam dłoń i słuchałam dalej .

- Cios poniżej pasa, ale mniejsza o to. - odezwała się Judy. – Już ci mówię, po co cię wyciągnęłam na zewnątrz, ale daj mi sekundę.

Nagle Rose zaczęła gwałtownie cofać , dziugając mnie łokciem w brzuch.

- Cofać się, już! - syknęła.

- O co chodzi? Czek...

Polecieliśmy jak domino. Rose na mnie, ja na Theresę, a ona na Willa. Najbliższe stoliki odwróciły się w naszą stronę.

Usłyszałam charakterystyczny dźwięk dzwoneczka. Przed moją przyjaciółką pojawiła się Judy. Trzymała ręce na biodrach o cmokała z dezaprobatą.

- Nie ładnie to tak podsłuchiwać czyjeś rozmowy, wiecie. - odezwała się, patrząc na nas chłodnym wzrokiem. Znieruchomieliśmy wszyscy. Kiedy ciocia zobaczyła jak zareagowaliśmy, zaśmiała się pod nosem i powiedziała już cieplej:

- Dobra dzieciaki, koniec zabawy. Lećcie na górę.

-T-tak proszę pani. - jęknął Will. Wszyscy wstaliśmy i Cofnęliśmy się do stolika po nasze rzeczy. Szatynka bacznie nas obserwowała, dopóki nie wprowadziłam grupki na zaplecze, z którego przeszliśmy na tyły budynku. Weszliśmy po schodach, które się tam znajdowały, otworzyłam drzwi i cała nasza czwórka bez słowa usiadła w salonie. Zastanawialiśmy się wszyscy co się właśnie stało. Czy nie przypadkiem chwilę temu, moja ciotka nie zdominowała ojca Theresy? Czy nie klepnęła go w łopatkę bez skrępowania, gdzie inni ludzie boją się do niego podejść?

- To... - zaczął Will. - Co się właściwe wydarzyło?

- Nie wiem... - Pokręciła głową Theresa. - Ale wygląda na to, że twoja ciotka i mój ojciec się znają. - zwróciła się do mnie.

- Może chodzili ze sobą do szkoły? - zaproponował Will. Od razu zaprzeczyłam:

- To niemożliwe. Po pierwsze moja ciocia jest młodsza o cztery lata od ojca Theresy, a po drugie ona nie ma talentu magicznego, więc to jest wykluczone.

- To skąd się mogą znać? - spytał blondyn, ale nikt nie mógł znaleźć odpowiedzi. Po dłuższej chwili ciszy odezwała się Theresa:

- W ogóle to twoja ciotka ma niezłe kontakty. Zna mojego ojca, załatwiła tobie i Davidowi, że nie będzie żadnych konsekwencji z tą bójką w parku... Normalny szary człowiek nie ma takich możliwości.

- Jest jeszcze jedna kwestia do poruszenia.. - odezwała się wreszcie Rose. - Ojciec Theresy wspomniał o twoim ojcu Mercy.

Zmroziło mnie. Miała racje. Powiedział córka Uchihy, tak jakby go znał. Na początku trochę mnie to poruszyło, ale szybko straciłam zainteresowanie tą informacją.

- Mój ojciec mnie akurat nie obchodzi. - powiedziałam beznamiętnym głosem, patrząc się nieokreślony punkt w salonie. Po mojej wypowiedzi wróciliśmy do tematu Judy i próbowaliśmy połączyć fakty, tylko, że one nie chciały się łączyć. Rozprawialiśmy o tym jakieś piętnaście minut, dopóki nie przerwała nam Judy.

O wilku mowa. - pomyślałam, kiedy kobieta weszła do mieszkania.

- Co tak siedzicie? – spytała, kiedy wkroczyła do salonu. - Włączcie sobie telewizor czy coś...

Przeszła koło nas i zaczęła się rozglądać po pokoju jakby czegoś szukała. Podeszła do okna, przy lodówce i wyjrzała przez nie. Stała tak kilka sekund, a potem z zamachem zsunęła firankę. Ruszyła szybkim krokiem w naszą stronę.

- Mercy, jadę do Anabeth i Johna, bo o coś się pożarli i muszę im pomóc się ogarnąć. - powiedziała, stając przede mną. - Będę najpóźniej pojutrze po południu. Rose jak chcesz to też możesz zostać na noc. A co do ciebie Will... Wolałabym żebyś wrócił do domu. Nie chce żeby ktoś pod moją nieobecność ni stąd ni zowąd zaszedł w ciążę.

- Ciociu! - wrzasnęłam.

- Spokojnie Mercy. Rozumiem. - zaczął poważnie Will. - Jestem po prostu uważany za faceta, któremu tylko zapylanie w głowie, tak samo jak każdemu facetowi na świecie. Najlepiej będzie jak zniknę i już nigdy się nie pojawię... - jak zwykle robił z siebie ofiarę. Oczywiście to było zamierzone działanie, bo miał nadzieję, że Judy zmięknie serce. Zerknął na nią, a potem pogarbiony ruszył w stronę przedpokoju.

- Will, nie ze mną te numery. - powiedziała kobieta. - Chcę wiem, że nie jesteś takim chłopakiem, ale wole spać spokojnie... Rozumiesz?

Blondyn się wyprostował i westchnął ciężko.

- No rozumiem. - przyznał.

Ciocia powiedziała, że weźmie tylko trochę rzeczy i zaraz jedzie. Powiedziała też, żeby Will jeszcze chwilę został, to go podwiezie do domu.
Kiedy już ich nie było, postanowiłyśmy z dziewczynami, że zadzwonimy do Johna. Dokładniej Rose wpadła na ten pomysł. Nic się jednak nie dowiedziałyśmy ciekawego, bo okazało się, że naprawdę Judy z nim rozmawiała. Pokłócili się o… miejsce gdzie wezmą ślub. Anabeth uparła się, że chce wziąć ślub nad morzem na plaży, a John powiedział że to głupi pomysł. Kiedy narzeczona usłyszała słowo „nie” to wpadła w szał. Stwierdziła, że John jest przeciwko niej i pojechała do rodziców. Judy pojechała przetłumaczyć Anabeth, że John też chce wyrazić swoje zdanie w kwestii ślubu i ma do tego święte prawo. Naprawdę, zastanawiam się jak tak poważny człowiek jak John może chcieć poślubić kogoś takiego jak Anabeth. Nie, że mam coś przeciwko niej, bo ją lubię, jednak mimo wszystko tego nie rozumiem. Ale mówią, że miłość nie jest logiczna.


--------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Jestem na siebie strasznie zła >.< 99% tekstu to dialogi ;-; Tylko, że w tym rozdziale akurat nie było co opisywać :/ Przestaję też pisać na telefonie, bo głównie z tego powodu w moich tekstach występują liczne błędy, a kiedy piszę na komputerze to też mam większy podgląd, żeby widzieć jak cały tekst wygląda... Mam nadzieję, że pomimo tych błędów spodobał Wam się rozdział ;)