sobota, 2 stycznia 2016

Rozdział 21: To coś mówi?!

Theresa słuchała muzyki i coś przeglądała na telefonie, Rose drzemała na kanapie, a ja próbowałam wykminić, o co chodzi z tą moją bronią. Rozmowa się nie kleiła. I tak było przez najbliższą godzinę. No, ale nie mogło być przecież spokojnie. Szczególnie, kiedy trzy wybuchowe dziewczyny zostały same w jednym pomieszczeniu. Zaczęło się, kiedy wreszcie nie wytrzymałam braku postępu z szukaniem informacji o Insidiosie i rzuciłam nią o podłogę. Odbiła się, poleciała prosto w stronę Theresy i centralnie uderzyła ją w czoło. Dziewczyna zgromiła mnie wzrokiem.
- Sama się prosiłaś... - powiedziała blondynka, chwytając za Insidiosę. Byłam gotowa do zrobienia uniku, ale kiedy dziewczyna zrobiła zamach, nagle wrzasnęła i upuściła broń na podłogę. Zaczęła przeklinać i pobiegła prosto do zlewu w kuchni. Odkręciła wodę i włożyła pod nią dłoń.

- To pieprzone cholerstwo mnie poparzyło! Co z tobą jest nie tak?! - krzyknęła do mnie, budząc przy okazji Rose.

- Czego drzecie ryja?! - warknęła Rose, nie podnosząc się z kanapy.

- Spytaj Uchihy - powiedziała wściekła Theresa.

- Tylko nie po nazwisku! - krzyknęłam w jej stronę. - Z resztą, ja ci nie kazałam jej dotykać.

- A skąd miałam wiedzieć, że mnie poparzy?! Mogłaś mnie ostrzec przynajmniej! Czuję jakbym włożyła rękę w żywy ogień!

- A myślisz, że ja wiedziałam? Insidiosa nigdy mnie nie poparzyła – wzruszyłam ramionami.

Blondynka odburknęła tylko coś pod nosem i odwróciła się do mnie plecami. Z kanapy wstała Rose i ruszyła leniwym krokiem do mojej broni. Złapała ją ostrożnie przez koc. Potem dotknęła jej jednym palcem drugiej ręki. Wzruszyła ramionami i złapała ją normalnie.

- Mnie tam nic nie parzy - powiedziała, odwracając głowę w stronę blondynki, machając bronią. Theresie opadła szczęka.

-A-a-ale jak to? - spytała zaskoczona. - Przecież ja mam już pęcherze na dłoni. To nie możliwe - pokręciła przecząco głową. Rose wbiła wzrok w jakiś punkt w salonie. Trwało to chwilę. Uśmiechnęła się pod nosem i podrzuciła Insydiosę do góry. Oho… Wpadła na jakiś genialny pomysł.

- Mercy znasz jakieś zaklęcie na rany po poparzeniach? - spytała brunetka. Kiwnęłam twierdząco głową. Ostatnio je wygrzebałam w jednej ze starych ksiąg, które dostałam od pani Mably. Wiecie, że kiedyś ludzie pisali książki w ten sposób, że czytane normalnie i od tyłu też miały sens?

- Chodź Thereso, to Mercy ci naprawi tą dłoń - powiedziała Rose.
Blondynka zakręciła kran i podeszła do nas z wyciągniętą przed siebie prawą ręką. Chwyciłam ją za nadgarstek, żeby dokładniej zobaczyć dłoń. Wyglądała okropnie. Mogłabym przysiąc, że nawet czułam lekki zapach spalenizny.

- Tylko niech mi nie urwie ręki! - warknęła blondynka.

- Morda! - powodziłam równie nie przyjemnym tonem. Theresa wyrwała mi dłoń i syknęła z bólu, ale szybko krzyknęła na mnie:

- Coś ty do mnie powiedziała?!

- To co słyszałaś! - odpowiedziałam szybko. Chciałam jej pomóc, ale nie wykorzystała tej szansy. Blondynka złapała mnie za bluzę zdrową ręką i pociągnęła do góry. Również złapałam ją za jej bluzę i przeciągnęłam do siebie. Mierzyłyśmy się wzrokiem. Patrzyłam się jej prosto w oczy. Obie w jednym momencie odskoczyłyśmy od siebie, czując nad sobą cień. Leżałyśmy na podłodze, patrząc na lewitującą w powietrzu kulę wody. Rose ciężko westchnęła:

- Z wami to jak z małymi dziećmi.

Machnęła palcem wskazującym i w każdą z naszej dwójki poleciał strumień wody. Moja przyjaciółka tym razem nie ominęła moich włosów. Odgarnęłam moją za długą grzywkę do tyłu, żeby coś widzieć.

- Teraz, Mercy wstaniesz i wyleczysz dłoń Theresy - powiedziała Rose, opadając na fotel.

- A dlaczego miałabym niby to zrobić? - spytałam z wyrzutem, siadając po turecku na podłodze.

- Przestańcie zachowywać się jak małe dzieci - opowiedziała Rose. 

- Obie zachowujecie się jakbyście były jeszcze w podstawówce!
Theresa parsknęła:

- Odezwała się najdojrzalsza z nas.

- No na pewno nie zachowuję się tak dziecinne jak wy. Te wasze zgrzyty o nic naprawdę mnie irytują. A teraz Mercy podejdź do Theresy i ulecz jej dłoń - nakazała brunetka. 
Niby miała racje, bo te sprzeczki były niepotrzebnie, ale nienawidziłam jak miała racje, więc siedziałam nadal na swoim miejscu.

- Nie słyszałaś co powiedziała Rose? – odezwała się słodko Theresa. - Masz do mnie grzecznie podejść i zrobić coś z moją ręką.

No i jak mam się z nią nie kłócić? Ona zawsze robi wszystko, żeby mnie zdenerwować.

- Najlepiej ją utnę - mruknęłam. Nagle poczułam jakby coś mnie mokrego uderzyło w plecy i chwilę później znalazłam się tuż koło Theresy. Rose musiała mnie popchnąć strumieniem wody.

- Do roboty i bez gadania! - brunetka wydała rozkaz i ciężko opadła na kanapę. Ugryzłam się w język, żeby już nic więcej nie powiedzieć. Chwyciłam za prawy nadgarstek Theresy i przyciągnęłam go w swoją stronę. Ułożyłam moją dłoń nad jej dłonią i zgromadziłam magię. Zaczęłam formować tradycyjny magiczny krąg, żeby uwolnić magię w kontrolowany sposób. Nie chciałam przecież spalić niechcący jej ręki... Aż taka zła to nie jestem! Kiedy moja magia zamieniła się w czystą energię magiczną, uformowałam z niej skomplikowany krąg magiczny, złożony z kilkunastu mniejszych kręgów magicznych i kilku run. Z jednej strony to nawet się nie dziwię czemu magia lecznicza została zapomniana. Na takie stosunkowo proste zaklęcie trzeba mieć perfekcyjnie opanowane kreślenie kręgów, by się nie pomylić nawet o milimetr. W dodatku ich ilość w tym czarze odpowiada ilości dobrego zaklęcia ofensywnego (jest duża). Spod mojej dłoni zaczęła pojawiać się delikatna błękitna poświata. Ręka Theresy zaczynała powracać do normy. Poparzenia znikały, a kontem oka widziałam jak na twarzy dziewczyny pojawia się ulga. Po około dziesięciu minutach dłoń blondynki wróciła całkowicie do normy.

- Dzięki, Mercy - odezwała się, oglądając swoją dłoń. No! Przynajmniej mi podziękowała.

- Dobrze... - zaczęła Rose. - Theresa rzuć na swoją prawą dłoń zaklęcie chroniące przed ogniem.

Brunetka bawiła się w rękach moją bronią. Uśmiechnęła się pod nosem i zerknęła na blondynkę. Wyciągnęła w jej stronę Insydiosę.

- Weź teraz do ręki broń Mercy – odezwała się.

- Chyba śnisz! Żeby mnie znowu poparzyło?! – zbulwersowała się dziewczyna.

- To zarzuć zaklęcie ochronne na dłoń i tyle – wzruszyła ramionami Rose. Theresa nic nie zrobiła. Spojrzała się z ukosa na moją przyjaciółkę. Brunetka westchnęła ciężko i wyciągnęła lewą rękę w stronę Theresy. Na prawej dłoni blondynki pojawił się dobrze znany mi krąg magiczny, ale z dodatkiem runy oznaczającej ogień w centrum. Blask magii Rose był błękitny jak przy większości jej zaklęć. Byłam zaskoczona, że moja przyjaciółka potrafi tworzyć magiczne kręgi lewą ręką. Kiedy nie jest się leworęcznym, tak jak ja, czy Rose to ciężka sprawa. Nie mówię, że nie opanowałam tej umiejętności, bo moje kręgi z lewej ręki są prawie tak samo dobre jak z prawej.
Magiczny krąg rozbłysnął i zamienił się na malutkie iskierki, które po chwili opadły na podłogę i zniknęły. Rzuciła szybko w stronę blondynki Insydiosę, nie pozostawiając jej innego wyjścia jak złapać broń.

- Parzy? – spytała krótko brunetka. Theresa spojrzała zaskoczona na swoje dłonie i pokręciła przecząco głową. Zaklęcie ochronne miało ją ochraniać tylko przed poparzeniem, ale i tak odczułaby ciepło.

- No widzisz - stwierdziła Rose. – A teraz spróbuj rzucić w Mercy.

- Co?! – wrzasnęłam zaskoczona.

- A niby czemu miałabym to zrobić? – spytała blondynka.

- Bo ja cię o to proszę - powiedziała krótko Rose. Theresa wzruszała ramionami. Kiedy zobaczyłam, jak jej kąciki ust delikatnie się unoszą, wiedziałam, że to zrobi. Przygotowałam się, żeby zrobić unik. Tak jak myślałam, Theresa wzięła zamach.

~Przestańcie mną dziewuchy rzucać do cholery!

Nie wiem skąd, ale usłyszałam męski głos. Blondynka puściła broń, która upadła na podłogę i poturlała się w moją stronę i pobiegła do kuchni, znowu oblewając dłoń zimną wodą. Klęła pod nosem. Byłam zdezorientowana. Myślałam, że się przesłyszałam.

- Tak jak myślałam – odezwała się Rose. – Broń Mercy chroni ją przed atakiem.

- Mogłaś sama w nią rzucić, a nie mnie podpuszczać! – krzyknęła Theresa z kuchni.

- Nie chciałam się poparzyć, a wolałam się upewnić, więc wykorzystałam ciebie – powiedziała Rose, słodko się uśmiechając.

~Podnieś mnie!

Znowu ten męski głos. Chyba oszalałam. Rozejrzałam się po pokoju, szukając jego źródła.

~Pod twoimi nogami!

Skierowałam wzrok na moją broń. Chyba naprawdę jest coś ze mną nie tak… Podniosłam Insydiosę i zaczęłam ją obracać w dłoni.

- Rose chyba trzeba mnie wysłać do wariatkowa… - zaczęłam.

- Was obie trzeba! – krzyknęła Theresa z kuchni, ale zignorowałam jej komentarz. Rose zrobiła to samo.

- A czemu niby? – spytała moja przyjaciółka.

- Bo zaczynam słyszeć jakieś głosy w głowie – powiedziałam z grobową miną, patrząc na brunetkę. Rose zamrugała zdziwiona.

- Wydaje mi się, że moja broń zaczęła mówić… - odezwałam się cicho. Zaczęłam znowu oglądać moją broń z różnych stron. Wydawało się, że wszystko z nią w porządku.

~Co się tak gapisz!?

Wyrzuciłam zaskoczona Insydiosę z rąk. Nie. W cale nie było w porządku. To chyba sen. Tak to musi być sen! W końcu to nie realne, żeby jakaś rzecz mogła gadać. Spokojnie Mercy… Za chwilę się obudzisz i będzie wszystko jak wcześniej. Na pewno zasnęłam czytając książkę! Tak to jedyne wytłumaczenie – próbowałam uspokoić siebie w duchu. Myślałam wtedy, że to naprawdę nie możliwe.

~Mówiłem żeby mną już nie rzucać!

Rose skierowała wzrok na moją broń, która właśnie turlała się po podłodze. Musiałam się upewnić, czy zwariowałam, czy naprawdę to coś mówi.

- Rose czy ty też to słyszysz? - spytałam niepewnie.

~Oczywiście, że mnie słyszy, ty głupia dziewczyno!

Nie no chyba zwariuję! Rose zaczęła się śmiać.

- Niemożliwe! Broń nazwała cię głupią! – mówiła, śmiejąc się.

~Gdyby mnie nie słyszała, to by się tak na mnie nie gapiła! W ogóle to podnieś mnie z tej podłogi i postaw na stole! Nie macie pojęcia jakie to okropne uczycie, kiedy jesteś w jakiejś nieokreślonej przestrzeni i nie masz do kogo gęby otworzyć. A kiedy już masz z kimś pogadać, to okazuje się, że to jakieś małolaty.

Gapiłam się na Insydionę, nadal nie wiedząc, co się dzieje. Rose znowu zaczęła się śmiać.

- Tego to jeszcze nie było! Żeby jakaś niedorobiona broń zaczęła gadać! Chodź tu Theresa jest niezły ubaw! - zawołała brunetka. Mnie za to zupełnie nie było do śmiechu! Byłam nadal zdezorientowana i zaskoczona. Do głowy by mi nie przyszło, że rzecz materialna może mówić! Przecież to nie jest żywe i nie ma nawet czym mówić! Theresa przyszła, trzymając poparzoną dłoń odwróconą do góry. Nie była aż tak poparzona, jak wcześniej. Zaklęcie ochronne zrobiło swoje mimo że zostało złamane.

~Jaka niedorobiona broń, młoda panno!? - Głos podniósł swój ton, a Theresa zaskoczona, aż podskoczyła.

- To coś mówi?! - wrzasnęła. Nie ukrywała swojego zdumienia, bo gapiła się z rozdziawioną gębą w stronę Insydiony.

~To nie moja wina, że zostałem przyzwany przez...przez...przez tą szatynkę z gniazdem na głowie.

Czułam, że chciał powiedzieć co innego. Mimo iż nadal nie widziałam do końca co się dzieje, postawiłam moją broń na stoliku i usiadłam koło Rose na kanapie. Zignorowałam fakt o gnieździe na głowie. Thersa usiadła natomiast na fotelu, nie odrywając wzroku od broni. Po dłuższej chwili Insydiona zaczęła... Nie, chwila, chyba zaczął swój długi wywód:

~Po pierwsze na pewno jesteście zdziwione, że do was przemawiam, ale na to odpowiedź jest prosta. Zaklinanie broni. Zostałem zaklęty w tej broni już tysiące lat temu, przez mojego ucznia, kiedy zginąłem w mojej ostatniej bitwie. Mógłbym o tym opowiadać długo, ale na to nie pora.

- Nie wiem jak było kiedyś, ale teraz zaklinanie broni to tylko legenda... - odezwała się Rose. Blondynka spojrzała na nią zaskoczona.

- No nie wierzę. Gadasz z tym czymś? Nie wydaje ci się, że to trochę dziwne? – spytała blondynka.

- Korzystam z okazji - moja przyjaciółka wzruszyła ramionami jakby to nie było nic specjalnego.

~Przynajmniej jeden mag ma olej w głowie! Wracając, to nie dziwię się, że nie wiecie nic o zaklinaniu. Minęło tyle tysięcy lat... Dobrze, a teraz naprostuje kilka spraw. Po pierwsze nie jestem Insydiona, Insydiosa, czy jak to inaczej potrafi mnie nazwać moja...moja...nie wiem jak ją nazwać, bo wspólnikiem jej nie nazwę... Wracając, broń, w której siedzę zaklęty nazywa się Insydios! Rodzaj męski, a nie żeński! A moje prawdziwe imię brzmi Randolph. Nawet nie wiecie jak długo mi zajęło połączenie się z tą dziewczyną, która mnie przyzwała. Byłem zdeterminowany, bo ona jest jedynym moim łącznikiem z waszym światem, więc mi się udało. Było trudno, bo wasza koleżanka nie ma prawie w ogóle rozwiniętej strony duchowej, nawet w pięćdziesięciu procentach jak jej strona fizyczna. Czy w tych czasach już nie mówi się o harmonii ducha i ciała?

Czemu to coś mówi o mnie, jakby mnie tu nie było?! - pomyślałam, że złością, ale po chwili doszłam do wniosku, że to bez sensu. Postanowiłam skorzystać z okazji i dowiedzieć się jak odblokować moją broń. Nawet jeśli to wszystko miałby być sen.

- Skoro potrafisz gadać...- zaczęłam, zwracając się do Insydiosa. - Może łaskawie mi powiesz, jak mam cię odblokować i zamienić na jakąś prawdziwą i użyteczną broń? Bo teraz na pewno nią nie jesteś.

~Nie powiem. Zawsze tak było, że Przyzywacze sami się orientowali. Prędzej czy później... W dodatku wcale nie jestem bezużyteczny. Po prostu ty nie potrafisz mnie używać. Nie masz wystarczających umiej...

- Wystarczy! - krzyknęłam i wyciągnęłam przed siebie dłoń. Błyskawicznie zgromadziłam w niej moją magię i broń znikła w ułamku sekundy.

- To było szybkie - odezwała się Theresa zza moich pleców, a ja zgromiłam ją wzrokiem. Co to w ogóle miało być? Za mało umiejętności? Taa jasne.

- Dobra, a teraz przyznać się, kogo to był pomysł? - spytała blondynka, opadając na fotel. Spojrzałam na nią pytająco.

- No ten żart – powiedziała, jak napotkała mój wzrok.

- Jaki żart? - spytała Rose.

- Z tą bronią. Nie róbcie ze mnie idiotki! - Theresa podniosła głos.

- Ale to się wydarzyło naprawdę... Chyba... – powiedziałam niepewnie i zerknęłam mimowolnie na Rose, szukając odpowiedzi. Ona zawsze miała coś do powiedzenia, ale jednak nie tym razem. Dziewczyna wzruszyła ramionami i powiedziała:

- Nie wiem, czy to się wydarzyło naprawdę, czy też nie, ale szczerze mnie to jakoś nie obchodzi. Wiem za to, co dzieje się właśnie teraz.

- No co takiego? – spytała blondynka, mrużąc oczy.

- Burczy mi w brzuchu, więc musimy zamówić coś do jedzenia - odpowiedziała brunetka. Parsknęłam śmiechem. Widać co jest dla Rose priorytetem - jedzenie! Postanowiłyśmy zamówić pizze, bo akurat nic nie było w lodówce. Wcześniej jeszcze zajęłam się dłonią Theresy. Nie była tak poparzona jak wcześniej (zaklęcie ochronne zrobiło swoje), ale wolałyśmy dmuchać na zimne. Puściłyśmy sobie horror z płyty w telewizji, ale zamiast się bać, to za każdym razem komentowałyśmy głupie i bezsensowne zachowania bohaterów. W połowie filmu Rose odpadła, ale udało jej się spać tylko jakieś 15 minut, bo zadzwonił Will. Był strasznie ciekawy co robimy, ale pierwsze co usłyszał to opiernicz od mojej przyjaciółki. I to dosyć ostry. Tak, Rose nie lubi jak jej się przerywa drzemkę... Przez chwilę było spokojnie, do czasu przeniesienia się do mojego pokoju, bo przecież nie może być zbyt spokojnie, kiedy we trójkę przez dłuższy czas znajdujemy się w zamkniętym pomieszczeniu!

- Mercy, ale ty zrobiłaś się chuda! - powiedziała Rose, kiedy chodziłam po całym pokoju w samym staniku sportowym, szukając piżam dla dziewczyn. Tak... Miałam mały bałagan w pokoju ale tylko taki malutki.

- Po prostu nabrałam więcej masy mięśniowej - wzruszyłam ramionami. Nie wiedziałam, po co zwróciła na to uwagę, przecież zawsze byłam szczupła.

- Nie o to chodzi - zaprzeczyła brunetka. - Mięśnie stały się bardziej widoczne, bo straciłaś tkankę tłuszczową, a nie, że ci one urosły. Nawet policzki ci się lekko zapadły...
Nie odpowiedziałam. Grzebałam dalej w szafie, żeby znaleźć jakąś luźną koszulkę dla Theresy jako piżamę. Może i ostatnio trochę schudłam, ale to nic takiego.

- Mercy nie możesz tego ignorować! - Rose podniosła głos.

- Ona ma rację - odezwała się Theresa. - Słyszałam o twojej mamie...

Jak za dotknięciem magicznej różdżki poczułam jak się we mnie gotuje. Odwróciłam się w jej stronę. Kto jej w ogóle dał prawo mówić o mojej mamie?! Bo na pewno nie ja.

- Mercy spokojnie - powiedziała ostrożnie Rose. Doskonale zna drażliwe tematy, których lepiej ze mną nie poruszać. Odwróciłam się z powrotem do szafy i rzuciłam Theresie białą koszulkę z jakimś napisem, zwracając się jednocześnie do brunetki:

- Jak mam być spokojna, jak obie na mnie naskakujecie?! Jeszcze ona - wskazałam palcem na blondynkę, siedzącą na pufie. - Wyskakuje sobie nagle z moją matką! - podniosłam głos.

- My się o ciebie martwimy po prostu! - Rose wstała z mojego łóżka.

- Nie potrzebuję, żeby ktokolwiek się o mnie martwił! - warknęłam.

- Tylko nie próbuj wracać do tego co było w gimnazjum! – krzyknęła brunetka, stając przede mną i patrząc mi prosto w oczy.
Na te słowa spuściłam z pary. Cofać się do tego co było w gimnazjum? Nawet mi się nie śni.

- Nie przesadzaj Rose - powiedziałam i odepchnęłam ją delikatnie od siebie. Zapadła chwila niezręcznej ciszy. Zaczęłam mieć wyrzuty sumienia. Wydarłam się na Rose, kiedy ona się po prostu o mnie martwiła. Theresa też nie zrobiła nic złego. Ostatnio zrobiłam się strasznie nerwowa. Może ostatnio biorę na siebie za dużo obowiązków? Wzięłam głęboki oddech.

- Dobra - odezwałam się. - Jeżeli wam tak na tym zależy, to wam powiem. Nadużyłam po prostu ostatnio magii i tyle - wzruszyłam ramionami. Podeszłam do szafy i wyciągnęłam koszulkę tym razem dla Rose.

- I tyle? Mówiłam ci, że to wykorzystywanie magii jako porcji zastrzyku energii nie wejdzie ci na zdrowie  - odezwała się brunetka, łapiąc koszulkę, którą jej rzuciłam.
Pewnie się zastanawiacie o co chodzi z tym, co powiedziała Rose. Otóż człowiek potrzebuje snu między innymi, żeby zregenerować energię. Magowie nie koniecznie muszą spać. Jeżeli potrafią, mogą zamieć swoją magię na zwykłą energię potrzebną do funkcjonowania organizmu. Każdy młody mag uczy się tego w drugiej klasie gimnazjum. To na pewno nie było przyczyną tego, że schudłam, gdyż odkąd poznałam ten sposób korzystałam z niego bardzo często i nic takiego się nie działo. Gdybym tego nie potrafiła, już dawno moje oceny wyglądały by zupełnie inaczej. Doba ma tylko 24 godziny, a dla mnie czasem tyle to za mało. Musiałam przecież pogodzić pracę w kawiarni cioci i naukę, a bez tej umiejętności nie poradziłabym sobie.

- To nie od tego, Rose. Ćwiczyłam na własną rękę klonowanie i kilka innych zaklęć. Nic wielkiego - powiedziałam cicho.

- Ty chyba masz coś nie tak z głową, co? - odezwała się Theresa, wstając. - Każdy bachor wie, że magii nie można nadużywać, bo to się źle skończy – dodała.

- Dobrze znam swój limit - powiedziałam krótko, chcąc zakończyć ten temat.

- Właśnie widać… - mruknęła pod nosem Rose i już nikt nie poruszył tego tematu. Wiedziałam jednak, że prędzej, czy później moja przyjaciółka znowu do niego wróci.

***

Poszłyśmy spać dosyć późno, dlatego też obudziłyśmy się po trzynastej. Na szczęście był Złoty Tydzień, więc nie musiałam iść na dodatkowe zajęcia sportowe. Złoty Tydzień przypada raz na miesiąc. Jest to tydzień kiedy mamy wolne od wszystkich dodatkowych zajęć. Nie wiem, dlaczego akurat te siedem dni nazywane jest „Złotym Tygodniem”, ale kiedyś jakaś trzecia klasa tak je nazwała i tak już zostało. Weekend nie minął jakoś wyjątkowo. Theresa podziękowała mi za nocowanie, czego szczerze się nie spodziewałam i wróciła do siebie wieczorem, kiedy to Judy wróciła do domu. Rose nocowała jeszcze z soboty na niedzielę. Nie chciałam jej wyganiać do pustego pokoju w akademiku, bo miałam wyrzuty sumienia. Ciocia opowiedziała nam jaki miała problem z przemówieniem do rozsądku Anabeth. Nie przywołałam przez weekend mojej broni z obawy, że to jednak nie był sen i naprawdę przemówiła głosem jakiegoś faceta. W niedzielę wróciłam z Rose do akademika, mimo nalegań cioci, żebym została w domu. Ostatnio zrobiła się strasznie nadopiekuńcza... Przygotowałam się psychicznie, do poniedziałkowej rozmowy z Davidem, bo zauważyłam go w akademiku, co oznaczało, że już wrócił od krewnych. W głębi modliłam się, żeby jednak się nie przeprowadzał. Nie chciałam stracić takiej łatwej szansy na zdobycie pozwolenia na magię! Byłam gotowa, żeby zmienić taktykę i zrobić tak jak doradziła mi Nora. Nie myślałam jednak, że to będzie aż takim utrapieniem.

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
No i jest nowy rozdział! (chyba przy każdym poście tak zaczynam ;-;) Długo mnie nie było, ale wszystko wyjaśniłam w poprzednim poście ^^ Jutro jak obiecałam pojawi się drugi rozdział, więc zaglądajcie co jakiś czas ;) Plus bonusowo, gdzieś w tygodniu powinien pojawić się taki luźny post, w którym będę chciała się z Wami podzielić kilkoma postanowieniami i nowościami u mnie, które mogą się obić na tym blogu ^^ Mam nadzieję, że Wam się spodoba. Jak widzicie tytuł już nie ma tradycyjnego początku "Mercy i...", bo czułam się lekko ograniczona, przez tą formę xD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz