piątek, 3 kwietnia 2015

Mercy i przywołanie broni

Nie mogłam doczekać się pierwszej wtorkowej lekcji. Miała to być wiedza o broniach, na której wreszcie będziemy przyzywać swoją broń! Szłyśmy razem z Rose na specjalnie wyznaczone miejsce na szkolnym podwórku, które jest ogromne (podwórze, nie miejsce). Mamy cztery zwykłe boiska przystosowane do piłki nożnej, koszykówki, siatkówki i tenisa. Są też trzy specjalne boiska, przystosowane do trenowania ataków magicznych. Znajdują się one dosyć daleko od budynku szkoły z wiadomych powodów. Mamy jeszcze osiem tak zwanych stref, gdzie mamy w-f z plusem i czasami wychowanie magiczne. W-f z plusem polega na ćwiczeniu kontrolowania swojego potencjału magicznego podczas wyczerpującego wysiłku fizycznego. Wychowanie fizyczne z plusem jest o wiele (bardzo wiele) intensywniejszy od tradycyjnego w-f, dlatego jest on na dwóch ostatnich lekcjach w piątek. Większość osób z tego powodu zapisała się na niedziele, na dowolne wybrane zajęcia sportowa. Ze względu na to, że jestem straszne inteligentną osobą (a jakże mogło by być inaczej) zapisałam się na sobotę... Na początku zeszłego roku to była po prostu tragedia, ale po kilku tygodniach przyzwyczaiłam się i dzięki temu mam o wiele lepszą kondycje... W strefach na wyżej wymienionych lekcjach ćwiczymy razem z magią oraz odbywają się kontrolowane walki. Pierwsza strefa jest głównie do ćwiczeń z magią (tych mniej destruktywnych), w strefie drugiej zazwyczaj ćwiczyliśmy walki z bronią białą, oraz bez niej. Strefa trzecia, to coś w stylu strzelnicy (każdy mag musi nauczyć się strzelać z broni). Czwarta. Czwarta... No właśnie... Jest jedyną zamkniętą strefą. Od wakacji ją remontują, nikt nie wie na co, po co, ani kiedy oddadzą ją do użytku. Piąta ma funkcję identyczną jak pierwsza. Szósta jest taka jak druga, a siódma taka jak trzecia. Ósma jest zwykle wykorzystywana do średnio destruktywnych ćwiczeń magicznych, a jest tylko jedna, ponieważ strawnie dużo zużywa się na nią energii magicznej i ciężko jest utrzymać silne runy, którymi są wykreślone granice strefy. Każda strefa ma swoich opiekunów, którzy przekazują swoją energię na runy, żeby utrzymać barierę. Strefy są po prostu kawałkiem ziemi, udzielonym od reszty właśnie przez barierę (i małe ogrodzenie) , chroniącą, by magia nie wyciekła poza wyznaczone pole. Strzelnica jest tylko półotwarta, żeby było bezpieczniej.
My kierowaliśmy się do szóstki. Mably (nauczycielka od wiedzy o broniach) rozmawiała z dzisiejszym opiekunem strefy. Korzystając z okazji postanowiłam pogratulować Rose chwalebnego czynu, a mianowicie śliwy pod okiem Bena. Nie wiedziałam kiedy, ale byłam pewna, że to jej sprawka. Może wieczorem jak już się uspokoiła i go niechcący spotkała na korytarzu, mu przywaliła?
-Nieźle przyozdobiłaś twarzyczkę Benowi...- ukułam ją delikatnie ramieniem. Dziewczyna popatrzyła na mnie zdziwiona.
-Ja tego nie zrobiłam przecież. -zaśmiała się. - Jak miałabym to zrobić? Zapomniałaś, że siedziałam cały czas w pokoju?
-Czyli kto to zrobił? - spytałam bardziej sama siebie. Nagle pewien blondyn objął nas ramionami;
-O czym to moje dziewczęta gadają? -spytał z uśmiechem na twarzy Will.
-O śliwie na twarzy pewnego bruneta... -odpowiedziała Rose wyswobadzając się z objęć chłopaka. Ja zrobiłam to samo.
-Hmmm... Nic nie wiem o żadnym brunecie, i o żadnej śliwie. -udał, że się zamyśla. Nawet zaczął się drapać głowie, robiąc śmieszną minę.
-Ty! Czyś ty zwariował? -naskoczyła na niego Rose. -A jak powie nauczycielom? Masz przerąbane. Po co w ogóle to zrobiłeś?
-Nie martw się milady. Z faceta pipka jest i się wystraszył jak mu zagroziłem.
-Ha! A z ciebie to nie pipka, geniuszu? -wyskoczyła naprzeciw niego niebieskooka. -przecież przegrałeś z Mercy na siłowanie się! Przegrałeś z dziewczyną!
-EJ!- krzyknęłam.
-Daj spokój, Mercy. Przecież jesteś dziewczyną prawda? -zaśmiała się. Nie odpowiedziałam, bo miała racje, w sumie to nie wiem nawet, czemu wtedy wyskoczyłam z tym „Ej”.
Pani Mably pozwoliła nam wejść do strefy. Rozdała nam po kredzie i kazała nam się rozsypać po całej strefie. Ja z Rose byłyśmy tak gdzieś w środku, po lewej stronie. Każdy musiał narysować kredą wzór kręgu magicznego, który przyzywa broń. Ja oczywiście pomyślałam, że nie potrzebuję rysować, bo wcześniej dobrze wytrenowałam magie, do tworzenia tego kręgu i nie potrzebowałam wzoru... Mably stanęła na specjalnym podeście (jest dosyć niską osobą), tak żeby każdy ją widział i słyszał.
-Z tego co widzę to wszyscy już narysowali swoje kręgi. Dobrze w takim razie przypominam, że tę broń, którą wezwiecie, będzie wam towarzyszyć już zawsze. Nie będziecie mogli wymienić tej broni, ponieważ połączy się ona z naturą waszej magii. No dobrze! Możecie zacząć. -na końcu klasnęła w dłonie. Rozejrzałam się po strefie. Każdy już zaczął formować magię. Zerknęłam w stronę Rose. Z białych linii jej kręgu zaczęła wydobywać się bladoniebieska poświata. Od zewnątrz, do środka, linia, po linii zaczynały delikatnie migotać błękitnym światłem. Nad kręgiem pojawiła się kropa wody, która po chwili opadła. Zwiększając swoją objętość, rozlała się na całej powierzchni kręgu. Po chwili woda zaparowała, a na ziemi coś leżało. Dwa pistolety. Chwila! Dwa? A nie powinien być jeden?
Dziewczyna podniosła bronie. Podeszłam do niej i dzięki temu mogłam się im lepiej przyjrzeć. Były to dwa pistolety, coś na podobieństwo Coltów. Rose patrzyła ze zdziwieniem raz na mnie raz na bronie.
-Chyba coś poszło nie tak... -podrapała się po głowie. -Trudno! -położyła broń na ziemi i patrzyła na mnie.
-Mercy, Mably już zaczęła sprawdzać...
-Co!? Już? Kurde, muszę się pośpieszyć! -odwróciłam się od mojej przyjaciółki, wybrałam kawałek ziemi, na której ma znaleźć się mój krąg. Zamknęłam oczy i wyobraziłam sobie dokładnie jak ma wyglądać. Wyciągnęłam delikatnie do przodu rękę i zaczęłam formować moją magię. Powoli krąg zaczął się wypalać na ziemi. Tam gdzie ziemia czerniała po chwili pojawiała się płomienna poświata. Kiedy już cały okrąg się wypełnił, nad nim pojawił się płomyk i podobnie jak kropelka Rose, opadł na ziemie, podpalając całą powierzchnie okręgu. I w tym właśnie momencie, zrobiło mi się ciemno przed oczami. Chyba zaczęłam upadać. Poczułam się strasznie słabo. O coś się oparłam. Ktoś coś do mnie mówił, ale na początku nie rozumiałam, bo miałam głucho w uszach. Po chwili zaczęłam wyłapywać pojedyncze słowa.
-Mer...cy.. Żart...sobie...- to chyba był głos Rose. Tak, to ona... Chyba mną potrząsała. Nagle poczułam piekący ból na policzku, który całkowicie zwrócił mi moje zmysły. Mimowolnie złapałam się za piekący policzek.
-Cholera jasna! Mercy nie mdlej mi tu! -krzyczała na mnie moja przyjaciółka.
-Nie musiałaś mnie od razu bić!- powiedziałam z wyrzutem.
-A jakbyś mi tu zeszła?
-Nie zeszła... O cholera! CO TO MA BYĆ?! -spojrzałam na miejsce, gdzie wcześniej znajdował się mój krąg. Na ziemi leżał miecz... ale chyba zapomniał ostrza! Na pokrytej popiołem ziemi leżała zwykła rękojeść miecza. Podbiegłam do tego „czego”, bo bronią tego nie można nazwać i zaczęłam obracać.
-Nie... To nie możliwe... Coś poszło nie tak... Ale jak? Czemu? -rozpaczałam oglądając rękojeść ze wszystkich stron. A co jeśli to przez to, że nie narysowałam kręgu?!
-Mercy, nie wiem co ty teraz z tym zrobisz, ale Mably się zbliża...
-Co?! -krzyknęłam i schowałam „cośka” za plecami. Pani Mably zbliżała się do Rose.
-Świetni ci się trafiło Polk! Masz jednego z Multiplej'ów. Pamiętasz może, czym były Multipleje?
-Tak... To były, te... Te bronie, które mogą zmieniać swój kształt i funkcję tak?
-Bardzo dobrze. Twoja broń może być dowolną bronią palną, również ma funkcję rozdziału, jak widzisz teraz. Dobrze to teraz Mercedes...
-Wie pani, ja się źle czuję... Prawie zemdlałam... Rose potwierdzi... Prawda Rose?
Brunetka odpowiedziała kiwnięciem głowy.
-Nie zdążyłam nawet przyzwać broni...
-Mercy... Przestań mi tu mydlić oczy! Przecież widzę popiół, a przecież twoją naturą jest ogień prawda? Więc pokazuj mi to co przyzwałaś.
Cholera. Ostrożnie wyciągnęłam zza pleców rękojeść miecza. Z ust Mably znikł dotychczasowy uśmiech.
-Mówisz, że prawie zemdlałaś?- spytała poważnie.
-Mhm... -opowiedziałam cicho.
-Dobrze przyjdź do mnie po lekcjach.
-Ale... -nie zdążyłam dokończyć, bo poszła do następnej osoby. Upadłam na ziemie, przy okazji ciskając z całej siły moją „niby bronią” o ziemię. Czułam, że chyba się załamie. Poczułam na ramieniu czyjąś dłoń. To była dłoń Rose.
-Trzeba było narysować krąg, a nie szpanować. - powiedziała, próbując się nie śmiać. A miałam nadzieje, że mnie pocieszy, ale chyba z jej strony nie mogłam tego oczekiwać teraz...
-Tak! Dobij mnie bardziej!
-Oj nie przesadzaj. Na pewno ktoś ma coś gorszego... O! Patrz idzie do Davida.
Podniosłam wzrok z ziemi i pokierowałam nim w stronę końca strefy. Mably klepała go po ramieniu i się uśmiechała. Wyglądało to komicznie, bo pani profesor ma może z 162 cm wzrostu i chłopak był od niej o wiele wyższy. Kiedy kobieta odsłoniła mi widok zobaczyłam, że chłopak trzyma katanę. Załamałam się jeszcze bardziej.
-Rose...?
-Hmm...
-Co jest ze mną nie tak?
-Z tobą? Wydaję mi się, że jak najbardziej w porządku. Patrz na tego głupiego blondasa. Cieszy się jak głupi do sera. -wskazała na Willa, który z uśmiechem oglądał swój miecz półtora ręczny, z rozszerzonym ostrzem. Śmiał się coś do chłopaków, z którymi o czymś przed chwilą rozmawiał. Po chwili spojrzał w naszą stronę. Pewnie poczuł nasz wzrok na plecach. Po chwili ruszył do nas.
-Jak tam, co macie?- zapytał jak zwykle z prawie nieznikającym z jego twarzy uśmiechem
-Więc ja mam Multipleja, a Mercy... A Mercy...
Skuliłam się, chowając moją "broń"
-Ej no! Pokaż! Nie może być tak źle...
-Nie... -powiedziałam cicho.
-No weź... -ukucnął przede mną. -Wiesz, że jak teraz siedzisz, to ci się mundurek brudzi? Cholera. Ma rację. Wstałam szybko jak oparzona, i zaczęłam jedną ręką otrzepywać spódnice, bo w drugiej dłoni chowałam „broń”. Niestety mimo że nie starłam się jak najdokładniej ją otrzepać, nadal była brudna.
-Will, czy mógłbyś...?-spytałam najgrzeczniej jak tylko potrafiłam.
-No może, ale pod warunkiem, że raczy panienka pokazać mi swoją broń.
Chyba będzie lepiej wytrzymać jego śmiech z tego co przywołałam i iść w czystym mundurku do szkoły.
-Okej, ale najpierw wyczyść mi mundurek.
Chłopak ruszył dwoma palcami, jakby kazał mi podejść, ale zanim zdążyłam się ruszyć, z mojej spódnicy zaczęły odrywać ziarenka piachu i zaczęły lecieć w stronę ręki blondyna. Po chwili nie było już nawet pół ziarenka na mundurku.
-Pokazuj!
-No dobra, ale jak coś powiesz to cię zabije! - zagroziłam mu. Powoli wyciągnęłam zza pleców rękojeść. Przez chwilę wyglądał na zmieszanego, ale szybko się odezwał.
-Fajny miecz bez ostrza... A może to miecz świetlny? Jak myślisz? -zażartował. O dziwo nie zdenerwowałam się na niego.
-Chciałabym. -odparłam, lekko się uśmiechając.
-Ale tak na serio, to co ty zrobiłaś, że masz tylko rękojeść?
-A myślisz, że wiem? Zrobiłam wszystko dobrze, nawet dużo magii zużyłam, bo prawie zemdlałam!
-Dziwne...-mruknął cicho.
-No co ty nie powiesz?!-oparłam dłonie na biodrach.
-Ej dziewczyny, paczcie na to! - wsadził z całej siły ostrze miecza w ziemię. Po drugiej stronie strefy pojawiło się otrze, które wcześniej zniknęło w ziemi.
-Ha! To nic! Patrz na to.- odpowiedziała Rose i złączyła w dłoniach swoje pistolety, które momentalnie zamieniły się w wodę i uformowały się w karabin snajperski.
-Woah! Super! -krzyknął Will i zaczął oglądać broń Rose.
-Wy na serio chcecie żebym się załamała?-spytałam.
-Mhm... Najlepiej idź skoczyć z krawężnika! - powiedział żartobliwe Will, ale mi nie było do śmiechu. Byłam naprawdę załamana, w dodatku Mably kazała mi przyjść po lekcjach.
-Może masz racje... Jeszcze mi dopisze szczęście i skoczę akurat przed jadącego z niezwykle wysoką prędkością tira...- powiedziałam cicho odwracając się na pięcie. Profesor już zdążyła wrócić na swój podest.
-Chodźcie bliżej! -zawołała, machając ręką. Wszyscy ruszyli do przodu. Ja ociągałam się na samym końcu, nawet David mnie wyprzedził.
-Wszystkim wspaniale udało się przyzwać swoją broń! - Coś mi się nie wydaje...- Od dziś będziecie połączeni grupowo, razem z pozostałymi dwiema drugimi klasami. Wszyscy z bronią białą będą mieli zajęcia w tej strefie, osoby z bronią palną, w trójce wszyscy z bronią palną, ci z łukami też. Osoby, które mają broń powiązaną z walką wręcz na początku będą chodzić na sale gimnastyczną. Jutro na głównym holu będą wywieszone listy, razem z nazwiskami nauczycieli. Teraz proszę odeślijcie swoje bronie. Powinniście to zrobić instynktownie, ale jak ktoś będzie miał problemy, to pomogę.
Rozejrzałam się na około siebie. Broń Rose zmieniła się w wodę i została wchłonięta przez dziewczynę. U Willa wyglądała to troszeczkę inaczej, gdyż jego miecz najpierw zamienił się w skałę, a potem opadła na ziemię jako drobniutki piasek.
Instynktownie mam to zrobić? Spojrzałam na moją „broń” i obróciłam nią w dłoni. Może przynajmniej dziś mi się coś uda... Podrzuciłam ją do góry z zamiarem zamienienia jej w płomień. Ona tylko okryła się płomieniem, który po chwili zniknął i osmolona rękojeść spadła, uderzając mnie mocno w głowę. Dopiero potem w jakiś dziwny sposób zamieniła się w popiół i znikła. Nie no świetnie. Gładziłam się po głowie. Moje wyczyny niestety musiał ktoś zobaczyć. A tym kimś była Theresa. Śmiała się, trzymając się za brzuch. Po chwili podeszła do mnie i położyła mi dłoń na ramieniu.
-Co to miało być? -spytała z uśmiechem.
-Już ty mnie lepiej nie dobijaj, dobrze? -powiedziałam zdenerwowana.
-To musisz odwrócić, bo będę odsyłać swoją broń. -odparła, ale zanim zdążyłam to zrobić, dziewczyna wyciągnęła zza pleców noże do rzucania. Podrzuciła je do góry jeden po drugim. Każde z nich zabłysło jasnym, złotym światłem i rozpłynęło się w powietrzu. Ja wiem, że ona zrobiła to specjalnie, żeby mnie zdenerwować.
Do końca lekcji byłam przygaszona i nie udzielałam się zupełnie. Unikałam też tematu o broniach. Kiedy ktoś tylko zaczął temat, to Rose pierwsza opowiadała, a ja znikałam. Po ostatniej lekcji poszłam do sali, w której zwykle była pani Mably. Otworzyłam ostrożnie drzwi. Kobieta stała na małym krzesełku szukając czegoś w szafce za biurkiem. Podeszłam do niej i ułożyłam ręce w geście błagalnym;
-Bardzo przepraszam panią, bo ja... Ja nie posłuchałam, żeby narysować najpierw kredą... I ja... Byłam nierozsądn... -moje przeprosiny przerwał huk. Pani Mably położyła trzy gigantyczne książki, wyglądające dosyć staro, przy okazji robiąc właśnie ten huk.
-Nie masz za co przepraszać. Twoja broń nie jest niekompletna tak jak ci się wydaje.
-Ale jak to?
-Wszystko jest tutaj. -położyła dłoń na książkach. -Zostałaś właścicielką bardzo rzadkiego rodzaju broni , czyli Metavlitosu. A dodatkowo, twoja broń to tak zwana Insidiosa.
-Ale o czym pani mówi? Przeczytałam podręcznik od deski do deski i nic tam o tym nie było.
-To prawda, bo jak mówiłam to bardzo rzadka broń i w podręcznikach jej nie opisują. Nawet w tych książkach jest nie za wiele wiadomości, ale wiele ci pomogą. Dobrze zabieraj te książki ze sobą. Dostaniesz też ode mnie specjalną zgodę, na posiadanie broni. Oczywiście nie możesz jej używać poza szkołą, ale specjalną zgodę motywuję tym, że aby wezwać swoją broń, zużywasz duże ilości swoich zasobów magicznych, bo gdybyś miała przyzywać ją co tydzień to byś się wykończyła. -mrugnęła do mnie. Wzięła książki i położyła mi na rękach, a na książkach położyła zgodę.
-Mercy możesz już iść. Przyjemnej lektury. -powiedziała na do wiedzenia kiedy wychodziłam i sama zaczęła się pakować.

Po powrocie do akademika wzięłam jedną książkę i od razu pojechałam do cioci pomóc jej w kawiarni, chociaż już ciężko nazwać to kawiarnią. Lepszym określeniem będzie cukiernia. Jak zwykle był duży ruch i tak jak codziennie musiałam się sklonować, ale już się do tego przyzwyczaiłam.


---------------------------------------------------------------------------------
Ze względu na to, że w zeszłym tygodniu dałam tylko jeden rozdział, to ten dodaje dzień wcześniej ;) Dedykuję ten rozdział mojej imienniczce <3 Jeszcze raz wszystkiego najlepszego ode mnie i od biednej łajzy <3
Jutro dodam następny rozdział

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz