Nie
mogłam doczekać się pierwszej wtorkowej lekcji. Miała to być
wiedza o broniach, na której wreszcie będziemy przyzywać swoją
broń! Szłyśmy
razem z Rose na specjalnie wyznaczone miejsce na szkolnym podwórku,
które jest ogromne (podwórze,
nie miejsce).
Mamy cztery zwykłe boiska przystosowane do piłki nożnej,
koszykówki, siatkówki i tenisa. Są też trzy specjalne boiska,
przystosowane do trenowania ataków magicznych. Znajdują się one
dosyć daleko od budynku szkoły z wiadomych powodów. Mamy jeszcze
osiem tak zwanych stref, gdzie mamy w-f z plusem i czasami wychowanie
magiczne. W-f z plusem polega na ćwiczeniu kontrolowania swojego
potencjału magicznego podczas wyczerpującego wysiłku fizycznego.
Wychowanie fizyczne z plusem jest o wiele (bardzo wiele)
intensywniejszy od tradycyjnego w-f, dlatego jest on na dwóch
ostatnich lekcjach w piątek. Większość osób z tego powodu
zapisała się na niedziele, na dowolne wybrane zajęcia sportowa. Ze
względu na to, że jestem straszne inteligentną osobą (a jakże
mogło by być inaczej) zapisałam się na sobotę... Na początku
zeszłego roku to była po prostu tragedia, ale po kilku tygodniach
przyzwyczaiłam się i dzięki temu mam o wiele lepszą kondycje... W
strefach na wyżej wymienionych lekcjach ćwiczymy razem z magią
oraz odbywają się kontrolowane walki. Pierwsza strefa jest głównie
do ćwiczeń z magią (tych mniej destruktywnych), w strefie drugiej
zazwyczaj ćwiczyliśmy walki z bronią białą, oraz bez niej.
Strefa trzecia, to coś w stylu strzelnicy (każdy mag musi nauczyć
się strzelać z broni). Czwarta. Czwarta... No właśnie... Jest
jedyną zamkniętą strefą. Od wakacji ją remontują, nikt nie wie
na co, po co, ani kiedy oddadzą ją do użytku. Piąta ma funkcję
identyczną jak pierwsza. Szósta jest taka jak druga, a siódma taka
jak trzecia. Ósma jest zwykle wykorzystywana do średnio
destruktywnych ćwiczeń magicznych, a jest tylko jedna, ponieważ
strawnie dużo zużywa się na nią energii magicznej i ciężko jest
utrzymać silne runy, którymi są wykreślone granice strefy. Każda
strefa ma swoich opiekunów, którzy przekazują swoją energię na
runy, żeby utrzymać barierę. Strefy są po prostu kawałkiem
ziemi, udzielonym od reszty właśnie przez barierę (i małe
ogrodzenie) , chroniącą, by magia nie wyciekła poza wyznaczone
pole. Strzelnica jest tylko półotwarta, żeby było bezpieczniej.
My
kierowaliśmy się do szóstki. Mably (nauczycielka od wiedzy o
broniach) rozmawiała z dzisiejszym opiekunem strefy. Korzystając z
okazji postanowiłam pogratulować Rose chwalebnego czynu, a
mianowicie śliwy pod okiem Bena. Nie wiedziałam kiedy, ale byłam
pewna, że to jej sprawka. Może
wieczorem jak już się uspokoiła i go niechcący spotkała na
korytarzu, mu przywaliła?
-Nieźle
przyozdobiłaś twarzyczkę Benowi...- ukułam ją delikatnie
ramieniem. Dziewczyna popatrzyła na mnie zdziwiona.
-Ja
tego nie zrobiłam przecież. -zaśmiała się. - Jak miałabym to
zrobić? Zapomniałaś, że siedziałam cały czas w pokoju?
-Czyli
kto to zrobił? - spytałam bardziej sama siebie. Nagle pewien
blondyn objął nas ramionami;
-O
czym to moje dziewczęta gadają? -spytał z uśmiechem na twarzy
Will.
-O
śliwie na twarzy pewnego bruneta... -odpowiedziała Rose
wyswobadzając się z objęć chłopaka. Ja zrobiłam to samo.
-Hmmm...
Nic nie wiem o żadnym brunecie, i o żadnej śliwie. -udał, że się
zamyśla. Nawet zaczął się drapać głowie, robiąc śmieszną
minę.
-Ty!
Czyś ty zwariował? -naskoczyła na niego Rose. -A jak powie
nauczycielom? Masz przerąbane. Po co w ogóle to zrobiłeś?
-Nie
martw się milady.
Z
faceta pipka jest i się wystraszył jak mu zagroziłem.
-Ha!
A z ciebie to nie pipka, geniuszu? -wyskoczyła naprzeciw niego
niebieskooka. -przecież przegrałeś z Mercy na siłowanie się!
Przegrałeś z dziewczyną!
-EJ!-
krzyknęłam.
-Daj
spokój, Mercy. Przecież jesteś dziewczyną prawda? -zaśmiała
się. Nie odpowiedziałam, bo miała racje, w sumie to nie wiem
nawet, czemu wtedy wyskoczyłam z tym „Ej”.
Pani
Mably pozwoliła nam wejść do strefy. Rozdała nam po kredzie i
kazała nam się rozsypać po całej strefie. Ja z Rose byłyśmy tak
gdzieś w środku, po lewej stronie. Każdy musiał narysować kredą
wzór kręgu magicznego, który przyzywa broń. Ja oczywiście
pomyślałam, że nie potrzebuję rysować, bo wcześniej dobrze
wytrenowałam magie, do tworzenia tego kręgu i nie potrzebowałam
wzoru... Mably stanęła na specjalnym podeście (jest dosyć niską
osobą), tak żeby każdy ją widział i słyszał.
-Z
tego co widzę to wszyscy już narysowali swoje kręgi. Dobrze w
takim razie przypominam, że tę broń, którą wezwiecie, będzie
wam towarzyszyć już zawsze. Nie będziecie mogli wymienić tej
broni, ponieważ połączy się ona z naturą waszej magii. No
dobrze! Możecie zacząć. -na końcu klasnęła w dłonie.
Rozejrzałam się po strefie. Każdy już zaczął formować magię.
Zerknęłam w stronę Rose. Z białych linii jej kręgu zaczęła
wydobywać się bladoniebieska poświata. Od zewnątrz, do środka,
linia, po linii zaczynały delikatnie migotać błękitnym światłem.
Nad kręgiem pojawiła się kropa wody, która po chwili opadła.
Zwiększając swoją objętość, rozlała się na całej powierzchni
kręgu. Po chwili woda zaparowała, a na ziemi coś leżało. Dwa
pistolety. Chwila!
Dwa? A nie powinien być jeden?
Dziewczyna
podniosła bronie. Podeszłam do niej i dzięki temu mogłam się im
lepiej przyjrzeć. Były to dwa pistolety, coś na podobieństwo
Coltów. Rose patrzyła ze zdziwieniem raz na mnie raz na bronie.
-Chyba
coś poszło nie tak... -podrapała się po głowie. -Trudno!
-położyła broń na ziemi i patrzyła na mnie.
-Mercy,
Mably już zaczęła sprawdzać...
-Co!?
Już? Kurde, muszę się pośpieszyć! -odwróciłam się od mojej
przyjaciółki, wybrałam kawałek ziemi, na której ma znaleźć się
mój krąg. Zamknęłam oczy i wyobraziłam sobie dokładnie jak ma
wyglądać. Wyciągnęłam delikatnie do przodu rękę i zaczęłam
formować moją magię. Powoli krąg zaczął się wypalać na ziemi.
Tam gdzie ziemia czerniała po chwili pojawiała się płomienna
poświata. Kiedy już cały okrąg się wypełnił, nad nim pojawił
się płomyk i podobnie jak kropelka Rose, opadł na ziemie,
podpalając całą powierzchnie okręgu. I w tym właśnie momencie,
zrobiło mi się ciemno przed oczami. Chyba zaczęłam upadać.
Poczułam się strasznie słabo. O coś się oparłam. Ktoś coś do
mnie mówił, ale na początku nie rozumiałam, bo miałam głucho w
uszach. Po chwili zaczęłam wyłapywać pojedyncze słowa.
-Mer...cy..
Żart...sobie...- to chyba był głos Rose. Tak, to ona... Chyba mną
potrząsała. Nagle poczułam piekący ból na policzku, który
całkowicie zwrócił mi moje zmysły. Mimowolnie złapałam się za
piekący policzek.
-Cholera
jasna! Mercy nie mdlej mi tu! -krzyczała na mnie moja przyjaciółka.
-Nie
musiałaś mnie od razu bić!- powiedziałam z wyrzutem.
-A
jakbyś mi tu zeszła?
-Nie
zeszła... O cholera! CO TO MA BYĆ?! -spojrzałam na miejsce, gdzie
wcześniej znajdował się mój krąg. Na ziemi leżał miecz... ale
chyba zapomniał ostrza! Na pokrytej popiołem ziemi leżała zwykła
rękojeść miecza. Podbiegłam do tego „czego”, bo bronią tego
nie można nazwać i zaczęłam obracać.
-Nie...
To nie możliwe... Coś poszło nie tak... Ale jak? Czemu?
-rozpaczałam oglądając rękojeść ze wszystkich stron. A
co jeśli to przez to, że nie narysowałam kręgu?!
-Mercy,
nie wiem co ty teraz z tym zrobisz, ale Mably się zbliża...
-Co?!
-krzyknęłam i schowałam „cośka” za plecami. Pani Mably
zbliżała się do Rose.
-Tak...
To były, te... Te bronie, które mogą zmieniać swój kształt i
funkcję tak?
-Bardzo
dobrze. Twoja broń może być dowolną bronią palną, również ma
funkcję rozdziału, jak widzisz teraz. Dobrze to teraz Mercedes...
-Wie
pani, ja się źle czuję... Prawie zemdlałam... Rose potwierdzi...
Prawda Rose?
Brunetka
odpowiedziała kiwnięciem głowy.
-Nie
zdążyłam nawet przyzwać broni...
-Mercy...
Przestań mi tu mydlić oczy! Przecież widzę popiół, a przecież
twoją naturą jest ogień prawda? Więc pokazuj mi to co przyzwałaś.
Cholera.
Ostrożnie
wyciągnęłam zza pleców rękojeść miecza. Z ust Mably znikł
dotychczasowy uśmiech.
-Mówisz,
że prawie zemdlałaś?- spytała poważnie.
-Mhm...
-opowiedziałam cicho.
-Dobrze
przyjdź do mnie po lekcjach.
-Ale...
-nie zdążyłam dokończyć, bo poszła do następnej osoby. Upadłam
na ziemie, przy okazji ciskając z całej siły moją „niby bronią”
o ziemię. Czułam, że chyba się załamie. Poczułam na ramieniu
czyjąś dłoń. To była dłoń Rose.
-Trzeba
było narysować krąg, a nie szpanować. - powiedziała, próbując
się nie śmiać. A miałam nadzieje, że mnie pocieszy, ale chyba z
jej strony nie mogłam tego oczekiwać teraz...
-Tak!
Dobij mnie bardziej!
-Oj
nie przesadzaj. Na pewno ktoś ma coś gorszego... O! Patrz idzie do
Davida.
Podniosłam
wzrok z ziemi i pokierowałam nim w stronę końca strefy. Mably
klepała go po ramieniu i się uśmiechała. Wyglądało to
komicznie, bo pani profesor ma może z 162 cm wzrostu i chłopak był
od niej o wiele wyższy. Kiedy kobieta odsłoniła mi widok
zobaczyłam, że chłopak trzyma katanę. Załamałam się jeszcze
bardziej.
-Rose...?
-Hmm...
-Co
jest ze mną nie tak?
-Z
tobą? Wydaję mi się, że jak najbardziej w porządku. Patrz na
tego głupiego blondasa. Cieszy się jak głupi do sera. -wskazała
na Willa, który z uśmiechem oglądał swój miecz półtora ręczny,
z rozszerzonym ostrzem. Śmiał się coś do chłopaków, z którymi
o czymś przed chwilą rozmawiał. Po chwili spojrzał w naszą
stronę. Pewnie
poczuł nasz wzrok na plecach. Po
chwili ruszył do nas.
-Jak
tam, co macie?- zapytał jak zwykle z prawie nieznikającym z jego
twarzy uśmiechem
-Więc
ja mam Multipleja, a Mercy... A Mercy...
Skuliłam
się, chowając moją "broń"
-Ej
no! Pokaż! Nie może być tak źle...
-Nie...
-powiedziałam cicho.
-No
weź... -ukucnął przede mną. -Wiesz, że jak teraz siedzisz, to ci
się mundurek brudzi? Cholera.
Ma
rację.
Wstałam szybko jak oparzona, i zaczęłam jedną ręką otrzepywać
spódnice, bo w drugiej dłoni chowałam „broń”. Niestety mimo
że nie starłam się jak najdokładniej ją otrzepać, nadal była
brudna.
-Will,
czy mógłbyś...?-spytałam najgrzeczniej jak tylko potrafiłam.
-No
może, ale pod warunkiem, że raczy panienka
pokazać mi swoją broń.
Chyba
będzie lepiej wytrzymać jego śmiech z tego co przywołałam i iść
w czystym mundurku do szkoły.
-Okej,
ale najpierw wyczyść mi mundurek.
Chłopak
ruszył dwoma palcami, jakby kazał mi podejść, ale zanim zdążyłam
się ruszyć, z mojej spódnicy zaczęły odrywać ziarenka piachu i
zaczęły lecieć w stronę ręki blondyna. Po chwili nie było już
nawet pół ziarenka na mundurku.
-Pokazuj!
-No
dobra, ale jak coś powiesz to cię zabije! - zagroziłam mu. Powoli
wyciągnęłam zza pleców rękojeść. Przez chwilę wyglądał na
zmieszanego, ale szybko się odezwał.
-Fajny
miecz bez ostrza... A może to miecz świetlny? Jak myślisz?
-zażartował. O dziwo nie zdenerwowałam się na niego.
-Chciałabym.
-odparłam, lekko się uśmiechając.
-Ale
tak na serio, to co ty zrobiłaś, że masz tylko rękojeść?
-A
myślisz, że wiem? Zrobiłam wszystko dobrze, nawet dużo magii
zużyłam, bo prawie zemdlałam!
-Dziwne...-mruknął
cicho.
-No
co ty nie powiesz?!-oparłam dłonie na biodrach.
-Ej
dziewczyny, paczcie na to! - wsadził z całej siły ostrze miecza w
ziemię. Po drugiej stronie strefy pojawiło się otrze, które
wcześniej zniknęło w ziemi.
-Ha!
To nic! Patrz na to.- odpowiedziała Rose i złączyła w dłoniach
swoje pistolety, które momentalnie zamieniły się w wodę i
uformowały się w karabin snajperski.
-Woah!
Super! -krzyknął Will i zaczął oglądać broń Rose.
-Wy
na serio chcecie żebym się załamała?-spytałam.
-Mhm...
Najlepiej idź skoczyć z krawężnika! - powiedział żartobliwe
Will, ale mi nie było do śmiechu. Byłam naprawdę załamana, w
dodatku Mably kazała mi przyjść po lekcjach.
-Może
masz racje... Jeszcze mi dopisze szczęście i skoczę akurat przed
jadącego z niezwykle wysoką prędkością tira...- powiedziałam
cicho odwracając się na pięcie. Profesor już zdążyła wrócić
na swój podest.
-Chodźcie
bliżej! -zawołała, machając ręką. Wszyscy ruszyli do przodu. Ja
ociągałam się na samym końcu, nawet David mnie wyprzedził.
-Wszystkim
wspaniale udało się przyzwać swoją broń! - Coś
mi się nie wydaje...-
Od dziś będziecie połączeni grupowo, razem z pozostałymi dwiema
drugimi klasami. Wszyscy z bronią białą będą mieli zajęcia w
tej strefie, osoby z bronią palną, w trójce wszyscy z bronią
palną, ci z łukami też. Osoby, które mają broń powiązaną z
walką wręcz na początku będą chodzić na sale gimnastyczną.
Jutro na głównym holu będą wywieszone listy, razem z nazwiskami
nauczycieli. Teraz proszę odeślijcie swoje bronie. Powinniście to
zrobić instynktownie, ale jak ktoś będzie miał problemy, to
pomogę.
Rozejrzałam
się na około siebie. Broń Rose zmieniła się w wodę i została
wchłonięta przez dziewczynę. U Willa wyglądała to troszeczkę
inaczej, gdyż jego miecz najpierw zamienił się w skałę, a potem
opadła na ziemię jako drobniutki piasek.
Instynktownie
mam to zrobić? Spojrzałam
na moją „broń” i obróciłam nią w dłoni. Może
przynajmniej dziś mi się coś uda...
Podrzuciłam ją do góry z zamiarem zamienienia jej w płomień. Ona
tylko okryła się płomieniem, który po chwili zniknął i osmolona
rękojeść spadła, uderzając mnie mocno w głowę. Dopiero potem
w jakiś dziwny sposób zamieniła się w popiół i znikła. Nie
no świetnie. Gładziłam
się po głowie. Moje wyczyny niestety musiał ktoś zobaczyć. A tym
kimś była Theresa. Śmiała się, trzymając się za brzuch. Po
chwili podeszła do mnie i położyła mi dłoń na ramieniu.
-Co
to miało być? -spytała z uśmiechem.
-Już
ty mnie lepiej nie dobijaj, dobrze? -powiedziałam zdenerwowana.
-To
musisz odwrócić, bo będę odsyłać swoją broń. -odparła, ale
zanim zdążyłam to zrobić, dziewczyna wyciągnęła zza pleców
noże do rzucania. Podrzuciła je do góry jeden po drugim. Każde z
nich zabłysło jasnym, złotym światłem i rozpłynęło się w
powietrzu. Ja wiem, że ona zrobiła to specjalnie, żeby mnie
zdenerwować.
Do
końca lekcji byłam przygaszona i nie udzielałam się zupełnie.
Unikałam też tematu o broniach. Kiedy ktoś tylko zaczął temat,
to Rose pierwsza opowiadała, a ja znikałam. Po ostatniej lekcji
poszłam do sali, w której zwykle była pani Mably. Otworzyłam
ostrożnie drzwi. Kobieta stała na małym krzesełku szukając
czegoś w szafce za biurkiem. Podeszłam do niej i ułożyłam ręce
w geście błagalnym;
-Bardzo
przepraszam panią, bo ja... Ja nie posłuchałam, żeby narysować
najpierw kredą... I ja... Byłam nierozsądn... -moje przeprosiny
przerwał huk. Pani Mably położyła trzy gigantyczne książki,
wyglądające dosyć staro, przy okazji robiąc właśnie ten huk.
-Nie
masz za co przepraszać. Twoja broń nie jest niekompletna tak jak ci
się wydaje.
-Ale
jak to?
-Wszystko
jest tutaj. -położyła dłoń na książkach. -Zostałaś
właścicielką bardzo rzadkiego rodzaju broni , czyli Metavlitosu.
A
dodatkowo, twoja broń to tak zwana Insidiosa.
-Ale
o czym pani mówi? Przeczytałam podręcznik od deski do deski i nic
tam o tym nie było.
-To
prawda, bo jak mówiłam to bardzo rzadka broń i w podręcznikach
jej nie opisują. Nawet w tych książkach jest nie za wiele
wiadomości, ale wiele ci pomogą. Dobrze zabieraj te książki ze
sobą. Dostaniesz też ode mnie specjalną zgodę, na posiadanie
broni. Oczywiście nie możesz jej używać poza szkołą, ale
specjalną zgodę motywuję tym, że aby wezwać swoją broń,
zużywasz duże ilości swoich zasobów magicznych, bo gdybyś miała
przyzywać ją co tydzień to byś się wykończyła. -mrugnęła do
mnie. Wzięła książki i położyła mi na rękach, a na książkach
położyła zgodę.
-Mercy
możesz już iść. Przyjemnej lektury. -powiedziała na do wiedzenia
kiedy wychodziłam i sama zaczęła się pakować.
Po
powrocie do akademika wzięłam jedną książkę i od razu
pojechałam do cioci pomóc jej w kawiarni, chociaż już ciężko
nazwać to kawiarnią. Lepszym określeniem będzie cukiernia. Jak
zwykle był duży ruch i tak jak codziennie musiałam się sklonować,
ale już się do
tego
przyzwyczaiłam.
---------------------------------------------------------------------------------
---------------------------------------------------------------------------------
Ze względu na to, że w zeszłym tygodniu dałam tylko jeden rozdział, to ten dodaje dzień wcześniej ;) Dedykuję ten rozdział mojej imienniczce <3 Jeszcze raz wszystkiego najlepszego ode mnie i od biednej łajzy <3
Jutro dodam następny rozdział
Jutro dodam następny rozdział
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz