- Mercy...?
- Mercy?
- Mercy!
Zakryłam głowę kołdrą,
starając się wrócić do krainy snów.
- MERCEDES!
- Dobra nie chcesz po dobroci,
to nie...
Przez chwilę nic nie
słyszałam. Nagle moja ciepła pierzyna, która chroniła mnie przed światem
zewnętrznym, znikła i zostałam ogłuszona dźwiękiem budzika.
- Dobra! Zabierz mi tylko to
wyłącz! BŁAGAM! - krzyczałam, zakrywając uszy już całkowicie rozbudzona.
Nieprzyjemny dźwięk na szczęście umilkł, ale nadal dzwoniło mi w uszach.
Usiadłam na łóżku, ziewając.
- Czy ty zdajesz sobie sprawę,
która jest godzina?! - przed moimi oczyma ukazało się to mordercze urządzenie,
które przed chwilą miałam przy uchu. Chwileczkę....
- COOOO?! - wrzasnęłam, widząc
godzinę na wyświetlaczu. Była siódma pięćdziesiąt, a rozpoczęcie roku zaczyna
się pięć po ósmej. Wstałam szybko z łóżka i zaczęłam trząchać Rose.
- Czemu mnie nie obudziłaś
wcześniej?! CZEMU?!
- Te, rudzielcu, ty lepiej nie
trząchaj tak mną tylko się szykuj... - odpowiedziała spokojnie. W sumie ma
rację. Puściłam ją, wzięłam z wieszaka przygotowane ubranie i podbiegłam do
łazienki.
- A! I nie myśl o tym, że nie
zauważyłam, że nazwałaś mnie rudzielcem! Odpłacę ci się, jak będę miała czas! -
zawołałam z łazienki i odkręciłam wodę w umywalce, zdjęłam piżamę, ochlapałam
twarz chłodną wodą. Założyłam bieliznę, nałożyłam pastę na szczotkę i położyłam
ja na umywalce. Założyłam krótkie, obcisłe spodenki, a na nie granatową
spódnice. Włożyłam szczoteczkę to ust, ruszyłam nią kilka razy. Zarzuciłam
białą koszulę i wyszłam z łazienki. Rose leżała sobie spokojnie na łóżku,
opierając głowę o dłoń. Ubrała się już wcześniej, ale obudzić mnie wcześniej to
nie raczyła. Stanęłam w progu i zaczęłam zapinać koszulę.
- Wiesz, że to nie ma sensu?
Rozpoczęcie roku nie jest obowiązkowe, raczej na nie zdążymy. Z resztą wiesz,
nie wyspałam się... Przez ten sen nie mogłam zasnąć do piątej, a o szóstej
trzydzieści ten cholerny budzik mnie obudził i już nie zasnęłam. - na końcu
ziewnęła.
- Nhje moge mhiecz
nieobecznoszci - powiedziałam ze szczoteczką w ustach. Trochę pasty wyciekło mi
na podbródek, ale szybko ją wytarłam dłonią.
- Co ty tam bełkoczesz? -
spytała. Poszłam do łazienki, wyplułam pastę, przepłukałam usta i spojrzałam w
lustro. Co zobaczyłam? Wielkie gniazdo na głowie. Moje włosy są czystym złem.
Dbam o nie, pielęgnuje, a one tak mi się odwdzięczają?! Po pierwsze, kręcą się!
Jak użyje prostownicy, to i tak się falują. Po godzinie znowu szopa na głowie.
Po drugie, puszą się jak cholera. Po trzecie nie słuchają się mnie w ogóle.
Nigdy się nie układają tak jak chcę. Po czwarte... One się strasznie kręcą,
cholera jasna ! Tak, narzekam jak zwykła nastolatka, ale na nie magia nawet nie
działa. Uwierzcie, próbowałam...
- Mercy, przestań użalać się
nad swoimi włosami! - usłyszałam zaspany głos mojej przyjaciółki. Chwila,
skąd ona wie, że... Co, ona czyta mi w myślach?
- Jeżeli masz zamiar wyjść to
teraz, bo jest punkt ósma.
- Cooo? - krzyknęłam. Dobra
nie ma czasu. Związałam
włosy w koński kucyk. Tak, to chyba jedyna fryzura, na którą moje włosy się
godzą. Wybiegłam z łazienki, założyłam buty i torbę na ramię. Już miałam wyjść,
ale zauważyłam, że Rose nie wstaje z łóżka. Cofnęłam się.
- Ejj... A ty nie
idziesz?
- Po co? Nie wyspałam się i do
tego ta pogoda....
- Jaka znowu pogoda? Przecież
świeci słońce... - spojrzałam za okno. Cholera faktycznie! Leje!
Chwila....
- Czy miałaś zamiar mi o tym
mówić? - wskazałam palcem w stronę okna.
- Nie... Myślałam, że o mnie
zapomnisz i będę miała spokój. A ty będziesz miała swoją karę, za to, że się
wyspałaś... - odpowiedziała z chytrym uśmieszkiem. Tak i ona ma czelność nazywać się moją najlepszą przyjaciółką? Doskonale
wie, jak moje włosy reagują na wilgoć. Chwila jak jest mgła, nie mówiąc o
deszczu i BUM! Afro gwarantowane! Teraz nie jest tak źle, bo mam dłuższe włosy,
ale jak były krótsze... Lepiej nie mówić...
- Jesteś potworem! -
powiedziałam i udałam, że się dąsam.
- I tak mnie kochasz -
odpowiedziała z uśmiechem. Założyłam na siebie kurtkę przeciw deszczową,
zarzuciłam kaptur na głowę i ściągnęłam ściągacze. Wyglądałam dosyć dziwnie,
ale cóż, lepsze to niż afro przez cały dzień... Podeszłam do Rose, chwyciłam ją
za rękę i pociągnęłam za sobą.
- Ej! Co ty wyprawiasz?! –
podniosła głos. - Nigdzie się nie wybieram! Puszczaj no! - wyrywała się.
- Ha ha! Nic z tego! Idziesz
razem ze mną, czy tego chcesz, czy nie.
- PUSZCZAJ! - znowu krzyknęła,
tym razem bardziej donośnie. Przeciągnęłam ją do drzwi. Chyba zorientowała się,
że nie wygra i złapała tylko przy wyjściu parasol. Puściłam ją dopiero jak
zamknęłam drzwi. Wiedziałam, że nie ucieknie, bo jeśli nawet by próbowała, to i
tak bym ją dogoniła i zaciągnęła siłą do szkoły. Rose patrzyła na mnie, jakby chciała mnie zabić
- I tak mnie kochasz, prawda?
– uśmiechnęłam się szeroko, a ona tylko westchnęła. Przyjaźniłam się z nią od zawsze. Byłyśmy sąsiadkami od
urodzenia. Chyba nie potrafiłybyśmy żyć bez siebie. Przynajmniej Rose beze
mnie... Jest największym leniem jakiego znam. Nie uczy się, rzadko gdzieś
wychodzi, no chyba, że do sklepów, albo do kawiarenki mojej ciotki. Nie uprawia
żadnych sportów, oprócz jedzenia słodyczy, lub chodzenia ze mną do ciotki na
ciacho (tak, dla niej to sport). Nie, przepraszam! Rose pływa. To jest jedyny
sport, który uprawia dobrowolnie. Ale kto by się dziwił skoro jej żywiołem jest
woda? Moim żywiołem jest ogień, więc jestem bardzo energiczną osobą, ale i
trochę wybuchową... Tylko troszkę...
***
Miałyśmy
trochę do przebiegnięcia, bo szkoła jest kawałek drogi od akademika. Nie było
by tak źle, gdyby nie to, że droga do szkoły jest pod górkę. Biegłam, ciągnąc
za sobą moją przyjaciółkę.
- Nie zdążymy. Jest już trzy
po ósmej. Nie musimy się tak spieszyć, lepiej wróćmy do akademika, droga jest
krótsza niż do szkoły, a i tak się spóźnimy. Puść mnie wreszcie! - Rose
szarpnęła ręką, ale ja mocniej złapałam ją za nadgarstek i się nie wyrwała.
- Ani mi się śni! Zobaczysz,
będziemy na czas! - pociągnęłam ją mocniej i zaczęłyśmy szybciej biec. Deszcz
mi nie przeszkadzał dzięki kurtce. Gorzej miała Rose. Jak biegłyśmy jej
parasolka się popsuła.
Kiedy
dobiegłyśmy do budynku szkoły była cała przemoknięta. Weszłyśmy do środka. Było
cicho… Cholera, spóźniłyśmy się?
Spojrzałam na zegar nad głównym wejściem. Pięć po ósmej. Ruszyliśmy w stronę
hali sportowej. Kiedy szłyśmy korytarzem po drodze zdjęłam kurtkę, a Rose
wyciągnęła ręce i kropelki wody zaczęły zbierać się w wielką kule wodną, przed
jej dłońmi, by następnie przefrunąć przez otwarte okno. Usłyszałam tylko duży
plusk.
- Jesteśmy na styk! –
powiedziałam do mojej przyjaciółki i następnie otworzyłam drzwi do hali. Pan
Daisy od razu spojrzał w naszą stronę. Pokręcił głową z dezaprobatą i wskazał
miejsce gdzie mamy się ustawić. W tej samej chwil do sali wszedł dyrektor innym
wejściem. Stanął na środku podwyższonej sceny i powiedział:
- Baczność! Sztandar szkoły
wprowadzić!
Trójka uczniów (w tym jedna dziewczyna
z naszej klasy) weszła bocznym wejściem i stanęła za dyrektorem.
- Do hymnu! - powiedział
dyrektor i wszyscy zaczęliśmy śpiewać hymn. Wszyscy oprócz Rose. Chyba była na
mnie obniżona. Szturchnęłam ją łokciem. Nie zareagowała. Za
co ona jest taka zła? Za to, że ją wyciągnęłam z akademika, czy może za zepsutą
parasolkę? Pozłości się, pozłości i jej przejdzie.
Kiedy skończyliśmy
śpiewać hymn, dyrektor jak zwykle powitał nas w nowym roku szkolnym. Przywitał
nowych pierwszoklasistów, przypomniał czwartoklasistom, że to jest ich ostatni
rok w tej szkole. Tak, liceum magiczne trwa cztery lata, a rok szkolny niby
trwa tyle samo co w zwykłych szkołach, ale zaczyna się pierwszego sierpnia, a
kończy pod koniec maja. Maturę też zdajemy zupełnie inaczej. Nie ma próbnych
testów, bo oświata zdecydowała, że jest to zbędne i trzeba poświęcić czas na
ważniejsze rzeczy. Wszyscy po szkole magicznej muszą iść jeszcze na rok do
wojska. Magowie tacy jak ja, czy Rose, oprócz uczenia się podstawowych
przedmiotów, uczymy się oczywiście zaklęć i sztuk walki. Głównym zadaniem maga
jest obrona swojej ojczyzny. Dlatego, kiedy będziemy dorośli, a nie zdecydujemy
się na stałą służbę wojskową, to i tak w razie zagrożenia musimy stawić się w
wojsku. Jesteśmy rezerwą.
Dyrektor
skończył swoją przemowę i zaprosił wszystkich do swoich sal. Każda klasa
czekała, aż wychowawca podejdzie do ich rzędu i zaprowadzi do klasy. Nie to, że
byśmy nie umieli sami trafić. Chodzi o to, że trudno by było, żeby przez
stosunkowo małe drzwi do hali przeciskało się dwanaście klas po ok. dwadzieścia
pięć osób. Tak jest o wiele szybciej i bezpiecznej. My jesteśmy klasą 2B wiec
wyjdziemy dosyć szybko, ale musimy czekać, aż pierwsze klasy wyjdą.
Po rozpoczęciu roku dla licealistów, jest jeszcze otwarcie nowego roku szkolnego dla gimnazjalistów. Nasza szkoła jest dosyć duża. Oprócz liceum, uczą się też uczniowie z talentem magicznym w wieku gimnazjalnym, tylko że w innej części budynku.
Po rozpoczęciu roku dla licealistów, jest jeszcze otwarcie nowego roku szkolnego dla gimnazjalistów. Nasza szkoła jest dosyć duża. Oprócz liceum, uczą się też uczniowie z talentem magicznym w wieku gimnazjalnym, tylko że w innej części budynku.
Nareszcie przyszedł nasz czas
i ruszyliśmy w stronę drzwi za Stokrotką. Stokrotka to nasz wychowawca.
Nazywamy go tak od jego nazwiska - Daisy. Jest on mężczyzną w średnim wieku,
średniego wzrostu. Zawsze ma na nosie okulary z czarną oprawą. Niby zwyczajny
człowiek, ale ma anielską cierpliwość. Skład w naszej klasie prawie w ogóle się
nie zmienił od początku gimnazjum, a już w pierwszej byliśmy nazywani
najtrudniejszą klasą, nasza pierwsza wychowawczyni z nami nie wytrzymywała.
Stokrotka jest cierpliwy, nawet do mnie. Pod koniec pierwszej klasy prowadziłam
przez godzinę rozmowę z nim, a raczej monolog, bo czułam się, jakbym mówiła do
siebie, o tym, że nie ma powodu żebym nie dostała piątki z zachowania.
Podawałam tysiące argumentów, a on spokojnie mnie wysłuchiwał. Kiedy
skończyłam, zaczął ze spokojem w głosie strzelać we mnie według niego
niepodważalnymi argumentami. W sumie, to rzeczywiście były niepodważalne. Jednym
z nich było to, że czasem niby jestem agresywna wobec innych, a to nie była
prawda. Co z tego, że złamałam nos nowemu chłopakowi drugiego dnia szkoły, ale to
jego wina, po prostu nie posłuchał ostrzeżenia...
Wszyscy w
klasie wiedzą, że jestem bardzo wrażliwa, jeżeli chodzi o moje nazwisko. Mówiąc
wrażliwa, mam na myśli, że go nienawidzę. Mój ojciec w młodości był fanem mangi
Naruto, więc kiedy został pełnoletni zmienił swoje nazwisko na Uchiha. Po
pewnym czasie ożenił się z moją mamą, która przejęła jego nazwisko, a później
urodziłam się ja - Mercedes Uchiha. Nie dość, że mam imię jak znana marka
samochodów, to jeszcze mam jakieś nienormalne, japońskie nazwisko bohatera z
jakiejś mangi! Dobra, ale odbiegłam od tematu... Victor (tak miała na imię moja
"ofiara") zaczął naśmiewać się z mojego nazwiska, kiedy usłyszał je
podczas sprawdzania listy. Od razu zabrał się za to na przerwie. Siedziałam w
swojej ławce, kiedy chłopak stuknął mnie w ramie:
- Te.. Uchiha? - od razu,
poczułam ja żyłka na czole zaczyna mi pulsować, ale postanowiłam go ignorować –
Uciekłaś z kreskówki o ninja, żeby uczyć magii?
W klasie zrobiło się cicho.
Wszyscy wiedzieli, że lepiej ze mną nie zadzierać. Zacisnęłam pięść.
- Lepiej siedź cicho, jeżeli
nie chcesz, żeby stała ci się krzywda - wycedziłam przez zęby.
- A co? Potraktujesz mnie
jakąś tajnią techniką ninja? - zaśmiał się - No i jak Uchiha?
Złośliwie przeciągał
samogłoski, wypowiadając moje nazwisko. Przegiął. Odwróciłam się, popatrzyłam
na jego rozbawioną twarz, wstałam i moja pięść sama powędrowała na spotkanie z
jego nosem.
- Wariatka!? - powiedział,
podnosząc się z ziemi i zakrywając swój nos. - Przecież się tylko zgrywałem.
- Ostrzegałam. To twoja wina,
że nie słuchałeś. Nie pozwolę sobie, żeby ktoś się ze mnie śmiał, ale jak
chcesz to mogę doprowadzić twój nos do stanu przed uderzeniem. - zaoferowałam
mu pomoc, ale tylko popatrzył na mnie z ukosa.
- Nie, wielkie dzięki. Nie
zbliżaj się do mnie.
- Skoro nie chcesz mojej
pomocy, to radziłabym ci iść do pielęgniarki, bo już pobrudziłeś podłogę. -
usiadłam z powrotem w ławce, a on spojrzał do dołu. Na podłodze było kilka
kropli krwi. Zrobił dziwną minę, której nijak nie potrafię opisać, odwrócił się
i wybiegł z klasy.
To była jedyna taka sytuacja w
liceum, przyrzekam! Stokrotka, jednak wyciągnął kila innych spraw, o których
nie chce mi się opowiadać, bo nigdy nie skończyłabym pisać. Rozmowa zakończyła
się na czwórce z zachowania. Lepsze to niż poprawne, czy nieodpowiednie. W
drugiej klasie gimnazjum miałam na pierwszy semestr nieodpowiednie, wrócę
jednak później dlaczego tak było.
Jeżeli chodzi o moje oceny to jestem wzorowym uczniem. Mam same piątki i szóstki. Ale nie jestem kujonem. Nie, nic z tych rzeczy, serio! Po prostu chciałam udowodnić, że nawet, jeśli nie pochodzę z jakiejś bogatej, czy sławnej rodziny, to i tak mogę być lepsza od pewnego osobnika. A owym osobnikiem był i jest David Harvey. Jak ja go nie cierpię! Przyszedł sobie w pierwszej klasie liceum, bogaty chłopak ze sławnej rodziny lekarzy i sądzi, że skoro jego rodzice są bardzo znani i dziani to zdobędzie sobie miliony przyjaciół i nauczyciele będą go traktować wyjątkowo. I niestety tak było. Wszyscy nauczyciele, oprócz naszego wychowawcy traktowali go specjalnie. Strasznie mnie to denerwowało, więc zaczęłam jeszcze bardziej się uczyć. A wspominając o Davidzie, to nigdzie go nie widziałam. Weszliśmy wszyscy do sali.
Jeżeli chodzi o moje oceny to jestem wzorowym uczniem. Mam same piątki i szóstki. Ale nie jestem kujonem. Nie, nic z tych rzeczy, serio! Po prostu chciałam udowodnić, że nawet, jeśli nie pochodzę z jakiejś bogatej, czy sławnej rodziny, to i tak mogę być lepsza od pewnego osobnika. A owym osobnikiem był i jest David Harvey. Jak ja go nie cierpię! Przyszedł sobie w pierwszej klasie liceum, bogaty chłopak ze sławnej rodziny lekarzy i sądzi, że skoro jego rodzice są bardzo znani i dziani to zdobędzie sobie miliony przyjaciół i nauczyciele będą go traktować wyjątkowo. I niestety tak było. Wszyscy nauczyciele, oprócz naszego wychowawcy traktowali go specjalnie. Strasznie mnie to denerwowało, więc zaczęłam jeszcze bardziej się uczyć. A wspominając o Davidzie, to nigdzie go nie widziałam. Weszliśmy wszyscy do sali.
Po drodze
Rose w ogóle się do mnie nie odezwała. Nie wyglądała, jednak na złą, ale na nieobecną.
Poszłam usiąść do swojej ławki, która znajdowała się w rzędzie przy ścianie.
Rose siedziała przede mną. Stuknęłam ją lekko w plecy. Nie ruszyła się, więc
położyłam rękę na jej ramieniu.
- Rose, jesteś na mnie zła? -
spytałam. Ona nagle drgnęła i wreszcie się do mnie odwróciła.
- Co mówiłaś? - miała trochę
nie obecny wzrok.
- Coś się stało? - spytałam
ponownie. Odwróciła krzesło i oparła rękę o moją ławkę, a swoją głowę ułożyła
na dłoni.
- Gryzie mnie ten sen.
Zapamiętałam go doskonale i przez ten cały czas go analizuje, ale nie mogę go
zrozumieć. Wiem, że ta płacząca postać to kobieta, a to ciało nad którym
płakała, to facet... To wiem na pewno. Już ci opowiadałam. Nie wiem dlaczego w
nocy tak go przeżyłam, ale czułam jakbym tam była, jakbym tam stała tuż koło
nich, ale nie mogłam się ruszyć. Widziałam jak on odepchnął tą dziewczynę, a
sam dostał trzy stały; w biodro, w klatkę piersiową i w głowę. Wszystko
wydawało się takie realistyczne, chociaż te postacie były białe jak kartka...
Były tylko białymi zarysowanymi postaciami... Wiesz, nienawidzę takiego uczucia
niewiedzy. A najgorsze, że ten głupi sen nie chce wyjść mi z głowy, a to nie
dobrze.
- Czemu nie dobrze? Czasem też
miewam sny, które zapamiętuję...
- Nie rozumiesz. Tu chodzi o
to, że ja pamiętam każdy szczegół,
KAŻDY! W dodatku sądzę, że ten sen może się spełnić. Ostatnio moje sny
spełniają się w stu procentach.
Cholera moja przyjaciółka
zwariowała.
- Nie żartuj. Myślisz, że
jesteś medium? Może będziesz przepowiadać przyszłość za pieniądze, jak
dorośniesz? - zażartowałam. Rose podniosła głowę, zmrużyła oczy i popatrzyła na
mnie tym swoim przenikliwym spojrzeniem:
- Nie wierzysz mi! Myślisz, że
żartuje, ale ja mówię na serio. Nie patrz na mnie jak na wariatkę...
- Wcale tak nie patrzę. -
zaprzeczyłam.
- Hmmm - westchnęła, a ja
zobaczyłam błysk w jej niebieskich oczach - Założę się, że do końca lekcji
wychowawczej, będzie świeciło słońce i, że do naszej klasy dojdzie nowy uczeń i
to będzie chłopak. - wyciągnęła rękę przed siebie.
- Zgoda! - podałam jej rękę.
Nikogo nie było nowego na hali w naszym rzędzie, więc wiedziałam, że nikogo
nowego nie będziemy mieli. Tylko czemu ona jest taka pewna?
- Siadajcie już na swoje
miejsca. - do sali wszedł Stokrotka. Rose odwróciła się do swoje ławki i
położyła się na niej.
- Witam, was po dwumiesięcznej
przerwie wakacyjnej. Mam nadzieje, że wszyscy wypoczęli.
Oczywiście nie obyło się, bez
komentarzy. Klasa (głownie chłopcy) zaczęła jęczeć, że wakacje trwały za
krótko. Zauważyłam, że mężczyzna trzyma coś pod pachą. Jakieś pudełko zawinięte
białym materiałem. Stanął za swoim biurkiem i położył zawiniątko.
- Zanim zacznę sprawdzać listę
chciałbym, abyście poznali nowego kolegę w klasie. Proszę wstań i przywitaj się
z klasą.
Rose miała racje. Ale jak to
możliwe, że go nie zauważyłam? W środkowym rzędzie z pierwszej ławki podniósł
się chłopak, blondyn. Odwrócił się w stronę klasy. Był wysoki, dobrze
zbudowany. Miał dłuższe kręcone, blond włosy do ramion z przedziałkiem na
środku i brązowe oczy. Twarz miał nie brzydką… Uśmiechnął się i powiedział:
- Nazywam się William Whitlock
i przeprowadziłem się tu w te wakacje. Moim żywiołem jest ziemia. - znowu się
uśmiechnął i usiadł. Nie
no, uśmiech to ma piękny. Wydaje się szczery… Właśnie, wydaj! Jestem
ciekawa jak bardzo chamski i narcystyczny koleś się za nim kryje. Wątpię, że
ktoś tak przystojny i z takim idealnym uśmiechem okazał się jeszcze chłopakiem
z miłym charakterem. Znam takich cwaniaków. Spojrzałam na Rose. Patrzyła się na
mnie z miną, która mogła wyrażać tylko jedno - A
nie mówiłam?. Pewnie się od kogoś dowiedziała i chciała mnie wkręcić, że
umie przepowiadać przyszłość.
- Dobrze teraz sprawdzę listę.
Widzę, że większość osób przyszła, mimo, że rozpoczęcie roku nie jest
obowiązkowe. Bardzo się cieszę, bo mamy dużo spraw organizacyjnych. Dobrze...
Judith Allen?
- Jestem.
- Mike Ardenson?
- Jestem.
Tak przeleciało następne
siedem numerków, wszyscy obecni.
- David Harvey?
Cisza.
- David Harvey obecny? -
powtórzył Stokrotka.
- Nie ma go. - ktoś krzyknął.
- No dobrze, lecimy dalej..
Julia...
Nie ma go? Nie ma go! Nie
ma debila! Hahaha! Nie ma go. Zaczęła mnie przepełniać fala
przyjemnej energii. Nie
ma pupilka! Pewnie
pomyślał, że skoro jest tak ważny, to nie musi pojawiać się na nieobowiązkowym
rozpoczęciu roku. Idiota. To zalicza się do oceny z zachowania. Nie ma go, a ja
jestem. Stokrotka na pewno to zauważy. Zachowanie to jedyne w czym jest ode
mnie lepszy, wszystko inne mamy na równi. Czułam, że już wygrałam. Nie
wiedziałam do końca co wygrałam, ale ważne, że czułam się od niego lepsza. Wychowawca
czytał dalej listę.
- Mercedes Uchiha? -
usłyszałam swoje nazwisko.
- Jestem! - powiedziałam z
satysfakcją w głosie. Pan Daisy poprawił sobie okulary i sprawdzał listę dalej.
Po mnie zostało jeszcze tylko pięć numerków.
- Dobrze, zapewne jak wiecie
od swoich starszych kolegów, w drugiej klasie zostajecie podzieleni na grupy
pięcioosobowe. Dzięki temu, że William doszedł do naszej klasy, nie będzie
żadnej niekompletnej drużyny i nie będziemy musieli łączyć się z inną klasą.
Dobrze, więc w tym pudełeczku mam karteczki z nazwiskami wszystkich osób z
naszej klasy. Ja będę losował, jedno nazwisko, następnie przychodzi wylosowana
osoba i losuje kolejne cztery osoby do swojej grupy... Dobrze, więc zaczynam. -
wylosował karteczkę i przeczytał nazwisko. - Louisa Collins! Dobrze Louisa,
podejdź i losuj następne osoby.
Dziewczyna zaczęła losować.
- Mike Anderson. - widać było po
jej minie, kiedy przeczytała nazwisko, że nie jest zbyt zadowolona, on z resztą
też. Byli parą od trzeciej klasy gimnazjum, ale w połowie pierwszej klasy
liceum zerwali. Mike jest ciemnoskórym, wysokim i masywnym chłopkiem, wygląda
jak typowy koszykarz i poniekąd nim
jest, bo gra w szkolnej drużynie koszykówki.
Dziewczyna znowu włożyła rękę
do pudełka.
- Grace! Jesteś ze mną! -
powiedziała z uśmiechem. Grace i Luisa przyjaźnią się już bardzo długo. Poznały
się w pierwszej gimnazjum. Na początku się nienawidziły, nie wiem z jakiego
powodu, ale zmieniło się to w drugiej klasie. Od tego momentu są nie do
rozdzielenia. Prawie wszędzie są razem. Dokładnie jak ja i Rose.
- Lucas ty też jesteś ze mną.
Lucas to zwykły chłopak,
zabawny, uwielbia żartować. Nie ma co o nim o powiadać. Jest wysoki, chudy, ma
krótko obcięte, ciemnie blond włosy i szare oczy. Louisa znowu wylosowała
kartkę:
- EHHHHH?! - wrzasnęła jak
tylko przeczytała jej zawartość. - Panie Daisy, proszę, błagam, mogę wylosować jeszcze raz?
Błagam, błagam, błagam!
No i zaczynają się problemy. Wiedziałam,
że tak będzie. Taka reakcja wskazuje tylko na jedną osobę jaką mogła
wylosowała. Profesor spojrzał się na nią i wziął od niej karteczkę z
nazwiskiem.
- Co ci się nie podoba Louiso?
To chyba dobrze, że będziesz ze swoim bratem w drużynie. - Stokrotka oczywiście
się zgrywał, przecież dobrze wiedział jakie są ich relacje. Nagle z ławki
wyskoczył Nathaniel - brat bliźniak Louisy.
- Profesorze ja nie będę z tą
jędzą w drużynie - wskazał na Louisę. No proszę zaczyna się.
- Kogo nazywasz jędzą, ty
nędzny klonie?
- Ja jestem klonem? To ty się
urodziłaś po mnie, więc to ty...
- Spokój! Ale to już! Proszę o
ciszę. Louiso sama wylosowałaś kartkę z nazwiskiem swojego brata, więc się
uspokój i usiądź na miejsce. Ciebie też się to tyczy, Nathanielu.
- Ale... - jęknęła dziewczyna.
- Siadajcie na swoje miejsca.
To jest ostateczny skład pierwszej grupy: Louisa Collins, Mike Anderson, Grace
Price, Lucas Wright i Collins Nathaniel. Losuję pierwszą osobę do drugiej drużyny
i ma być spokój.
Nathaniel i Louisa mają
kompleks bliźniaka, to znaczy: starają się jak najbardziej od siebie odróżnić.
W drugiej gimnazjum postanowili przefarbować włosy, ale nie, nie szło tak
gładko jak się wydaje. Kłócili się o to, kto ma przefarbować włosy. Skończyło
się na tym, że każde z tych dwojga potajemnie pofarbowało włosy. Louisa
przefarbowała się na rudo, a Nathaniel stał się brunetem. Wcześniej oboje mieli
jasne blond włosy. Ale z nimi dziwnie jest, bo niby ciągle się kłócą o byle co,
ale jak dojdzie co do czego, to stoją za sobą murem.
Następne dwa losowania odbyły
się bez problemu. W skład drugiej grupy wliczają się: Chaney Thomas, Cravens
Leon, Pierce Martha, Sherman Louis i Young Tobias. Biedna Martha, sama z
chłopakami. Mi by to nie przeszkadzało, ale Martha jest bardzo nieśmiała.
Rzadko rozmawia z chłopakami z naszej klasy. Do trzeciej drużyny wylosowani
zostali: Kirkland Julia, Richards Jeremy, Dawes Marcus, Farewell Mellanie i
Walker Marlena. Teraz przyszedł czas na czwartą grupę. Stokrotka wylosował
karteczkę z nazwiskiem;
- O! William twoja kolej.
Oho, nowy będzie losował.
Wyszedł i stanął na środku klasy, więc mogłam mu się bliżej przyjrzeć. Blond
włosy prawie do ramion. Teraz jestem na sto procent pewna, że dobrze ćwiczy, bo
pod jego białą koszulą można było zobaczyć jak pracują mięśnie, jak wstawał z
ławki. Ale to nic nadzwyczajnego, bo każdy mag musi być wysportowany.
Zanurkował po pierwszą kartkę;
- Polk Rosalia - powiedział,
przeczytawszy karteczkę i zaczął się rozglądać po sali. Widać, że chciał się
dowiedzieć kim jest owa osoba z jego drużyny. Kopnęłam krzesło Rose;
- Podnieś rękę. Nowy cię szuka
- odwróciła się w moją stronę i spojrzała na mnie zaspanymi oczami.
Nie możliwe, czy ona spała? No w sumie było cicho, a ona prawie w
ogóle w nocy nie zmrużyła oka....
- Co jest? - spytała.
- Podnieś rękę! -
powiedziałam. Rose popatrzyła na mnie, potem się odwróciła i podniosła rękę, a
on odwdzięczył się uśmiechem. Nowy wylosował kolejną kartkę;
- Uchiha Mercedes - widziałam
na jego twarzy mały uśmieszek, ale starał się go ukryć. Podniosłam rękę do
góry;
- To ja! - powiedziałam, a on
się uśmiechnął, kiwając głową. Co z tym jego uśmieszkiem?
Ważne, że byłam z Rose w
drużynie, bo gdyby było inaczej, to moja przyjaciółka nic by nie robiła. Olała
by to wszystko. Na szczęście ja potrafię ją do wszystkiego namówić, no
prawie... William znowu wylosował karteczkę;
-Thunder Theresa.
Cholera. No to mamy problem. Oczywiście, nie krzyczałam i nie
protestowałam, bo to by nic nie dało. Za nic po prostu nie potrafię się z tą
dziewczyną dogadać. Nie chodzi o to, że jej nienawidzę, albo, że ona mnie. Nie
przepadamy za sobą i tyle. Zawsze nasza „współpraca” kończy się kłótnią. Rose
uważa, że to dlatego, że mamy identyczne charaktery. Thunder zawsze jest sama,
nie wiem dlaczego, ale w sumie to nawet mnie nie ciekawi. Jest ileś tam
"pra" wnuczką patrona naszej szkoły. Niby jest bogata i w ogóle, ale
nie zachowuje się tak jak ten debil, David. Kiedyś jakaś nauczycielka chciała
jej pozwolić opuścić lekcje, Theresa się zdenerwowała. Tak zdenerwowała, za to,
że została potraktowana specjalnie. Tu ma u mnie duży plus i dlatego, nie mam
powodu, żeby jej nienawidzić. Blondyn znowu losuje kartę.
- Harvey David.
- Niestety, David jest nie
obec... - zaczął Stokrotek, ale mu przerwałam.
- COOOOOO?! – krzyknęłam i wstałam
z ławki - Czy to jakiś żart? Na pewno nie będę z nim w drużynie!
- Mercedes uspokój się i
usiądź - profesor starał się mnie uspokoić.
- Czy pan chce, żebym
wylądowała w wariatkowie?! Dobrze pan wie, że go nie cierpię. Pan to zrobił
specjalnie! - Czułam, jak się we mnie gotuje. Podeszłam bliżej środka sali.
- Mercy, jak mogłem to zrobić
specjalnie? Pomyśl logicznie. Pudełko jest zasłonięte, a losował William, on
nie zna nikogo w tej klasie - powiedział spokojnie Stokrotka. Spojrzałam na
blondyna. Zakrywał twarz i dusił się ze śmiechu. Oj,
chyba zaraz mu przyłożę.
- A TY? Z czego się tak
śmiejesz co? - zwróciłam się do niego. Nagle spoważniał. No prawie, bo znowu
miał na twarzy ten swój uśmieszek.
- Co cię tak śmieszy, hę? -
zwinęłam ramiona na piersi - Profesorze, czy on może znowu losować? - wskazałam
ruchem brody na blondyna.
- Nie może, to wbrew zasadom.
Teraz proszę wróć na swoje miejsce.
- Nie, no świetnie - Uniosłam
ręce do góry - Jak David wyląduje w szpitalu w ciężkim stanie, to pan będzie
płacił za jego leczenie. Ostrzegam, że nie będę się z nim patyczkować. A może
to ja szybciej wyląduje w wariatkowie... - odwróciłam się i usiadłam w swojej
ławce. Stokrotka podrapał się po głowie, westchnął ciężko i kazał Williamowi
usiąść.
- Dobrze, ostatniej drużyny
już nie trzeba losować, bo zostało tylko pięć osób. Niech tylko spojrzę kto
został. Zerknął na kartkę....
- Została Jessica, Eva,
Judith, Sophia i Victor. Skoro to już koniec to możemy już kończyć? - Rose
wstała i podniosła torbę.
- Mamy jeszcze dużo do
omówienia, Rose. Proszę usiąść z powrotem na miejsce – powiedział Stokrotka. Moja
przyjaciółka rzuciła torbę z powrotem na podłogę i usiadła na swoje miejsce,
wzdychając. Nie myślałam, że słucha. Ale w sumie cała ona. Niby nie uważa na
lekcjach, nie robi notatek, a gdy jakiś nauczyciel o coś zapyta to zawsze zna
odpowiedź. Zastanawia mnie tylko, dlaczego ma same dwóje i tróje. Przecież jest
mądrzejsza ode mnie. W ogóle jest geniuszem. Nie wiem jak ona to robi, ale
zawsze na matematyce, kiedy idzie do tablicy to spojrzy na chwilę na zadanie i
od razu pisze wynik. I nie, nie sprawdza w odpowiedziach. Jest jak żywy
kalkulator. Ja bym nie dała rady. Mój mózg by wybuchł, chyba... Rose nie jest
tylko matematycznym geniuszem. Inteligencją przewyższa wszystkich nauczycieli,
a oprócz tego jeszcze zapamiętuje wszystko. Potrafi też trafnie ocenić każdego
człowieka jednym rzutem oka.
Profesor
mówił jeszcze o kilku sprawach. Żeby o wszystkim powiedzieć, zabrał nam jeszcze
jedną godzinę z życia. Wyjrzałam za okno. Niebo było bezchmurne. Moja
przyjaciółka miała racje, znowu, Czy ona...? Nie. Pewnie oglądała
prognozę pogody i tyle.
- Dobrze, dziękuję wam.
Widzimy się jutro w szkole. Tylko nie zapomnijcie wziąć nowych mundurków. Każdy
jest podpisany imieniem i nazwiskiem swojego właściciela - powiedział profesor
i zaczął szperać w swojej teczce. Wszyscy rzucili się w stronę ławek, na
których leżały mundurki. Byłam pierwsza, wzięłam od razu mundurek dla Rose,
która już czekała na mnie przy drzwiach.
- Nareszcie skończył. Ile
można? Mówił prawie dokładnie to samo co w zeszłym roku. Zabrał mi godzinę snu.
Ja wracam do akademika i idę spać. Idziesz ze mną do pokoju? - spytała.
- Nie. Miałam zamiar odwiedzić
mamę, a potem jechać do kawiarenki cioci i jej pomóc. A właśnie, która to
godzina? - spojrzałam na zegarek w komórce. - Kurde. Spadam, bo mam za chwilę
autobus. Do zobaczenia w kawiarence! - krzyknęłam i pobiegłam na przystanek.
Nie był daleko, ale autobus
miałam za minutę, a następny dopiero za godzinę, a nie miałam zamiaru tyle
czekać. Byłam już dosyć blisko, kiedy zobaczyłam, że autobus zajeżdża na
przystanek. Cholera
nie zdążę. Chyba że... Zgromadziłam moją magiczną energię w
mięśniach obu nóg i przyśpieszyłam. I to bardzo. Już się przyzwyczaiłam do tej
prędkości, choć na początku kiedy się tego nauczyłam, to powietrze uderzające
mnie w twarz, trochę przeszkadzało, ale teraz już nie. Kierowca już zamykał
drzwi. Dobiegłam w ostatniej chwili i włożyłam rękę w zamykające się drzwi. Nie
zabolało, bo jak tylko wyczuły że coś jest między nimi, od razu się otworzyły i
mogłam wsiąść do środka. Jechałam dziesięć przystanków i wysiadłam w znanej mi
okolicy. Przeszłam przez dwie ulice i dotarłam do głównego wejścia na cmentarz.
Musiałam przejść cały, ale się przyzwyczaiłam. W gimnazjum bardzo często
przechodziłam na około, ale to bez sensu. Przeszłam prawie całą długość
cmentarza i skręciłam w dróżkę między grobami. Już
widzę mamę.
- Hej mamo. Przyjechałam od
razu po rozpoczęciu roku. Zostaliśmy podzieleni na grupy. I nie uwierzysz!
Jestem w drużynie z tym debilem. Tak, z Davidem. Stokrotka nie pozwolił losować
ponownie. A i mamy nowego chłopaka w klasie, ale strasznie działa mi na nerwy.
Za chwilę będę jechać pomóc ciotce w pracy. - usiadłam na ławce i popatrzyłam
się na grób.
Pewnie to musi dziwnie
wyglądać. Rozmawianie z grobem... Mama zmarła, kiedy byłam w pierwszej klasie
gimnazjum. Kiedy byłam w podstawówce, potrącił ją samochód. Czekała ją
rehabilitacja i najpewniej jeździłaby na wózku, ale oprócz tego był jeszcze
jeden problem. Okazało się, że mama jest chora, że ma jakąś genetyczną chorobę,
której nie da się wyleczyć i może ją zabić w każdej chwili. Dowiedziałam się o
tym dopiero po jej śmierci. Mój ojciec o tym wiedział. Tchórz uciekł, rozwiódł
się z mamą i zrzekł się praw do mnie, bo skoro choroba jest genetyczna, to
uważał, że ja też na pewno na nią zachoruję. Tak się zachowuje odpowiedzialny
mężczyzna? Nie wydaje mi się. Kiedy dowiedziałam się, że mama miała wypadek, a
ojciec nas zostawia, coś we mnie pękło. Przestałam czuć się jak dziecko i
poczułam, że muszę zaopiekować się mamą. Jako gimnazjalistka zaczęłam szukać
pracy, ale nikt nie chciał przyjąć dziewczynki, która chodzi do gimnazjum.
Kiedy mama się dowiedziała była strasznie na mnie zła. Ciotka Judy -
przyjaciółka mojej mamy też na mnie nakrzyczała. To ona się mną opiekowała,
podczas pobytu mamy w szpitalu. I to ona wbrew mojej mamie płaciła za jej
leczenie. Nie wiem jak udało się jej namówić moją mamę, ale pozwoliła mi
pracować u niej w kawiarni, jako pomagierka w kuchni. Miałam przynosić tace,
czasem chodzić do sklepu jak czegoś zabraknie, takie proste prace, jakie może
wykonać dziecko. Dla mnie było coś niesamowitego. Czułam się taka dorosła i
taka potrzebna...
Miałam problemy w szkole. Przez to, że ojciec mnie zostawił, stałam się agresywna do chłopców. Uważałam, że wszyscy przedstawiciele tej płci są źli. Później byłam agresywna do wszystkich osób, za którymi nie przepadałam. Oceny miałam przeciętne, czyli same trójki i czwórki. Z mamą było lepiej. Wszystko wskazywało na to, że wyjdzie ze szpitala. Ciocia wynajęła mieszkanie specjalnie przygotowane dla osoby na wózku.
Miałam problemy w szkole. Przez to, że ojciec mnie zostawił, stałam się agresywna do chłopców. Uważałam, że wszyscy przedstawiciele tej płci są źli. Później byłam agresywna do wszystkich osób, za którymi nie przepadałam. Oceny miałam przeciętne, czyli same trójki i czwórki. Z mamą było lepiej. Wszystko wskazywało na to, że wyjdzie ze szpitala. Ciocia wynajęła mieszkanie specjalnie przygotowane dla osoby na wózku.
Pod koniec wakacji tamtego
samego roku, choroba zatrzymała jej serce. Ze względu na to, że ojciec się mnie
wyrzekł, a mama umarła zostałam przeniesiona do ośrodka wychowawczego. Nie
spędziłam tam wiele czasu, może 3 miesiące... Ciotka mimo tego, że nie miała
męża, a adoptować dziecko może zwykle tylko małżeństwo, dopięła swego i stała
się moim prawnym opiekunem. Chciała, żebym zamieszkała u niej, ale ja się nie
zgodziłam. Uważałam, że ciocia zrobiła dla mnie naprawdę dużo i nie chciałam
jej obciążać swoją obecnością. Usłyszałam od Rose, że nasza szkoła ma akademik.
Zdziwiłam się, że o tym wcześniej nie wiedziałam. W sumie to ona też
dowiedziała się przypadkiem. Nasza wychowawczyni powiedziała jej o tym kiedy
jej tata miał się wyprowadzić do miasta, daleko od nas, a ona nie chciała się
stąd ruszać. Ciocia się zdenerwowała i na początku nie chciała się zgodzić, bo
w dodatku uparłam się, że chce żeby mnie zatrudniła na stałe u niej w
kawiarence, na co mi nie chciała pozwolić. Przez dwa tygodnie mieszkałam u niej
i przez te dwa tygodnie w ogóle się nie odzywałam. Byłam uparta jak ona. Nawet
bardziej, bo po tych dwój tygodniach zgodziła się, żebym zamieszkała w
akademiku, ale żebym przyjeżdżała do niej na weekendy. Zgodziła się również, że
nadal będę pomagała w kawiarence, ale pod warunkiem, że zgodzę się na to, że
będzie płacić za mnie i będzie mi dodatkowo płaciła za pomoc. Średnio mi się to
podobało, bo oznaczało by, że ciocia wydaje na mnie więcej niż powinna, a nie
chciałam być dla niej obciążeniem. W końcu, jednak się zgodziłam. I do teraz
pomagam, a właściwie już pracuję, bo udało mi się namówić ciotkę, żeby mnie
zatrudniła legalnie w zeszłym roku, ze względu na to, że skończyłam 16 lat. I
już tak często do niej nie przyjeżdżam nocować.
Wyjęłam z
torebki znicz i podpaliłam go palcem. Tak, palcem. W końcu jestem magiem,
którego naturą jest ogień. Postawiłam go na środku grobu i pożegnałam się z
mamą. Poszłam na przystanek. Niestety autobus miał być dopiero za godzinę, więc
postanowiłam przejść się na spacer. Do kawiarenki cioci było jakieś półgodziny
drogi. Przechodziłam koło jakiegoś parku. Postanowiłam przejść na skróty.
Minęłam staw i wtedy zobaczyłam siedzącego na ławce Davida. Był jeszcze z
czterema chłopakami. Dwóch siedziało koło niego a dwóch stało. Wszyscy palili
papierosy. Dwóch trzymało puszki po piwie. Jego koledzy się z czegoś śmiali. A więc to tak? Zamiast przyjść na
rozpoczęcie roku to sobie pali z kumplami. Schowałam się za drzewem, wyjęłam
telefon i zrobiłam kilka zdjęć. Ciekawe co by powiedziała Alex? Jest jego
starszą siostrą i moją przyjaciółką. Ma obecnie dwadzieścia cztery lata i nie
jest tak zepsuta przez pieniądze jak on. Nawet wyprowadziła się z ich
rodzinnego domu, żeby żyć na własny rachunek. Miała na pieńku z rodzicami. Nie
pozwalali jej się spotykać z bratem, bo rzekomo ma na niego zły wpływ. Ja
uważam, że zanim się wyprowadziła to David był normalny. Przyjaźniłam się z nim
od pierwszej klasy podstawówki. Jego rodzice nie byli z tego zbyt zadowoleni i
nie pozwalali mu się ze mną bawić. On jednak i tak się ze mną spotykał i
pomagała mu w tym właśnie Alex. Po szóstej klasie nagle się przeprowadził.
Dowiedziałam, się od jego siostry, że wyjechał uczyć się w szkole prywatnej.
Pisałam do niego listy przez całą pierwszą gimnazjum. Nie otrzymałam
odpowiedzi. Wrócił w zeszłym roku. Doszedł do mojej klasy. Nawet nie podszedł i
nie powiedział zwykłego „cześć”. Został otoczony wianuszkiem osób z całej
szkoły. Na początku wiele osób z mojej klasy też się do niego przyczepiło. Na
szczęście szybko im przeszło. Od tego momentu go nienawidziłam i nadal
nienawidzę, ale trochę szkoda mi Alex. Po zrobieniu zdjęcia sprawiłam, że jego
papieros spalił się aż do ustnika i go trochę poparzył. Ruszyłam w przeciwnym
kierunku. A niech mu przypali ten krzywy ryj. Co z nim jest nie tak? Ma wszystko,
a nie umie tego wykorzystać.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
No i pierwszy rozdział już jest :) Napiszcie mi co
myślicie i gdzie popełniłam błędy i co powinnam poprawić :3 Drugi rozdział
będzie jutro, a następne rozdziały co tydzień w weekendy ;)
EDIT 30.01.2015
Rozdział został zredagowany, powinno być mniej błędów, powtórzeń itp.
jest tam kilka literówek tak poza tym to bardzo ciekawe opowiadanie :)
OdpowiedzUsuńDziękuję ^^ Nie chce Ci się pewnie napisać gdzie są te literówki (w jakim obrębie np. jak Mercy była przy grobie...)?
Usuń^^
OdpowiedzUsuń