sobota, 14 marca 2015

Mercy i rozpoczęcie roku szkolnego



- Mercy...?

- Mercy? 

- Mercy! 

Zakryłam głowę kołdrą, starając się wrócić do krainy snów.

- MERCEDES! 

- Dobra nie chcesz po dobroci, to nie...
Przez chwilę nic nie słyszałam. Nagle moja ciepła pierzyna, która chroniła mnie przed światem zewnętrznym, znikła i zostałam ogłuszona dźwiękiem budzika. 

- Dobra! Zabierz mi tylko to wyłącz! BŁAGAM! - krzyczałam, zakrywając uszy już całkowicie rozbudzona. Nieprzyjemny dźwięk na szczęście umilkł, ale nadal dzwoniło mi w uszach. Usiadłam na łóżku, ziewając.

- Czy ty zdajesz sobie sprawę, która jest godzina?! - przed moimi oczyma ukazało się to mordercze urządzenie, które przed chwilą miałam przy uchu. Chwileczkę.... 

- COOOO?! - wrzasnęłam, widząc godzinę na wyświetlaczu. Była siódma pięćdziesiąt, a rozpoczęcie roku zaczyna się pięć po ósmej. Wstałam szybko z łóżka i zaczęłam trząchać Rose. 

- Czemu mnie nie obudziłaś wcześniej?! CZEMU?! 

- Te, rudzielcu, ty lepiej nie trząchaj tak mną tylko się szykuj... - odpowiedziała spokojnie. W sumie ma rację. Puściłam ją, wzięłam z wieszaka przygotowane ubranie i podbiegłam do łazienki. 

- A! I nie myśl o tym, że nie zauważyłam, że nazwałaś mnie rudzielcem! Odpłacę ci się, jak będę miała czas! - zawołałam z łazienki i odkręciłam wodę w umywalce, zdjęłam piżamę, ochlapałam twarz chłodną wodą. Założyłam bieliznę, nałożyłam pastę na szczotkę i położyłam ja na umywalce. Założyłam krótkie, obcisłe spodenki, a na nie granatową spódnice. Włożyłam szczoteczkę to ust, ruszyłam nią kilka razy. Zarzuciłam białą koszulę i wyszłam z łazienki. Rose leżała sobie spokojnie na łóżku, opierając głowę o dłoń. Ubrała się już wcześniej, ale obudzić mnie wcześniej to nie raczyła. Stanęłam w progu i zaczęłam zapinać koszulę. 

- Wiesz, że to nie ma sensu? Rozpoczęcie roku nie jest obowiązkowe, raczej na nie zdążymy. Z resztą wiesz, nie wyspałam się... Przez ten sen nie mogłam zasnąć do piątej, a o szóstej trzydzieści ten cholerny budzik mnie obudził i już nie zasnęłam. - na końcu ziewnęła. 

- Nhje moge mhiecz nieobecznoszci - powiedziałam ze szczoteczką w ustach. Trochę pasty wyciekło mi na podbródek, ale szybko ją wytarłam dłonią. 

- Co ty tam bełkoczesz? - spytała. Poszłam do łazienki, wyplułam pastę, przepłukałam usta i spojrzałam w lustro. Co zobaczyłam? Wielkie gniazdo na głowie. Moje włosy są czystym złem. Dbam o nie, pielęgnuje, a one tak mi się odwdzięczają?! Po pierwsze, kręcą się! Jak użyje prostownicy, to i tak się falują. Po godzinie znowu szopa na głowie. Po drugie, puszą się jak cholera. Po trzecie nie słuchają się mnie w ogóle. Nigdy się nie układają tak jak chcę. Po czwarte... One się strasznie kręcą, cholera jasna ! Tak, narzekam jak zwykła nastolatka, ale na nie magia nawet nie działa. Uwierzcie, próbowałam...

- Mercy, przestań użalać się nad swoimi włosami! - usłyszałam zaspany głos mojej przyjaciółki. Chwila, skąd ona wie, że... Co, ona czyta mi w myślach? 

- Jeżeli masz zamiar wyjść to teraz, bo jest punkt ósma. 

- Cooo? - krzyknęłam. Dobra nie ma czasu. Związałam włosy w koński kucyk. Tak, to chyba jedyna fryzura, na którą moje włosy się godzą. Wybiegłam z łazienki, założyłam buty i torbę na ramię. Już miałam wyjść, ale zauważyłam, że Rose nie wstaje z łóżka. Cofnęłam się. 

- Ejj... A ty nie idziesz? 

- Po co? Nie wyspałam się i do tego ta pogoda.... 

- Jaka znowu pogoda? Przecież świeci słońce... - spojrzałam za okno. Cholera faktycznie! Leje! Chwila.... 

- Czy miałaś zamiar mi o tym mówić? - wskazałam palcem w stronę okna.

- Nie... Myślałam, że o mnie zapomnisz i będę miała spokój. A ty będziesz miała swoją karę, za to, że się wyspałaś... - odpowiedziała z chytrym uśmieszkiem. Tak i ona ma czelność nazywać się moją najlepszą przyjaciółką? Doskonale wie, jak moje włosy reagują na wilgoć. Chwila jak jest mgła, nie mówiąc o deszczu i BUM! Afro gwarantowane! Teraz nie jest tak źle, bo mam dłuższe włosy, ale jak były krótsze... Lepiej nie mówić... 

- Jesteś potworem! - powiedziałam i udałam, że się dąsam. 

- I tak mnie kochasz - odpowiedziała z uśmiechem. Założyłam na siebie kurtkę przeciw deszczową, zarzuciłam kaptur na głowę i ściągnęłam ściągacze. Wyglądałam dosyć dziwnie, ale cóż, lepsze to niż afro przez cały dzień... Podeszłam do Rose, chwyciłam ją za rękę i pociągnęłam za sobą. 

- Ej! Co ty wyprawiasz?! – podniosła głos. - Nigdzie się nie wybieram! Puszczaj no! - wyrywała się. 

- Ha ha! Nic z tego! Idziesz razem ze mną, czy tego chcesz, czy nie. 

- PUSZCZAJ! - znowu krzyknęła, tym razem bardziej donośnie. Przeciągnęłam ją do drzwi. Chyba zorientowała się, że nie wygra i złapała tylko przy wyjściu parasol. Puściłam ją dopiero jak zamknęłam drzwi. Wiedziałam, że nie ucieknie, bo jeśli nawet by próbowała, to i tak bym ją dogoniła i zaciągnęła siłą do szkoły. Rose patrzyła na mnie,  jakby chciała mnie zabić 

- I tak mnie kochasz, prawda? – uśmiechnęłam się szeroko, a ona tylko westchnęła. Przyjaźniłam się z  nią od zawsze. Byłyśmy sąsiadkami od urodzenia. Chyba nie potrafiłybyśmy żyć bez siebie. Przynajmniej Rose beze mnie... Jest największym leniem jakiego znam. Nie uczy się, rzadko gdzieś wychodzi, no chyba, że do sklepów, albo do kawiarenki mojej ciotki. Nie uprawia żadnych sportów, oprócz jedzenia słodyczy, lub chodzenia ze mną do ciotki na ciacho (tak, dla niej to sport). Nie, przepraszam! Rose pływa. To jest jedyny sport, który uprawia dobrowolnie. Ale kto by się dziwił skoro jej żywiołem jest woda? Moim żywiołem jest ogień, więc jestem bardzo energiczną osobą, ale i trochę wybuchową... Tylko troszkę... 

***

Miałyśmy trochę do przebiegnięcia, bo szkoła jest kawałek drogi od akademika. Nie było by tak źle, gdyby nie to, że droga do szkoły jest pod górkę. Biegłam, ciągnąc za sobą moją przyjaciółkę.

- Nie zdążymy. Jest już trzy po ósmej. Nie musimy się tak spieszyć, lepiej wróćmy do akademika, droga jest krótsza niż do szkoły, a i tak się spóźnimy. Puść mnie wreszcie! - Rose szarpnęła ręką, ale ja mocniej złapałam ją za nadgarstek i się nie wyrwała.

- Ani mi się śni! Zobaczysz, będziemy na czas! - pociągnęłam ją mocniej i zaczęłyśmy szybciej biec. Deszcz mi nie przeszkadzał dzięki kurtce. Gorzej miała Rose. Jak biegłyśmy jej parasolka się popsuła.                            
Kiedy dobiegłyśmy do budynku szkoły była cała przemoknięta. Weszłyśmy do środka. Było cicho… Cholera, spóźniłyśmy się? Spojrzałam na zegar nad głównym wejściem. Pięć po ósmej. Ruszyliśmy w stronę hali sportowej. Kiedy szłyśmy korytarzem po drodze zdjęłam kurtkę, a Rose wyciągnęła ręce i kropelki wody zaczęły zbierać się w wielką kule wodną, przed jej dłońmi, by następnie przefrunąć przez otwarte okno. Usłyszałam tylko duży plusk.

- Jesteśmy na styk! – powiedziałam do mojej przyjaciółki i następnie otworzyłam drzwi do hali. Pan Daisy od razu spojrzał w naszą stronę. Pokręcił głową z dezaprobatą i wskazał miejsce gdzie mamy się ustawić. W tej samej chwil do sali wszedł dyrektor innym wejściem. Stanął na środku podwyższonej sceny i powiedział:

- Baczność! Sztandar szkoły wprowadzić!

Trójka uczniów (w tym jedna dziewczyna z naszej klasy) weszła bocznym wejściem i stanęła za dyrektorem.

- Do hymnu! - powiedział dyrektor i wszyscy zaczęliśmy śpiewać hymn. Wszyscy oprócz Rose. Chyba była na mnie obniżona. Szturchnęłam ją łokciem. Nie zareagowała. Za co ona jest taka zła? Za to, że ją wyciągnęłam z akademika, czy może za zepsutą parasolkę? Pozłości się, pozłości i jej przejdzie. 
Kiedy skończyliśmy śpiewać hymn, dyrektor jak zwykle powitał nas w nowym roku szkolnym. Przywitał nowych pierwszoklasistów, przypomniał czwartoklasistom, że to jest ich ostatni rok w tej szkole. Tak, liceum magiczne trwa cztery lata, a rok szkolny niby trwa tyle samo co w zwykłych szkołach, ale zaczyna się pierwszego sierpnia, a kończy pod koniec maja. Maturę też zdajemy zupełnie inaczej. Nie ma próbnych testów, bo oświata zdecydowała, że jest to zbędne i trzeba poświęcić czas na ważniejsze rzeczy. Wszyscy po szkole magicznej muszą iść jeszcze na rok do wojska. Magowie tacy jak ja, czy Rose, oprócz uczenia się podstawowych przedmiotów, uczymy się oczywiście zaklęć i sztuk walki. Głównym zadaniem maga jest obrona swojej ojczyzny. Dlatego, kiedy będziemy dorośli, a nie zdecydujemy się na stałą służbę wojskową, to i tak w razie zagrożenia musimy stawić się w wojsku. Jesteśmy rezerwą.

Dyrektor skończył swoją przemowę i zaprosił wszystkich do swoich sal. Każda klasa czekała, aż wychowawca podejdzie do ich rzędu i zaprowadzi do klasy. Nie to, że byśmy nie umieli sami trafić. Chodzi o to, że trudno by było, żeby przez stosunkowo małe drzwi do hali przeciskało się dwanaście klas po ok. dwadzieścia pięć osób. Tak jest o wiele szybciej i bezpiecznej. My jesteśmy klasą 2B wiec wyjdziemy dosyć szybko, ale musimy czekać, aż pierwsze klasy wyjdą.
Po rozpoczęciu roku dla licealistów, jest jeszcze otwarcie nowego roku szkolnego dla gimnazjalistów. Nasza szkoła jest dosyć duża. Oprócz liceum, uczą się też uczniowie z talentem magicznym w wieku gimnazjalnym, tylko że w innej części budynku.
Nareszcie przyszedł nasz czas i ruszyliśmy w stronę drzwi za Stokrotką. Stokrotka to nasz wychowawca. Nazywamy go tak od jego nazwiska - Daisy. Jest on mężczyzną w średnim wieku, średniego wzrostu. Zawsze ma na nosie okulary z czarną oprawą. Niby zwyczajny człowiek, ale ma anielską cierpliwość. Skład w naszej klasie prawie w ogóle się nie zmienił od początku gimnazjum, a już w pierwszej byliśmy nazywani najtrudniejszą klasą, nasza pierwsza wychowawczyni z nami nie wytrzymywała. Stokrotka jest cierpliwy, nawet do mnie. Pod koniec pierwszej klasy prowadziłam przez godzinę rozmowę z nim, a raczej monolog, bo czułam się, jakbym mówiła do siebie, o tym, że nie ma powodu żebym nie dostała piątki z zachowania. Podawałam tysiące argumentów, a on spokojnie mnie wysłuchiwał. Kiedy skończyłam, zaczął ze spokojem w głosie strzelać we mnie według niego niepodważalnymi argumentami. W sumie, to rzeczywiście były niepodważalne. Jednym z nich było to, że czasem niby jestem agresywna wobec innych, a to nie była prawda. Co z tego, że złamałam nos nowemu chłopakowi drugiego dnia szkoły, ale to jego wina, po prostu nie posłuchał ostrzeżenia...

Wszyscy w klasie wiedzą, że jestem bardzo wrażliwa, jeżeli chodzi o moje nazwisko. Mówiąc wrażliwa, mam na myśli, że go nienawidzę. Mój ojciec w młodości był fanem mangi Naruto, więc kiedy został pełnoletni zmienił swoje nazwisko na Uchiha. Po pewnym czasie ożenił się z moją mamą, która przejęła jego nazwisko, a później urodziłam się ja - Mercedes Uchiha. Nie dość, że mam imię jak znana marka samochodów, to jeszcze mam jakieś nienormalne, japońskie nazwisko bohatera z jakiejś mangi! Dobra, ale odbiegłam od tematu... Victor (tak miała na imię moja "ofiara") zaczął naśmiewać się z mojego nazwiska, kiedy usłyszał je podczas sprawdzania listy. Od razu zabrał się za to na przerwie. Siedziałam w swojej ławce, kiedy chłopak stuknął mnie w ramie:

- Te.. Uchiha? - od razu, poczułam ja żyłka na czole zaczyna mi pulsować, ale postanowiłam go ignorować – Uciekłaś z kreskówki o ninja, żeby uczyć magii?

W klasie zrobiło się cicho. Wszyscy wiedzieli, że lepiej ze mną nie zadzierać. Zacisnęłam pięść.

- Lepiej siedź cicho, jeżeli nie chcesz, żeby stała ci się krzywda - wycedziłam przez zęby.

- A co? Potraktujesz mnie jakąś tajnią techniką ninja? - zaśmiał się - No i jak Uchiha?
Złośliwie przeciągał samogłoski, wypowiadając moje nazwisko. Przegiął. Odwróciłam się, popatrzyłam na jego rozbawioną twarz, wstałam i moja pięść sama powędrowała na spotkanie z jego nosem.

- Wariatka!? - powiedział, podnosząc się z ziemi i zakrywając swój nos. - Przecież się tylko zgrywałem.

- Ostrzegałam. To twoja wina, że nie słuchałeś. Nie pozwolę sobie, żeby ktoś się ze mnie śmiał, ale jak chcesz to mogę doprowadzić twój nos do stanu przed uderzeniem. - zaoferowałam mu pomoc, ale tylko popatrzył na mnie z ukosa.

- Nie, wielkie dzięki. Nie zbliżaj się do mnie.

- Skoro nie chcesz mojej pomocy, to radziłabym ci iść do pielęgniarki, bo już pobrudziłeś podłogę. - usiadłam z powrotem w ławce, a on spojrzał do dołu. Na podłodze było kilka kropli krwi. Zrobił dziwną minę, której nijak nie potrafię opisać, odwrócił się i wybiegł z klasy.
To była jedyna taka sytuacja w liceum, przyrzekam! Stokrotka, jednak wyciągnął kila innych spraw, o których nie chce mi się opowiadać, bo nigdy nie skończyłabym pisać. Rozmowa zakończyła się na czwórce z zachowania. Lepsze to niż poprawne, czy nieodpowiednie. W drugiej klasie gimnazjum miałam na pierwszy semestr nieodpowiednie, wrócę jednak później dlaczego tak było.
Jeżeli chodzi o moje oceny to jestem wzorowym uczniem. Mam same piątki i szóstki. Ale nie jestem kujonem. Nie, nic z tych rzeczy, serio! Po prostu chciałam udowodnić, że nawet, jeśli nie pochodzę z jakiejś bogatej, czy sławnej rodziny, to i tak mogę być lepsza od pewnego osobnika. A owym osobnikiem był i jest David Harvey. Jak ja go nie cierpię! Przyszedł sobie w pierwszej klasie liceum, bogaty chłopak ze sławnej rodziny lekarzy i sądzi, że skoro jego rodzice są bardzo znani i dziani to zdobędzie sobie miliony przyjaciół i nauczyciele będą go traktować wyjątkowo. I niestety tak było. Wszyscy nauczyciele, oprócz naszego wychowawcy traktowali go specjalnie. Strasznie mnie to denerwowało, więc zaczęłam jeszcze bardziej się uczyć. A wspominając o Davidzie, to nigdzie go nie widziałam. Weszliśmy wszyscy do sali.

Po drodze Rose w ogóle się do mnie nie odezwała. Nie wyglądała, jednak na złą, ale na nieobecną. Poszłam usiąść do swojej ławki, która znajdowała się w rzędzie przy ścianie. Rose siedziała przede mną. Stuknęłam ją lekko w plecy. Nie ruszyła się, więc położyłam rękę na jej ramieniu.

- Rose, jesteś na mnie zła? - spytałam. Ona nagle drgnęła i wreszcie się do mnie odwróciła.

- Co mówiłaś? - miała trochę nie obecny wzrok.

- Coś się stało? - spytałam ponownie. Odwróciła krzesło i oparła rękę o moją ławkę, a swoją głowę ułożyła na dłoni.

- Gryzie mnie ten sen. Zapamiętałam go doskonale i przez ten cały czas go analizuje, ale nie mogę go zrozumieć. Wiem, że ta płacząca postać to kobieta, a to ciało nad którym płakała, to facet... To wiem na pewno. Już ci opowiadałam. Nie wiem dlaczego w nocy tak go przeżyłam, ale czułam jakbym tam była, jakbym tam stała tuż koło nich, ale nie mogłam się ruszyć. Widziałam jak on odepchnął tą dziewczynę, a sam dostał trzy stały; w biodro, w klatkę piersiową i w głowę. Wszystko wydawało się takie realistyczne, chociaż te postacie były białe jak kartka... Były tylko białymi zarysowanymi postaciami... Wiesz, nienawidzę takiego uczucia niewiedzy. A najgorsze, że ten głupi sen nie chce wyjść mi z głowy, a to nie dobrze.

- Czemu nie dobrze? Czasem też miewam sny, które zapamiętuję...

- Nie rozumiesz. Tu chodzi o to, że ja pamiętam każdy szczegół, KAŻDY! W dodatku sądzę, że ten sen może się spełnić. Ostatnio moje sny spełniają się w stu procentach.

Cholera moja przyjaciółka zwariowała.

- Nie żartuj. Myślisz, że jesteś medium? Może będziesz przepowiadać przyszłość za pieniądze, jak dorośniesz? - zażartowałam. Rose podniosła głowę, zmrużyła oczy i popatrzyła na mnie tym swoim przenikliwym spojrzeniem:

- Nie wierzysz mi! Myślisz, że żartuje, ale ja mówię na serio. Nie patrz na mnie jak na wariatkę...

- Wcale tak nie patrzę. - zaprzeczyłam.

- Hmmm - westchnęła, a ja zobaczyłam błysk w jej niebieskich oczach - Założę się, że do końca lekcji wychowawczej, będzie świeciło słońce i, że do naszej klasy dojdzie nowy uczeń i to będzie chłopak. - wyciągnęła rękę przed siebie.

- Zgoda! - podałam jej rękę. Nikogo nie było nowego na hali w naszym rzędzie, więc wiedziałam, że nikogo nowego nie będziemy mieli. Tylko czemu ona jest taka pewna?

- Siadajcie już na swoje miejsca. - do sali wszedł Stokrotka. Rose odwróciła się do swoje ławki i położyła się na niej.

- Witam, was po dwumiesięcznej przerwie wakacyjnej. Mam nadzieje, że wszyscy wypoczęli.
Oczywiście nie obyło się, bez komentarzy. Klasa (głownie chłopcy) zaczęła jęczeć, że wakacje trwały za krótko. Zauważyłam, że mężczyzna trzyma coś pod pachą. Jakieś pudełko zawinięte białym materiałem. Stanął za swoim biurkiem i położył zawiniątko.

- Zanim zacznę sprawdzać listę chciałbym, abyście poznali nowego kolegę w klasie. Proszę wstań i przywitaj się z klasą.
Rose miała racje. Ale jak to możliwe, że go nie zauważyłam? W środkowym rzędzie z pierwszej ławki podniósł się chłopak, blondyn. Odwrócił się w stronę klasy. Był wysoki, dobrze zbudowany. Miał dłuższe kręcone, blond włosy do ramion z przedziałkiem na środku i brązowe oczy. Twarz miał nie brzydką… Uśmiechnął się i powiedział:

- Nazywam się William Whitlock i przeprowadziłem się tu w te wakacje. Moim żywiołem jest ziemia. - znowu się uśmiechnął i usiadł. Nie no, uśmiech to ma piękny. Wydaje się szczery… Właśnie, wydaj! Jestem ciekawa jak bardzo chamski i narcystyczny koleś się za nim kryje. Wątpię, że ktoś tak przystojny i z takim idealnym uśmiechem okazał się jeszcze chłopakiem z miłym charakterem. Znam takich cwaniaków. Spojrzałam na Rose. Patrzyła się na mnie z miną, która mogła wyrażać tylko jedno -  A nie mówiłam?. Pewnie się od kogoś dowiedziała i chciała mnie wkręcić, że umie przepowiadać przyszłość.

- Dobrze teraz sprawdzę listę. Widzę, że większość osób przyszła, mimo, że rozpoczęcie roku nie jest obowiązkowe. Bardzo się cieszę, bo mamy dużo spraw organizacyjnych. Dobrze... Judith Allen?

- Jestem.

- Mike Ardenson?

- Jestem.

Tak przeleciało następne siedem numerków, wszyscy obecni.

- David Harvey?

Cisza.

- David Harvey obecny? - powtórzył Stokrotka.

- Nie ma go. - ktoś krzyknął.

- No dobrze, lecimy dalej.. Julia...

Nie ma go? Nie ma go! Nie ma debila! Hahaha! Nie ma go. Zaczęła mnie przepełniać fala przyjemnej energii. Nie ma pupilka! Pewnie pomyślał, że skoro jest tak ważny, to nie musi pojawiać się na nieobowiązkowym rozpoczęciu roku. Idiota. To zalicza się do oceny z zachowania. Nie ma go, a ja jestem. Stokrotka na pewno to zauważy. Zachowanie to jedyne w czym jest ode mnie lepszy, wszystko inne mamy na równi. Czułam, że już wygrałam. Nie wiedziałam do końca co wygrałam, ale ważne, że czułam się od niego lepsza. Wychowawca czytał dalej listę.

- Mercedes Uchiha? - usłyszałam swoje nazwisko.

- Jestem! - powiedziałam z satysfakcją w głosie. Pan Daisy poprawił sobie okulary i sprawdzał listę dalej. Po mnie zostało jeszcze tylko pięć numerków.

- Dobrze, zapewne jak wiecie od swoich starszych kolegów, w drugiej klasie zostajecie podzieleni na grupy pięcioosobowe. Dzięki temu, że William doszedł do naszej klasy, nie będzie żadnej niekompletnej drużyny i nie będziemy musieli łączyć się z inną klasą. Dobrze, więc w tym pudełeczku mam karteczki z nazwiskami wszystkich osób z naszej klasy. Ja będę losował, jedno nazwisko, następnie przychodzi wylosowana osoba i losuje kolejne cztery osoby do swojej grupy... Dobrze, więc zaczynam. - wylosował karteczkę i przeczytał nazwisko. - Louisa Collins! Dobrze Louisa, podejdź i losuj następne osoby.

Dziewczyna zaczęła losować.

- Mike Anderson. - widać było po jej minie, kiedy przeczytała nazwisko, że nie jest zbyt zadowolona, on z resztą też. Byli parą od trzeciej klasy gimnazjum, ale w połowie pierwszej klasy liceum zerwali. Mike jest ciemnoskórym, wysokim i masywnym chłopkiem, wygląda jak typowy koszykarz i  poniekąd nim jest, bo gra w szkolnej drużynie koszykówki.
Dziewczyna znowu włożyła rękę do pudełka.

- Grace! Jesteś ze mną! - powiedziała z uśmiechem. Grace i Luisa przyjaźnią się już bardzo długo. Poznały się w pierwszej gimnazjum. Na początku się nienawidziły, nie wiem z jakiego powodu, ale zmieniło się to w drugiej klasie. Od tego momentu są nie do rozdzielenia. Prawie wszędzie są razem. Dokładnie jak ja i Rose.

- Lucas ty też jesteś ze mną.
Lucas to zwykły chłopak, zabawny, uwielbia żartować. Nie ma co o nim o powiadać. Jest wysoki, chudy, ma krótko obcięte, ciemnie blond włosy i szare oczy. Louisa znowu wylosowała kartkę:

- EHHHHH?! - wrzasnęła jak tylko przeczytała jej zawartość. - Panie Daisy, proszę, błagam, mogę wylosować jeszcze raz? Błagam, błagam, błagam!

No i zaczynają się problemy. Wiedziałam, że tak będzie. Taka reakcja wskazuje tylko na jedną osobę jaką mogła wylosowała. Profesor spojrzał się na nią i wziął od niej karteczkę z nazwiskiem.

- Co ci się nie podoba Louiso? To chyba dobrze, że będziesz ze swoim bratem w drużynie. - Stokrotka oczywiście się zgrywał, przecież dobrze wiedział jakie są ich relacje. Nagle z ławki wyskoczył Nathaniel - brat bliźniak Louisy.

- Profesorze ja nie będę z tą jędzą w drużynie - wskazał na Louisę. No proszę zaczyna się.

- Kogo nazywasz jędzą, ty nędzny klonie?

- Ja jestem klonem? To ty się urodziłaś po mnie, więc to ty...

- Spokój! Ale to już! Proszę o ciszę. Louiso sama wylosowałaś kartkę z nazwiskiem swojego brata, więc się uspokój i usiądź na miejsce. Ciebie też się to tyczy, Nathanielu.

- Ale... - jęknęła dziewczyna.

- Siadajcie na swoje miejsca. To jest ostateczny skład pierwszej grupy: Louisa Collins, Mike Anderson, Grace Price, Lucas Wright i Collins Nathaniel. Losuję pierwszą osobę do drugiej drużyny i ma być spokój.

Nathaniel i Louisa mają kompleks bliźniaka, to znaczy: starają się jak najbardziej od siebie odróżnić. W drugiej gimnazjum postanowili przefarbować włosy, ale nie, nie szło tak gładko jak się wydaje. Kłócili się o to, kto ma przefarbować włosy. Skończyło się na tym, że każde z tych dwojga potajemnie pofarbowało włosy. Louisa przefarbowała się na rudo, a Nathaniel stał się brunetem. Wcześniej oboje mieli jasne blond włosy. Ale z nimi dziwnie jest, bo niby ciągle się kłócą o byle co, ale jak dojdzie co do czego, to stoją za sobą murem.
Następne dwa losowania odbyły się bez problemu. W skład drugiej grupy wliczają się: Chaney Thomas, Cravens Leon, Pierce Martha, Sherman Louis i Young Tobias. Biedna Martha, sama z chłopakami. Mi by to nie przeszkadzało, ale Martha jest bardzo nieśmiała. Rzadko rozmawia z chłopakami z naszej klasy. Do trzeciej drużyny wylosowani zostali: Kirkland Julia, Richards Jeremy, Dawes Marcus, Farewell Mellanie i Walker Marlena. Teraz przyszedł czas na czwartą grupę. Stokrotka wylosował karteczkę z nazwiskiem;

- O! William twoja kolej.

Oho, nowy będzie losował.  Wyszedł i stanął na środku klasy, więc mogłam mu się bliżej przyjrzeć. Blond włosy prawie do ramion. Teraz jestem na sto procent pewna, że dobrze ćwiczy, bo pod jego białą koszulą można było zobaczyć jak pracują mięśnie, jak wstawał z ławki. Ale to nic nadzwyczajnego, bo każdy mag musi być wysportowany. Zanurkował po pierwszą kartkę;

- Polk Rosalia - powiedział, przeczytawszy karteczkę i zaczął się rozglądać po sali. Widać, że chciał się dowiedzieć kim jest owa osoba z jego drużyny. Kopnęłam krzesło Rose;

- Podnieś rękę. Nowy cię szuka - odwróciła się w moją stronę i spojrzała na mnie zaspanymi oczami.

Nie możliwe, czy ona spała? No w sumie było cicho, a ona prawie w ogóle w nocy nie zmrużyła oka....

- Co jest? - spytała.

- Podnieś rękę! - powiedziałam. Rose popatrzyła na mnie, potem się odwróciła i podniosła rękę, a on odwdzięczył się uśmiechem. Nowy wylosował kolejną kartkę;

- Uchiha Mercedes - widziałam na jego twarzy mały uśmieszek, ale starał się go ukryć. Podniosłam rękę do góry;

- To ja! - powiedziałam, a on się uśmiechnął, kiwając głową. Co z tym jego uśmieszkiem?

 Ważne, że byłam z Rose w drużynie, bo gdyby było inaczej, to moja przyjaciółka nic by nie robiła. Olała by to wszystko. Na szczęście ja potrafię ją do wszystkiego namówić, no prawie... William znowu wylosował karteczkę;

-Thunder Theresa.

Cholera. No to mamy problem. Oczywiście, nie krzyczałam i nie protestowałam, bo to by nic nie dało. Za nic po prostu nie potrafię się z tą dziewczyną dogadać. Nie chodzi o to, że jej nienawidzę, albo, że ona mnie. Nie przepadamy za sobą i tyle. Zawsze nasza „współpraca” kończy się kłótnią. Rose uważa, że to dlatego, że mamy identyczne charaktery. Thunder zawsze jest sama, nie wiem dlaczego, ale w sumie to nawet mnie nie ciekawi. Jest ileś tam "pra" wnuczką patrona naszej szkoły. Niby jest bogata i w ogóle, ale nie zachowuje się tak jak ten debil, David. Kiedyś jakaś nauczycielka chciała jej pozwolić opuścić lekcje, Theresa się zdenerwowała. Tak zdenerwowała, za to, że została potraktowana specjalnie. Tu ma u mnie duży plus i dlatego, nie mam powodu, żeby jej nienawidzić. Blondyn znowu losuje kartę.

- Harvey David.

- Niestety, David jest nie obec... - zaczął Stokrotek, ale mu przerwałam.

- COOOOOO?! – krzyknęłam i wstałam z ławki - Czy to jakiś żart? Na pewno nie będę z nim w drużynie!

- Mercedes uspokój się i usiądź - profesor starał się mnie uspokoić.


- Czy pan chce, żebym wylądowała w wariatkowie?! Dobrze pan wie, że go nie cierpię. Pan to zrobił specjalnie! - Czułam, jak się we mnie gotuje. Podeszłam bliżej środka sali.

- Mercy, jak mogłem to zrobić specjalnie? Pomyśl logicznie. Pudełko jest zasłonięte, a losował William, on nie zna nikogo w tej klasie - powiedział spokojnie Stokrotka. Spojrzałam na blondyna. Zakrywał twarz i dusił się ze śmiechu. Oj, chyba zaraz mu przyłożę.

- A TY? Z czego się tak śmiejesz co? - zwróciłam się do niego. Nagle spoważniał. No prawie, bo znowu miał na twarzy ten swój uśmieszek.

- Co cię tak śmieszy, hę? - zwinęłam ramiona na piersi - Profesorze, czy on może znowu losować? - wskazałam ruchem brody na blondyna.

- Nie może, to wbrew zasadom. Teraz proszę wróć na swoje miejsce.

- Nie, no świetnie - Uniosłam ręce do góry - Jak David wyląduje w szpitalu w ciężkim stanie, to pan będzie płacił za jego leczenie. Ostrzegam, że nie będę się z nim patyczkować. A może to ja szybciej wyląduje w wariatkowie... - odwróciłam się i usiadłam w swojej ławce. Stokrotka podrapał się po głowie, westchnął ciężko i kazał Williamowi usiąść.

- Dobrze, ostatniej drużyny już nie trzeba losować, bo zostało tylko pięć osób. Niech tylko spojrzę kto został. Zerknął na kartkę....

- Została Jessica, Eva, Judith, Sophia i Victor. Skoro to już koniec to możemy już kończyć? - Rose wstała i podniosła torbę.

- Mamy jeszcze dużo do omówienia, Rose. Proszę usiąść z powrotem na miejsce – powiedział Stokrotka. Moja przyjaciółka rzuciła torbę z powrotem na podłogę i usiadła na swoje miejsce, wzdychając. Nie myślałam, że słucha. Ale w sumie cała ona. Niby nie uważa na lekcjach, nie robi notatek, a gdy jakiś nauczyciel o coś zapyta to zawsze zna odpowiedź. Zastanawia mnie tylko, dlaczego ma same dwóje i tróje. Przecież jest mądrzejsza ode mnie. W ogóle jest geniuszem. Nie wiem jak ona to robi, ale zawsze na matematyce, kiedy idzie do tablicy to spojrzy na chwilę na zadanie i od razu pisze wynik. I nie, nie sprawdza w odpowiedziach. Jest jak żywy kalkulator. Ja bym nie dała rady. Mój mózg by wybuchł, chyba... Rose nie jest tylko matematycznym geniuszem. Inteligencją przewyższa wszystkich nauczycieli, a oprócz tego jeszcze zapamiętuje wszystko. Potrafi też trafnie ocenić każdego człowieka jednym rzutem oka.
               Profesor mówił jeszcze o kilku sprawach. Żeby o wszystkim powiedzieć, zabrał nam jeszcze jedną godzinę z życia. Wyjrzałam za okno. Niebo było bezchmurne. Moja przyjaciółka miała racje, znowu, Czy ona...? Nie. Pewnie oglądała prognozę pogody i tyle.

- Dobrze, dziękuję wam. Widzimy się jutro w szkole. Tylko nie zapomnijcie wziąć nowych mundurków. Każdy jest podpisany imieniem i nazwiskiem swojego właściciela - powiedział profesor i zaczął szperać w swojej teczce. Wszyscy rzucili się w stronę ławek, na których leżały mundurki. Byłam pierwsza, wzięłam od razu mundurek dla Rose, która już czekała na mnie przy drzwiach.

- Nareszcie skończył. Ile można? Mówił prawie dokładnie to samo co w zeszłym roku. Zabrał mi godzinę snu. Ja wracam do akademika i idę spać. Idziesz ze mną do pokoju? - spytała.

- Nie. Miałam zamiar odwiedzić mamę, a potem jechać do kawiarenki cioci i jej pomóc. A właśnie, która to godzina? - spojrzałam na zegarek w komórce. - Kurde. Spadam, bo mam za chwilę autobus. Do zobaczenia w kawiarence! - krzyknęłam i pobiegłam na przystanek.

Nie był daleko, ale autobus miałam za minutę, a następny dopiero za godzinę, a nie miałam zamiaru tyle czekać. Byłam już dosyć blisko, kiedy zobaczyłam, że autobus zajeżdża na przystanek. Cholera nie zdążę. Chyba że... Zgromadziłam moją magiczną energię w mięśniach obu nóg i przyśpieszyłam. I to bardzo. Już się przyzwyczaiłam do tej prędkości, choć na początku kiedy się tego nauczyłam, to powietrze uderzające mnie w twarz, trochę przeszkadzało, ale teraz już nie. Kierowca już zamykał drzwi. Dobiegłam w ostatniej chwili i włożyłam rękę w zamykające się drzwi. Nie zabolało, bo jak tylko wyczuły że coś jest między nimi, od razu się otworzyły i mogłam wsiąść do środka. Jechałam dziesięć przystanków i wysiadłam w znanej mi okolicy. Przeszłam przez dwie ulice i dotarłam do głównego wejścia na cmentarz. Musiałam przejść cały, ale się przyzwyczaiłam. W gimnazjum bardzo często przechodziłam na około, ale to bez sensu. Przeszłam prawie całą długość cmentarza i skręciłam w dróżkę między grobami. Już widzę mamę.

- Hej mamo. Przyjechałam od razu po rozpoczęciu roku. Zostaliśmy podzieleni na grupy. I nie uwierzysz! Jestem w drużynie z tym debilem. Tak, z Davidem. Stokrotka nie pozwolił losować ponownie. A i mamy nowego chłopaka w klasie, ale strasznie działa mi na nerwy. Za chwilę będę jechać pomóc ciotce w pracy. - usiadłam na ławce i popatrzyłam się na grób.

Pewnie to musi dziwnie wyglądać. Rozmawianie z grobem... Mama zmarła, kiedy byłam w pierwszej klasie gimnazjum. Kiedy byłam w podstawówce, potrącił ją samochód. Czekała ją rehabilitacja i najpewniej jeździłaby na wózku, ale oprócz tego był jeszcze jeden problem. Okazało się, że mama jest chora, że ma jakąś genetyczną chorobę, której nie da się wyleczyć i może ją zabić w każdej chwili. Dowiedziałam się o tym dopiero po jej śmierci. Mój ojciec o tym wiedział. Tchórz uciekł, rozwiódł się z mamą i zrzekł się praw do mnie, bo skoro choroba jest genetyczna, to uważał, że ja też na pewno na nią zachoruję. Tak się zachowuje odpowiedzialny mężczyzna? Nie wydaje mi się. Kiedy dowiedziałam się, że mama miała wypadek, a ojciec nas zostawia, coś we mnie pękło. Przestałam czuć się jak dziecko i poczułam, że muszę zaopiekować się mamą. Jako gimnazjalistka zaczęłam szukać pracy, ale nikt nie chciał przyjąć dziewczynki, która chodzi do gimnazjum. Kiedy mama się dowiedziała była strasznie na mnie zła. Ciotka Judy - przyjaciółka mojej mamy też na mnie nakrzyczała. To ona się mną opiekowała, podczas pobytu mamy w szpitalu. I to ona wbrew mojej mamie płaciła za jej leczenie. Nie wiem jak udało się jej namówić moją mamę, ale pozwoliła mi pracować u niej w kawiarni, jako pomagierka w kuchni. Miałam przynosić tace, czasem chodzić do sklepu jak czegoś zabraknie, takie proste prace, jakie może wykonać dziecko. Dla mnie było coś niesamowitego. Czułam się taka dorosła i taka potrzebna...
Miałam problemy w szkole. Przez to, że ojciec mnie zostawił, stałam się agresywna do chłopców. Uważałam, że wszyscy przedstawiciele tej płci są źli. Później byłam agresywna do wszystkich osób, za którymi nie przepadałam. Oceny miałam przeciętne, czyli same trójki i czwórki. Z mamą było lepiej. Wszystko wskazywało na to, że wyjdzie ze szpitala. Ciocia wynajęła mieszkanie specjalnie przygotowane dla osoby na wózku.
Pod koniec wakacji tamtego samego roku, choroba zatrzymała jej serce. Ze względu na to, że ojciec się mnie wyrzekł, a mama umarła zostałam przeniesiona do ośrodka wychowawczego. Nie spędziłam tam wiele czasu, może 3 miesiące... Ciotka mimo tego, że nie miała męża, a adoptować dziecko może zwykle tylko małżeństwo, dopięła swego i stała się moim prawnym opiekunem. Chciała, żebym zamieszkała u niej, ale ja się nie zgodziłam. Uważałam, że ciocia zrobiła dla mnie naprawdę dużo i nie chciałam jej obciążać swoją obecnością. Usłyszałam od Rose, że nasza szkoła ma akademik. Zdziwiłam się, że o tym wcześniej nie wiedziałam. W sumie to ona też dowiedziała się przypadkiem. Nasza wychowawczyni powiedziała jej o tym kiedy jej tata miał się wyprowadzić do miasta, daleko od nas, a ona nie chciała się stąd ruszać. Ciocia się zdenerwowała i na początku nie chciała się zgodzić, bo w dodatku uparłam się, że chce żeby mnie zatrudniła na stałe u niej w kawiarence, na co mi nie chciała pozwolić. Przez dwa tygodnie mieszkałam u niej i przez te dwa tygodnie w ogóle się nie odzywałam. Byłam uparta jak ona. Nawet bardziej, bo po tych dwój tygodniach zgodziła się, żebym zamieszkała w akademiku, ale żebym przyjeżdżała do niej na weekendy. Zgodziła się również, że nadal będę pomagała w kawiarence, ale pod warunkiem, że zgodzę się na to, że będzie płacić za mnie i będzie mi dodatkowo płaciła za pomoc. Średnio mi się to podobało, bo oznaczało by, że ciocia wydaje na mnie więcej niż powinna, a nie chciałam być dla niej obciążeniem. W końcu, jednak się zgodziłam. I do teraz pomagam, a właściwie już pracuję, bo udało mi się namówić ciotkę, żeby mnie zatrudniła legalnie w zeszłym roku, ze względu na to, że skończyłam 16 lat. I już tak często do niej nie przyjeżdżam nocować.

Wyjęłam z torebki znicz i podpaliłam go palcem. Tak, palcem. W końcu jestem magiem, którego naturą jest ogień. Postawiłam go na środku grobu i pożegnałam się z mamą. Poszłam na przystanek. Niestety autobus miał być dopiero za godzinę, więc postanowiłam przejść się na spacer. Do kawiarenki cioci było jakieś półgodziny drogi. Przechodziłam koło jakiegoś parku. Postanowiłam przejść na skróty. Minęłam staw i wtedy zobaczyłam siedzącego na ławce Davida. Był jeszcze z czterema chłopakami. Dwóch siedziało koło niego a dwóch stało. Wszyscy palili papierosy. Dwóch trzymało puszki po piwie. Jego koledzy się z czegoś śmiali. A więc to tak? Zamiast przyjść na rozpoczęcie roku to sobie pali z kumplami. Schowałam się za drzewem, wyjęłam telefon i zrobiłam kilka zdjęć. Ciekawe co by powiedziała Alex? Jest jego starszą siostrą i moją przyjaciółką. Ma obecnie dwadzieścia cztery lata i nie jest tak zepsuta przez pieniądze jak on. Nawet wyprowadziła się z ich rodzinnego domu, żeby żyć na własny rachunek. Miała na pieńku z rodzicami. Nie pozwalali jej się spotykać z bratem, bo rzekomo ma na niego zły wpływ. Ja uważam, że zanim się wyprowadziła to David był normalny. Przyjaźniłam się z nim od pierwszej klasy podstawówki. Jego rodzice nie byli z tego zbyt zadowoleni i nie pozwalali mu się ze mną bawić. On jednak i tak się ze mną spotykał i pomagała mu w tym właśnie Alex. Po szóstej klasie nagle się przeprowadził. Dowiedziałam, się od jego siostry, że wyjechał uczyć się w szkole prywatnej. Pisałam do niego listy przez całą pierwszą gimnazjum. Nie otrzymałam odpowiedzi. Wrócił w zeszłym roku. Doszedł do mojej klasy. Nawet nie podszedł i nie powiedział zwykłego „cześć”. Został otoczony wianuszkiem osób z całej szkoły. Na początku wiele osób z mojej klasy też się do niego przyczepiło. Na szczęście szybko im przeszło. Od tego momentu go nienawidziłam i nadal nienawidzę, ale trochę szkoda mi Alex. Po zrobieniu zdjęcia sprawiłam, że jego papieros spalił się aż do ustnika i go trochę poparzył. Ruszyłam w przeciwnym kierunku. A niech mu przypali ten krzywy ryj. Co z nim jest nie tak? Ma wszystko, a nie umie tego wykorzystać.


--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------


No i pierwszy rozdział już jest :) Napiszcie mi co myślicie i gdzie popełniłam błędy i co powinnam poprawić :3 Drugi rozdział będzie jutro, a następne rozdziały co tydzień w weekendy ;)
EDIT 30.01.2015
Rozdział został zredagowany, powinno być mniej błędów, powtórzeń itp. 

3 komentarze:

  1. jest tam kilka literówek tak poza tym to bardzo ciekawe opowiadanie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję ^^ Nie chce Ci się pewnie napisać gdzie są te literówki (w jakim obrębie np. jak Mercy była przy grobie...)?

      Usuń