- Mam tego dość!- wstałam i skierowałam się w stronę wyjścia ze
stołówki. Była już środa, a David kolejny raz nie pojawił się
na długie przerwie. Postanowiłam wziąć to w swoje ręce i
sprowadzić go siłą (co z tego, że tak naprawdę przez ten cały
czas go unikałam). Przygotowałam się mentalnie do tego, że będę
musiała spędzać z nim więcej czasu. W końcu co mnie nie zabije,
to mnie wzmocni. Najwyżej wyląduję w wariatkowie...
-Gdzie
idziesz? -spytał Will. Rose podniosła głowę, którą zawsze
kładła na blacie. Theresa nie wzruszona czytała swoją książkę
o motoryzacji. Jak się później okazało, że ta bransoleta z
samochodu, to prototyp ładowarki magicznej. Tessa wyjaśniła nam
(dzięki Willowi, który ciągle zawracał jej o to tyłek), że ta
bransoleta ma umożliwić zamienianie magii, na energie
elektryczną... Chodzi o to, że samochód byłby zasilany, przez
energię magiczną, zamienianą na energie elektryczną. Tyle
zrozumiałam. Theresa tłumaczyła to żargonem mechaników, a ja tak
naprawdę nigdy nie interesowałam się tymi tematami.
-A
jak myślisz? Idę poszukać tego idioty... -rzuciłam i pobiegłam.
Pierwsze co mi wpadło do głowy, to strych, albo szkolna piwnica. W
bibliotece raczej się nie siedział, bo tam nie dało się palić
papierosów. Byłam pewna, że nadal pali, a może nawet znowu
spotyka się z tymi typkami, bo czasem jak go mijałam na korytarzu,
to czułam dym papierosowy. Najpierw zeszłam po schodach do piwnicy.
Nie znalazłam go, ale za to przyłapałam dwójkę licealistów,
chyba chodzących do czwartej klasy na jednoznacznej sytuacji...
Lekko zniesmaczona i zawstydzona wbiegłam na samą górę szkoły.
Jedyne gdzie mógł być, jeżeli był na terenie szkoły, to właśnie
tam, bo wejście na dach jest zamknięte. Jednak tam też go nie
było... Długa przerwa trwała dopiero dziesięć minut, więc
mogłam wyjść poza teren szkolny. Musiała wejść do sekretariatu,
żeby zapisać się na specjalną listę. Przejechałam palcem po
nazwiskach! Mam cię! Na
liście widniało nazwisko Davida. Domyśliłam się, gdzie może się
znajdować. Sama zapisałam się na liście i wybiegłam z budynku
szkoły. Od razu skierowałam się na przystanek autobusowy. Akurat
przyjechał autobus. Zajęłam miejsce siedzące i chciałam spojrzeć
w telefon, żeby sprawdzić, która godzina. Cholera!
Nie wzięłam telefonu.
Wyszłam ze szkoły bez niczego. Nie wzięłam torebki, telefonu,
portfela... Byłam w samym mundurku; granatowej spódnicy, kończącej
się przed kolanami, białej koszuli, ciemno granatowej marynarce, z
herbem szkoły na lewej piersi i prawym ramieniu i zawiązany luźno
na szyi krawat w szaro-granatowe paski. Po około piętnastu minutach
byłam na miejscu. Byłam pewna, że spotkam Davida w tym parku... W
parku nie było prawie nikogo, w końcu wszyscy o tej godzinie byli
albo w szkole, albo w pracy. Przeszłam cały park i znalazłam
chłopaka dopiero przy wschodniej części, gdzie znajdował się
mały strumyczek. Stał pod dosyć dorodnym kasztanowcem. Zakradłam
się do niego powoli. W połowie drogi czułam już zapach dymu
papierosowego. Ulżyło mi trochę, bo nie był z tymi typami, co
wcześniej.
-Mogę
jednego?- powiedziałam, stukając go w plecy. Brunet odskoczył.
-Co
ty tu robisz? -spytał.
-Jak
to co? Przeszłam się na spacer, do parku. Przecież jest długa
przerwa i wcale nie muszę siedzieć z moją grupą na stołówce...
-zaczęłam bujać się na palcach. -W dodatku naszła mnie ochota na
papieroska. -puściłam mu oczko. Nie odpowiedział. Wyglądał na
bardziej zaskoczonego niż zdenerwowanego. A szkoda, bo miałam
ochotę go podrażnić, ale kto mi zabroni popróbować jeszcze
troszkę?
-A
tak na serio, to mogę jednego? -spytałam poważnym tonem. Chłopak
uniósł prawą brew do góry. -No co? Ty masz prawo się odprężyć,
a ja nie? -powiedziałam z wyrzutem. David westchnął i sięgnął
do kieszeni swoich spodni. Wyjął z nich paczkę papierosów i mi ją
podał.
-O
jak miło! -powiedziałam słodko i wyrwałam chłopakowi pudełko z
ręki. Odskoczyłam i zrobiłam kilka kroków do tyłu.
-Ej!
Oddaj! -krzyknął i ruszył w moją stronę. Stanęłam sztywno i
zgniotłam paczkę w prawej dłoni, potem ją podpaliłam. Dzięki
Bogu, że nie miała folii, bo nie udałoby mi się tak łatwo tego
spalić. Czarny proszek przeleciał mi przez palce i upadł na trawę.
Zrobiłam duży krok i już stałam przed chłopakiem. Wyjęłam z
jego ust papierosa i podrzuciłam do góry. Pstryknęłam palcami i
od razu zamienił się w popiół.
-Co
ty wyprawiasz?!
-Idziesz
teraz ze mną. Wracamy do szkoły! -rozkazałam mu i ruszyła w
stronę najbliższego wyjścia
-Nigdzie
z tobą nie idę. Najpierw oddaj mi kasę za tą paczkę, którą
teraz spaliłaś.
-Słucham?-obróciłam
się na pięcie i podeszłam do niego. - Powinieneś mi podziękować,
bo dzięki mnie będziesz żył dłużej... Chociaż wiesz co? Nawet
mi to na rękę. Nie będę się musiała z tobą tak użerać.
-stuknęłam go palcem w mostek.
-To
po co tu przylazłaś? -spytał z pretensją w głosie.
-Powiedziałeś,
że będziesz się mnie słuchał, a tego nie robisz! -podniosłam
głos.
-Powiedziałem
też, że w miarę rozsądku! -wrzasnął. Zaczęliśmy mierzyć się
wzrokiem
-No
naprawdę... -uniosłam ręce do góry. -Naprawdę bardzo rozsądnym
posunięciem jest palenie petów w wieku siedemnastu lat i
odizolowanie się od rówieśników?
Zamilkł.
Ha! Co już nie
wiesz co powiedzieć?
Zawiązałam ręce na piersi i wpatrywałam się w niego licząc, że
zaraz usłyszę z jego ust „Daj mi spokój i chodźmy do tej
szkoły”, ale zamiast tego on wbił wzrok w coś nad moim prawym
ramieniem.
-Proszę,
kogo my tu mamy... -usłyszałam nieprzyjemny, ochrypnięty głos za
swoimi plecami. Szybko się odwróciłam i ujrzałam trzy twarze tak
nie przyjemne, że trudno je było zapomnieć. Była to trójka
wyrostków, która wcześniej pobiła Davida i ta sama, której wtedy
skopałam tyłki, a raczej ich wystraszyłam. David pociągnął mnie
za marynarkę. Prawie minęliśmy ich na małym moście, który
pozwalał przejść przez strumyk, ale jeden chwycił mnie za ramie i
zatrzymał.
-Nie
ładnie tak ignorować znajomych. -powiedział, na końcu cmokając.
Ale oblech! Nim
zdążyłam mu się wyrwać David ni stąd ni zowąd pojawił się
przede mną i chwycił go za rękę.
-Nie
dotykaj jej. -powiedział chłodno. Aż mnie ciary przeszły.
Wyrostek mnie puścił i cała trójka skupiła uwagę na brunecie.
Stał wyprostowany mierząc się wzrokiem z wysokim blondynem
(farbowanym, bo widziałam jego odrosty), który wcześniej mnie
trzymał. Nie było możliwości wyjść z tej sytuacji bez bójki.
Westchnęłam ciężko.
-Uwaga!
Ptaszek leci! -krzyknęłam i wymierzyłam pięścią w blondyna.
Poleciał na barierkę. Gdybyście zobaczyli jego minę, kiedy go
uderzyłam akurat się odwrócił. David się cofnął i podciął
nogi pozostałym dwóm typkom.
-Chyba
jednak wrócę do szkoły... -powiedział. Ruszyłam w jego stronę,
ale zostałam pociągnięta za bark do tyłu. Z całej siły
uderzyłam plecami o barierkę. Poczułam tępy ból w krzyżu.
Blondyn złapał mnie za krtań swoją wielgachną dłonią.
Odruchowo złapałam za nią i starałam się ją oderwać od mojej
szyi. Usłyszałam dźwięk łamanej deski. Spojrzałam ponad ramię
blondyna. David cofał się przed tą dwójką, która przed chwilą
leżała na ziemi. Każdy z nich miał kawałek drewna urwanego z
barierki. Uderzyłam z całej siły mojego napastnika w w kroczę.
Uwolnił uścisk, a ja mogłam wreszcie wziąć oddech. Podbiegłam
do dwóch chłopaków, którzy szli w stronę Davida. Złapałam obu
za kaptury i pociągnęłam do tyłu, a sama podbiegłam do Davida.
Zgromadziłam energię
magiczną
w moich pięściach i zamieniłam ją w ogień.
-Co
ty robisz? Nie możemy ich zaatakować magią, bo.. -powiedział
cicho do mnie.
-Nie
musimy ich atakować, poprzednio ich tak odstraszyłam. Po prostu
patrz. - byłam pewna siebie, ale to co po chwili usłyszałam bardzo
mnie zaskoczyło.
-Może
poprzednio daliśmy się nabrać, ale nie tym razem!-powiedział
jeden z dwójki, która wcześniej atakowała. Miał trądzik na
twarzy i schowane pod kapturem ciemne, blond włosy. -Mag nie może
nam nic zrobić. -zaśmiał się drugi. Był troszkę wyższy od
pierwszego. Miał ciemne, obcięte na jeżyka włosy. Zrobiłam krok
do tyłu, gasząc płomienie.
-Nie
wierzę, że się z nimi zadawałeś. -szepnęłam do Davida.
-To
nie do końca tak... -odpowiedział. Do pierwszej dwójki doszedł
blondyn, któremu wcześniej zasadziłam dosyć porządnego kopniaka
w krocze. Z kieszeni bluzy wyjął nóż.
-Mamusia
was chyba nie nauczyła, że nie wolno zadzierać ze starszymi.
Momentalnie
wykopałam z jego dłoni nóż. Nie miał prawa wspomnieć o mojej
matce! Zaskoczony całym zdarzeniem nie zauważył jak po chwili
podskoczyłam, obróciłam się i kopnęłam go w szczękę. Upadł
na ziemię kilka metrów dalej, poza drewnianym mostkiem, na którym
się znajdowaliśmy. W moją stronę ruszyła pozostała dwójka z
drewnianymi belkami. Jednego pociągnął David. Pewnie zrozumiał,
że już nie dajemy im forów. Złapałam bruneta obciętego na
jeżyka za belkę w jego dłoniach. Spojrzałam mu prosto w oczy, a
potem zaczęłam spalać drewno. Widocznie nie spodziewał się tego
i puścił dopiero wtedy, kiedy płomień dotarł do jego dłoni.
Byłam tak wytrącona z równowagi, że nie zauważyłam, że używam
magii. Może odrobinę przesadziłam, ale wtedy jakoś się tym nie
martwiłam. Spojrzałam w stronę Davida. Stał nad leżącym
chłopakiem z trądzikiem. Spojrzał na mnie, a potem krzyknął.
-Uwa...
Kiedy
usłyszałam pierwszą sylab zorientowałam się, że ktoś jest za
mną i od razu się schyliłam. Wysoki, masywny blondyn, którego nie
dawno powaliłam kopniakiem w szczękę trzymał z powrotem swój
nóż. Podbiegłam do krawędzi barierki na mostku. David chciał
podbiec, żeby mi pomóc, ale zatrzymałam go ruchem ręki.
-Dam
sobie radę z tym marginesem społecznym. -krzyknęłam do niego
specjalnie żeby wściec wyrostka. Od razu pobiegł w moją stronę,
trzymając w ręku nóż. W odpowiednim momencie uchyliłam się, a
chłopak przechylił się przez barierkę, wyrwałam mu z ręki nóż
delikatnie raniąc swoją dłoń, a on wpadł do wody. Z takim
nożem się nie biega.
-Rzuć
nóż!- usłyszałam nieznany mi głos. Odwróciłam się w jego
kierunku i zobaczyłam trzech policjantów mierzących do mnie z
broni. Inna dwójka podeszła do siedzącego w wodzie blondyna, a
kolejna czwórka do leżącej na ziemi pozostałej dwójki.
Zobaczyłam jak David ma wyciągnięte ręce do góry i jakaś
funkcjonariusza spina go kajdankami. Upuściłam nóż i dwójka
podeszła do mnie i też mnie spięła.
-Ale
to pomyłka... -zaczęłam, ale jeden mężczyzna w mundurze
powiedział:
-Wyjaśnimy
to na komisariacie.
Poprowadzono
nas do wschodniej bramy. Tam czekała na nas karetka. Trójkę
wyrostków, którzy nas zaatakowali też spięci byli w kajdanki. W
kartce opatrzono mi ranę, chociaż tego nie potrzebowałam, bo
później mogłam sobie zregenerować ranę. Chłopaka, którego
wcześniej wyrzuciłam za barierkę do małej rzeczki karetka
zawiozła do szpitala. Podobno złamałam mu szczękę. Ja z Davidem
i pozostałą dwójką pojechaliśmy na komisariat.
Na
komisariacie, po przesłuchaniu trzeba było podać numer telefonu do
opiekuna. Ze mną nie było problemu, ale brunet nie chciał podać
numeru do swojego opiekuna z opieki społecznej i najpierw zadzwonili
do wychowawcy, a potem do opiekuna męskiej części akademika. Nikt
nie mógł w tej chwili po niego przyjechać, więc zapowiadało się
na to, że zostanie tu kilka godzin. Kiedy przyjechała moja ciotka,
nawet nie zaszczyciła mnie spojrzeniem, skierowała się jakby nigdy
nic prosto do pokoju komendanta. Musiała być wściekła. Czekaj,
chwila! Tak po prostu weszła do pokoju komendanta?!
Siedzieliśmy
koło siebie z Davidem na plastikowych krzesełkach. Jedna myśl nie
dawała mi spokoju. Wątpiłam, że chłopak mi normalnie odpowie,
ale co szkodziło spróbować?
-Jedna
rzecz mi nie daje spokoju.- zaczęłam. -Jak to możliwe, że teraz
bez problemów powaliłeś na łopatki tego typka, a poprzednio byłeś
cały poobijany i leżałeś pod murkiem?
-Po
prostu nie byłem sobą... -powiedział cicho, nie patrząc w moją
stronę.
-Jakbyś
teraz był... -mruknęłam pod nosem i odwróciłam wzrok.
Zauważyłam, że ciągle patrzyłam na niego przez pryzmat Davida, z
którym się przyjaźniłam. Może nie powinnam? Każdy przecież
może się zmienić... Nie! To nie tłumaczyło tego, że nie odzywał
się przez te trzy lata. Ba! Nawet nie raczył powiedzieć, że się
przeprowadza. A kiedy wrócił nie wysilił się nawet na zwykłe
„cześć”. Zagryzłam mocno, aż do bólu dolną wargę, żeby
się skarcić. Znowu przyłapałam się na tym, że trzymam urazę.
Po
około pięciu minutach ciotka wyszła z pokoju razem z komendantem.
Uścisnęli sobie w uśmiechu dłonie. Kiedy mężczyzna wrócił do
pomieszczania, ciotka stanęła twarzą do nas, zrobiła zeza i
westchnęła ciężko. Zawsze tak robiła, kiedy była zirytowana i
chciała się odreagować. Nie wiem jak jej to pomaga, ale skoro
działa...
Wyciągnęła
z kieszeni swoich jasnych jeansów telefon i do kogoś zadzwoniła.
Mimo miny, którą zrobiła przed wykręceniem telefonu, wiedziałam,
że jest zła. Przez dłuższą chwilę się na nią patrzyłam.
Miała na sobie średniej wysokości koturny na słomie, jasne,
długie spodnie, które podkreślały jej szczupłe nogi i białą,
luźną koszulę.
Po
skończonej rozmowie podeszła do nas. Wbiłam wzrok w podłogę, bo
bałam się co powie.
-Wasza
dwójka wraca ze mną.
-Dwójka?
-powiedział niemrawo David, podnosząc na nią wzrok. Zrobiłam to
samo.
-Tak,
dwójka. Rozmawiałam przed chwilą z waszym wychowawcą i zgodził
się, żebym ciebie zabrała, Davidzie.
Chłopak
spojrzał na ziemie i mruknął cicho:
-Dziękuję,
ale obejdzie się. Nie potrzebuję łaski...
-Słucham?!
- ciotka podwyższyła ton głosu. Skoro doszło do tego, że jej
głos się zmienił, to nie ma przebacz! Trochę zrobiło mi się
szkoda chłopaka. Szatynka kucnęła przed Davidem
-Słuchaj
no gówniarzu! Pamiętaj do kogo się odzywasz. Nie jestem jakąś
twoją koleżanką. Powinieneś teraz klęczeć i całować mnie w
stopy za to co dla ciebie zrobiłam! A nie biadolisz mi tu o jakiejś
łasce. Mam gdzieś czy uważasz to za łaskę, czy za coś Bóg wie
innego.
Chłopak
patrzył na nią lekko wystraszony, ale chyba bardziej zszokowany.
Pewnie nie spodziewał się czegoś takiego. Ciotka wstała i
otworzyła szklane drzwi.
-No
już! -klasnęła w dłonie.- Dzieciarnia do samochodu!
Podeszłam
do niej szybko.
-A
co z...?
-Zostanie
to uznane za akt samoobrony, ale w papierach nawet nie będzie
zapisanego tego zdarzenia.- odpowiedziała na moje pytanie za nim je
zadałam.
-Ale
jak?
-Mam
znajomości. -powiedziała szybko bez żadnych wyjaśnień. Jej wzrok
utkwił na siedzącym nadal na krześle niebieskookim chłopaku.
Minęłam ją, zanim zdążyła się odezwać:
-Nie
słyszałeś co powiedziałam? Za dwie sekundy mam cie widzieć w
samochodzie, albo inaczej sobie z tobą porozmawiam! -powiedziała
groźnie, znowu wysokim głosem. Brunet podniósł na nią wzrok.
-No
co się tak patrzysz?! Już do samochodu!- wskazała mu drogę
rękami. Chłopak niechętnie wstał. Włożył dłonie w kieszenie
spodni i minął ciotkę. Samochód był zaparkowany bardzo blisko.
Usiedliśmy razem z Davidem z tyłu, na miejscach pasażerów. Żadne
z nas nie odważyłoby się usiąść na miejscu koło ciotki. Ona
sama jeszcze rozmawiała z kimś przez telefon.
-Więc
ona jest twoim opiekunem prawnym... -stwierdził chłodno. Aż mnie
dreszcz przeszedł, kiedy usłyszałam ostatnie dwa słowa. Opiekunem
Prawnym? Ta kobieta nigdy nie
była dla mnie tylko opiekunem prawnym. Czy on naprawdę jest aż tak
zimny?
-Rodzina,
David. Ona jest rodziną. -upomniałam go. On w odpowiedzi tyko
prychnął i odwrócił się w stronę okna. Do samochodu weszła
ciotka, włożyła kluczyki do stacyjki, otworzyła okno i sięgnęła
do schowka. Wyjęła z nich paczkę papierosów. Włożyła sobie
jednego do ust i podpaliła zapalniczką. Już miała odłożyć
pudełko, ale cofnęła rękę. Odwróciła się w naszą stronę,
nie, właściwe w stronę Davida. Wyciągnęła do niego dłoń.
-Chcesz
jednego?- spytała z papierosem w zębach. Uśmiechała się
zadziornie i miała błysk w oku. Pomachałam dłonią, żeby
schronić się przed śmierdzącym dymem
-Nie
dziękuję. -syknął chłopak.
-Ale
to na pewno?- potrząsnęła paczką.
-Powiedziałem,
że nie! -podniósł głos.
-Ło!
Spokojnie chłopaczku!- uniosła ręce udając, że się poddaje, ale
widziałam triumfalny błysk w jej oku. -Z tego co opowiedziała mi
Mercy, do powinieneś z chęcią wziąć jednego, ale skoro nie
chcesz... Cóż twoja strata. -powiedziała sarkastycznie. Poprawiła
lusterko, zapięła pas i ruszyła. David rzucił mi groźne
spojrzenie.
Odezwała
się dopiero kiedy już jakiś kawałek przejechaliśmy:
-Co
wam w ogóle odbiło wdawać się w bójkę z takimi typami?
Powinniście uciekać i od razu na policje iść. Przecież to
było... -zahamowała gwałtownie, trąbiąc. Polecieliśmy wszyscy
do przodu, ale na szczęście pasy nas przytrzymały. Życie
przeleciało mi przed oczami. Mimowolnie zerknęłam na Davida.
Dokładnie tak samo jak ja trzymał się za pierś i ciężko
oddychał,
-Ty
piep... baranie! - krzyknęła, wychylając się przez okno i
wymachując pięścią. Wróciła na swoje miejsce i ruszyła. -
Idiota, przecież to ja miałam pierwszeństwo. Na czym to ja... A no
tak! - i kontynuowała urwane wcześniej zdanie. -To było przecież
oczywiste jak to się skończy. Że też już w takim wieku nie macie
wyobraźni. Jesteście już prawie dorośli! Jak mogliście nie
pomyśleć? Przecież takie typy nie mają najmniejszych szans z
wami. Wy od drugiej gimnazjum jesteście uczeni walki, a tamci to
nędzne samouki. Mogliście dać się trochę poobijać... Gdyby nie
twoja rana na dłoni, Mercy - zwróciła się do mnie – to nie
byłoby tak dobrze i zostalibyście oskarżeni o zaatakowanie
niemagicznych obywateli...
Nie
mogłam uwierzyć w to co usłyszałam.
-Czy
ty właśnie zasugerowałaś, że byłoby lepiej gdybym dała im się
pobić?
-Nie
to powiedziałam. Chodziło mi o to, że ci, którzy was zaatakowali
skończyli gorzej. Wyglądało to tak, że to wy ich napadliście.
Gdybyście mieli trochę więcej siniaków sprawa była by
prostsza... Policje przecież tak łatwo teraz da się oszukać. Na
przykład z tego komendanta zrobił się taki lizus, jak usłyszał,
że jestem... -i nagle urwała. Wydawało mi się, że zaklęła pod
nosem.
-Czemu
urwałaś? -spytałam. Byłam bardzo ciekawa...
-A,
po prostu się zapatrzyłam. Chciałam powiedzieć, że jestem byłą,
jednego z wyżej położonych...
-Dlaczego
mi o tym nic nie opowiedziałaś?! -przerwałam jej. Nigdy nie
słyszałam o jej romansie z jakimś policjantem.
-O
patrzcie już jesteśmy! -zmieniła szybko temat. Ale ja
się tak nie dam! Spytam ją później.
Kiedy
ciotka zaparkowała wysiadłam szybko z samochodu i zostałam
spoliczkowana zimnym powiewem wiatru. Od razu się zatrzęsłam. Jak
ja nienawidzę zimna! Złapałam
się za ramiona i stąpałam z nogi na nogę. Zauważyłam, że David
nie wysiadł, więc otworzyłam drzwi i krzyknęłam do niego:
-Te,
królewiczu! Wysiadamy!
A
on jakby otrząsnął się z zamyślenia i wysiadł z samochodu.
Ciocia rzuciła mi kluczyki do mieszkania.
-Trzymaj!
Ja muszę coś jeszcze załatwić... -powiedziała.
-Bardzo
dziękuję za transport, ale już będę się zbierał. -odezwał się
chłopak.
-Ani
mi się waż!- krzyknęła do niego szatynka. -Jesteś teraz pod moją
opieką do puki nie skończą się lekcje! Teraz masz iść z Mercy
do mieszkania i czekać, aż ja przyjdę!- powiedziała tonem
nieznoszącym sprzeciwu. Brunet westchnął i skierował się w moim
kierunku. Nie powiem, zadowolona to nie byłam, ale wolałam już nie
denerwować ciotki.
-
Wchodź.- rzuciłam do Davida i sama przekroczyłam próg
drzwi. Zdjęłam buty i skierowałam się do salonu. Podbiegłam do
półki, na której leżała jedną z książek od pani Mably.
Otworzyłam ją na zaznaczonej stronie. To zadziwiające, jak po
przeczytaniu kilka razy takich trzech ogromnych tomiszczy, można
przyzwyczaić się do starego języka. Przeczytałam pewne dwa zdania
: „Insidiona, jako broń wielkiej potęgi, powiązana jest z
krwią Zaklinacza. Reaguje na jego krew”. Zaklinaczem w tym
przypadku jestem ja (kiedyś tak nazywali magów, przyzywających
broń).
Wstałam
od stolika i przyzwałam moją broń. Jakie to ja miałam szczęście,
że nauczyłam się przyzywać broń w powietrzu i krąg magiczny nie
mógł wypalić się w podłodze. W książkach było napisane, że
przez to, iż Insidiona zużywa
dużo energii magicznej, to bardzo niebezpieczne jest przyzywanie jej
często. Pani Mably też tak mówiła. Ja jednak uważam, że to
kwestia przyzwyczajenia. Na początku kiedy ją przyzywałam, czułam,
że wysysa ze mnie całą energię, a teraz? Tym częściej ją
przyzywam, tym czuję, że coraz mniej magii potrzebuję żeby ją
przyzwać.
Zauważyłam,
że nie ma w salonie Davida, więc wróciłam do przedpokoju.
Siedział, na taborecie przy drzwiach. Co z nim do cholery
jest nie tak?
-Mówiłam
żebyś wszedł. -odezwałam się, a on odwrócił wzrok.
-Nie
wydaję mi się, żebym był mile widziany.
-Wiesz...
-położyłam dłonie zaciśnięte w pięści na biodrach. No
cholera, miał racje. Jakoś nie
uśmiechało mi się przesiedzenie z nim jeszcze trzech godzin...
Nie! Pokażę swoją dobrą stronę, a co! -Może
i nie jestem z tego jakoś zadowolona, ale jestem też człowiekiem.
Możesz normalnie wejść i usiąść w dużym pokoju.
Łał.
Ta wspaniałomyślna ja! Zadarłam
do góry nos z powodu dumy. David chyba jednak nie miał zamiaru
ruszyć tyłka ze stołka, więc zaczęłam wwiercać w niego wzrok,
tak długo aż wstanie. Szybko poszło. Zdjął buty i wszedł za mną
do dużego pokoju. Kazałam mu usiąść na kanapie. Żeby pokazać
mu jak wielkoduszna potrafię być i spytałam, czy chce coś do
picia, jedzenia. Na szczęście odmówił i mogłam się zająć tym,
co wcześniej przerwałam.
Usiadłam
do stolika i pozbyłam się opatrunku z mojej dłoni. Wiedziałam, że
kiedyś magia była dosyć... dosyć drastyczna, dlatego zaczęłam
ruszać dłonią, żeby już lekko sklepioną ranę otworzyć.
Ścisnęłam mocno szczękę, bo oczywiście nie obyło się bez
bólu, ale po tym jak nosiłam nieprzytomnego Davida sama będąc
ranną, czułam, że tego czegoś nawet bólem nie mogłam nazwać.
Po chwili złapałam Insidionę w
zranioną dłoń. Wyobraziłam sobie sztylet i przez jakiś czas
trzymałam mocno zamknięte oczy. Chciałam żeby mi się udało, ale
oznaczałoby to, że za każdym razem kiedy chcę ją aktywować
musiałabym się ranić. Otworzyłam jedno oko, żeby zobaczyć czy
się udało... Uderzyłam Insidioną w blat.
-Cholera
by to wzięła! -krzyknęłam i szybko wstałam od stolika,
odwracając się tyłem do stolika. Zaczęłam regenerować moją
dłoń. Patrzyłam jak rana robi się coraz mniejsza i mniejsza, aż
w końcu nie było po niej ani śladu. Usłyszałam zduszony śmiech.
-Czego
się ryjesz palancie?! -krzyknęłam do chłopaka, siedzącego na
kanapie.
-Radziłbym
ci się odwrócić... -powiedział uśmiechając się dziwnie.
Obróciłam się na pięcie i... i... i nie mogłam uwierzyć w to co
ujrzałam. W sam środek stołu, był wbity miecz. Miecz!
Najprawdziwszy miecz!
Podbiegłam
szybko do stolika i zaczęłam go oglądać. Wlazłam pod blat i z
przerażona stwierdziłam, że ostrze zarysowało parkiet.
-Ciotka
mnie zabije!- powiedziałam wystraszona. Stolikiem się nie
przejmowałam, bo był składakiem kupionym w jakimś markecie. Nikt
oprócz mnie tak naprawdę nie przychodzi do niej, co mnie trochę
martwi, bo nie ma żadnych przyjaciółek...
Cofnęłam
się szybko i spojrzałam na rękojeść miecza. Pierwsze co rzuciło
mi się w oczy to kryształ koloru cynobrowego. Kiedy zbliżyłam do
niego wzrok, wydawało się że coś się w nim rusza. Coś jak w
śnieżnej kuli. Jakby został tam uwięziony kolorowy piasek. Cały
czas się ruszał. Nie potrafiłam oderwać wzroku. Nigdy czegoś
takiego nie widziałam
-Czyli
krew zadziałała... -mruknęłam pod nosem.
-Właściwie,
to ta twoja broń zamieniła się dopiero wtedy kiedy uderzyłaś w
stół i ją puściłaś...- powiedział brunet. Szybko odwróciłam
w jego stronę głowę.
-Patrzyłeś?-
zrzuciłam trochę gniewnie. W sumie to nawet nie wiedziałam czemu
się zdenerwowałam.
-Nie
miałem nic ciekawszego do roboty...
Nie
odpowiedziałam. Wyprostowałam się i wyciągnęłam, wbity w blat
miecz. Poczułam jego ciężar w dłoniach. Światło wpadające
przez okno odbijało się od jego nieskazitelnego ostrza.
-Miecz
półtora ręczny... -powiedziałam do siebie i przejechałam dłonią
po płaskiej części ostrza. Położyłam go szybko na bok i
zaczęłam szukać czegoś w książce, bo przypomniało mi się, że
czytałam jakąś wzmiankę o tym typie broni. Usłyszałam wybuch
śmiechu. Spojrzałam na Davida, który wskazał palcem w miejsce
koło mojego krzesła.
-No
żeby to cholera wzięła! -uniosłam ręce do góry w akcie
poddania. Na podłodze koło mnie nie leżał już miecz, ale sama
rękojeść. Świetnie moja broń wróciła do normy!
Zagryzłam dolną wargę i
spojrzałam na książkę. Na stronie, którą otworzyłam, pierwszym
zdaniem było... O ironio! „Insidiona jest bronią figlarną,
lubiącą psotać figle Zaklinaczowi.”
-Jak
do cholery broń może być figlarna?! To jest przecież rzecz!-
wrzasnęłam i poczułam zapach spalenizny. Spojrzałam w bok, na
podłogę. Insidiony nie
było, za to wypaliła piękny wzorek na podłodze!- Dobra, jednak
może.
Posłałam
groźne spojrzenie Davidowi, który już nie był tym samym
chłopakiem co jakieś dziesięć minut temu. Rozluźnił się. To
już nie pierwszy raz. Jest oschły, potem powoli się rozluźnia i
później bum! I znowu oschły. Tak nagle! To jest strasznie
denerwujące.
Przez
następne dwie godziny szukałam informacji w książce, albo
kręciłam się po mieszkaniu. Próbowałam zetrzeć ślady
podpalenia na parkiecie i rysy pod stolikiem. Nim samym się nie
przejmowałam. Pod stół przesunęłam dywan, ale na ciemne ślady
nie umiałam nic poradzić. Davidowi dałam jakieś książki, nawet
nie zaczął czytać. No cóż jego problem. Kiedy jadłam paluszki,
siedząc przy książce, ciocia weszła do mieszkania. Przełknęłam
duży kawałek paluszka, który poranił mnie w gardło i patrzyłam
się w wejście do salonu.
-Już
jestem Mercy, jest też... -urwała, patrząc na stół. Może
nie zwróci uwagi na podłogę...
-Ciociu
nie uwierzysz!- zaczęłam słodko i klasnęłam w dłonie. Wstałam
z krzesła i sprytnie przesunęłam go prosto na ślad po
przypaleniu.- Udało mi się przywołać miecz półtora
ręczny!-dodałam z uśmiechem. David parł się rękami o parcie
kanapy i patrzył się na wszystko z zainteresowaniem.
-Czemu
dywan jest pod stolikiem? -spytała powoli.
Nagle
utkwiła wzrok w miejsce na podłodze za mną. Szybko podeszła i
przesunęła mnie oraz krzesło na bok. Załapała się za głowę:
-Cholera
jasna Mercy! Ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie przyzywała
broni! Niech zgadnę pod tym dywanem jest gorzej, prawda?- znowu jej
głos zmienił ton na bardzo wysoki.
-Właściwe,
to...- zaczęłam, ale rozproszył mnie przytłumiony głos. Rzuciłam
wzrokiem w stronę Davida.
-
Znowu będę musiała zadzwonić do tego faceta od parkietu.-
westchnęła ciotka, masując sobie skronie.- Może jako stała
klientka dostanę zniżkę? A ty chłoptasiu nie śmiej się, bo...
-wskazała na bruneta, który nagle spoważniał. Potem zobaczyłam
jak w wejściu pojawiła się Rose. W jednej dłoni miała ciasto
opakowane w papierek i torbę. Zrobiła zamach teczką i rzuciła nią
w chłopaka, zrzucając go z kanapy. Nie mogłam się powstrzymać od
śmiechu, bo David zrobił nawet fikołka na ziemi.
-Dziękuję
Rose, za to, że idealnie odzwierciedliłaś to, co chciałam opisać
słowami. -zaśmiała się, stojąca koło mnie szatynka.
-To
za to, że musiałam tachać twoją torbę przez całą drogę.
-powiedziała poważnie i wzięła spory gryz ciasta.
-Właściwie...-
pojawił się za nią Will.-... to ja niosłem wszystkie torby, nawet
twoją, Rose. W ogóle co ty w niej masz?! Jest najcięższa ze
wszystkich!
Dziewczyna
odwróciła się w jego stronę i wzięła kolejny kęs ciasta.
-W
dodatku jesteś ciastoholiczką! Ciągle żresz te ciasta,
gdziekolwiek być nie była żresz ciasto, albo jakieś inne
słodycze. Dziwie się, że ci dupa jeszcze mieści się w
drzwiach!-kontynuował z pretensją.
-Nie
jestem ciastoholiczką. Jem ciasto tylko przy jakiejś wyjątkowej
okazji. Jak poniedziałek, wtorek, środa…
Po drugie co cię obchodzi mój tyłek?- podniosła głos, ale po
chwili wyciągnęła rękę i położyła na jego ramieniu.- Na
szczęście mogę cię uspokoić... Wszystko idzie mi w cycki, więc
nie masz się co martwić...- powiedziała całkowicie poważnym
tonem. To akurat była prawda. Moja miseczka C nie miała się co
równać z jej E. Może Bóg nie obdarzył ją wzrostem, ale takimi
walorami to już tak!
Blondyn
lekko zaczerwił się na policzkach, ale po krótkiej ciszy odezwał
się znowu.
-W
takim razie, za jakiś rok, jak nadal będziesz żreć tyle słodyczy,
to ci kręgosłup pierdyknie, bo nie wytrzyma ciężaru... -urwał i
znowu się zaczerwienił. Dziewczyny, czyli ja, Rose i ciotka
wybuchłyśmy śmiechem. Nawet nie zauważyłam, że David wstał i
mijał już brunetkę i Willa. Dziewczyna, jednak szybko złapała go
za kołnierzyk od mundurku.
-A
ty gdzie? -spytała poważnie, tak jakby przed chwilą w ogóle się
nie śmiała. Will wyminął ją i podszedł do nas. Oddał mi moją
torbę. Cała nasza trójka przypatrywała się tej dwójce.
Niebieskooka brunetka kontra niebieskooki brunet. Wynik był
przesądzony. Było oczywiste, że David nie ma szans z wygadaną
Rose.
-Skoro
lekcje się skończyły, to mogę już wrócić do akademika. W
dodatku, raczej nie jestem już wam potrzebny. Dziękuję, że
pozwoliła mi pani zostać. Już nie będę sprawiać kłopotów...-
i znowu ruszył w stronę wyjścia, jednak dziewczyna nie miała
zamiaru go przepuścić. Pociągnęła go mocniej za kołnierzyk.
-Łał!
Nie mogę uwierzyć! Potrafisz mówić więcej niż jedno zdanie!
-powiedziała ironicznie.- Musisz zostać, bo wasza dwójka, ty i
Mercy macie mi opowiedzieć w szczegółach z jakiego powodu miałam
aż tutaj nieść wasze torby!
-Właściwie,
to ja...- zaczął Will, ale dziewczyna mu przerwała:
-Przestań
się czepiać szczegółów, Will.
-Ale
to ty chcesz, żeby ci opowiedzieli w szczegółach!
-Niech
ci będzie. Poprawię się.- westchnęła.- Z jakiego powodu musiałam
przyjść tutaj przyjść i nie mogłam odpocząć sobie w spokoju w
akademiki. Zadowolony?
-Spoczywać
w spokoju to możesz na cmentarzu, jak te wszystkie słodycze
przypomną o sobie w nieodpowiednim momencie.
-Ty...
Ty...- zaczęła się jąkać. -Jesteś okropny!- schowała twarz w
dłoniach, puszczając kołnierz Davida. Próbowałam być poważna,
bo wiedziałam, że dziewczyna robi sobie żarty z Willa.
-No
i widzisz co zrobiłeś! Może i na to nie wygląda, ale Rose jest
strasznie wrażliwa.- odezwałam się do niego.
-Ona
tak na poważnie?- spytał zaskoczony. Wyczułam w jego głosie lekką
nutkę strachu.
-Mhm.
-nie mogłam już powiedzieć słowa, bo bym wybuchnęła śmiechem.
Blondyn do niej podszedł i położył jej dłoń na ramieniu.
-Ale
to naprawdę na poważnie, bo nie chciałbym zostać kolejną ofiarą
jakiegoś żartu... -odezwał się do mnie.
-Śmiertelnie
poważnie. -odezwała się Rose i podniosła twarz... w formie wody.
Ciężko to było nazwać twarzą, bo w miejscu gdzie powinna być,
utrzymywała się po prostu woda. Chłopak odskoczył od niej z
przerażeniem.
-Nie
strasz mnie tak! -wrzasnął trzymając się za serce. Twarz brunetki
powróciła do normalności.
-Ha
ha ha... Nie uwierzysz, jaką miałeś minę! Ha ha! No nie mogę!
-śmiała i trzymała się za brzuch. Wszyscy się śmiali. Tylko
David stał wyprostowany, ale widziałam, że resztkami sił próbuje
być poważny. Czemu on nie może być normalny?
-Dobra,
opowiedz nam Mercy, bo raczej nie sądzę, żeby ten gostek- Rose
wskazała na Davida- nie
powie zbyt dużo...- zrobiła krótką pauzę. -Ale nie waż się
wychodzić!- dodała zwracając się do chłopaka. Wracając do tego,
co chwilę temu zrobiła dziewczyna. Każdy mag ma możliwość
zmienienia swojego ciała w swój żywioł/naturę magii. Oczywiście
nie umie się tego od początku, tylko uczą nas tego w pierwszej
klasie liceum. Rose ma o tyle dobrze, że może się zamieniać w
wodę, bez żadnych większych konsekwencji. Gdybym ja to zrobiła,
to cały budynek szybko stanąłby w płomieniach.
Opowiedziałam
wszystko, od początku do końca. Jak się okazało, Rose
przewidziała prawie wszystko, bo wtrącała się w prawie każde
słowo. No, ale ona taka już jest i nic na to nie poradzę. Tak jak
brunetka przewidziała, David nie odezwał się ani słowem.
Wyszliśmy i wróciliśmy do akademika, całą czwórką. Rose ciągle
męczyła Davida, podpuszczała go, ale niestety, chłopak nawet się
nie uśmiechnął. Na prawdę jest coś z nim nie tak, a ja
zobowiązałam się Stokrotce, że mu pomogę. Jednak
wydaje mi się, że dam radę. Tylko do następnego kroku w stronę
chłopaka muszę znowu przygotować się emocjonalnie, bo ciężko
się przyzwyczaić do tak zimnej osoby.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Nowy rozdział już jest ;) Zmieniłam zdanie (co robię bardzo często) i rozdziały będą się pojawiać jeden tygodniowo w weekend. Ale za to będą dłuższe! Biorąc ten na przykład, ma prawie 14 stron w wordzie, więc jest mniej więcej takiej długości jak dwa rozdziały :P Muszę wam polecić jednego bloga, bo dziewczyna świetnie pisze, a niedawno zaczęła <3 Historia jest o herosach, więc jest ciekawie :3 Na razie ma dopiero dwa rozdziały, ale na prawdę warto tam zajrzeć <3
Link: http://teddypisze.blogspot.com
Zachęcam do komentowania, bo to naprawdę motywuje. Przypominam, że żeby być na bieżąco powinniście zaobserwować mojego bloga ;) Wtedy nie przegapicie żadnego rozdziału :*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz