niedziela, 10 maja 2015

Mercy i wizyta na komisariacie

- Mam tego dość!- wstałam i skierowałam się w stronę wyjścia ze stołówki. Była już środa, a David kolejny raz nie pojawił się na długie przerwie. Postanowiłam wziąć to w swoje ręce i sprowadzić go siłą (co z tego, że tak naprawdę przez ten cały czas go unikałam). Przygotowałam się mentalnie do tego, że będę musiała spędzać z nim więcej czasu. W końcu co mnie nie zabije, to mnie wzmocni. Najwyżej wyląduję w wariatkowie...
-Gdzie idziesz? -spytał Will. Rose podniosła głowę, którą zawsze kładła na blacie. Theresa nie wzruszona czytała swoją książkę o motoryzacji. Jak się później okazało, że ta bransoleta z samochodu, to prototyp ładowarki magicznej. Tessa wyjaśniła nam (dzięki Willowi, który ciągle zawracał jej o to tyłek), że ta bransoleta ma umożliwić zamienianie magii, na energie elektryczną... Chodzi o to, że samochód byłby zasilany, przez energię magiczną, zamienianą na energie elektryczną. Tyle zrozumiałam. Theresa tłumaczyła to żargonem mechaników, a ja tak naprawdę nigdy nie interesowałam się tymi tematami.
-A jak myślisz? Idę poszukać tego idioty... -rzuciłam i pobiegłam. Pierwsze co mi wpadło do głowy, to strych, albo szkolna piwnica. W bibliotece raczej się nie siedział, bo tam nie dało się palić papierosów. Byłam pewna, że nadal pali, a może nawet znowu spotyka się z tymi typkami, bo czasem jak go mijałam na korytarzu, to czułam dym papierosowy. Najpierw zeszłam po schodach do piwnicy. Nie znalazłam go, ale za to przyłapałam dwójkę licealistów, chyba chodzących do czwartej klasy na jednoznacznej sytuacji... Lekko zniesmaczona i zawstydzona wbiegłam na samą górę szkoły. Jedyne gdzie mógł być, jeżeli był na terenie szkoły, to właśnie tam, bo wejście na dach jest zamknięte. Jednak tam też go nie było... Długa przerwa trwała dopiero dziesięć minut, więc mogłam wyjść poza teren szkolny. Musiała wejść do sekretariatu, żeby zapisać się na specjalną listę. Przejechałam palcem po nazwiskach! Mam cię! Na liście widniało nazwisko Davida. Domyśliłam się, gdzie może się znajdować. Sama zapisałam się na liście i wybiegłam z budynku szkoły. Od razu skierowałam się na przystanek autobusowy. Akurat przyjechał autobus. Zajęłam miejsce siedzące i chciałam spojrzeć w telefon, żeby sprawdzić, która godzina. Cholera! Nie wzięłam telefonu. Wyszłam ze szkoły bez niczego. Nie wzięłam torebki, telefonu, portfela... Byłam w samym mundurku; granatowej spódnicy, kończącej się przed kolanami, białej koszuli, ciemno granatowej marynarce, z herbem szkoły na lewej piersi i prawym ramieniu i zawiązany luźno na szyi krawat w szaro-granatowe paski. Po około piętnastu minutach byłam na miejscu. Byłam pewna, że spotkam Davida w tym parku... W parku nie było prawie nikogo, w końcu wszyscy o tej godzinie byli albo w szkole, albo w pracy. Przeszłam cały park i znalazłam chłopaka dopiero przy wschodniej części, gdzie znajdował się mały strumyczek. Stał pod dosyć dorodnym kasztanowcem. Zakradłam się do niego powoli. W połowie drogi czułam już zapach dymu papierosowego. Ulżyło mi trochę, bo nie był z tymi typami, co wcześniej.
-Mogę jednego?- powiedziałam, stukając go w plecy. Brunet odskoczył.
-Co ty tu robisz? -spytał.
-Jak to co? Przeszłam się na spacer, do parku. Przecież jest długa przerwa i wcale nie muszę siedzieć z moją grupą na stołówce... -zaczęłam bujać się na palcach. -W dodatku naszła mnie ochota na papieroska. -puściłam mu oczko. Nie odpowiedział. Wyglądał na bardziej zaskoczonego niż zdenerwowanego. A szkoda, bo miałam ochotę go podrażnić, ale kto mi zabroni popróbować jeszcze troszkę?
-A tak na serio, to mogę jednego? -spytałam poważnym tonem. Chłopak uniósł prawą brew do góry. -No co? Ty masz prawo się odprężyć, a ja nie? -powiedziałam z wyrzutem. David westchnął i sięgnął do kieszeni swoich spodni. Wyjął z nich paczkę papierosów i mi ją podał.
-O jak miło! -powiedziałam słodko i wyrwałam chłopakowi pudełko z ręki. Odskoczyłam i zrobiłam kilka kroków do tyłu.
-Ej! Oddaj! -krzyknął i ruszył w moją stronę. Stanęłam sztywno i zgniotłam paczkę w prawej dłoni, potem ją podpaliłam. Dzięki Bogu, że nie miała folii, bo nie udałoby mi się tak łatwo tego spalić. Czarny proszek przeleciał mi przez palce i upadł na trawę. Zrobiłam duży krok i już stałam przed chłopakiem. Wyjęłam z jego ust papierosa i podrzuciłam do góry. Pstryknęłam palcami i od razu zamienił się w popiół.
-Co ty wyprawiasz?!
-Idziesz teraz ze mną. Wracamy do szkoły! -rozkazałam mu i ruszyła w stronę najbliższego wyjścia
-Nigdzie z tobą nie idę. Najpierw oddaj mi kasę za tą paczkę, którą teraz spaliłaś.
-Słucham?-obróciłam się na pięcie i podeszłam do niego. - Powinieneś mi podziękować, bo dzięki mnie będziesz żył dłużej... Chociaż wiesz co? Nawet mi to na rękę. Nie będę się musiała z tobą tak użerać. -stuknęłam go palcem w mostek.
-To po co tu przylazłaś? -spytał z pretensją w głosie.
-Powiedziałeś, że będziesz się mnie słuchał, a tego nie robisz! -podniosłam głos.
-Powiedziałem też, że w miarę rozsądku! -wrzasnął. Zaczęliśmy mierzyć się wzrokiem
-No naprawdę... -uniosłam ręce do góry. -Naprawdę bardzo rozsądnym posunięciem jest palenie petów w wieku siedemnastu lat i odizolowanie się od rówieśników?
Zamilkł. Ha! Co już nie wiesz co powiedzieć? Zawiązałam ręce na piersi i wpatrywałam się w niego licząc, że zaraz usłyszę z jego ust „Daj mi spokój i chodźmy do tej szkoły”, ale zamiast tego on wbił wzrok w coś nad moim prawym ramieniem.
-Proszę, kogo my tu mamy... -usłyszałam nieprzyjemny, ochrypnięty głos za swoimi plecami. Szybko się odwróciłam i ujrzałam trzy twarze tak nie przyjemne, że trudno je było zapomnieć. Była to trójka wyrostków, która wcześniej pobiła Davida i ta sama, której wtedy skopałam tyłki, a raczej ich wystraszyłam. David pociągnął mnie za marynarkę. Prawie minęliśmy ich na małym moście, który pozwalał przejść przez strumyk, ale jeden chwycił mnie za ramie i zatrzymał.
-Nie ładnie tak ignorować znajomych. -powiedział, na końcu cmokając. Ale oblech! Nim zdążyłam mu się wyrwać David ni stąd ni zowąd pojawił się przede mną i chwycił go za rękę.
-Nie dotykaj jej. -powiedział chłodno. Aż mnie ciary przeszły. Wyrostek mnie puścił i cała trójka skupiła uwagę na brunecie. Stał wyprostowany mierząc się wzrokiem z wysokim blondynem (farbowanym, bo widziałam jego odrosty), który wcześniej mnie trzymał. Nie było możliwości wyjść z tej sytuacji bez bójki. Westchnęłam ciężko.
-Uwaga! Ptaszek leci! -krzyknęłam i wymierzyłam pięścią w blondyna. Poleciał na barierkę. Gdybyście zobaczyli jego minę, kiedy go uderzyłam akurat się odwrócił. David się cofnął i podciął nogi pozostałym dwóm typkom.
-Chyba jednak wrócę do szkoły... -powiedział. Ruszyłam w jego stronę, ale zostałam pociągnięta za bark do tyłu. Z całej siły uderzyłam plecami o barierkę. Poczułam tępy ból w krzyżu. Blondyn złapał mnie za krtań swoją wielgachną dłonią. Odruchowo złapałam za nią i starałam się ją oderwać od mojej szyi. Usłyszałam dźwięk łamanej deski. Spojrzałam ponad ramię blondyna. David cofał się przed tą dwójką, która przed chwilą leżała na ziemi. Każdy z nich miał kawałek drewna urwanego z barierki. Uderzyłam z całej siły mojego napastnika w w kroczę. Uwolnił uścisk, a ja mogłam wreszcie wziąć oddech. Podbiegłam do dwóch chłopaków, którzy szli w stronę Davida. Złapałam obu za kaptury i pociągnęłam do tyłu, a sama podbiegłam do Davida. Zgromadziłam energię magiczną w moich pięściach i zamieniłam ją w ogień.
-Co ty robisz? Nie możemy ich zaatakować magią, bo.. -powiedział cicho do mnie.
-Nie musimy ich atakować, poprzednio ich tak odstraszyłam. Po prostu patrz. - byłam pewna siebie, ale to co po chwili usłyszałam bardzo mnie zaskoczyło.
-Może poprzednio daliśmy się nabrać, ale nie tym razem!-powiedział jeden z dwójki, która wcześniej atakowała. Miał trądzik na twarzy i schowane pod kapturem ciemne, blond włosy. -Mag nie może nam nic zrobić. -zaśmiał się drugi. Był troszkę wyższy od pierwszego. Miał ciemne, obcięte na jeżyka włosy. Zrobiłam krok do tyłu, gasząc płomienie.
-Nie wierzę, że się z nimi zadawałeś. -szepnęłam do Davida.
-To nie do końca tak... -odpowiedział. Do pierwszej dwójki doszedł blondyn, któremu wcześniej zasadziłam dosyć porządnego kopniaka w krocze. Z kieszeni bluzy wyjął nóż.
-Mamusia was chyba nie nauczyła, że nie wolno zadzierać ze starszymi.
Momentalnie wykopałam z jego dłoni nóż. Nie miał prawa wspomnieć o mojej matce! Zaskoczony całym zdarzeniem nie zauważył jak po chwili podskoczyłam, obróciłam się i kopnęłam go w szczękę. Upadł na ziemię kilka metrów dalej, poza drewnianym mostkiem, na którym się znajdowaliśmy. W moją stronę ruszyła pozostała dwójka z drewnianymi belkami. Jednego pociągnął David. Pewnie zrozumiał, że już nie dajemy im forów. Złapałam bruneta obciętego na jeżyka za belkę w jego dłoniach. Spojrzałam mu prosto w oczy, a potem zaczęłam spalać drewno. Widocznie nie spodziewał się tego i puścił dopiero wtedy, kiedy płomień dotarł do jego dłoni. Byłam tak wytrącona z równowagi, że nie zauważyłam, że używam magii. Może odrobinę przesadziłam, ale wtedy jakoś się tym nie martwiłam. Spojrzałam w stronę Davida. Stał nad leżącym chłopakiem z trądzikiem. Spojrzał na mnie, a potem krzyknął.
-Uwa...
Kiedy usłyszałam pierwszą sylab zorientowałam się, że ktoś jest za mną i od razu się schyliłam. Wysoki, masywny blondyn, którego nie dawno powaliłam kopniakiem w szczękę trzymał z powrotem swój nóż. Podbiegłam do krawędzi barierki na mostku. David chciał podbiec, żeby mi pomóc, ale zatrzymałam go ruchem ręki.
-Dam sobie radę z tym marginesem społecznym. -krzyknęłam do niego specjalnie żeby wściec wyrostka. Od razu pobiegł w moją stronę, trzymając w ręku nóż. W odpowiednim momencie uchyliłam się, a chłopak przechylił się przez barierkę, wyrwałam mu z ręki nóż delikatnie raniąc swoją dłoń, a on wpadł do wody. Z takim nożem się nie biega.
-Rzuć nóż!- usłyszałam nieznany mi głos. Odwróciłam się w jego kierunku i zobaczyłam trzech policjantów mierzących do mnie z broni. Inna dwójka podeszła do siedzącego w wodzie blondyna, a kolejna czwórka do leżącej na ziemi pozostałej dwójki. Zobaczyłam jak David ma wyciągnięte ręce do góry i jakaś funkcjonariusza spina go kajdankami. Upuściłam nóż i dwójka podeszła do mnie i też mnie spięła.
-Ale to pomyłka... -zaczęłam, ale jeden mężczyzna w mundurze powiedział:
-Wyjaśnimy to na komisariacie.
Poprowadzono nas do wschodniej bramy. Tam czekała na nas karetka. Trójkę wyrostków, którzy nas zaatakowali też spięci byli w kajdanki. W kartce opatrzono mi ranę, chociaż tego nie potrzebowałam, bo później mogłam sobie zregenerować ranę. Chłopaka, którego wcześniej wyrzuciłam za barierkę do małej rzeczki karetka zawiozła do szpitala. Podobno złamałam mu szczękę. Ja z Davidem i pozostałą dwójką pojechaliśmy na komisariat.
Na komisariacie, po przesłuchaniu trzeba było podać numer telefonu do opiekuna. Ze mną nie było problemu, ale brunet nie chciał podać numeru do swojego opiekuna z opieki społecznej i najpierw zadzwonili do wychowawcy, a potem do opiekuna męskiej części akademika. Nikt nie mógł w tej chwili po niego przyjechać, więc zapowiadało się na to, że zostanie tu kilka godzin. Kiedy przyjechała moja ciotka, nawet nie zaszczyciła mnie spojrzeniem, skierowała się jakby nigdy nic prosto do pokoju komendanta. Musiała być wściekła. Czekaj, chwila! Tak po prostu weszła do pokoju komendanta?!
Siedzieliśmy koło siebie z Davidem na plastikowych krzesełkach. Jedna myśl nie dawała mi spokoju. Wątpiłam, że chłopak mi normalnie odpowie, ale co szkodziło spróbować?
-Jedna rzecz mi nie daje spokoju.- zaczęłam. -Jak to możliwe, że teraz bez problemów powaliłeś na łopatki tego typka, a poprzednio byłeś cały poobijany i leżałeś pod murkiem?
-Po prostu nie byłem sobą... -powiedział cicho, nie patrząc w moją stronę.
-Jakbyś teraz był... -mruknęłam pod nosem i odwróciłam wzrok. Zauważyłam, że ciągle patrzyłam na niego przez pryzmat Davida, z którym się przyjaźniłam. Może nie powinnam? Każdy przecież może się zmienić... Nie! To nie tłumaczyło tego, że nie odzywał się przez te trzy lata. Ba! Nawet nie raczył powiedzieć, że się przeprowadza. A kiedy wrócił nie wysilił się nawet na zwykłe „cześć”. Zagryzłam mocno, aż do bólu dolną wargę, żeby się skarcić. Znowu przyłapałam się na tym, że trzymam urazę.
Po około pięciu minutach ciotka wyszła z pokoju razem z komendantem. Uścisnęli sobie w uśmiechu dłonie. Kiedy mężczyzna wrócił do pomieszczania, ciotka stanęła twarzą do nas, zrobiła zeza i westchnęła ciężko. Zawsze tak robiła, kiedy była zirytowana i chciała się odreagować. Nie wiem jak jej to pomaga, ale skoro działa...
Wyciągnęła z kieszeni swoich jasnych jeansów telefon i do kogoś zadzwoniła. Mimo miny, którą zrobiła przed wykręceniem telefonu, wiedziałam, że jest zła. Przez dłuższą chwilę się na nią patrzyłam. Miała na sobie średniej wysokości koturny na słomie, jasne, długie spodnie, które podkreślały jej szczupłe nogi i białą, luźną koszulę.
Po skończonej rozmowie podeszła do nas. Wbiłam wzrok w podłogę, bo bałam się co powie.
-Wasza dwójka wraca ze mną.
-Dwójka? -powiedział niemrawo David, podnosząc na nią wzrok. Zrobiłam to samo.
-Tak, dwójka. Rozmawiałam przed chwilą z waszym wychowawcą i zgodził się, żebym ciebie zabrała, Davidzie.
Chłopak spojrzał na ziemie i mruknął cicho:
-Dziękuję, ale obejdzie się. Nie potrzebuję łaski...
-Słucham?! - ciotka podwyższyła ton głosu. Skoro doszło do tego, że jej głos się zmienił, to nie ma przebacz! Trochę zrobiło mi się szkoda chłopaka. Szatynka kucnęła przed Davidem
-Słuchaj no gówniarzu! Pamiętaj do kogo się odzywasz. Nie jestem jakąś twoją koleżanką. Powinieneś teraz klęczeć i całować mnie w stopy za to co dla ciebie zrobiłam! A nie biadolisz mi tu o jakiejś łasce. Mam gdzieś czy uważasz to za łaskę, czy za coś Bóg wie innego.
Chłopak patrzył na nią lekko wystraszony, ale chyba bardziej zszokowany. Pewnie nie spodziewał się czegoś takiego. Ciotka wstała i otworzyła szklane drzwi.
-No już! -klasnęła w dłonie.- Dzieciarnia do samochodu!
Podeszłam do niej szybko.
-A co z...?
-Zostanie to uznane za akt samoobrony, ale w papierach nawet nie będzie zapisanego tego zdarzenia.- odpowiedziała na moje pytanie za nim je zadałam.
-Ale jak?
-Mam znajomości. -powiedziała szybko bez żadnych wyjaśnień. Jej wzrok utkwił na siedzącym nadal na krześle niebieskookim chłopaku. Minęłam ją, zanim zdążyła się odezwać:
-Nie słyszałeś co powiedziałam? Za dwie sekundy mam cie widzieć w samochodzie, albo inaczej sobie z tobą porozmawiam! -powiedziała groźnie, znowu wysokim głosem. Brunet podniósł na nią wzrok.
-No co się tak patrzysz?! Już do samochodu!- wskazała mu drogę rękami. Chłopak niechętnie wstał. Włożył dłonie w kieszenie spodni i minął ciotkę. Samochód był zaparkowany bardzo blisko. Usiedliśmy razem z Davidem z tyłu, na miejscach pasażerów. Żadne z nas nie odważyłoby się usiąść na miejscu koło ciotki. Ona sama jeszcze rozmawiała z kimś przez telefon.
-Więc ona jest twoim opiekunem prawnym... -stwierdził chłodno. Aż mnie dreszcz przeszedł, kiedy usłyszałam ostatnie dwa słowa. Opiekunem Prawnym? Ta kobieta nigdy nie była dla mnie tylko opiekunem prawnym. Czy on naprawdę jest aż tak zimny?
-Rodzina, David. Ona jest rodziną. -upomniałam go. On w odpowiedzi tyko prychnął i odwrócił się w stronę okna. Do samochodu weszła ciotka, włożyła kluczyki do stacyjki, otworzyła okno i sięgnęła do schowka. Wyjęła z nich paczkę papierosów. Włożyła sobie jednego do ust i podpaliła zapalniczką. Już miała odłożyć pudełko, ale cofnęła rękę. Odwróciła się w naszą stronę, nie, właściwe w stronę Davida. Wyciągnęła do niego dłoń.
-Chcesz jednego?- spytała z papierosem w zębach. Uśmiechała się zadziornie i miała błysk w oku. Pomachałam dłonią, żeby schronić się przed śmierdzącym dymem
-Nie dziękuję. -syknął chłopak.
-Ale to na pewno?- potrząsnęła paczką.
-Powiedziałem, że nie! -podniósł głos.
-Ło! Spokojnie chłopaczku!- uniosła ręce udając, że się poddaje, ale widziałam triumfalny błysk w jej oku. -Z tego co opowiedziała mi Mercy, do powinieneś z chęcią wziąć jednego, ale skoro nie chcesz... Cóż twoja strata. -powiedziała sarkastycznie. Poprawiła lusterko, zapięła pas i ruszyła. David rzucił mi groźne spojrzenie.
Odezwała się dopiero kiedy już jakiś kawałek przejechaliśmy:
-Co wam w ogóle odbiło wdawać się w bójkę z takimi typami? Powinniście uciekać i od razu na policje iść. Przecież to było... -zahamowała gwałtownie, trąbiąc. Polecieliśmy wszyscy do przodu, ale na szczęście pasy nas przytrzymały. Życie przeleciało mi przed oczami. Mimowolnie zerknęłam na Davida. Dokładnie tak samo jak ja trzymał się za pierś i ciężko oddychał,
-Ty piep... baranie! - krzyknęła, wychylając się przez okno i wymachując pięścią. Wróciła na swoje miejsce i ruszyła. - Idiota, przecież to ja miałam pierwszeństwo. Na czym to ja... A no tak! - i kontynuowała urwane wcześniej zdanie. -To było przecież oczywiste jak to się skończy. Że też już w takim wieku nie macie wyobraźni. Jesteście już prawie dorośli! Jak mogliście nie pomyśleć? Przecież takie typy nie mają najmniejszych szans z wami. Wy od drugiej gimnazjum jesteście uczeni walki, a tamci to nędzne samouki. Mogliście dać się trochę poobijać... Gdyby nie twoja rana na dłoni, Mercy - zwróciła się do mnie – to nie byłoby tak dobrze i zostalibyście oskarżeni o zaatakowanie niemagicznych obywateli...
Nie mogłam uwierzyć w to co usłyszałam.
-Czy ty właśnie zasugerowałaś, że byłoby lepiej gdybym dała im się pobić?
-Nie to powiedziałam. Chodziło mi o to, że ci, którzy was zaatakowali skończyli gorzej. Wyglądało to tak, że to wy ich napadliście. Gdybyście mieli trochę więcej siniaków sprawa była by prostsza... Policje przecież tak łatwo teraz da się oszukać. Na przykład z tego komendanta zrobił się taki lizus, jak usłyszał, że jestem... -i nagle urwała. Wydawało mi się, że zaklęła pod nosem.
-Czemu urwałaś? -spytałam. Byłam bardzo ciekawa...
-A, po prostu się zapatrzyłam. Chciałam powiedzieć, że jestem byłą, jednego z wyżej położonych...
-Dlaczego mi o tym nic nie opowiedziałaś?! -przerwałam jej. Nigdy nie słyszałam o jej romansie z jakimś policjantem.
-O patrzcie już jesteśmy! -zmieniła szybko temat. Ale ja się tak nie dam! Spytam ją później.
Kiedy ciotka zaparkowała wysiadłam szybko z samochodu i zostałam spoliczkowana zimnym powiewem wiatru. Od razu się zatrzęsłam. Jak ja nienawidzę zimna! Złapałam się za ramiona i stąpałam z nogi na nogę. Zauważyłam, że David nie wysiadł, więc otworzyłam drzwi i krzyknęłam do niego:
-Te, królewiczu! Wysiadamy!
A on jakby otrząsnął się z zamyślenia i wysiadł z samochodu. Ciocia rzuciła mi kluczyki do mieszkania.
-Trzymaj! Ja muszę coś jeszcze załatwić... -powiedziała.
-Bardzo dziękuję za transport, ale już będę się zbierał. -odezwał się chłopak.
-Ani mi się waż!- krzyknęła do niego szatynka. -Jesteś teraz pod moją opieką do puki nie skończą się lekcje! Teraz masz iść z Mercy do mieszkania i czekać, aż ja przyjdę!- powiedziała tonem nieznoszącym sprzeciwu. Brunet westchnął i skierował się w moim kierunku. Nie powiem, zadowolona to nie byłam, ale wolałam już nie denerwować ciotki.
-Zaprowadzę cię. -odezwałam się do niego i weszłam tylnymi drzwiami na klatkę schodową. Weszliśmy na piętro i otworzyłam drzwi.
- Wchodź.- rzuciłam do Davida i sama przekroczyłam próg drzwi. Zdjęłam buty i skierowałam się do salonu. Podbiegłam do półki, na której leżała jedną z książek od pani Mably. Otworzyłam ją na zaznaczonej stronie. To zadziwiające, jak po przeczytaniu kilka razy takich trzech ogromnych tomiszczy, można przyzwyczaić się do starego języka. Przeczytałam pewne dwa zdania : „Insidiona, jako broń wielkiej potęgi, powiązana jest z krwią Zaklinacza. Reaguje na jego krew”. Zaklinaczem w tym przypadku jestem ja (kiedyś tak nazywali magów, przyzywających broń).
Wstałam od stolika i przyzwałam moją broń. Jakie to ja miałam szczęście, że nauczyłam się przyzywać broń w powietrzu i krąg magiczny nie mógł wypalić się w podłodze. W książkach było napisane, że przez to, iż Insidiona zużywa dużo energii magicznej, to bardzo niebezpieczne jest przyzywanie jej często. Pani Mably też tak mówiła. Ja jednak uważam, że to kwestia przyzwyczajenia. Na początku kiedy ją przyzywałam, czułam, że wysysa ze mnie całą energię, a teraz? Tym częściej ją przyzywam, tym czuję, że coraz mniej magii potrzebuję żeby ją przyzwać.
Zauważyłam, że nie ma w salonie Davida, więc wróciłam do przedpokoju. Siedział, na taborecie przy drzwiach. Co z nim do cholery jest nie tak?
-Mówiłam żebyś wszedł. -odezwałam się, a on odwrócił wzrok.
-Nie wydaję mi się, żebym był mile widziany.
-Wiesz... -położyłam dłonie zaciśnięte w pięści na biodrach. No cholera, miał racje. Jakoś nie uśmiechało mi się przesiedzenie z nim jeszcze trzech godzin... Nie! Pokażę swoją dobrą stronę, a co! -Może i nie jestem z tego jakoś zadowolona, ale jestem też człowiekiem. Możesz normalnie wejść i usiąść w dużym pokoju.
Łał. Ta wspaniałomyślna ja! Zadarłam do góry nos z powodu dumy. David chyba jednak nie miał zamiaru ruszyć tyłka ze stołka, więc zaczęłam wwiercać w niego wzrok, tak długo aż wstanie. Szybko poszło. Zdjął buty i wszedł za mną do dużego pokoju. Kazałam mu usiąść na kanapie. Żeby pokazać mu jak wielkoduszna potrafię być i spytałam, czy chce coś do picia, jedzenia. Na szczęście odmówił i mogłam się zająć tym, co wcześniej przerwałam.
Usiadłam do stolika i pozbyłam się opatrunku z mojej dłoni. Wiedziałam, że kiedyś magia była dosyć... dosyć drastyczna, dlatego zaczęłam ruszać dłonią, żeby już lekko sklepioną ranę otworzyć. Ścisnęłam mocno szczękę, bo oczywiście nie obyło się bez bólu, ale po tym jak nosiłam nieprzytomnego Davida sama będąc ranną, czułam, że tego czegoś nawet bólem nie mogłam nazwać. Po chwili złapałam Insidionę w zranioną dłoń. Wyobraziłam sobie sztylet i przez jakiś czas trzymałam mocno zamknięte oczy. Chciałam żeby mi się udało, ale oznaczałoby to, że za każdym razem kiedy chcę ją aktywować musiałabym się ranić. Otworzyłam jedno oko, żeby zobaczyć czy się udało... Uderzyłam Insidioną w blat.
-Cholera by to wzięła! -krzyknęłam i szybko wstałam od stolika, odwracając się tyłem do stolika. Zaczęłam regenerować moją dłoń. Patrzyłam jak rana robi się coraz mniejsza i mniejsza, aż w końcu nie było po niej ani śladu. Usłyszałam zduszony śmiech.
-Czego się ryjesz palancie?! -krzyknęłam do chłopaka, siedzącego na kanapie.
-Radziłbym ci się odwrócić... -powiedział uśmiechając się dziwnie. Obróciłam się na pięcie i... i... i nie mogłam uwierzyć w to co ujrzałam. W sam środek stołu, był wbity miecz. Miecz! Najprawdziwszy miecz!
Podbiegłam szybko do stolika i zaczęłam go oglądać. Wlazłam pod blat i z przerażona stwierdziłam, że ostrze zarysowało parkiet.
-Ciotka mnie zabije!- powiedziałam wystraszona. Stolikiem się nie przejmowałam, bo był składakiem kupionym w jakimś markecie. Nikt oprócz mnie tak naprawdę nie przychodzi do niej, co mnie trochę martwi, bo nie ma żadnych przyjaciółek...
Cofnęłam się szybko i spojrzałam na rękojeść miecza. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to kryształ koloru cynobrowego. Kiedy zbliżyłam do niego wzrok, wydawało się że coś się w nim rusza. Coś jak w śnieżnej kuli. Jakby został tam uwięziony kolorowy piasek. Cały czas się ruszał. Nie potrafiłam oderwać wzroku. Nigdy czegoś takiego nie widziałam
-Czyli krew zadziałała... -mruknęłam pod nosem.
-Właściwie, to ta twoja broń zamieniła się dopiero wtedy kiedy uderzyłaś w stół i ją puściłaś...- powiedział brunet. Szybko odwróciłam w jego stronę głowę.
-Patrzyłeś?- zrzuciłam trochę gniewnie. W sumie to nawet nie wiedziałam czemu się zdenerwowałam.
-Nie miałem nic ciekawszego do roboty...
Nie odpowiedziałam. Wyprostowałam się i wyciągnęłam, wbity w blat miecz. Poczułam jego ciężar w dłoniach. Światło wpadające przez okno odbijało się od jego nieskazitelnego ostrza.
-Miecz półtora ręczny... -powiedziałam do siebie i przejechałam dłonią po płaskiej części ostrza. Położyłam go szybko na bok i zaczęłam szukać czegoś w książce, bo przypomniało mi się, że czytałam jakąś wzmiankę o tym typie broni. Usłyszałam wybuch śmiechu. Spojrzałam na Davida, który wskazał palcem w miejsce koło mojego krzesła.
-No żeby to cholera wzięła! -uniosłam ręce do góry w akcie poddania. Na podłodze koło mnie nie leżał już miecz, ale sama rękojeść. Świetnie moja broń wróciła do normy! Zagryzłam dolną wargę i spojrzałam na książkę. Na stronie, którą otworzyłam, pierwszym zdaniem było... O ironio! „Insidiona jest bronią figlarną, lubiącą psotać figle Zaklinaczowi.”
-Jak do cholery broń może być figlarna?! To jest przecież rzecz!- wrzasnęłam i poczułam zapach spalenizny. Spojrzałam w bok, na podłogę. Insidiony nie było, za to wypaliła piękny wzorek na podłodze!- Dobra, jednak może.
Posłałam groźne spojrzenie Davidowi, który już nie był tym samym chłopakiem co jakieś dziesięć minut temu. Rozluźnił się. To już nie pierwszy raz. Jest oschły, potem powoli się rozluźnia i później bum! I znowu oschły. Tak nagle! To jest strasznie denerwujące.
Przez następne dwie godziny szukałam informacji w książce, albo kręciłam się po mieszkaniu. Próbowałam zetrzeć ślady podpalenia na parkiecie i rysy pod stolikiem. Nim samym się nie przejmowałam. Pod stół przesunęłam dywan, ale na ciemne ślady nie umiałam nic poradzić. Davidowi dałam jakieś książki, nawet nie zaczął czytać. No cóż jego problem. Kiedy jadłam paluszki, siedząc przy książce, ciocia weszła do mieszkania. Przełknęłam duży kawałek paluszka, który poranił mnie w gardło i patrzyłam się w wejście do salonu.
-Już jestem Mercy, jest też... -urwała, patrząc na stół. Może nie zwróci uwagi na podłogę...
-Ciociu nie uwierzysz!- zaczęłam słodko i klasnęłam w dłonie. Wstałam z krzesła i sprytnie przesunęłam go prosto na ślad po przypaleniu.- Udało mi się przywołać miecz półtora ręczny!-dodałam z uśmiechem. David parł się rękami o parcie kanapy i patrzył się na wszystko z zainteresowaniem.
-Czemu dywan jest pod stolikiem? -spytała powoli.
-Bo... Bo mi było zimno w stopy, jak chodziłam po gołej podłodze...
Nagle utkwiła wzrok w miejsce na podłodze za mną. Szybko podeszła i przesunęła mnie oraz krzesło na bok. Załapała się za głowę:
-Cholera jasna Mercy! Ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie przyzywała broni! Niech zgadnę pod tym dywanem jest gorzej, prawda?- znowu jej głos zmienił ton na bardzo wysoki.
-Właściwe, to...- zaczęłam, ale rozproszył mnie przytłumiony głos. Rzuciłam wzrokiem w stronę Davida.
- Znowu będę musiała zadzwonić do tego faceta od parkietu.- westchnęła ciotka, masując sobie skronie.- Może jako stała klientka dostanę zniżkę? A ty chłoptasiu nie śmiej się, bo... -wskazała na bruneta, który nagle spoważniał. Potem zobaczyłam jak w wejściu pojawiła się Rose. W jednej dłoni miała ciasto opakowane w papierek i torbę. Zrobiła zamach teczką i rzuciła nią w chłopaka, zrzucając go z kanapy. Nie mogłam się powstrzymać od śmiechu, bo David zrobił nawet fikołka na ziemi.
-Dziękuję Rose, za to, że idealnie odzwierciedliłaś to, co chciałam opisać słowami. -zaśmiała się, stojąca koło mnie szatynka.
-To za to, że musiałam tachać twoją torbę przez całą drogę. -powiedziała poważnie i wzięła spory gryz ciasta.
-Właściwie...- pojawił się za nią Will.-... to ja niosłem wszystkie torby, nawet twoją, Rose. W ogóle co ty w niej masz?! Jest najcięższa ze wszystkich!
Dziewczyna odwróciła się w jego stronę i wzięła kolejny kęs ciasta.
-W dodatku jesteś ciastoholiczką! Ciągle żresz te ciasta, gdziekolwiek być nie była żresz ciasto, albo jakieś inne słodycze. Dziwie się, że ci dupa jeszcze mieści się w drzwiach!-kontynuował z pretensją.
-Nie jestem ciastoholiczką. Jem ciasto tylko przy jakiejś wyjątkowej okazji. Jak poniedziałek, wtorek, środa… Po drugie co cię obchodzi mój tyłek?- podniosła głos, ale po chwili wyciągnęła rękę i położyła na jego ramieniu.- Na szczęście mogę cię uspokoić... Wszystko idzie mi w cycki, więc nie masz się co martwić...- powiedziała całkowicie poważnym tonem. To akurat była prawda. Moja miseczka C nie miała się co równać z jej E. Może Bóg nie obdarzył ją wzrostem, ale takimi walorami to już tak!
Blondyn lekko zaczerwił się na policzkach, ale po krótkiej ciszy odezwał się znowu.
-W takim razie, za jakiś rok, jak nadal będziesz żreć tyle słodyczy, to ci kręgosłup pierdyknie, bo nie wytrzyma ciężaru... -urwał i znowu się zaczerwienił. Dziewczyny, czyli ja, Rose i ciotka wybuchłyśmy śmiechem. Nawet nie zauważyłam, że David wstał i mijał już brunetkę i Willa. Dziewczyna, jednak szybko złapała go za kołnierzyk od mundurku.
-A ty gdzie? -spytała poważnie, tak jakby przed chwilą w ogóle się nie śmiała. Will wyminął ją i podszedł do nas. Oddał mi moją torbę. Cała nasza trójka przypatrywała się tej dwójce. Niebieskooka brunetka kontra niebieskooki brunet. Wynik był przesądzony. Było oczywiste, że David nie ma szans z wygadaną Rose.
-Skoro lekcje się skończyły, to mogę już wrócić do akademika. W dodatku, raczej nie jestem już wam potrzebny. Dziękuję, że pozwoliła mi pani zostać. Już nie będę sprawiać kłopotów...- i znowu ruszył w stronę wyjścia, jednak dziewczyna nie miała zamiaru go przepuścić. Pociągnęła go mocniej za kołnierzyk.
-Łał! Nie mogę uwierzyć! Potrafisz mówić więcej niż jedno zdanie! -powiedziała ironicznie.- Musisz zostać, bo wasza dwójka, ty i Mercy macie mi opowiedzieć w szczegółach z jakiego powodu miałam aż tutaj nieść wasze torby!
-Właściwie, to ja...- zaczął Will, ale dziewczyna mu przerwała:
-Przestań się czepiać szczegółów, Will.
-Ale to ty chcesz, żeby ci opowiedzieli w szczegółach!
-Niech ci będzie. Poprawię się.- westchnęła.- Z jakiego powodu musiałam przyjść tutaj przyjść i nie mogłam odpocząć sobie w spokoju w akademiki. Zadowolony?
-Spoczywać w spokoju to możesz na cmentarzu, jak te wszystkie słodycze przypomną o sobie w nieodpowiednim momencie.
-Ty... Ty...- zaczęła się jąkać. -Jesteś okropny!- schowała twarz w dłoniach, puszczając kołnierz Davida. Próbowałam być poważna, bo wiedziałam, że dziewczyna robi sobie żarty z Willa.
-No i widzisz co zrobiłeś! Może i na to nie wygląda, ale Rose jest strasznie wrażliwa.- odezwałam się do niego.
-Ona tak na poważnie?- spytał zaskoczony. Wyczułam w jego głosie lekką nutkę strachu.
-Mhm. -nie mogłam już powiedzieć słowa, bo bym wybuchnęła śmiechem. Blondyn do niej podszedł i położył jej dłoń na ramieniu.
-Ale to naprawdę na poważnie, bo nie chciałbym zostać kolejną ofiarą jakiegoś żartu... -odezwał się do mnie.
-Śmiertelnie poważnie. -odezwała się Rose i podniosła twarz... w formie wody. Ciężko to było nazwać twarzą, bo w miejscu gdzie powinna być, utrzymywała się po prostu woda. Chłopak odskoczył od niej z przerażeniem.
-Nie strasz mnie tak! -wrzasnął trzymając się za serce. Twarz brunetki powróciła do normalności.
-Ha ha ha... Nie uwierzysz, jaką miałeś minę! Ha ha! No nie mogę! -śmiała i trzymała się za brzuch. Wszyscy się śmiali. Tylko David stał wyprostowany, ale widziałam, że resztkami sił próbuje być poważny. Czemu on nie może być normalny?
-Dobra, opowiedz nam Mercy, bo raczej nie sądzę, żeby ten gostek- Rose wskazała na Davida- nie powie zbyt dużo...- zrobiła krótką pauzę. -Ale nie waż się wychodzić!- dodała zwracając się do chłopaka. Wracając do tego, co chwilę temu zrobiła dziewczyna. Każdy mag ma możliwość zmienienia swojego ciała w swój żywioł/naturę magii. Oczywiście nie umie się tego od początku, tylko uczą nas tego w pierwszej klasie liceum. Rose ma o tyle dobrze, że może się zamieniać w wodę, bez żadnych większych konsekwencji. Gdybym ja to zrobiła, to cały budynek szybko stanąłby w płomieniach.
Opowiedziałam wszystko, od początku do końca. Jak się okazało, Rose przewidziała prawie wszystko, bo wtrącała się w prawie każde słowo. No, ale ona taka już jest i nic na to nie poradzę. Tak jak brunetka przewidziała, David nie odezwał się ani słowem. Wyszliśmy i wróciliśmy do akademika, całą czwórką. Rose ciągle męczyła Davida, podpuszczała go, ale niestety, chłopak nawet się nie uśmiechnął. Na prawdę jest coś z nim nie tak, a ja zobowiązałam się Stokrotce, że mu pomogę. Jednak wydaje mi się, że dam radę. Tylko do następnego kroku w stronę chłopaka muszę znowu przygotować się emocjonalnie, bo ciężko się przyzwyczaić do tak zimnej osoby.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Nowy rozdział już jest ;) Zmieniłam zdanie (co robię bardzo często) i rozdziały będą się pojawiać jeden tygodniowo w weekend. Ale za to będą dłuższe! Biorąc ten na przykład, ma prawie 14 stron w wordzie, więc jest mniej więcej takiej długości jak dwa rozdziały :P Muszę wam polecić jednego bloga, bo dziewczyna świetnie pisze, a niedawno zaczęła <3 Historia jest o herosach, więc jest ciekawie :3 Na razie ma dopiero dwa rozdziały, ale na prawdę warto tam zajrzeć <3

Link: http://teddypisze.blogspot.com
Zachęcam do komentowania, bo to naprawdę motywuje. Przypominam, że żeby być na bieżąco powinniście zaobserwować mojego bloga ;) Wtedy nie przegapicie żadnego rozdziału :*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz