Zatrzymałam się na półpiętrze. Zdjęcie z zoo. Dokładnie takie samo, przy makiecie delfinka, jakie ja miałam. Pamiętam jak nie mogłam się doczekać... Kiedy chodziłam do czwartej klasy szkoły podstawowej ledwo wiązaliśmy koniec z końcem. Nigdy nie wyjeżdżaliśmy na wakacje... Zbierałam każde znalezione, otrzymane pieniążki do skarbonki w kształcie żaby. W wakacje po czwartej klasie mama powiedziała, żeby sprawdziła ile mam pieniędzy w skarbonce. Kiedy biegam do mojego pokoju minęła tatę, który właśnie z niego wychodził. Na twarzy miał wymalowany uśmiech. Stanął koło mamy we framudze drzwi, a ja powoli zdjęłam żabę - skarbonkę z komody. Położyłam ją na ziemi i uklękłam koło niej. Zerknęłam na rodziców.
- Na pewno mogę? - spytałam niepewnie. - A co jeśli będzie straszne mało? Nie będę miała później gdzie ich trzymać...
Moja mama się uśmiechnęła i oparła głowę, o ramię ojca.
- Już bardzo długo zbierasz pieniążki, na pewno będzie ich bardzo dużo...
- Rozbijaj kochanie, tylko ostrożnie. - ponaglał mój ojciec, obejmując mamę w talii. Podniosłam skarbonkę i puściłam ją. Rozbiła się na trzy większe kawałki i odrobinę malutkich. Było mi trochę szkoda mojej żabki, bo się do niej przywiązałam. W końcu zbierałam w niej oszczędności przez 3 lata... Ogarnęłam odłamki żabki i zobaczyłam sporo banknotów. Nie pamiętałam żebym aż tyle ich miała. Tata szybko podbiegł do mnie i pomógł mi liczyć.
- Sporo uzbierałaś Mercy... Naprawdę dużo. - Pogłaskał mnie po głowie.
- Wiesz na co starczy taka ilość pieniędzy? - spytała mnie mama. Pokręciłam przecząco głową.
- Na trzydniowy wyjazd do największego zoo w kraju!
Strasznie cieszyłam się na ten wyjazd. Nigdy nie wyjechałam z rodzicami na żadne wycieczki , a wtedy mieliśmy jechać aż na trzy dni! Byłam wniebowzięta... Patrząc teraz na tą sytuację, można się domyśleć, że to ojciec wrzucił mi odpowiednią sumę, do skarbonki…
Moje rozmyślenia rozwiał huk, tak jakby coś ciężkiego upadło na podłogę. Wskoczyłam jednym susem na piętro. Na podłodze leżał Will, a na nim siedziała Rose i trzymała ręce na jego twarzy.
- Chyba zapomniałeś o swoim ziemniaku! - powiedziała i zauważyłam, że wciera owy plasterek ziemniaka w jego twarz.
- Rose, ale to ja trafiłam ciebie w oko... - odezwała się Ester. Brunetka odwróciła głowę w jej stronę.
- Ale gdyby Will nie rzucił go w twoją stronę nie oberwałabym... - I znowu przejechała po twarzy chłopaka rozbitym już kartoflem. Blondyn się nie wyrywał…
- Skończyłaś już? - powiedział cicho Will. Rose przestała wcierać w jego twarz ziemniaka. Chłopak wstał zsuwając ją ze swojego brzucha.
- Przesadziłaś. Mam dość. - powiedział takim tonem, jakim jeszcze nie słyszałam żeby wyszedł z jego ust. Położył mi rękę na ramieniu, mijając mnie.
- Idę umyć twarz. - powiedział cicho i zszedł po schodach.
Wszyscy patrzyliśmy teraz na Rose.
- Okeeej...- zaczęła Ester. - Powinniśmy iść do pokoju Evelyn, bo mała się niecierpliwi. - ruszyła pierwsza. Za nią od razu poszła Theresa. Niezły unik.
- Chyba na serio przesadziłaś... - odezwałam się do Rose, kiedy wstała.
- Może, ale bez przesady, to był tylko ziemniak.
- Właśnie Rose, to był tylko ziemniak! Nie powinnaś się tak na niego wkurzać... - powiedziałam i ruszyłam do dziewczyn.
Pokój Evelyn był utrzymany w odcieniach beżu i różu. Był naprawdę spory (trochę większy od połowy salonu u cioci), a na środku rzeczywiście stała piaskownica. Zajmowała prawie całą powierzchnię pokoju. Na ścianie po lewej stronie tuż nad łóżkiem znajdowały się tablice korkowe ze zdjęciami. Evelyn ruszyła w tamtą stronę dosłownie surfując na piasku. Wskoczyła do piaskownicy i fala ją poniosła. Dosłownie! Fala zrobiona z piasku. Pozostała nasza czwórka musiała przejść tę odległość na piechotę. Na zdjęciach były różne budowle z piasku. Większość zdjęć nie była robiona tutaj. Pewnie Evelyn tworzyła już, jak mieszkali w Sul Tower. Dziewczynka starała się opowiedzieć o każdej budowli osobno. A to o statku, na którym mogła zmieścić się cała rodzina, a to o mniejszej wersji ich domku...
- Ktoś mi powie właściwe dlaczego Will musiał zniszczyć tą budowlę? - spytała Theresa, kiedy Evelyn zaczęła pokazywać jak tworzy różne rzeczy z piasku.
- Sąsiedzi... - westchnęła Ester. - Już kilka razy wzywali policję, bo jak wiecie magii nie można używać bez certyfikatu.
- Ale w zaciszu domowym można używać magii... - wtrąciłam. Siedziałyśmy na łóżku dziewczyny. Było trochę zapiaszczone.
- Wiem. - opowiedziała Ester. - Ale ci idioci z bloków obok naszego domu najwyraźniej nie wiedzą.
W progu drzwi pojawiła się Charlotte. Machała dłonią, tak jakby suszyła zdjęcie, które w niej trzymała. Koło jej nogi pojawił się Golden Retriever, z którym już miałam spotkanie bliskiego stopnia. Theresa zaklaskała i merdający ogonem pies, zaczął biec w naszą stronę. Wyciągnęłam rękę, żeby mnie powąchał. Zaczął się o nią ocierać, więc podrapałam go za uchem.
Charlotte rozpostarła ręce i zawołała:
- Evelyn! - zaczęła biec w stronę siostry, która właśnie miała nam pokazać coś specjalnego. Uściskała swoją młodszą siostrę. Wyglądało to strasznie teatralnie.
- Uwaga, za raz się zacznie... - powiedziała cicho Ester.
Przyglądałam się z uwagą dwóm siostrom.
- Mamy to nie ma Charlotte. Po co ten teatrzyk? - usłyszałam głos Evelyn. Był zupełnie inny niż wcześniej. Nie był już taki niewinny i słodki. Niestety nie widziałam jej twarzy, bo stała do nas tyłem.
- Heh?! - westchnęła głośno jej starsza siostra. Wyswobodziła ją z uścisku. - No wiesz co?! Mnie upominasz, a sama ciągle bawisz się w niewiniątko... Masz, twoje foto. - podała jej zdjęcie. Evelyn ostro je wyrwała i podeszła do nas. Ester odsunęła się na bok, żeby jej siostra mogła wskoczyć na łóżko. Najmłodsza z rodzeństwa wskoczyła na nie i zaczęła przykładać zdjęcie do różnych miejsc na tablicy korkowej.
- Nie ważne gdzie to przyczepisz i tak wszędzie będzie wyglądać tak samo. Czyli beznadziejnie. -zawołała Charlotte. Stała na środku pokoju z założonymi na piersi rękami.
- Oczywiście, że będzie tak wyglądać, bo to ty je zrobiłaś. Zdjęcie jest tak samo do niczego, jak te twoje kryształki...
Kryształki…?
- Wyjaśnisz nam to? - szepnęłam do najstarszej z sióstr.
- Ale ich relacje, czy o te kryształy ci chodzi?
- I to i to. – powiedziała Theresa.
W tle Evelyn i Charlotte miały ostrą wymianę zdań, ale my je zignorowałyśmy.
- Te dwie małe po prostu się nie znoszą. Są w zgodzie tylko przed rodzicami, chociaż oni i tak to wiedzą. Dziewczyny godzą się tylko jeżeli chodzi o dokuczanie Willowi, z resztą za chwilę zobaczycie. A jeżeli chodzi o te kryształy, to tutaj każdy się w czymś specjalizuje. Evelyn w budowaniu wielorakich budowli, Will w tym co tata, a Charlotte potrafi wytworzyć różne kryształy i kamienie szlachetne...
- A w czym dokładnie specjalizuje się wasz ojciec? - spytała Rose.
- Metal i szkło. Wiecie magia ziemi ma wiele różnych odnóg...
- Wszystko wiemy... - przerwała jej Theresa. - W szkole nam o wszystkim wytłumaczyli. Przepraszam, ale ja już dzisiaj chciałabym odpocząć od lekcji i wszystkiego co mi się z nimi kojarzy.
- Co z tego, że nie było cię na ponad połowie lekcji... - rzuciła złośliwie Rose.
- Cicho Polk! - odpowiedziała jej blondynka.
- No cóż trudno. - wzruszyła ramionami Ester. - A chciałam zabłysnąć... Bo wiecie ja studiuję...
Nie dokończyła, bo przed nosem przeleciała jej kula... błota. Leciała prosto w stronę Charlotte, ale ta tylko machnęła ręką (w podobny sposób jak to z ziemniakiem zrobiła Ester), i kula błota uderzyła w okno, które ledwo to wytrzymało.
- Ej! Spokój! Obydwie! - wrzasnęła najstarsza z sióstr. Evelyn i Charlotte fuknęły jednocześnie, ale zaprzestały kłótni.
- Ej, Evelyn… To co tym razem zrobimy Willowi, za to, że zniszczył twój zamek? – westchnęła Charlotte.
- Nic. Rose już nas wyręczyła. Wysmarowała mu twarz kartoflem. – powiedziała dumnie najmłodsza z sióstr i położyła dłoń na ramieniu brunetki.
- Naprawdę? – Charlotte pobiegła i chwyciła niebieskooką za dłonie. – Szkoda, że tego nie widziałam…
- Wiecie co dziewczyny? – zaczęła Rose. – Wolałabym, żebyście to wy coś mu zrobiły… Bo on chyba za bardzo się wściekł. Haha… - zaśmiała się sztywno.
- E tam! – machnęła ręką Evelyn i przeskoczyła przez brunetkę na ziemie. – Pozłości się i mu przejdzie. Na nas też się złości, ale mu przechodzi….
- Dzieciaki! Obiad na stole! – Usłyszeliśmy wołanie mamy Willa. Wszyscy się zebrali i zeszli na dół. Schodząc zatrzymałam się jeszcze na chwilę przy zdjęciu z zoo. Zastanawiałam się, gdzie podziałam swoje…
Po całymi salonie rozchodziły się zapachy domowego obiadu. Zdałam sobie sprawę, że dawno nie jadłam z ciocią Judy takiego normalnego obiadu. Zauważyłam Willa, który właśnie kładł kurczaka, na stół. Przebrał się… Miał na sobie biały T-shirt z napisem „Don’t fu*k with me”. Czyżby jakieś przesłanie dla Rose? Do tego miał jeszcze ciemne dresy, ze ściągaczem na końcu nogawek. Włosy spiął w malutki kucyk z tyłu głowy, a na nosie miał okulary z prostokątnymi szkłami. Rzucił nam tylko nic nieznaczące spojrzenie.
- Dziękuję ci, Will za pomoc. – poklepała go po ramieniu mama.
- Gdzie tata? – spytała Evelyn, wracając do swojego niewinnego, słodkiego głosiku. Will miał racje, jego młodsze siostry są odrobinkę straszne…
- Jak zawsze się spóźni… - odpowiedział Will i usiadł do stołu. Siedział tuż koło skraju stołu. Jego mama zajęła miejsce naprzeciwko niego. Koło Willa usiadła Charlotte, naprzeciwko niej Evelyn. Koło Evelyn, Usiadła Ester, a naprzeciwko jej ja. Koło mnie Rose. Na końcu stołu, naprzeciwko pustego miejsca koło Willa i jego mamy usiadła Theresa.
- No to smacznego! Will pokrój kurczaka… - powiedziałam pani Whitlock. – Pamiętaj, że dla Mercy większy kawałek.
Nagle drzwi do domu otworzyły się szeroko. W progu stał mężczyzna, koło czterdziestki. Miał ciemne kasztanowe, proste włosy zaczesane do tyłu i spięte, w krótki kucyk. Na nosie miał okulary, podobne do Willa, tylko, że w ciemniejszej oprawce. Jego brodę zdobił kilkudniowy zarost. Miał na sobie garnitur biurowy, a w dłoni trzymał teczkę. Wyglądał jak typowy urzędnik, ale z tego co opowiadał nam Will, jego ojciec tworzy biżuterie…
- W idealną porę kochanie. – od stołu wstała pani Whitlock i podeszła do swojego męża. Dostała od niego buziaka w policzek. Ukuło mnie w sercu. Przypomniałam sobie rodziców z czasów kiedy to wszystko było w porządku… Wzięłam łyk soku, który każdy miał nalany do swojej szklanki. Rodzice Willa podeszli do nas.
- To są koleżanki z grupy Willa. Po kolei: Mercy, Rose i Theresa. Jest jeszcze jeden chłopak w ich grupie, ale nie było go dziś w szkole. – wskazywała na nas po kolei dłonią. Usiadła na swoim miejscu. Pan Whitlock poluźnił krawat na szyi i też usiadł na swoim miejscu. Rose stuknęła mnie w ramie:
- Teraz wiemy, czyje geny są silniejsze.
Miała racje. Will i jego całe rodzeństwo było podobne do pani Whitlock. Każdy miał kręcone blond włosy i brązowe oczy. Wszystkie siostry Willa miały dokładnie takie same rysy twarzy rysy twarzy jak ich matka. Tylko Will z twarzy był lekko podobny do ojca.
***
Nawet nie wiem kiedy zaczęła się rozmowa. Wszystkim dobrze się rozmawiało.
- Przepraszam Will, ale no muszę… - zaczęła Theresa. Wzięła ostatni kęs swojego mięsa. - A wiedzą państwo, że pierwszego dnia szkoły Will przegrał z Mercy dwa razy. Najpierw w zbijaka, a potem w siłowaniu na rękę.
- Co? – zawołała pani Whitlock. – W siłowaniu na rękę też? – w jej głosie można było wyczuć nutkę zaskoczenia.
- Ale to nie moja wina mamo! Ona oszukiwała! – zaczął się bronić chłopak.
- Ja oszukiwałam? A niby jak? – spytałam
- No zrobiłaś to z tą magią… Nie wiem czy to ma jakąś specjalną nazwę, ale wiem, że koncentrujesz magie na przykład w ręku i jesteś wtedy silniejsza…
- Ale to nie jest oszukiwanie. Po prostu korzystam ze swoich umiejętności, to tyle. – wzruszyłam ramionami.
- Powiedzmy, że się zgadzam, ale powiedz mi jedno… Jak radzisz sobie z uczuciem dyskomfortu? Bo próbowałem zrobić to samo, ale ręka zaczęła mi cała mrowić i promieniować… Cała zesztywniała.
- Naprawdę? Ja nigdy czegoś takiego nie miałam. Może źle zebrałeś magie… - wzięłam łyk soku.
- Will, u magów ziemi koncentrowanie magii wygląda inaczej. – wtrącił się jego tata. - Wygląda to ta….
- Mhm. To prawda… - przerwała mu Evelyn. - Naturą Mercy jest ogień, a ogień ma zupełnie inne właściwości niż ziemia. Ziemia jest stała. Dlatego poczułeś, że ręka ci zesztywniała.
- Dziękuję za dokończenie mojej myśli Evelyn. Widzę, że jednak uczysz się na tych studiach… - mruknął pan Whitlock.
- A co innego miałabym robić? Nie jestem typem imprezowicza i dobrze o tym wiesz, tato. – odpowiedziała mu szybko.
- Studiujesz magologię? – spytałam zaskoczona. Mało osób niemagicznych szło na ten kierunek studiów. Magologia, to kierunek, na którym studiuje się magie. Nie chodzi tu o umiejętności magiczne, ale o wiedzę o magii. Na początku zastanawiałam się, czy jednak nie iść w przyszłości na ten kierunek, ale medycyna wygrała.
- Tak. Na początku się wahałam, bo wiecie… Nie umiem żadnych tych magicznych sztuczek jak wy… Ale jednak się zdecydowałam i nie żałuję.
Dostałam olśnienia. Od początku Evelyn mi kogoś przypominała, ale nie mogłam skojarzyć kogo. Ale teraz kiedy doznałam deja-vu, już wiedziałam do kogo jest tak strasznie podobna. „Ale zdecydowałam się i nie żałuję” – dokładnie te same słowa powiedziała siostra Davida - Alex kiedy przyszłam ją odwiedzić w jej nowym mieszkaniu. Wyprowadziła się od razu jak skończyła 18 lat. Nie mogła znieść bycia kontrolowanym przez rodziców. Jej mieszkanie nie było duże. Była to jakaś kawalerka wynajęta nad sklepem z ubraniami. Była dla mnie jak starsza siostra. Zawsze służyła radą i życiowymi „mądrościami”. Jestem ciekawa jakby zachował się David, gdyby tutaj był.
Szczerze mówiąc, odkąd zaczęłam współczuć Davidowi to coraz częściej o nim myślę. Chodzi o to pożegnanie... W sumie to z jednej strony cieszę się, że wyjeżdża, bo nie będę sobie tak psuć nerwów, ale tracę też szansę na dostanie pozwolenia na magię. Ja miałam szczęście, bo ciocia Judy była naszą sąsiadką, więc nie musiałam się daleko przeprowadzać, a z tego co wiem, to David pojechał gdzieś daleko do rodziny. Nie to, że zaczęłam go lubić! Co to, to nie! Po prostu mu współczuję.
- Mamo mogę iść już do pokoju? - Z zamyślenia wyrwała mnie Evelyn.
- Tak, ale będziecie musieli mi pomóc przy sprzątaniu. Will może siebie już odpuścić, bo pomagał mi w nakryciu stołu... - odpowiedziała pani Whitlock. Will się zaśmiał i zaczął podnosić się od stołu. - Ale natychmiast pójdzie zmienić tę bluzkę! W ogóle to kiedy ty ją kupiłeś? A z resztą nie ważne. Masz jej więcej nie zakładać! Jesteś z porządnej rodziny i nie będziesz nosił takich rzeczy! - dopowiedziała w bardzo szybkim tempie.
- Oj, daj spokój kochanie. - wtrącił się jej mąż. - Dzisiejsza młodzież wyraża swoje "ja" - nakreślił znak cudzysłowia w powietrzu. - przez to jak się ubierają.
- Ale ja nie chcę żeby mój syn wyrażał swoje "ja" poprzez noszenie takiej koszulki!
- Dobra! - przerwał im Will. - Idę zmienić tą bluzkę. - skierował się do schodów. Po drodze rzucił mi dziwne spojrzenie. Wstałam żeby pomóc przy sprzątaniu, ale pani Whitlock od razu powiedziała, że ja, Rose i Theresa mamy iść pooglądać zdjęcia jak Will był mały. Poszłam najpierw po torbę żeby wyjąć telefon. Chciałam nim porobić zdjęcia zdjęć małego Willa (wiem, że to zdanie tak śmiesznie brzmi). Wyciągam telefon z torby i widzę sms od cioci Judy:
„Gdzie jesteś?"
Spojrzałam na godzinę na wyświetlaczu. 18:32. Miałam być u cioci pół godziny temu!
- Mercy pośpiesz się! - zawołała Theresa.
- Ej, bo ja już muszę iść! - odpowiedziałam.
- Co? - Wyjrzała zza kanapy, dzięki czemu wiedziałam jej twarz. W moim polu widzenia pojawił się Will. Miał na sobie szarą bluzę z kapturem. Spojrzał na mnie pytająco. Pokazałam palcem na nadgarstek, gdzie powinien znajdować się zegarek, dając mu znać, że muszę już iść.
- Mamo odprowadzę Mercy. - zawołał i ruszył w moją stronę.
- Mercy już wychodzi?! - krzyknęła jego mama.
- Tak. Muszę już iść do domu... - powiedziałam i sięgnęłam po moją kurtkę.
- No trudno... Może jeszcze kiedyś do nas przyjdziesz. - mrugnęła do mnie. - Will odprowadź Mercy.
- Przecież mówiłem, że to zrobię. - Pokręcił głową. Otworzyłam drzwi. I od razu poczułam wiejący chłod. Spojrzałam w niebo. Zapowiadało się na deszcz. Świetnie. Zarzuciłam kaptur z futerkiem na głowę i włożyłam ręce do kieszeni. Will wyszedł za mną i kiedy zamknął za sobą drzwi od razu postanowiłam zapytać:
- Bardzo jesteś wkurzony na Rose?
Spojrzał na mnie i uniósł brwi. Włożył ręce do kieszeni i uniósł w śmieszny sposób ramiona.
- No trochę mnie wkurzyła...
- I co zrobisz?
- Będę czekać... Chcę ją złamać. - poruszył w śmieszny sposób brwiami. Will otworzył bramę i ukłonił się nisko, wskazując mi drogę. Zaśmiałam się.
- Ale ty wiesz, że ona tak łatwo nie przeprasza, nie? - spytałam, kiedy byłam po drugiej stronie ogrodzenia. Will oparł się rękami o bramę:
- Wiesz, nie mam zamiaru dać jej wejść sobie na głowę...
- Nie, no ja rozumiem, ale...
- Mercy, ty się tym tak nie przejmuj. - zaśmiał się. - Lepiej się pośpiesz, bo za raz będzie padać, a z tego co wiem, to raczej tego nie lubisz...
Poczułam jak przeszedł przeze mnie dreszcz. Chciałam pójść już do domu, ale nadal patrzyłam mu w oczy. Westchnął ciężko i podrapał się po głowie.
- Słuchaj... - zaczął. - Nie mam zamiaru się z nią kłócić, ani nic z tych rzeczy, ale po prostu przesadziła. Rozumiem, żarty, trochę mi po dokucza, ale bez przesady! Jak czymś takim ma się dowartościować, to dziękuję bardzo! - wyciągnął ręce jakby czegoś odmawiał.
- Rose nie potrzebuje się dowartościować, uwierz mi. Ona raczej się ciebie uczepiła, bo po prostu cię lubi i cię testuje.
- Testuje?
- No. Ona tak wszystkich. Patrzy kto, gdzie ma granice. Robi to prawie z każdym kogo polubi. Testuje zawsze na początku znajomości, żeby później nie przekroczyć granicy, kiedy jest już w bliższych kontaktach z tą osobą. Nie wiem jaki, ale ona widzi w tym sens, więc się nie wtrącam. - Wzruszyłam ramionami. Will patrzył na mnie wielkimi oczami. Jednocześnie zmarszczył śmiesznie brwi. Nie mogłam się powstrzymać i prychnęłam śmiechem.
- Co? - spytał marszcząc jeszcze bardziej brwi.
- Nie, nic, nic. - Machnęła ręką. - Dobra ja idę. Do jutra! - Rzuciłam na dowodzenia i ruszyłam w stronę przystanku.
---------------------------------------------------------------------------------------------------
Cześć, tu znowu ja po długiej przerwie... A miało już jej nie być... Ale co ja poradzę na to, że na obozie nie miałam jak wstawić rozdziału? Choć był ładnie skończony i zapisany w Wordzie... Rozdział wyszedł średni, bo... bo... Nie no! Nie ma na to wytłumaczenia. Po prostu znowu zaczęłam pomijać opisy ;-; Ale to takie spaczenie, bo jak czytam te mangi i czytam to wymyślam same dialogi xD Ale na szczęście od jakiegoś czasu ciągle czytam książki i jak zaczęłam pisać następny rozdział to zauważyłam, że jest o WIELE więcej opisów, w porównaniu z moimi poprzednimi rozdziałami. Ale niestety, następny rozdział dodam z opóźnieniem, bo znowu wyjeżdżam *^* Wracam do domu 14, więc po 14 sierpnia pojawi się rozdział. Zauważyłam też, że mam prawie 4000 wyświetleń na blogu! Trochę czasu mnie tu nie było, a tyle odwiedzin :O Strasznie Wam dziękuję i przypominam, że możecie zaobserwować mojego bloga ^^ To nie jest takie trudne :*
- Na pewno mogę? - spytałam niepewnie. - A co jeśli będzie straszne mało? Nie będę miała później gdzie ich trzymać...
Moja mama się uśmiechnęła i oparła głowę, o ramię ojca.
- Już bardzo długo zbierasz pieniążki, na pewno będzie ich bardzo dużo...
- Rozbijaj kochanie, tylko ostrożnie. - ponaglał mój ojciec, obejmując mamę w talii. Podniosłam skarbonkę i puściłam ją. Rozbiła się na trzy większe kawałki i odrobinę malutkich. Było mi trochę szkoda mojej żabki, bo się do niej przywiązałam. W końcu zbierałam w niej oszczędności przez 3 lata... Ogarnęłam odłamki żabki i zobaczyłam sporo banknotów. Nie pamiętałam żebym aż tyle ich miała. Tata szybko podbiegł do mnie i pomógł mi liczyć.
- Sporo uzbierałaś Mercy... Naprawdę dużo. - Pogłaskał mnie po głowie.
- Wiesz na co starczy taka ilość pieniędzy? - spytała mnie mama. Pokręciłam przecząco głową.
- Na trzydniowy wyjazd do największego zoo w kraju!
Strasznie cieszyłam się na ten wyjazd. Nigdy nie wyjechałam z rodzicami na żadne wycieczki , a wtedy mieliśmy jechać aż na trzy dni! Byłam wniebowzięta... Patrząc teraz na tą sytuację, można się domyśleć, że to ojciec wrzucił mi odpowiednią sumę, do skarbonki…
Moje rozmyślenia rozwiał huk, tak jakby coś ciężkiego upadło na podłogę. Wskoczyłam jednym susem na piętro. Na podłodze leżał Will, a na nim siedziała Rose i trzymała ręce na jego twarzy.
- Chyba zapomniałeś o swoim ziemniaku! - powiedziała i zauważyłam, że wciera owy plasterek ziemniaka w jego twarz.
- Rose, ale to ja trafiłam ciebie w oko... - odezwała się Ester. Brunetka odwróciła głowę w jej stronę.
- Ale gdyby Will nie rzucił go w twoją stronę nie oberwałabym... - I znowu przejechała po twarzy chłopaka rozbitym już kartoflem. Blondyn się nie wyrywał…
- Skończyłaś już? - powiedział cicho Will. Rose przestała wcierać w jego twarz ziemniaka. Chłopak wstał zsuwając ją ze swojego brzucha.
- Przesadziłaś. Mam dość. - powiedział takim tonem, jakim jeszcze nie słyszałam żeby wyszedł z jego ust. Położył mi rękę na ramieniu, mijając mnie.
- Idę umyć twarz. - powiedział cicho i zszedł po schodach.
Wszyscy patrzyliśmy teraz na Rose.
- Okeeej...- zaczęła Ester. - Powinniśmy iść do pokoju Evelyn, bo mała się niecierpliwi. - ruszyła pierwsza. Za nią od razu poszła Theresa. Niezły unik.
- Chyba na serio przesadziłaś... - odezwałam się do Rose, kiedy wstała.
- Może, ale bez przesady, to był tylko ziemniak.
- Właśnie Rose, to był tylko ziemniak! Nie powinnaś się tak na niego wkurzać... - powiedziałam i ruszyłam do dziewczyn.
Pokój Evelyn był utrzymany w odcieniach beżu i różu. Był naprawdę spory (trochę większy od połowy salonu u cioci), a na środku rzeczywiście stała piaskownica. Zajmowała prawie całą powierzchnię pokoju. Na ścianie po lewej stronie tuż nad łóżkiem znajdowały się tablice korkowe ze zdjęciami. Evelyn ruszyła w tamtą stronę dosłownie surfując na piasku. Wskoczyła do piaskownicy i fala ją poniosła. Dosłownie! Fala zrobiona z piasku. Pozostała nasza czwórka musiała przejść tę odległość na piechotę. Na zdjęciach były różne budowle z piasku. Większość zdjęć nie była robiona tutaj. Pewnie Evelyn tworzyła już, jak mieszkali w Sul Tower. Dziewczynka starała się opowiedzieć o każdej budowli osobno. A to o statku, na którym mogła zmieścić się cała rodzina, a to o mniejszej wersji ich domku...
- Ktoś mi powie właściwe dlaczego Will musiał zniszczyć tą budowlę? - spytała Theresa, kiedy Evelyn zaczęła pokazywać jak tworzy różne rzeczy z piasku.
- Sąsiedzi... - westchnęła Ester. - Już kilka razy wzywali policję, bo jak wiecie magii nie można używać bez certyfikatu.
- Ale w zaciszu domowym można używać magii... - wtrąciłam. Siedziałyśmy na łóżku dziewczyny. Było trochę zapiaszczone.
- Wiem. - opowiedziała Ester. - Ale ci idioci z bloków obok naszego domu najwyraźniej nie wiedzą.
W progu drzwi pojawiła się Charlotte. Machała dłonią, tak jakby suszyła zdjęcie, które w niej trzymała. Koło jej nogi pojawił się Golden Retriever, z którym już miałam spotkanie bliskiego stopnia. Theresa zaklaskała i merdający ogonem pies, zaczął biec w naszą stronę. Wyciągnęłam rękę, żeby mnie powąchał. Zaczął się o nią ocierać, więc podrapałam go za uchem.
Charlotte rozpostarła ręce i zawołała:
- Evelyn! - zaczęła biec w stronę siostry, która właśnie miała nam pokazać coś specjalnego. Uściskała swoją młodszą siostrę. Wyglądało to strasznie teatralnie.
- Uwaga, za raz się zacznie... - powiedziała cicho Ester.
Przyglądałam się z uwagą dwóm siostrom.
- Mamy to nie ma Charlotte. Po co ten teatrzyk? - usłyszałam głos Evelyn. Był zupełnie inny niż wcześniej. Nie był już taki niewinny i słodki. Niestety nie widziałam jej twarzy, bo stała do nas tyłem.
- Heh?! - westchnęła głośno jej starsza siostra. Wyswobodziła ją z uścisku. - No wiesz co?! Mnie upominasz, a sama ciągle bawisz się w niewiniątko... Masz, twoje foto. - podała jej zdjęcie. Evelyn ostro je wyrwała i podeszła do nas. Ester odsunęła się na bok, żeby jej siostra mogła wskoczyć na łóżko. Najmłodsza z rodzeństwa wskoczyła na nie i zaczęła przykładać zdjęcie do różnych miejsc na tablicy korkowej.
- Nie ważne gdzie to przyczepisz i tak wszędzie będzie wyglądać tak samo. Czyli beznadziejnie. -zawołała Charlotte. Stała na środku pokoju z założonymi na piersi rękami.
- Oczywiście, że będzie tak wyglądać, bo to ty je zrobiłaś. Zdjęcie jest tak samo do niczego, jak te twoje kryształki...
Kryształki…?
- Wyjaśnisz nam to? - szepnęłam do najstarszej z sióstr.
- Ale ich relacje, czy o te kryształy ci chodzi?
- I to i to. – powiedziała Theresa.
W tle Evelyn i Charlotte miały ostrą wymianę zdań, ale my je zignorowałyśmy.
- Te dwie małe po prostu się nie znoszą. Są w zgodzie tylko przed rodzicami, chociaż oni i tak to wiedzą. Dziewczyny godzą się tylko jeżeli chodzi o dokuczanie Willowi, z resztą za chwilę zobaczycie. A jeżeli chodzi o te kryształy, to tutaj każdy się w czymś specjalizuje. Evelyn w budowaniu wielorakich budowli, Will w tym co tata, a Charlotte potrafi wytworzyć różne kryształy i kamienie szlachetne...
- A w czym dokładnie specjalizuje się wasz ojciec? - spytała Rose.
- Metal i szkło. Wiecie magia ziemi ma wiele różnych odnóg...
- Wszystko wiemy... - przerwała jej Theresa. - W szkole nam o wszystkim wytłumaczyli. Przepraszam, ale ja już dzisiaj chciałabym odpocząć od lekcji i wszystkiego co mi się z nimi kojarzy.
- Co z tego, że nie było cię na ponad połowie lekcji... - rzuciła złośliwie Rose.
- Cicho Polk! - odpowiedziała jej blondynka.
- No cóż trudno. - wzruszyła ramionami Ester. - A chciałam zabłysnąć... Bo wiecie ja studiuję...
Nie dokończyła, bo przed nosem przeleciała jej kula... błota. Leciała prosto w stronę Charlotte, ale ta tylko machnęła ręką (w podobny sposób jak to z ziemniakiem zrobiła Ester), i kula błota uderzyła w okno, które ledwo to wytrzymało.
- Ej! Spokój! Obydwie! - wrzasnęła najstarsza z sióstr. Evelyn i Charlotte fuknęły jednocześnie, ale zaprzestały kłótni.
- Ej, Evelyn… To co tym razem zrobimy Willowi, za to, że zniszczył twój zamek? – westchnęła Charlotte.
- Nic. Rose już nas wyręczyła. Wysmarowała mu twarz kartoflem. – powiedziała dumnie najmłodsza z sióstr i położyła dłoń na ramieniu brunetki.
- Naprawdę? – Charlotte pobiegła i chwyciła niebieskooką za dłonie. – Szkoda, że tego nie widziałam…
- Wiecie co dziewczyny? – zaczęła Rose. – Wolałabym, żebyście to wy coś mu zrobiły… Bo on chyba za bardzo się wściekł. Haha… - zaśmiała się sztywno.
- E tam! – machnęła ręką Evelyn i przeskoczyła przez brunetkę na ziemie. – Pozłości się i mu przejdzie. Na nas też się złości, ale mu przechodzi….
- Dzieciaki! Obiad na stole! – Usłyszeliśmy wołanie mamy Willa. Wszyscy się zebrali i zeszli na dół. Schodząc zatrzymałam się jeszcze na chwilę przy zdjęciu z zoo. Zastanawiałam się, gdzie podziałam swoje…
***
Po całymi salonie rozchodziły się zapachy domowego obiadu. Zdałam sobie sprawę, że dawno nie jadłam z ciocią Judy takiego normalnego obiadu. Zauważyłam Willa, który właśnie kładł kurczaka, na stół. Przebrał się… Miał na sobie biały T-shirt z napisem „Don’t fu*k with me”. Czyżby jakieś przesłanie dla Rose? Do tego miał jeszcze ciemne dresy, ze ściągaczem na końcu nogawek. Włosy spiął w malutki kucyk z tyłu głowy, a na nosie miał okulary z prostokątnymi szkłami. Rzucił nam tylko nic nieznaczące spojrzenie.
- Dziękuję ci, Will za pomoc. – poklepała go po ramieniu mama.
- Gdzie tata? – spytała Evelyn, wracając do swojego niewinnego, słodkiego głosiku. Will miał racje, jego młodsze siostry są odrobinkę straszne…
- Jak zawsze się spóźni… - odpowiedział Will i usiadł do stołu. Siedział tuż koło skraju stołu. Jego mama zajęła miejsce naprzeciwko niego. Koło Willa usiadła Charlotte, naprzeciwko niej Evelyn. Koło Evelyn, Usiadła Ester, a naprzeciwko jej ja. Koło mnie Rose. Na końcu stołu, naprzeciwko pustego miejsca koło Willa i jego mamy usiadła Theresa.
- No to smacznego! Will pokrój kurczaka… - powiedziałam pani Whitlock. – Pamiętaj, że dla Mercy większy kawałek.
Nagle drzwi do domu otworzyły się szeroko. W progu stał mężczyzna, koło czterdziestki. Miał ciemne kasztanowe, proste włosy zaczesane do tyłu i spięte, w krótki kucyk. Na nosie miał okulary, podobne do Willa, tylko, że w ciemniejszej oprawce. Jego brodę zdobił kilkudniowy zarost. Miał na sobie garnitur biurowy, a w dłoni trzymał teczkę. Wyglądał jak typowy urzędnik, ale z tego co opowiadał nam Will, jego ojciec tworzy biżuterie…
- W idealną porę kochanie. – od stołu wstała pani Whitlock i podeszła do swojego męża. Dostała od niego buziaka w policzek. Ukuło mnie w sercu. Przypomniałam sobie rodziców z czasów kiedy to wszystko było w porządku… Wzięłam łyk soku, który każdy miał nalany do swojej szklanki. Rodzice Willa podeszli do nas.
- To są koleżanki z grupy Willa. Po kolei: Mercy, Rose i Theresa. Jest jeszcze jeden chłopak w ich grupie, ale nie było go dziś w szkole. – wskazywała na nas po kolei dłonią. Usiadła na swoim miejscu. Pan Whitlock poluźnił krawat na szyi i też usiadł na swoim miejscu. Rose stuknęła mnie w ramie:
- Teraz wiemy, czyje geny są silniejsze.
Miała racje. Will i jego całe rodzeństwo było podobne do pani Whitlock. Każdy miał kręcone blond włosy i brązowe oczy. Wszystkie siostry Willa miały dokładnie takie same rysy twarzy rysy twarzy jak ich matka. Tylko Will z twarzy był lekko podobny do ojca.
***
Nawet nie wiem kiedy zaczęła się rozmowa. Wszystkim dobrze się rozmawiało.
- Przepraszam Will, ale no muszę… - zaczęła Theresa. Wzięła ostatni kęs swojego mięsa. - A wiedzą państwo, że pierwszego dnia szkoły Will przegrał z Mercy dwa razy. Najpierw w zbijaka, a potem w siłowaniu na rękę.
- Co? – zawołała pani Whitlock. – W siłowaniu na rękę też? – w jej głosie można było wyczuć nutkę zaskoczenia.
- Ale to nie moja wina mamo! Ona oszukiwała! – zaczął się bronić chłopak.
- Ja oszukiwałam? A niby jak? – spytałam
- No zrobiłaś to z tą magią… Nie wiem czy to ma jakąś specjalną nazwę, ale wiem, że koncentrujesz magie na przykład w ręku i jesteś wtedy silniejsza…
- Ale to nie jest oszukiwanie. Po prostu korzystam ze swoich umiejętności, to tyle. – wzruszyłam ramionami.
- Powiedzmy, że się zgadzam, ale powiedz mi jedno… Jak radzisz sobie z uczuciem dyskomfortu? Bo próbowałem zrobić to samo, ale ręka zaczęła mi cała mrowić i promieniować… Cała zesztywniała.
- Naprawdę? Ja nigdy czegoś takiego nie miałam. Może źle zebrałeś magie… - wzięłam łyk soku.
- Will, u magów ziemi koncentrowanie magii wygląda inaczej. – wtrącił się jego tata. - Wygląda to ta….
- Mhm. To prawda… - przerwała mu Evelyn. - Naturą Mercy jest ogień, a ogień ma zupełnie inne właściwości niż ziemia. Ziemia jest stała. Dlatego poczułeś, że ręka ci zesztywniała.
- Dziękuję za dokończenie mojej myśli Evelyn. Widzę, że jednak uczysz się na tych studiach… - mruknął pan Whitlock.
- A co innego miałabym robić? Nie jestem typem imprezowicza i dobrze o tym wiesz, tato. – odpowiedziała mu szybko.
- Studiujesz magologię? – spytałam zaskoczona. Mało osób niemagicznych szło na ten kierunek studiów. Magologia, to kierunek, na którym studiuje się magie. Nie chodzi tu o umiejętności magiczne, ale o wiedzę o magii. Na początku zastanawiałam się, czy jednak nie iść w przyszłości na ten kierunek, ale medycyna wygrała.
- Tak. Na początku się wahałam, bo wiecie… Nie umiem żadnych tych magicznych sztuczek jak wy… Ale jednak się zdecydowałam i nie żałuję.
Dostałam olśnienia. Od początku Evelyn mi kogoś przypominała, ale nie mogłam skojarzyć kogo. Ale teraz kiedy doznałam deja-vu, już wiedziałam do kogo jest tak strasznie podobna. „Ale zdecydowałam się i nie żałuję” – dokładnie te same słowa powiedziała siostra Davida - Alex kiedy przyszłam ją odwiedzić w jej nowym mieszkaniu. Wyprowadziła się od razu jak skończyła 18 lat. Nie mogła znieść bycia kontrolowanym przez rodziców. Jej mieszkanie nie było duże. Była to jakaś kawalerka wynajęta nad sklepem z ubraniami. Była dla mnie jak starsza siostra. Zawsze służyła radą i życiowymi „mądrościami”. Jestem ciekawa jakby zachował się David, gdyby tutaj był.
Szczerze mówiąc, odkąd zaczęłam współczuć Davidowi to coraz częściej o nim myślę. Chodzi o to pożegnanie... W sumie to z jednej strony cieszę się, że wyjeżdża, bo nie będę sobie tak psuć nerwów, ale tracę też szansę na dostanie pozwolenia na magię. Ja miałam szczęście, bo ciocia Judy była naszą sąsiadką, więc nie musiałam się daleko przeprowadzać, a z tego co wiem, to David pojechał gdzieś daleko do rodziny. Nie to, że zaczęłam go lubić! Co to, to nie! Po prostu mu współczuję.
- Mamo mogę iść już do pokoju? - Z zamyślenia wyrwała mnie Evelyn.
- Tak, ale będziecie musieli mi pomóc przy sprzątaniu. Will może siebie już odpuścić, bo pomagał mi w nakryciu stołu... - odpowiedziała pani Whitlock. Will się zaśmiał i zaczął podnosić się od stołu. - Ale natychmiast pójdzie zmienić tę bluzkę! W ogóle to kiedy ty ją kupiłeś? A z resztą nie ważne. Masz jej więcej nie zakładać! Jesteś z porządnej rodziny i nie będziesz nosił takich rzeczy! - dopowiedziała w bardzo szybkim tempie.
- Oj, daj spokój kochanie. - wtrącił się jej mąż. - Dzisiejsza młodzież wyraża swoje "ja" - nakreślił znak cudzysłowia w powietrzu. - przez to jak się ubierają.
- Ale ja nie chcę żeby mój syn wyrażał swoje "ja" poprzez noszenie takiej koszulki!
- Dobra! - przerwał im Will. - Idę zmienić tą bluzkę. - skierował się do schodów. Po drodze rzucił mi dziwne spojrzenie. Wstałam żeby pomóc przy sprzątaniu, ale pani Whitlock od razu powiedziała, że ja, Rose i Theresa mamy iść pooglądać zdjęcia jak Will był mały. Poszłam najpierw po torbę żeby wyjąć telefon. Chciałam nim porobić zdjęcia zdjęć małego Willa (wiem, że to zdanie tak śmiesznie brzmi). Wyciągam telefon z torby i widzę sms od cioci Judy:
„Gdzie jesteś?"
Spojrzałam na godzinę na wyświetlaczu. 18:32. Miałam być u cioci pół godziny temu!
- Mercy pośpiesz się! - zawołała Theresa.
- Ej, bo ja już muszę iść! - odpowiedziałam.
- Co? - Wyjrzała zza kanapy, dzięki czemu wiedziałam jej twarz. W moim polu widzenia pojawił się Will. Miał na sobie szarą bluzę z kapturem. Spojrzał na mnie pytająco. Pokazałam palcem na nadgarstek, gdzie powinien znajdować się zegarek, dając mu znać, że muszę już iść.
- Mamo odprowadzę Mercy. - zawołał i ruszył w moją stronę.
- Mercy już wychodzi?! - krzyknęła jego mama.
- Tak. Muszę już iść do domu... - powiedziałam i sięgnęłam po moją kurtkę.
- No trudno... Może jeszcze kiedyś do nas przyjdziesz. - mrugnęła do mnie. - Will odprowadź Mercy.
- Przecież mówiłem, że to zrobię. - Pokręcił głową. Otworzyłam drzwi. I od razu poczułam wiejący chłod. Spojrzałam w niebo. Zapowiadało się na deszcz. Świetnie. Zarzuciłam kaptur z futerkiem na głowę i włożyłam ręce do kieszeni. Will wyszedł za mną i kiedy zamknął za sobą drzwi od razu postanowiłam zapytać:
- Bardzo jesteś wkurzony na Rose?
Spojrzał na mnie i uniósł brwi. Włożył ręce do kieszeni i uniósł w śmieszny sposób ramiona.
- No trochę mnie wkurzyła...
- I co zrobisz?
- Będę czekać... Chcę ją złamać. - poruszył w śmieszny sposób brwiami. Will otworzył bramę i ukłonił się nisko, wskazując mi drogę. Zaśmiałam się.
- Ale ty wiesz, że ona tak łatwo nie przeprasza, nie? - spytałam, kiedy byłam po drugiej stronie ogrodzenia. Will oparł się rękami o bramę:
- Wiesz, nie mam zamiaru dać jej wejść sobie na głowę...
- Nie, no ja rozumiem, ale...
- Mercy, ty się tym tak nie przejmuj. - zaśmiał się. - Lepiej się pośpiesz, bo za raz będzie padać, a z tego co wiem, to raczej tego nie lubisz...
Poczułam jak przeszedł przeze mnie dreszcz. Chciałam pójść już do domu, ale nadal patrzyłam mu w oczy. Westchnął ciężko i podrapał się po głowie.
- Słuchaj... - zaczął. - Nie mam zamiaru się z nią kłócić, ani nic z tych rzeczy, ale po prostu przesadziła. Rozumiem, żarty, trochę mi po dokucza, ale bez przesady! Jak czymś takim ma się dowartościować, to dziękuję bardzo! - wyciągnął ręce jakby czegoś odmawiał.
- Rose nie potrzebuje się dowartościować, uwierz mi. Ona raczej się ciebie uczepiła, bo po prostu cię lubi i cię testuje.
- Testuje?
- No. Ona tak wszystkich. Patrzy kto, gdzie ma granice. Robi to prawie z każdym kogo polubi. Testuje zawsze na początku znajomości, żeby później nie przekroczyć granicy, kiedy jest już w bliższych kontaktach z tą osobą. Nie wiem jaki, ale ona widzi w tym sens, więc się nie wtrącam. - Wzruszyłam ramionami. Will patrzył na mnie wielkimi oczami. Jednocześnie zmarszczył śmiesznie brwi. Nie mogłam się powstrzymać i prychnęłam śmiechem.
- Co? - spytał marszcząc jeszcze bardziej brwi.
- Nie, nic, nic. - Machnęła ręką. - Dobra ja idę. Do jutra! - Rzuciłam na dowodzenia i ruszyłam w stronę przystanku.
---------------------------------------------------------------------------------------------------
Cześć, tu znowu ja po długiej przerwie... A miało już jej nie być... Ale co ja poradzę na to, że na obozie nie miałam jak wstawić rozdziału? Choć był ładnie skończony i zapisany w Wordzie... Rozdział wyszedł średni, bo... bo... Nie no! Nie ma na to wytłumaczenia. Po prostu znowu zaczęłam pomijać opisy ;-; Ale to takie spaczenie, bo jak czytam te mangi i czytam to wymyślam same dialogi xD Ale na szczęście od jakiegoś czasu ciągle czytam książki i jak zaczęłam pisać następny rozdział to zauważyłam, że jest o WIELE więcej opisów, w porównaniu z moimi poprzednimi rozdziałami. Ale niestety, następny rozdział dodam z opóźnieniem, bo znowu wyjeżdżam *^* Wracam do domu 14, więc po 14 sierpnia pojawi się rozdział. Zauważyłam też, że mam prawie 4000 wyświetleń na blogu! Trochę czasu mnie tu nie było, a tyle odwiedzin :O Strasznie Wam dziękuję i przypominam, że możecie zaobserwować mojego bloga ^^ To nie jest takie trudne :*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz