niedziela, 21 lutego 2016

Rozdział 25: Autokar pełen 90-latków

Will na serio naskrobał sobie u Rose. Nie zaszczyciła go nawet swoimi złośliwościami.  Na półgodzinnym postoju traktowała go jak powietrze. Na mnie też się troszkę obraziła, bo stanęłam w obronie chłopaka, mówiąc, że ta sytuacja z Marthą miała za zadanie zwrócenie na siebie uwagi. Byłam pewna, że Rose doskonale o tym wiedziała, ale czułam potrzebę obrony Willa. W barze na stacji benzynowej, gdzie mieliśmy postój, nie chciała usiąść ze mną, przy stoliku i dosiadła się do Theresy. Nie przyjęłam się tym zbytnio, bo w klasie jest wiele osób, które bardzo ucieszą się z mojego towarzystwa. Rose niestety nie jest tak popularna jak ja. Dziewczyny jej nie lubią, bo jest naprawdę ładna, pewna siebie oraz bardzo inteligentna. Można powiedzieć, że czują zagrożenie z jej strony. Chłopaki między sobą nazywali ją kiedyś często "zmarnowana piękność". Besztam ich za każdym razem, kiedy słyszę, jak określają ją w ten sposób. Mówią tak dlatego, bo Rose z wyglądu jest wyjątkowa; skóra biała jak porcelana, na jej policzkach, często pojawiające się naturalne czerwone rumieńce, duże błękitne oczy, drobny nos, kształtne usta, ładne rysy twarzy, długie czarne włosy, idealna figura (w tym duży biust), ale kiedy się odezwie cały czar znika.  Charakter Rose zakłóca całokształt. Sama tak nie uważam, ale chłopcy to chłopcy. Choć czasem zdarzają się takie wyjątki jak Will. Ja w dodatku wiem, że moja przyjaciółka robi to z premedytacją. Ta cała jej złośliwość... Odstrasza chłopaków, którzy jej nie interesują. Kiedy jednak ktoś jej się spodoba zachowuje się zupełnie inaczej. Niebieskooka miała dwóch chłopaków. Była w pierwszej klasie liceum, kiedy zaczęła chodzić z Adamem - "inteligentem". Moja przyjaciółka miała nadzieję, że wiążąc się z kimś podobnie inteligentnym jak ona, będzie mogła być sobą. Oj, jak bardzo się myliła. Faceci nie lubią, kiedy dziewczyna jest od nich w czymkolwiek lepsza. A szczególnie, kiedy wychodzi na to, że zawsze ma racje. Rose doświadczyła tego na własnej skórze. Drugi jej "podbój miłosny" chyba wszyscy znamy. Z Casanovą zaczęła chodzić w wakacje po pierwszej klasie. Tym razem przyjęła inną taktykę. Udawała słodką i uroczą, tak jak na pierwszy rzut oka oceniali ją wszyscy, którzy dopiero ją poznali. Efekt tego już poznaliśmy.

Dosiadłam się do stolika, przy którym siedziała stała grupka chłopców; Marcus, Lucas, Nathaniel i Victor. W ich towarzystwie świetnie odnalazł się Will, który również siedział z nimi. Do kompletu brakowało tylko Mike'a, ale on postanowił zająć się Louise, z którą dzięki mnie i Rose znowu się zszedł.  Jego miejsce przy stoliku zapełnił...David! Przystanęłam na chwilę, nie dowierzając własnym oczom. Czułam, że do sprawka Willa. Zrobiło mi się ciepło na serduchu, bo poczułam, że słusznie go broniłam. Przy stoliku nie było już wolnych krzeseł, więc pożyczyłam jedno, ze stolika obok. Dosiadłam się miedzy Victorem i Marcusem na skraju stołu.

- Na ciebie też Rose się obraziła? - spytał Will.

- Przejdzie jej - odpowiedziałam.

Rozmowa kręciła się głównie wokół wycieczki. Wszyscy mieliśmy złe przeczucia co do tego przez poprzednią nasz poprzedni wyjazd. Marcus wpadł na pomysł, że skoro po szkole mamy iść jeszcze na szkolenie do wojska, to może wycieczka ma mieć temat właśnie wojskowy. Will pochwycił pomysł, ale zmienił odrobinę temat.

- Słyszałem, że jak skończy się całe liceum w szkole prywatnej dla magów, to nie trzeba iść do wojska - Blondyn zerknął na Harvey'a - David, ty byłeś w prywatnej. Mówili coś o tym? - spytał.

Gołym okiem było widać, że mag lodu jest zaskoczony tym pytaniem. Podrapał się nerwowo z tyłu głowy.

- Taa, to prawda, ale musisz uczyć się przez całe sześć lat w prywatnej, żeby cię zwolnili z obowiązku.

- To nie fair - oburzył się Victor - Tylko dlatego, że kogoś nie stać na prywatną szkołe, musi iść do wojska.

- Wiesz, że wszystko kręci się wokół pieniędzy. Zawsze tak było i zawsze tak będzie - odezwałam się.

- Ej, są jeszcze jakieś inne bonusy jak skończysz prywatną szkołę? - spytał Nathaniel.

Skierowałam wzrok na bruneta. Wyczekiwałam odpowiedzi, nie dlatego, że mnie to obchodziło, ale dlatego, że nie mogłam uwierzyć, że widzę Davida, rozmawiającego z własnej, nieprzymuszonej woli.

- Po skończeniu szkoły, dostajesz od razu do ręki pozwolenie na magię.

- Serio?! - poruszałam się. Coś, o co staram się tak bardzo, w szkole prywatnej dostajesz tak naprawdę, za nic innego, jak pieniądze. David zmarszczył brwi, patrząc prosto na mnie.

- Czyli jakieś dwieście uczniów, tak po prostu dostaje zezwolenia, na koniec szkoły? - dopytałam. Chłopak pokręcił przecząco głową.

- Prywatne szkoły, mają mało uczniów, ze względu na to, że są płatne. Największa klasa u mnie miała szesnastu uczniów... A klasy były tylko trzy.

- Czemu w ogóle wróciłeś do normalnej szkoły? Wywalili cię za coś czy co? - spytał Lucas. To pytanie chodziło mi po głowie od początku, kiedy David pojawił się w naszej szkole, ale nigdy nie miałam okazji go zadać. Teraz już jej nie potrzebowałam.

David na chwilę się zaciął. Po krótkiej chwili odpowiedział;

- Rodzice otworzyli tutaj szpital prywatny.

Niby odpowiedział, ale ja już czułam, że jego tryb emo się włączył. Patrzył się przez dłuższy czas w blat stołu. Tak jak myślałam, David wstał od stolika i zaczął się kierować w stronę wyjścia. W drzwiach stał nasz wychowawca.

- Gdzie ty się wybierasz? - podniosłam lekko głos poirytowana, wstając od stołu. On znowu próbował uciec, jak zawsze. Daisy patrzył, a ja nie mogłam pokazać, że sobie nie radzę z tymi humorkami Davida. Ma wahania nastrojów jak kobieta w ciąży. Raz rozmawia normalnie, zachowuje się jak człowiek, a potem nagle zachowuje się, jak dzikus. Jakby był wychowywany poza jakimkolwiek kontaktem z ludźmi.

Chłopak spojrzał na mnie zdziwiony, marszcząc brwi

- Do autokaru...? Głucha jesteś, czy co? Stokrotka kazał już się wszystkim zbierać - Wskazał na nauczyciela kciukiem - W ogóle, co ty jesteś moja matka, żebym ci mówił gdzie idę?

Opadłam na krzesło. Chyba wyszłam na idiotkę. Za bardzo się skupiłam na jego osobie, spodziewając się tego trybu emo, że nawet nie usłyszałam Stokrotki. Wszyscy z naszego stolika dziwnie się na mnie patrzyli. Zgarnęłam wszystkie moje włosy do przodu i uderzyłam głową o blat. Słyszałam szuranie krzeseł o podłogę, co oznaczało, że wszyscy zaczęli się zbierać. Po chwili poczułam czyjąś rękę na ramieniu.

- Idziemy złośnico - powiedział Will.

- Jak on mnie irytuje - westchnęłam ciężko.

- Ale wydaje się całkiem normalny. Może na początku miał problem z kontaktem z ludźmi, ale teraz już nie potrzebuje twojej pomocy...

Nagle mnie oświeciło. Gdybym była bohaterką jakiejś starej kreskówki, to nad moją głową pojawiła by się żółta żarówka. Zerwałam się z krzesła.

- To jest to - Położyłam dłoń na ramionach blondyna. - To jest to! Will jesteś genialny!

- To wiem. Ale o co chodzi? - spytał, kiwając razem ze mną głową.

- Dzięki Will - powiedziałam i przytuliłam go mocno. Podbiegłam do wieszaka przy wyjściu i zaczęłam zakładać wszystkie warstwy mojego wierzchniego ubrania, które chroniło mnie przed tymi lodowatymi pięcioma stopniami na dworze.

Widziałam już, co David próbuje zrobić. Chce na siłę pokazać, że już świetnie dogaduje się ze wszystkimi, żebym już mu odpuściła. Nie ze mną te numery! I tak nie przestanę mu pomagać, dopóki naprawdę nie wyprowadzi mnie z równowagi albo do czasu, kiedy Stokrotka powie mi, że już nie muszę.

***

Jak obiecywał Stokrotka, dokładnie godzinę przed przyjazdem na miejsce aktywował runy. Mogłoby się zdawać, że autokar był wypełniony staruszkami po 90, a nie młodzieżą po 16-17 lat. Każdemu coś się działo. Jeden był cały odrętwiały, drugi cały się trząsł. Rose miała straszną migrenę i odgrodziła się od wszelkiego hałasu i światła swoją bluzą. Ja za to miałam ogromną gorączkę. Dam głowęm że miałam 40 stopni gorączki jak nie więcej. Oczywiście dla normalnej osoby, taka gorączka mogłaby być niebezpieczna, ale przez to, że moją naturą magiczną jest ogień, temperatura mojego ciała zawsze jest wyższa o dwa stopnie, niż u innych ludzi. Czułam jakbym miała się ugotować. Pozbyłam się wszystkich dodatkowych warstw moich ciuchów i zostałam tylko w podkoszulku i legginsach, które miałam pod jeansami. Nie pomogło. Jak nie cierpię zimna i najchętniej w zimę, nie wystawiłabym nosa na zewnątrz, tak wtedy byłam gotowa zedrzeć z siebie wszystkie ubrania i wyskoczyć na dwór, gdzie było tylko kilka stopni na plusie. Marcus zachował się podobnie. Też pozbył się wszystkich niepotrzebnych warstw, które tak jak mnie, chroniły go wcześniej przed zimnem na dworze. Nasze ciuchy oddaliśmy...Davidowi. Chłopak cały się trząsł, nawet zrobił się lekko siny. Siedział cały opatulony na fotelu przy oknie. Brał od wszystkich kurtki, bluzy, które nie były potrzebne i cały się nimi okrywał. Mag lodu, którego zimno nigdy nie ruszało, cały miał drgawki właśnie od zimna, a magowie ognia, którzy znoszą upały jak nikt inny, nagle chcieli się jak najszybciej ochłodzić. Ciekawe zjawisko, nie powiem, że nie. Theresa za to cała się na elektryzowała. Kiedy się jej niechcący dotknęło, kopał cię lekki prąd. Jej włosy lekko się unosiły i kierowały w stronę plastikowego zakończenia okien. Kiedy jedna połowa autokaru cierpiała na bóle mięśni, gorączkę, wyziębienie czy tym podobne, druga połowa poczuła się bardzo znużona i poszła spać. Jednym z tej grupy był Will. Cóż, przynajmniej lekko to zniósł. Na szczęście im dłużej przebywaliśmy w tej "antymagicznej atmosferze", tym czuliśmy się lepiej. Niektórzy odzyskali siły już po półgodzinie. Niestety moje nieprzyjemności utrzymywały się dosyć długo.

***

Czułam się beznadziejnie. Tak jakbym miała za chwilę zemdleć. Nie miałam na nic siły, ale jakoś wygramoliłam się z autokaru. Było i tak już o wiele lepiej niż na początku, kiedy Stokrotka aktywował runy. Rose też narzekała jeszcze trochę na głowę.
Stałam przy bagażach, patrząc na moją torbę z rzeczami. Żałowałam, że nie miałam walizki na kółkach. Zza autokaru wyskoczył Will. Rześki i radosny. Wziął głęboki wdech.

- Ah te świeże, wiejskie powietrze - westchnął.

- A ty już doszedłeś do siebie? - spytałam zdziwiona.

- Tak. W Sul Tower robili nam coś podobnego. Daj, wezmę twoją torbę, bo raczej jej nie doniesiesz - powiedział, schylając się po mój bagaż.

- Nie trzeba! - szybko krzyknęłam - Dam sobie radę sama!

- Jesteś pewna? Nie wyglądasz najlepiej...

- Dam radę! - złapałam za ucho torby. Nie lubię się wysługiwać innymi. Kiedy się nachyliłam, pojawiły mi się mroczki przed oczami. Za szybko się schyliłam pewnie. Nie podniosłam torby. Potrząsnęłam głową, żeby pozbyć się gwiazdek sprzed oczu. Nagle nie wiadomo skąd pojawił się Marcus.

- Will, ty lepiej idź pomóż Rose, bo ona też jest nieswoja. W dodatku może to odkupi te twoje przewinienia – powiedział do blondyna - Ja wezmę rzeczy Mercy.

- Naprawdę nie trzeba! - poderwałam się, żeby udowodnić, że mam siłę, żeby unieść moją torbę. Może i bym ją uniosła, gdybym to zrobiła powoli. Niestety tak nie zrobiłam. Znowu pojawiły się mroczki. Puściłam torbę i poczułam jak lecę do tyłu. Ziemio, już do ciebie lecę!

Nagle uderzyłam w coś plecami. Uniosłam oczy do góry i zobaczyłam twarz Davida. Kolejny wyrósł z ziemi? Tylko to zdążyłam pomyśleć, bo czas nagle zwolnił. Wszytko wyglądało jak w sloł monszyn.

- Uważaj trochę! - warknął, ale kiedy zauważył, że odpływam, złapał mnie szybko za ramię i obrócił się, pewniej mnie chwytając. Widziałam jak przez jakąś brudną szybę. Czułam, że powoli osuwam się w dół. Widziałam zamazaną twarz bruneta. Potem ktoś mi zaczął machać przed oczami i mnie wołać. To był chyba Marcus. Potem w moim zamazanym polu widzenia pojawił się również Will i zaczął mnie klepać w policzki. Nie za mocno, ale wystarczająco, żebym zaczęła wracać do trzeźwości.

Kiedy już wiedziałam, mniej więcej co się wokół mnie dzieje, dopiero odczułam, że leżę na ziemi. Funkcje poduszki pełniły nogi Davida. Przyszedł Stokrotka z pełnym zestawem - ciśnieniomierzem i latareczką, którą świeci się w oczy, żeby sprawdzić czy źrenice poprawnie reagują. Kiedy zaczął mierzyć mi ciśnienie, odgonił całe zbiegowisko. Tak naprawdę nie zauważyłam tej gromadki, dopóki pan Daisy ich nie odgonił.

Po sprawdzeniu, tego co miał sprawdzić, odezwał się David z uśmiechem;

- Następnym razem ostrzegaj, że lecisz do tyłu. Może zdążyłbym się odsunąć.

Spojrzałam na niego zabójczym wzrokiem.

- Może i teraz leżę na twoich kolanach, bo przed chwilą prawie zemdlałam, ale to nie znaczy, że nie mogę cię uderzyć w tę twoją buźkę.

- Widzi pan? - chłopak zwrócił się do naszego wychowawcy - Nie dość, że już mi grozi, to jeszcze potrafi sklecić sensowne zdanie. Chyba wszystko z nią w porządku.

- Chyba masz rację - potwierdził Stokrotka - Pomóż Mercy wstać i przyjdźcie razem do głównego budynku.

Daisy wstał, zabrał swoje rzeczy i znikł za autokarem.

- Gotowa, żeby usiąść? - spytał David.

- Chcę jak najszybciej wstać z tej zimnej ziemi - odpowiedziałam. Brunet wysunął mi pod pachy swoje ręce i zaczął mnie powoli unosić. Pff! Jakbym sama nie potrafiła usiąść.

- Nie kręci ci się w głowie? - spytał.

- Nie. Mogę już wstać? - niecierpliwiłam się.

- Tak, czekaj. Podam ci rękę.

- Mogę sama.

Chłopak wstał, ale ja wolałam wstać sama. Nie lubię jak ktoś skacze tak wokół mnie. Jeszcze gorsze uczucie jest wtedy, kiedy robi to ktoś, kogo nie lubię. Nie wiem wtedy jakie mają intencje. Już się podnosiłam, ale straciłam równowagę. Nie wiem, czy David to przewidział, czy też za wolno się ruszał, ale przed spotkaniem z ziemią uchroniły mnie jego nogi.

- A mówiłem, że ci pomogę?

Kiedy tylko usłyszałam jego ton głosu wyrażający "A nie mówiłem?" od razu się we mnie zagotowało. Odepchnęłam się od jego piszczeli i stanęłam na równe nogi.

- A mówiłam, że mogę sama?

Otrzepałam moją kurtkę i zaczęłam się oglądać na około, szukając mojego bagażu. Jedyne co widziałam to torba Davida.

- Gdzie moje rzeczy? – spytałam szybko.

- Ktoś wziął ze sobą… Chyba Marcus.

Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam szybkim krokiem do budynku, zostawiając bruneta w tyle.

- Tak w ogóle to nie ma za co! - krzyknął za moimi plecami.


Może i powinnam podziękować za pomoc, ale byłam zbyt zdenerwowana tą sytuacją. Nie cierpię, kiedy ktoś traktuje mnie jak jajko, które może się zbić. Prawie zemdlałam i wielkie halo! Przebiegł Stokrotka i zaczął mnie badać jakbym umierała. No kurde! Tylko zemdlałam i to na sekundę dosłownie. Potem jeszcze David się przyczepił, choć właściwie to ja go unieruchomiłam, bo na niego upadłam, ale to tylko szczegół... Gdybym była na jego miejscu to…. No dobra. Zachowałabym się dokładnie tak samo. Chyba jednak Theresa miała racje i jestem hipokrytką.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Coś ostatnio jestem dosyć regularna, jeżeli chodzi o wstawianie postów o.O Aż sama w to nie wierzę xD Nie wiem, czy uda mi się na następny weekend napisać rozdział, więc pewnie moją systematyczność zaburzę :P Po wycieczce zacznę już szybciej główną akcje, która ma być w tej części. Tak ,,Historia Mercy" jest podzielona na cztery części, a każda część kręci się w okół jednego głównego wydarzenia ^^ Część pierwsza jest najbardziej obszerna, bo muszę w niej zapoznać Was z bohaterami :v Chciałabym Wam strasznie podziękować za ponad 7750 wyświetleń! Strasznie Wam dziękuję <3 Wiem, że wiele z Was czyta mojego bloga, ale go nie obserwuje, dlatego przypominam, że jest taka opcja, którą Wam polecam, bo nie przegapicie wtedy żadnego mojego posta. Wystarczy jedno kliknięcie, a bardzo mnie ono uszczęśliwi ^^
No, ton chyba tyle miałam do powiedzenia... Trzymajcie się i do następnego posta!

niedziela, 14 lutego 2016

Speciał Walentynkowy

Razem z Kasią (klik) postanowiłyśmy jakiś czas temu, że napiszemy razem One – shota. Akurat dziś wypadają walentynki, a że one-shot ten jest romansem, to wstawiamy go dziś ^^ Ten rozdział dodatkowy nie ma nic wspólnego z naszymi głównymi opowiadaniami, które są u nas na blogach. Same wymyślałyśmy postacie. Ja – główną bohaterkę, Carol, a Kasia – głównego bohatera, Lucasa. Sama treść rozdziału jest inna u mnie, jak i u Kasi, a to dlatego, że założyłyśmy, że wspólnie wymyślimy postacie, ale pisać będziemy same, żeby nie ograniczać siebie nawzajem ^^ Dlatego zapraszam na bloga Kasi, przeczytać  jej wersje ---> klik Skoro jesteśmy już na temacie Kasi, to jest ona moją stałą korektorką i dzięki niej moje rozdziały wyglądają już lepiej, niż na początku <3
Wypiszę Wam tu cechy (charakteru, jak i wyglądu), którymi kierowałyśmy się pisząc ten rozdział.

Carol:
- towarzyska
- miła
- dobrze wychowana
- pewna siebie
- nigdy nie powiedziała złego słowa o nikim
- wyrozumiała
- ma takt księżniczki (zazwyczaj)
- drobna blondynka, o zielonych oczach
- ma starszego brata i młodszą siostrę

Lucas:
- zabawny
- aspołeczny
- mól książkowy
- nerd
- uwielbia sci-fi
- geniusz z fizyki
- robi się pewny siebie przy Carol
- wysoki brunet, o miodowych oczach
Mam nadzieję, że będzie się Wam miło czytało ^^

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
- Słyszałem plotkę… że umówiłeś się z naszą przewodniczącą. Gratulacje, stary – powiedział Michael, jego najlepszy przyjaciel, klepiąc go w łopatkę. Lucas mimowolnie zerknął na blondynkę, która wypisywała na tablicy punkty dotyczące imprezy Hallowenowej. Jej długie blond włosy spływały falami po ramionach. Miała na sobie szary sweter, spod którego wystawał kołnierzyk białej koszuli i czarną spódnicę, kończącą się nad kolanami. Zastanawiał się, gdzie ją zabierze. Rozmyślenia przerwało mu bliskie spotkanie jego twarzy z blatem ławki. Siedzący przed nim Michael podciął mu rękę, na której brunet opierał głowę.
- Rany stary, ale cię wzięło – powiedział jego przyjaciel wyciągając się na krześle. – Naprawdę ją zaprosiłeś?
- Naprawdę. Dlaczego w ogóle uważasz, że nie zrobiłbym tego? – spytał Lucas, pocierając swoją obolałą brodę.
- Bo jesteś raczej aspołeczny i gadasz głownie tylko ze mną – blondyn wzruszył ramionami, jakby to było oczywiste.
- Dzięki, że we mnie wierzysz, przyjacielu – powiedział urażony Lucas.
- Oj, Lucuś, nie gniewaj się na mnie! – Michael zrobił dziubek i zaczął zbliżać twarz do bruneta. Chłopak położył dłoń na jego czole i go odepchnął.
- Lucas! – zawołała go przewodnicząca, stojąca przy tablicy – Chodź, potrzebuje żebyś mi w czymś pomógł.
Lucas od razu się uśmiechnął. Uwielbiał, kiedy wypowiadała jego imię. Miała taki melodyjny głos. Michael poruszył znacząco brwiami i odprowadził przyjaciela wzrokiem. Szatyn podszedł do Carol i zapomniawszy, że ma czarną bluzę, oparł się o tablicę. Blondynka odwróciła się do niego i zawinęła swój niesforny kosmyk za ucho. Zagapił się na nią.
- Jak myślisz, wystarczy tyle co do tej imprezy? – spytała, patrząc na niego. Lucas otrząsnął się i zerknął na tablice.
- Tak. Odwaliłaś świetną robotę – potwierdził pewny swego, kiwając głową. Tak naprawdę nie przeczytał nawet jednego słowa. Był zbyt rozproszony jej obecnością. Była taka drobniutka. Lucas był wyższy od niej o ponad 15 centymetrów, więc chłopak czuł się przy niej tym bardziej jak wielkolud.
- Dziękuję – powiedziała, uśmiechając się – Mam pytanie… Twoja mama będzie mogła się zając cateringiem?
- Jasne – odpowiedział bez namysłu, ale wiedział, że jego matka się zgodzi. Schował rękę do kieszeni, udając wyluzowanego.
- Super! – klasnęła w dłonie i odwróciła się do tablicy, zapisując szybko jego imię i nazwisko przy jednym punkcie. Chłopak chciał już wrócić do ławki, bo poczuł się już niepotrzebny, ale blondynka go zatrzymała pytaniem:
-  To gdzie jutro idziemy?
Zaskoczyła go tym. Miał nadzieje, że sam do niej napisze jak wróci do domu i coś ogarnie, a tu klops. Że też musiała zadać to pytanie tak wcześnie. Lucas starał się zachować spokój, ale w środku panikował. Rozglądał się po sali szukając jakiegoś pomysłu, ale nic, kompletnie nic nie wpadło mu do głowy. Zerknął na Carol, która nie odwróciła twarzy od tablicy. Kątem oka zauważył rumieniec na jej twarzy. To go, o dziwo, uspokoiło i szybko znalazł odpowiedź.
- Niespodzianka. Dam ci znać dziś wieczorem, gdzie się spotykamy.
Brawo Lucas! Zachowałeś spokój! – pochwalił siebie w myślach i wrócił do swojej ławki. Jego duma nie trwała długo, bo zauważył, że ma prawie całe plecy białe od kredy. Zerknął na blondynkę, która się lekko uśmiechała i pomyślał, że się zbłaźnił. Jego pewność siebie momentalnie zniknęła.
Carol zawsze była odważna i bezpośrednia, ale kiedy Lucas zaprosił ją na randkę zabrakło jej języka w gębie. Musiała szybko się opanować, żeby nie wyjść na idiotkę. Chodziła na randki zazwyczaj z grzeczności, bo chłopcy często ją zapraszali, ale tym razem było inaczej. Lucasa akurat lubiła. Nie wiedziała, czy to w sposób tylko przyjacielski, czy romantyczny, więc randka była idealnym sposobem, żeby się tego dowiedzieć. Niestety, od początku nie wszystko szło po jej myśli. Chłopak nie powiedział, co będą robić, więc kiedy szykowała ubranie na randkę, miała nie lada problem. Zazwyczaj jej adoratorzy od razu mieli wszystko zaplanowane, a tu klops.
- Niespodzianka, co… - mruknęła pod nosem, patrząc na wszystkie ubrania, które leżały na jej łóżku. Nie wiedziała co założyć, a poradzić mamy się nie mogła, ojca tym bardziej, bo byłaby od razu wypytywana. Młodsza siostra to już w ogóle, bo od razu wypaplała by wszystko ojcu. Nie żeby ją trzymał pod kloszem. Po prostu zacząłby wypytywać o wszystko. A jak dowie się w ostatniej chwili, to da jej spokój.
 Blondynka złapała się za włosy, jakby chciała je wyrwać i opadła na kolana. Zamierzała wyglądać idealnie, ale to było niemożliwe. Nie mogła się dostosować do miejsca, bo nie widziała gdzie idą. Gdyby szli do kina, to pokusiłaby się o krótszą sukienkę, a jak na spacer to założyłaby coś cieplejszego. Zastanawiała się, czy Lucas też się tak denerwuje. Nie, to niemożliwe. Przecież jest facetem, a oni się tak tym nie przejmują  – pomyślała. W końcu sam ją zapytał. Nawet nie miała pojęcia jak bardzo się myliła.
Kilka ulic dalej Lucas sprawdzał po raz setny wszystko: pogodę, rozkład wszystkich autobusów, jakby coś poszło nie tak, godzinę seansu w kinie, rezerwacje na stolik. Panikował strasznie, ale o dziwo wszystko szło pomyślnie. Wysłał jej obiecanego SMSa z miejscem spotkania. Miała być pochmurna pogoda, ale nie deszczowa, więc postanowił, że spotkają się najpierw na starówce, w centrum miasta, skąd dojdą do kina. Nie było to kino  z popularnych sieciówek, które są wszędzie. Carol potwierdziła, że będzie o trzynastej na miejscu, więc Lucas mógł spokojnie zasnąć. Tymczasem blondynka jeszcze nie spała. Czekała, aż wszyscy zasną, żeby mogła zakraść się do łazienki po żelazko i deskę do prasowania. Przez to, że przymierzała tyle ubrań, jej strój, który wreszcie wybrała, był cały pognieciony. Dopiero po drugiej poszła spać.
Kiedy u Lucasa wszystko szło jak po maśle, to u Carol nic nie trzymało się planu. Lucas budzi się wypoczęty – ona ma wory pod oczami. Chłopak zakłada przygotowane wcześniej ubranie – młodsza siostra Carol oblewa ją niechcący sokiem pomidorowym. Na szczęście jej rodzice wyjechali z samego rana w sprawach biznesowych, więc miała odrobinę luzu. Przygotowała sobie nowe ubranie, zrobiła makijaż, włosy. Była praktycznie gotowa, ale przy wyjściu zastała starszego brata. Był gorszy od ojca, jeżeli chodzi o nadopiekuńczość. W jej stronę padła seria pytań; a gdzie, a z kim, a po co, a dlaczego itd. Zawsze odpowiadała wymijająco.
- Wypuścisz mnie już czy nie? – spytała poirytowana.
- Jak powiesz, jak nazywa się ten koleś, z którym wychodzisz.
- Dobra! – wywróciła oczami. – To Lucas Jursley…
- Jursley?! Taki z ciemnymi włosami, mniej więcej taki jak ja, jeżeli chodzi o wysokość? – przerwał jej. Zaskoczona dziewczyna pokiwała twierdząco głową. Jej starszy brat się uśmiechnął i powiedział;
- Nie mam więcej pytań, możesz iść.
- C-co? Znasz go?!
Chłopak pokiwał twierdząco głową;
- Taaa. Poznaliśmy się na zlocie fanów sci-fi. Słyszałem, że chodzi z tobą do klasy. Nigdy nie wpadłbym na to, że umówisz się z takim nerdem, jak on…
- Ty też jesteś nerdem, kochany braciszku – powiedziała z udawaną słodkością w głosie.
- Dobra młoda, wypad, bo się jeszcze rozmyślę!
Lekko zszokowana dziewczyna założyła na siebie kremowy płaszcz, wzięła prowizorycznie parasolkę i wyszła. W nocy padało, więc na chodniku jak i ulicy było mnóstwo kałuż. Pech jej nie zostawił. Dosłownie pięć minut drogi od domu i stało się TO! Wielka rozpędzona ciężarówa przejechała tuż obok niej, zalewając brudną wodą z kałuży całą dziewczynę, od czubka głowy, po jej nowe jesienne buty na koturnach. Blondynka stała przez chwilę w miejscu, nie dowierzając co się właśnie stało. Pierwsze co zrobiła, to wyjęła telefon, który na szczęście był w torebce, więc został ochroniony przed tą wielką, brudną falą tsunami. Wybrała numer do Lucasa.
- Halo? – usłyszała jego głos w słuchawce.
- Hej Lucas, powiedz mi jesteś już może na miejscu? – spytała, modląc się, że odpowie „nie”.
- Tak, a coś się stało?
Cholera.
- Wystąpiły małe komplikacje…. Ale będę! Spóźnię się, więc usiądź sobie gdzieś… Na przykład w jakimś barze… Na starówce jest ich pełno!
Po jego stronie, przez chwilę nie było nic słychać.
- Jak chcesz, to możemy to przełożyć…
W jego głosie słychać było zawód. Aż ukuło Carol w serce. Wyobraziła go sobie, jak wraca sam, z miną zbitego psa. O nie! Nie pozwolę na to! – pomyślała.
- Nie! Odrobinę się spóźnię, ale to nic. Dam ci znać, kiedy będę już wychodzić z domu.
- Ale wszystko w porządku? – spytał z troską w głosie.
- Tak, nic się nie stało. Opowiem ci, jak już się spotkamy – powiedziała szybko i się rozłączyła. Zaczęła biec z powrotem do domu.
***

Wpadła jak torpeda, zatrzaskując za sobą drzwi. Zdjęła przemoczony płaszcz i buty, tuż przy wejściu i pobiegła prosto na górę do łazienki. Wyglądała jak upiór. Rozmazany makijaż, włosy, całe poklejone i brudne, ubranie też całe szarobrązowe. Jakby wybrała się popływać w bagnie. Dodatkowo ten nieprzyjemny zapach…
Usłyszała pukanie do drzwi.
- Co się stało? – spytał jej brat.
- Prosta matematyka. Rozpędzona ciężarówka plus kałuże na drodze plus ja, idąca sobie chodnikiem. Jaki jest wynik, Chris?
- To nici z wyjścia, co?
- Nie. Idę, tylko muszę się ogarnąć. Idź lepiej przynieś mi moje ciuchy z pokoju. Leżą złożone na biurku.
Kiedy młodsza siostra zalała jej sukienkę sokiem pomidorowym, Carol przymierzała jeszcze dwa stroje. Ten, który miała na sobie, czyli granatowa spódnica, kończąca się tuż nad kolanami i jasnoniebieska luźna koszulka, wydawał jej się bardziej odpowiedni, ale cóż… ciężarówka uważała inaczej. W jej pokoju została letnia sukienka, która też się nadawała, gdyby nie fakt, że jest jesień. Blondynka jednak miała już plan. Założyłaby do niej dłuższe kozaczki i skórzaną, brązową kurtkę i było by jej w miarę ciepło. Czekała, aż starszy brat przyniesie jej ubranie, a następnie przystąpiła do działania.
Szybki prysznic, który nie był tak do końca szybki, bo ciężko było pozbyć się tego brudu z włosów – zrobione.
Założenie sukienki – zrobione.
Szybki, delikatny makijaż, który pasuje do letniej sukienki – zrobione.
Upięcie włosów – zrobione.
Wysłanie SMSa do Lucasa, że już wychodzi – zrobione.
Trafienie do autobusu bez szwanku, który zawiezie ją prosto na miejsce spotkania – zrobione.
Wszystko szło dobrze… Gdyby nie oberwanie chmury! Na szczęście Carol miała parasolkę, na nieszczęście Lucas jej nie miał! Biedy chłopak, napisał do blondynki, że czeka na nią w kinie. Niestety, film na który zarezerwował bilety, zaczął się już dobre pół godziny temu. Bawił się telefonem na jednej z puf przed salą kinową cały zestresowany, że wszystko idzie nie tak, kiedy ktoś zaskoczył go od tyłu. Odwrócił się, a tam pojawił się obiekt jego wyczekiwania. Drobna blondynka, w krótkiej, brązowej skórzanej kurtce, sukience w słoneczniki i kozaczkach po kostki, złożyła nagle ręce, jakby chciała się modlić i ukłoniła się przed chłopakiem.
- Przepraszam strasznie, od rana jakieś problemy. Bo widzisz najpierw siostra, potem ciężarówka – strzelała, jak z karabinu, ale chłopak jej przerwał;
- Jaka ciężarówka?! – spytał poruszony. Carol się wyprostowała i spojrzała na niego sowimi zielonymi oczyma.
- Jaka ciężarówka…? – powtórzyła pytanie.
- Tak, jaka ciężarówka? Co się stało? – powtórzył zdezorientowany. Słowo ciężarówka kojarzy się z wieloma słowami, ale najbardziej z wypadkiem. Blondynka była tak zdenerwowana, że kiedy zaczęła przepraszać Lucasa, zapomniała, że miała już wymówkę, która nie mówiła nic o ciężarówce. Nie chciała mu o tym mówić, bo  to było po prostu zawstydzające. Zaczęła się rumienić na samą myśl o tym. Ci wszyscy ludzie, którzy później odwracali się za nią kiedy biegła do domu. To było okropne.
- Powiedziałam ciężarówka? Ha ha ha… Miałam na myśli…
Zaczęła rozglądać się po pomieszczeniu. Nic nie znalazła, nic nie przyszło jej na myśl. Lucas wbijał w nią wzrok, swoimi miodowymi oczami, przez co jej nogi zrobiły się jak z waty. Nie umiała kłamać, za cholerę. Nie wiedziała kompletnie co ma zrobić. Szatyn wyczekiwał odpowiedzi, a ona stała tam jak kołek. Co się podziało z jej pewnością siebie? Kiedy Carol czuła jej brak, Lucas natomiast, był cały przepełniony pewnością siebie, jak nigdy. Dziewczyna nie wytrzymała presji i wreszcie powiedziała prawdę.
- No bo, już szłam sobie na przystanek i ni stąd ni zowąd, nagle pojawia się rozpędzona do niemożliwej prędkości i przejeżdża koło mnie. No i stałam na tym chodniku cała w brudna i mokra, nie wiedząc czy płakać, czy się śmiać i potem zadzwoniłam szybko do ciebie, bo nie chciałam, żebyśmy odwołali randkę, ale miałam nadzieje, że jednak nie jesteś na miejscu, bo nie chciałam żebyś czekał, ale byłeś i poprosiłam cię żebyś poczekał, ale byłam strasznie zła na siebie, bo…
- Wystarczy – przerwał jej, kładąc dłonie na jej ramionach. Dopiero wtedy zauważyła, jak bardzo się trzęsie.
- Weź głęboki oddech i się uspokój. Nie rozumiem czemu jesteś tak zdenerwowana. Takie rzeczy się dzieją. Zgadnij kto był u wuja na wsi i skończył cały w błocie z nawozem? – starał się ją uspokoić. Nie był dobry w uspokajaniu ludzi, dlatego zrobił to w czym był najlepszy – zaczął żartować z samego siebie. Złapał ją za dłoń i pociągnął za sobą, kierując się do plakatu z dzisiejszym rozkładem filmów. W normalnych okolicznościach nie odważyłby się nawet tknąć jakiejkolwiek dziewczyny, a tym bardziej Carol, która podobała mu się od dawna, ale poczuł, że musi coś zrobić. Uśmiechnął się pod nosem i poczuł kolejny przypływ pewności siebie, kiedy zauważył, że ludzie czasem na nich zerkają. Tak, ta cudowna istota, jest z nikim innym, jak ze mną! – powiedział w duchu, cały czas się uśmiechając.
- Nie wiem – powiedziała po chwili, zdezorientowana.
- Ja! – odwrócił się do niej i wskazał na siebie kciukiem – Musiałem spać na sianie w stodole, przez dwie noce, bo smród był nie do zniesienia! Wysłali mnie tam z kocem, mówiąc: „Będziesz tam spać, dopóki nie przestaniesz śmierdzieć jak placki Milki” – próbował naśladować czyjś głos, co wyszło mu dosyć dziwnie. Carol się zaśmiała. Udało mu się! Gdyby mógł, to zacząłby skakać z radości, ale wolał tego nie robić. Za dużo ludzi…
Poczuł, że dziewczyna już się rozluźniła, więc spytał ją, na jaki chce iść film. Blondynka spojrzała na plakat i nie mogła doczytać literek. Cholera! Z całego pośpiechu zapomniała założyć soczewek. Nachyliła się bliżej rozkładu, żeby lepiej widzieć i dopiero wtedy poczuła, że chłopak trzyma ją za rękę. Poczuła jak się rumieni. To nie było do niej podobne. Nie myślała jednak o tym długo, bo musiała się skupić, żeby przeczytać małe literki. Nagle ją olśniło. Przecież Lucas lubi Science Fiction. Zaczęła szukać filmów ze znaczkiem rakiety. Znalazła! Wyprostowała się i wskazała na punkt na liście;
- Chodźmy na ten! – powiedziała z uśmiechem.
- Jesteś pewna? Nie wiedziałem, że lubisz tego typu filmy…
- Z bratem kilka takich obejrzałam. Są ciekawsze, niż te wszystkie dramy, nie dramy – odpowiedziała szczerze.
Jest idealna – pomyślał Lucas i ruszył do kasy zakupić bilety.
***
Do seansu zostało ponad półgodziny, które ta dwójka spędziła na pufach rozmawiając o wszystkim i o niczym. Carol kilka razy złapała się na wpatrywaniu się w twarz Lucasa. Nie wiedziałam, że jest taki przystojny – myślała za każdym razem, kiedy wyłączała się na jego twarzy. Mówił coś, a ona potrafiła tylko śmiać się i potakiwać.
- Zanudzam? – spytał nagle, co wybiło ją z rytmu.
- Nie – od razu zaprzeczyła.
- To w takim razie co przed chwilą powiedziałem?
Nie wiedziała. Znowu poczuła się zakłopotana i zaczęła się rumienić. No, ale co miała powiedzieć? Przepraszam, ale byłam zbyt pochłonięta gapieniem się na twoją przystojną twarz? No chyba nie.
***
Carol nie spodziewała się, że film będzie podobać jej się tak bardzo. Pomińmy fakt, że nie do końca rozumiała niektóre rzeczy. Na szczęście Lucas wszystko jej tłumaczył. Wychodzili właśnie z sali, rozmawiając o głównych bohaterach. Blondynka wybiegła przed chłopaka, uniosła plastikowy kubek z colą i zaczęła mówić kwestię głównej żeńskiej postaci. Już myślała, że pech jej odpuścił. Niechcący zacisnęła dłoń, w której miała kubek. Fontanna słodkiego napoju spłynęła prosto na jej głowę. Włosy, cała twarz i ramiona – wszystko było w coli! Spojrzała na Lucasa, który wytrzeszczył oczy. Kilka osób się zatrzymało i zaczęli wlepiać swoje ślepia w blondynkę. Zaczęła się trząść i poczuła jak zbiera się jej na łzy.
- Car… - zaczął Lucas, ale nie dokończył, bo dziewczyna zaczęła biec w stronę wyjścia. Przepychała się miedzy ludźmi, a po jej policzkach zaczęły spływać łzy. Co za wstyd, co za wstyd, co za wstyd! – powtarzała bez przerwy w myślach. Wybiegła na zewnątrz, gdzie nadal padał deszcz. Nie lało już tak bardzo, ale z nieba nadal spadały krople wody.
- Carol, gdzie ty lecisz?! – usłyszała za plecami znajomy głos. Tylko nie on – pomyślała i zaczęła biec szybciej. Nie wiedziała dokąd biegnie, ale byle najdalej od Lucasa. Tak się jeszcze nie zbłaźniła przed nikim. Jeszcze będzie go codziennie widywać w szkole. No porażka jakaś.
Niestety, nie pomyślała, że chłopak będzie od niej szybszy. Złapał ją za ramię i pociągnął do tyłu. Zatrzymała się, ale wzrok wbijała w bruk. Nie podniosła głowy.
- Czemu uciekłaś? – spytał.
- Zbłaźniłam się. Pewnie ci się podobało, że jestem zawsze taka poukładana, pewna siebie, taka idealna, a tu proszę. Jedna wielka fajtłapa, której nagle nie umie znaleźć języka w gębie, kiedy się o coś jej zapytasz, która jest cała oblana colą. Bum. Cały czar prysł.
Niespodziewanie chłopak przyciągnął ją do siebie. Odgarnął z jej twarzy niesforne kosmyki i schował je za ucho. Położył swoją dłoń na jej policzku i złożył delikatny pocałunek na jej ustach. Kiedy ich wargi się rozłączyły, chłopak się oblizał
- Posmak coli… Ciekawe dlaczego? – zaśmiał się. Carol zrobiła się czerwona jak burak i zaczęła bić go delikatnie w klatkę piersiową.
- To wcale nie jest śmieszne – powiedziała z przekąsem.
- Jak nie jest, jak jest – Lucas znowu się zaśmiał i przycisnął blondynkę do siebie.

niedziela, 7 lutego 2016

Rozdział 24: Jak to trzy dni bez magii?!

Tydzień minął szybko. Był ostatni poniedziałek listopada czyli dzień wycieczki 3- dniowej. Niby normalna sprawa, bo to miała być wycieczka integracyjna, ale poprzednim razem, jak wyjechaliśmy na wycieczkę 3-dniowa, zmieniła się na półtora tygodniową. Na razie wszystko wyglądało w porządku. Wycieczka była zaplanowana miesiąc przed, rodzice powiadomieni wcześniej, wszyscy wyrazili zgodę. Mimo wszystko, jednak każdy z nas czuł nieprzyjemne uczucie, kiedy wsiadaliśmy do autokaru. Jechała tylko nasza klasa, więc w autokarze było dużo miejsca. Weszłam jako pierwsza i już zajęłam miejsca z tyłu. Koło mnie usiadła Rose. Theresa usiadła od okna po przeciwnej stronie, a na pozostałych dwóch siedzeniach w środku miejsca zajęli sobie Victor i Lucas. Will wchodził za nimi, więc nie załapał się za miejsca z tyłu. Usiadł więc wraz z Mike'iem przed Lucasem i Theresą. Ciemnoskóry usiadł koło okna, żeby blondyn mógł łatwiej z nami rozmawiać. Davida siłą usadowiłam na miejscu przede mną. Fotel koło niego pozostał pusty. Pozostała część klasy zajmowała swoje miejsca, starając się siadać jak najdalej od nauczycieli, siedzących z przodu autokaru. Strategiczne miejsce zajęła Martha, usiadła bowiem przed Davidem, żeby mieć łatwy kontakt z Willem. Chłopak starał się ją ignorować, ale z grzeczności odpowiadał na jej próby zagadania do jego. Widać było, że nie podobała mu się nachalność Marthy. Rose się wreszcie wściekła.

- Czy możesz wreszcie zostawić go w spokoju. Nie widzisz, że jest zainteresowany rozmową ze mną, a nie z tobą?

Will podłapał temat. Czasami wykazuje się taką głupotą, że zaczynam w niego wątpić. Żeby zrobić na złość mojej przyjaciółce, powiedział, żeby nie mówiła za niego i zaczął energicznie rozmawiać z Marthą. Sam sobie gwóźdź do trumny wbija. Pięć minut później żałował swojej decyzji. Will musi się naprawdę jej podobać, bo Martha wróciła do dawnej nieśmiałej siebie i zaczęła się trochę zacinać w rozmowie. Zastanawiałam się, czemu tak strasznie chce udawać inną osobę niż jest?
Zabrzęczał mi telefon w kieszeni. Dostałam smsa od Willa o treści "Uratuj mnie od dalszej rozmowy".
Spojrzałam w jego stronę. Martha uparcie starała się utrzymać rozmowę, a Will właściwie tylko z grzeczności potakiwał i coś tam odpowiadał, zerkając co chwila w moją stronę.

- Nawet się nie wasz - Rose złapała mój telefon. Wiedziała jak to się skończy. Uniosłam ręce do góry, żeby pokazać Willowi moją bezradność.

Podróż miała trwać 7 godzin. Jechaliśmy na północny zachód sektora pierwszego, gdzie niegdyś znajdowały się tereny Niemiec. Po około godzinie jazdy usłyszeliśmy w głośnikach głos Stokrotki. Wszyscy skierowali wzrok na początek autokaru gdzie stał pan Daisy z mikrofonem.

- Czeka nas długa droga moi drodzy, ale już teraz chciałbym was poinformować o jednym fakcie, o którym nie mieliście pojęcia, a wasi rodzice widzieli od początku ogłoszenia pomysłu na tą wycieczkę.

Super. Kolejna dziwna wycieczka się szykuje? Niby nikt o poprzedniej "wycieczce" tak naprawdę nie wiedział, ale mimo że ta wycieczka była zaplanowana i wiedzieliśmy wszystko (choć jak się okazuje teraz to jednak nie wiedzieliśmy), to i tak każdy do niej podchodził sceptycznie.
Zaczęły się szepty w autokarze. Stokrotka szybko zaczął wszystkich uciszać.

- W całym autokarze zostały założone runy. Czy ktoś mi powie jak można to sprawdzić?

- Za pomocą jednego z czterech głównych żywiołów - powiedział ktoś z przodu.

- Bardzo dobrze. Możecie chuchnąć na szybę i powiecie mi, czy rozumiecie ten układ run.

Akurat siedziałam przy oknie, więc zrobiłam to o co prosił Stokrotka. Na szybie pojawiła się para, ale nie pokryła ona całej jej powierzchni. Na oknie pojawiły się niezaparowane znaki runiczne. Nie znałam kilku z nich, co mnie zdziwiło, bo byłam pewna, że opanowałam cały alfabet runiczny.

Kiedy wszyscy wpatrywali się w szyby, Stokrotka znowu zaczął mówić;
- Jak widzicie, nie świecą się, co oznacza, że nie są jeszcze aktywne, ale to już powinniście wiedzieć z lekcji. Przejdę do sedna. Runy, które widzicie stworzą specjalną atmosferę w autokarze, gdzie żaden z was nie będzie mógł używać magii. Runy uaktywnię godzinę przed dojazdem na docelowe miejsce, żebyście mogli się zaaklimatyzować.

No i wybuchł raban na cały autokar. Uczniowie zaczęli krzyczeć, że tak nie można, że zabranie magii to jak śmierć dla maga... Ja też w tym brałam udział. Nie wiem, jak kierowca mógł spokojnie prowadzić w takich warunkach. Pan Daisy na początku próbował nas uciszyć słownie, ale nie przyniosło to żadnych efektów. Poirytowany mężczyzna wyciągnął rękę przed siebie i dwoma palcami narysował w powietrzu runę, która rozświetliła się na srebrny kolor i znikła. Stokrotka ma specyficzną metodę kreślenia zaklęć. Zawsze używa do tego dwóch palców; wskazującego i serdecznego. Nas uczono, że żeby poprawnie nakreślić runę czy krąg magiczny używa się albo całej dłoni, albo palca wskazującego, bo wtedy zaklęcia są precyzyjne.

Cały autokar nagle zamilkł. Ale nie, nie przestali mówić. Cały czas wszyscy ruszali ustami jakby coś mówili, ale panowała błoga cisza. Słuchać było tylko krople deszczu uderzające o szyby, nic więcej. Wszyscy zaczęli się orientować co się dzieje i mimowolnie łapali się za gardło, próbując krzyczeć.

- Daremne są wasze próby, moi drodzy. Rzuciłem na was zaklęcie ciszy. Zapobiega ono drganiu powietrza przy waszych strunach głosowych. Powinniście zachowywać się, jak na wasz wiek przystało. Jesteście już prawie dorośli, a czasem zachowujecie się jak dzieci z pierwszej klasy podstawówki - pokręcił głową z dezaprobatą.

Siedząca obok mnie Rose, wyjęła telefon z kieszeni i zaczęła coś szybko wstukiwać. Po chwili uniosła przed siebie komórkę, z której wszyscy usłyszeliśmy zrobotyzowany głos:

- Czemu ja też zostałam ukarana? Nic przecież nie mówiłam.
Stokrotka uśmiechnął się pod nosem.

- Ciekawe rozwiązanie Rose, ale spodziewałem się tego po tobie. Zawsze znajdziesz otwarte okienko. Odpowiedź na twoje pytanie jest prosta... Odpowiedzialność zbiorowa. Wracając do tego, co chciałem wam powiedzieć. Otóż wycieczka ma za zadanie pokazać wam, jak wygląda życie bez magii. Wasi rodzice byli niebywale zadowoleni tym pomysłem. Doszły mnie w dodatku słuchy, że wszyscy używacie magii w miejscach, gdzie jest to zabronione - jego wzrok skierował się prosto na mnie. Schowałam się za fotelem, na którym siedział  David, żeby uniknąć wzroku mężczyzny. Czemu akurat ja?

Stokrotka wreszcie odwrócił wzrok i kontynuował swój monolog:
- Używacie magii w codziennych czynnościach, które doskonale możecie zrobić bez niej. Nie wiecie jak wasze życie się potoczy. A co jeśli z jakiś powodów stracicie energię magiczną? Co wtedy? Wszystko jest możliwe.

Wszyscy zamarli, słysząc o utracie magii. Każdy mag kojarzy utratę magii ze śmiercią. Taki scenariusz był nawet gorszy od śmierci.

- Musicie się zaaklimatyzować z odczuciem braku magii, dlatego antymagiczna atmosfera powstanie najpierw w autokarze. Możecie się wtedy poczuć osłabieni, może boleć was głowa, mięśnie  możecie mieć gorączkę. Przyjemniej jeden z wymienionych poprzednio objawów na pewno się pojawi u każdego z was. Ale nie martwcie się, aklimatyzacja nie trwa zbyt długo

Ta, niezłe pocieszenie. Będziemy bez magii przez trzy dni! To jest coś niewyobrażalnego. Co innego nie używać magii, ale mieć tą pewność, że w każdej chwili jednak możemy ją umyć, a co innego, kiedy nie mamy takiej możliwości. Jeszcze wszyscy rodzice się na to zgodzili. No nie do wiary!

- Mam nadzieję, że jak zdejmę zaklęcie, to już będziecie spokojni - powiedział wreszcie Stokrotka i wyciągnął prawą rękę do przodu. Zamachnął się i wszyscy poczuliśmy podmuch chłodnego powietrza. Wszyscy już mogli mówić. Głównym tematem rozmów była oczywiście wycieczka i brak magii, ale już nikt nie krzyczał na Stokrotkę. Rzadko się zdarza, żeby nasz wychowawca tak się zdenerwował. Zawsze jest spokojny, wyrozumiały, rzadko krzyczy, ale chyba właśnie przez to zaczęliśmy go lekceważyć. W pierwszej klasie nikt by nawet nie pomyślał, żeby na niego krzyknąć, tak jak się to stało przed chwilą.

- Powiem od razu. Jestem naprawdę wyrozumiałym facetem i chcę was traktować jak partnerów w pracy, ale to wy musicie na to zapracować. Będę was szanował, ale wy też musicie szanować mnie - to były pierwsze słowa naszego wychowawcy, pierwszego dnia szkoły w pierwszej klasie. Nikt z nas nie wziął sobie tego do serca. Byliśmy najtrudniejszą klasą, więc słysząc "jestem wyrozumiały", zrozumieliśmy "macie całkowity luz". Niestety bardzo się myliliśmy. Miesiąc po rozpoczęciu roku zrobiliśmy (głównie ja i chłopcy) pewien numer i jego wyrozumiałość się skończyła. Przez następny miesiąc mieliśmy pod górkę i to bardzo... Więcej już nie zrobiliśmy żadnego wielkiego żartu, więc zapomnieliśmy, że Stokrotka potrafi się wściec.

- Nadal nie łączysz faktów? - spytała mnie nagle Rose. Spojrzałam na nią zaskoczona.

- Nadal? I o jakie fakty znowu ci chodzi?


Czarnowłosa podirytowana wywróciła oczami i westchnęła ciężko, nie dając mi odpowiedzi. Zamieniłyśmy się miejscami bo moja przyjaciółka chciała sobie uciąć drzemkę, a ja miałam łatwiejszy kontakt z chłopakami.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Ha! Pewnie myśleliście, że znowu nie dodam rozdziału na czas. A jednak! Co do sektorów to niedługo dorzucę do zakładek na górze bloga "mapa" czy coś w tym stylu. Będzie ona ciągle aktualizowana, bo gdybym miała na niej zrobić wszystko, co powinno na niej być, to by był jeden, wielki spoiler :v Sorry, not sorry. No to tyle miałam do przekazania ^^ Mam nadzieję, że rozdział był w miarę przyjemny i będziecie wyczekiwać następnego ;)