poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Mercy i wycieczka cz.4

Najbardziej znienawidzony przeze mnie dźwięk na świecie? Dzwonek telefonu... Rano... Szczególnie kiedy można się wyspać.
Błagam cię Rose, odbierz! -zakryłam głowę poduszką.
Usłyszałam jęk niezadowolenia i kroki.

-Halo? Tata? Nie nic mi nie jest. W wiadomościach? Czekaj ktoś się do mnie próbuje dodzwonić... Halo? Mama? Tak wszystko w porządku. Co? Nie, na serio nic mi nie jest. Tak...
Cholera, czy ona może przestać gadać?! Ja chcę tu spać! Zadzwonił kolejny telefon.
-Halo? Nie wszystko w porządku... Przecież mnie znasz. -usłyszałam Tessę.
Głosy Theresy i Rose nie pozwalały mi zasnąć. Kto normalny dzwoni tak wcześnie?! Nakryłam głowę poduszką.
-Czekaj ktoś do mnie dzwoni. -powiedziała Rose. Już trzecia osoba?
-Ciocia Judy? Mercy śpi... Tak u mnie i Mercy wszystko w porządku. No prawie...
Wstałam jak oparzona i od razu znalazłam się koło mojej przyjaciółki. Wyrwałam jej telefon z dłoni.

-Ciocia? U mnie wszytko w porządku. -powiedziałam pospiesznie i zagryzłam dolną wargę. Zapomniałam o kolanie i oczywiście bardzo dobitnie sobie o nim przypomniałam. Nie chciałam, żeby ciotka się martwiła.
-Kłamiesz. -usłyszałam w słuchawce. Rose patrzyła na mnie swoimi zaspanymi, błękitnymi oczami i się uśmiechała. Pokazałam jej język.
-Nie kłamię ciociu. Na serio...
-Mercedes mów co ci jest, ale to natychmiast, albo za chwilę wsiadam do samochodu i sama się dowiem!
Oho! Ton nieznoszący sprzeciwu.

-No dobra... Zrobiłam sobie coś z kolanem... Ale za nim coś powiesz daj mi dokończyć. To nic strasznego. Mam opaskę usztywniającą i mogę chodzić. Nogi mi nie urwało nie martw się.
Nie muszę jej przecież mówić całej prawdy...
-Jak twój Harley? -odezwała się do telefonu Theresa, przez co nie zrozumiałam co powiedziała do mnie Judy.
-Czekaj ciociu, wyjdę z pokoju, bo ktoś rozmawia jeszcze.
Wyszłam w pokoju, a na korytarzu było mnóstwo osób. Wszyscy rozmawiali przez telefon.
-Jak się w ogóle dowiedziałaś, że coś się stało? -spytałam wracając do pokoju. Wolałam jedną gadającą Therese.
-W wiadomościach przed chwilą mówili o tym.
-Rozumiem...
-Czemu nie odbierałaś telefonu?
-Popsuł się...
-Sam?
-No upadł na ziemie.
-Eh... No dobra kochane. Ja idę się szykować do pracy. Dzwoń jak coś.
-Okej. Pa. -rozłączyłam się. Usiadłam koło Rose na moim łóżku. Moja przyjaciółka bacznie przysłuchiwała się rozmowie Theresy.
-No dobra. Tak wiem. Tak, ja ciebie też całuje. Pa. -Rozłączyła się.
-Całujesz, co? -spytała Rose. -Która klasa? A może nie chodzi do naszej szkoły. W sumie to jestem pewna, że nie, bo już bym wiedziała, że masz kogoś.
-Skąd wiesz, że nie rozmawiałam z mamą na przykład?
-Wątpię żebyś pytała mamę o motor... W dodatku twoja matka na pewno wie co się wydarzyło, bo twój ojciec tu przyjechał...
-Nie muszę nic ci mówić...
-A czy ja mówię, że musisz? Szatyn, brunet? A może blondyn? Tylko nie mów mi, że rudy. -Rose nadal wypytywała.
-Jezu szatyn... Daj mi już spokój.
-Ty wiesz co? Powinnaś być bardziej otwarta na innych kochana. -brunetka ułożyła usta w dzióbek. Theresa w odpowiedzi tylko warknęła.
-Nie wiem jak wy dziewczyny... -odezwałam się. -Ale ja idę dalej spać.
-Dobry pomysł. -odpowiedziała Rose i walnęła się koło mnie na łóżko. Blondynka ruszyła w stronę swojego i zrobiła dokładnie to samo.
-Teee, Rose... Nie masz przypadkiem swojego łóżka? -powiedziałam to leżącej koło mnie dziewczyny.
-Nie mam. Ukradli.-odpowiedziała niewyraźne. Położyłam się koło niej. Nie pierwszy raz spałyśmy w jednym łóżku. Modliłam się tylko żeby nie chrapała, bo czasem jej się to zdarzało.



Dziewczyny obudziły mnie, jak szykowały się na śniadanie. Zdziwiło mnie zachowanie Rose. Zwykle to ja musiałam ją wyciągać z łóżka, a nie ona mnie. Była już ubrana. Miała na sobie krótkie dżinsowe spodenki i biały top z krótkim rękawem z jakimś napisem. Włosy miała spięte w wysoki kucyk. Rose nie jedna dziewczyna pozazdrościłaby jej urody. Jasna cera, ale nie za blada, pełne usta, duże niebieskie oczy, długie rzęsy i jeszcze te kruczoczarne włosy. Figurę też ma super. Może jest trochę niska (167 cm wzrostu) w porównaniu ze mną (176 cm wzrostu). Spojrzałam zaspanym oczami na Therese. Była podobnego wzrostu i budowy ciała co ja. Miała oliwkową cerę tak jak ja (w sumie, to jednak ja mam odrobinę ciemniejszą), obcięte do ramion proste, blond włosy. Ubrała się w luźne podarte dżinsy i czarną bluzkę na krótki rękaw z nazwą jakiegoś zespołu.


-Czemu mnie nie obudziłaś? - odezwałam się do Rose i usiadłam na łóżku, ziewając.
-Nie budziłam cie, bo tak smacznie spałaś. W ogóle to przedłużyli czas śniadania. Można przyjść nawet o dwunastej jak ktoś chce. -odezwała się do mnie brunetka poprawiając kucyk.
-Tak. Jeszcze dziś ma być taki luźny dzień. Cały czas mamy wolne.- dodała blondynka.
-To po co się ubieracie? -spytałam. Nie rozumiałam ich pośpiechu.
-Ja idę na rozeznanie. Coś czuję, że panienka Thunder nie powiedziała mi wszystkiego. -odpowiedziała Rose, przeglądając się w lustrze przy drzwiach wyjściowych.
-Mnie ojciec wezwał. -powiedziała Theresa.
-Od razu jak wrócisz to powiesz mi co nowego wiesz.
-Nic ci nie powiem Polk.
Blondynka minęła Rose i wyszła z pokoju.
-Ja też już spadam Mercy. Do zobaczenia na stołówce. -też wyszła. Postanowiłam pójść wziąć prysznic, bo poprzedniego dnia zasnęłam jak dziewczyny gadały i się nie umyłam.
Po prysznicu założyłam na siebie dresy koloru pieprzu zmieszanego z solą i jakąś pierwszą lepszą koszulkę na krótki rękawek. Związałam włosy w kucyk (co zajęło mi jakieś pięć minut, bo... bo to moje włosy) i wyszłam z pokoju. Miałam zamiar skierować się od razu na stołówkę, bo byłam głodna. Przechodząc po korytarzu usłyszałam z za pewnych drzwi rozmowę:

-Daliśmy się złapać w pułapkę... Przecież to było takie oczywiste. -usłyszałam bardzo wyraźnie męski głos. Rozmawiają o tym co wydarzyło wczoraj... Zbliżyłam ucho do drzwi.
-Rada oficjalnie ustaliła, że oddajemy im kawałek ziemi. Wysiedlamy wszystkich magów z tamtych terenów. Co mamy jeszcze do przedyskutowania?
To musiał być ojciec Theresy...Był zapewne bardzo blisko drzwi, bo dobrze go słyszałam.

-Sądzę , że nie powinniśmy oddawać im tej ziemi. Zaatakowali naszych uczniów z całego kraju, a my mamy jeszcze oddawać im nasze ziemie?! -powiedziała jakaś kobieta.
-To się nazywa taktyczny odwrót. Gdybyśmy wywołali im wojnę były by większe szkody. Jeżeli to wszystko to ja już może wyjdę.
Nie zdążyłam odskoczyć od drzwi, bo otworzyły się do wnętrza pokoju, a ja poleciałam jak długa na ziemie.

-Mercedes? -powiedziała Theresa. Okazało się, że ona też tam była. Tak samo jak wszyscy nauczyciele i ojciec blondynki.
-Znasz tą dziewczynę? -odezwał się do Tessy jej ojciec.
-Tak, to Mercedes Uchiha. -powiedziała. Nie no super! Ciekawe co teraz ze mną zrobią? Podniosłam się ostrożnie na kolana. Zobaczyłam jak Stokrotka patrzy na mnie wzrokiem pełnym nagany. Pan Thunder ukucnął przede mną.
-Panienka wie, że podsłuchiwanie jest złe? -odezwał się.
-Ale ja nie podsłuchiwałam. Po prostu oparłam się o drzwi, bo zabolało mnie kolano i akurat ktoś otworzył drzwi. -powiedziałam poddenerwowana.
-Kłamać też nie można. -pogroził mi palcem przed nosem. - Dodatkowo, z tego co mi wiadomo to panienka nie była jeszcze przesłuchiwana... Tak się składa, że mam teraz czas...



Ja mam po prostu talent do pakowania się w kłopoty! Po pierwsze, jako jedyna z całej wycieczki trafiłam na tego dziwnego faceta z kataną, po drugie za podsłuchiwanie rozmowy, z której i tak wszystko wiedziałam wcześniej zostałam w plątana w samorząd szkolny! Nie mogło się stać nic gorszego. Nie dość, że przepytywali mnie przez godzinę, to jeszcze mam być zastępczynią Theresy! Dlaczego? A no, dlatego, bo wiem więcej od innych. Okazało się, a raczej ja się dowiedziałam, że każdy przewodniczący samorządu szkolnego jest wplątany w sprawy rady. I tak jest we wszystkich szkołach w naszym kraju. Dowiedziałam się jeszcze tylko kilku, mało istotnych dla mnie rzeczy, musiałam złożyć przysięgę, podpisać jakiś papier. W ten sposób stałam się mimo wolni zastępcą przewodniczącej. Teraz będę kablem. Extra! Nie dziwię się czemu nikt nie lubi Theresy, skoro ona donosi wszystko do dyrektora. Byłam jeszcze wściekła na Rose, bo ona też o wszystkim wie, ale oczywiście nie dojdzie do samorządu, bo Tessa nie chce, żeby wydało się, że cokolwiek mówiła.
Szłam korytarzem razem z blondynką w stronę jadalni. Modliłam się, żeby zostało dla mnie coś do jedzenia. Umierałam z głodu. W dodatku potrzebowałam dużej ilości jedzenia, żeby moja energia magiczną się zregenerowała. Przy jadalni poczułam znajomy zapach. Nikt chyba by go nie wyczuł, ale ja byłam CHOLERNIE GŁODNA. Z wielką chęcią rzuciłabym się do środka pomieszczenia, ale nie, nie mogłam! Oczywiście moje kolano przypomniało o sobie (już chyba setny raz tego dnia) i musiałam poczłapać zwykłym tempem. Kiedy tylko weszłam do stołówki zobaczyłam, że mało stolików jest po zajmowanych. Pewnie wszyscy już zdążyli zjeść. Skierowałam wzrok w stronę szwedzkiego stołu. Jajecznica! To ona tak pięknie pachniała. Co prawda pewnie była już zimna, ale kogo to obchodzi? Bo na pewno nie mnie. Byłam za bardzo wygłodniała, żeby martwić się o temperaturę mojego przyszłego posiłku. Wzięłam dwa talerze. Jeden oczywiście na jajecznice, bo miałam zamiar wpakować jej tyle ile się da, a drugi na kanapki. Ruszyłam w stronę mojego ukochanego posiłku, ale przed nosem przeleciało mi coś, a raczej ktoś. Kto inny, jak nie David, mógł sprawić, że mój dzień stanie się jeszcze gorszy?! Pomyśleć, że wczoraj poczułam odrobinę sympatii do jego osoby. Aż dreszcz mnie przechodzi!
Jeszcze ma zamiar zjeść mi moją jajecznice! O nie, drogi panie! Tego ci nie pozwolę zrobić! Jajecznica jest moja!
-Byłam tu pierwsza. -powiedziałam chłodno, pchając go w bok.
Cisza.
-Nie ignoruj mnie!-podniosłam głos
-Coś mówiłaś?- spytał, udając greka.
-Tak! Mówiłam, że byłam pierwsza!
-Spokojnie. Nie mam zamiaru jeść zimnej jajecznicy jeżeli o to ci chodzi.
Przynajmniej tyle!
Nałożyłam sobie jajecznicy, tyle ile się dało, zrobiłam kanapki i miałam zamiar ruszyć do stolika, gdzie wcześniej zauważyłam Willa i Rose, ale przypomniałam sobie jedną rzecz. Chwyciłam szybko Davida za kaptur (talerz z jajecznicą położyłam na talerzu z kanapkami, który trzymałam w lewej ręce).
Kierował się w przeciwnym kierunku, niż stolik, do którego ja zmierzałam, a to oznaczało, że nie posłuchał mojej prośby.

-Myślisz, że co ty robisz? -spytałam gniewnie.
-Myślę, że idę zjeść śniadanie. -wysyczał przez zęby. -A teraz łaskawie puść mnie. Ja nic to ciebie nie mam i nie wchodzę ci w drogę...
-A ja do ciebie mam i to dużo. A teraz chodź! -pociągnęłam go za kaptur i ruszyłam w stronę odpowiedniego dla niego stolika. Nie będzie mnie lekceważył! Co to, to nie! Zauważyłam, że do stolika zdążyła dosiąść się Theresa. David nadal się opierał, ale już nie tak bardzo jak na początku.
-Słuchaj no! Już zapomniałeś co ci wczoraj mówiłam?
-Nie, ale nie mam zamiaru słuchać żadnych rozkazów!
-O mylisz się! Będziesz! I to moich.
Doszliśmy do stolika. Rose podniosła głowę z blatu i spojrzała na nas.
-Siadaj. -powiedziałam.
-Nie mam za...
-Siadaj! -podniosłam ton, chwyciłam go za ramie i pociągnęłam do dołu. Dzięki Bogu, usiadł. Usiadłam między Rose, a Theresą. Miałam już dość bruneta.
-Proszę, proszę... Któż to nas zaszczycił swoją obecnością... -powiedziała niebieskooka sarkastycznym tonem . -Wiesz, nie wiedziałam czy kiedykolwiek nadejdzie ten dzień, ale o niebiosa! Nadszedł
David tylko groźnie na nią spojrzał. Rose tylko prychnęła i położyła się na blacie stołu. Will przyglądał się raz mi, raz Davidowi. Ja zabrałam się od razu za moją jajecznicę. Kiedy przełknęłam pierwszy kęs, pomyślałam, że lepsza byłaby ciepła, więc spróbowałam ją podgrzać. Ustawiłam dłoń nad talerzem i zaczęłam wydobywać moją magię. Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Ktoś złapał mnie za ramiona.
-Cholera Mercy! -usłyszałam głos mojej przyjaciółki.
-Wszystko w porządku? -spytał Will. Poczułam przyjemny wietrzyk na twarz. Powoli odzyskiwałam wzrok. Ujrzałam Willa machającego jakąś kartką, ulotką, albo czymś w stylu. Za ramiona trzymała mnie Rose. Usiadłam powoli na swoje miejsce. To nie było przyjemne uczucie...
-Co się stało? Wszystko okey? -spytał ponownie blondyn. Spojrzałam na moje dłonie. Trzęsły się! Super! Coś jest nie tak z moimi zasobami magii.
-Tak, po prostu nie zregenerowała mi się do końca energia magiczna...
-Może chcesz iść do pielęgniarki? Jest tutaj jedna... -zaproponowała Theresa.
-Później... Na razie mam zamiar zjeść tą jajecznicę! Co z tego, że jest zimna... Jakoś przeżyję... -odpowiedziałam i zabrałam się za jedzenie.
-A ty co? - do Davida zwróciła się Rose. -Dziewczyna cię uratowała, a ty ani me, ani be. Co z ciebie za facet?
Zakrztusiłam się jajecznicą. Zapomniałam powiedzieć Willowi i Rose, żeby nic nie mówili.
-Rose.. -zaczęłam.
-Czekaj daj mi dokończyć... -powiedziała do mnie i z powrotem zwróciła się do chłopaka. - Czy ty zdajesz sobie sprawę, że ta dziewczyna -wskazała na mnie palcem. -niosła cię ponad DWIE godziny, jak nie więcej, na barkach. Była ranna, ale nie zostawiła cię w lesie. Nie wydaje mi się, że nawet jej podziękowałeś, za to co zrobiła... Co z ciebie za dupek się zrobił?
-Nic o tym nie wiedziałem -powiedział, prostując się na krześle.
-Co? -spytała zaskoczona.
-No tak to. Panna wybawicielka, której teraz dziękuję przy świadkach, żeby nie było, powiedziała, że to ty i Will mnie znaleźliście.
Wszyscy nagle spojrzeli na mnie. Powili zniżałam się pod stół.
-Czemu nie powiedziałaś mu?! -powiedziała z wyrzutem Rose.
Co tu zrobić? Co tu zrobić? Wiem!
-Tessa, zaprowadzisz mnie do pielęgniarki? Trochę gorzej się poczułam. -odwróciłam głowę do blondynki, ale kontem oka zobaczyłam jak jedna brew niebieskookiej się podnosi.
-Tak... -opowiedziała, podnosząc się Theresa. Uratowana!
-Siadaj... Ja zaprowadzę naszą Mercy. -powiedziała Rose. Jednak nie...
-Nie wiesz gdzie jest pielęgniarka... -powiedziałam, próbując się jakoś uratować.
-Ale za raz się dowiem. -podeszłą do Theresy. Blondynka, jak na złość dała jej szczegółowe instrukcje jak pójść do pielęgniarki. Mam przechlapane!



-Czemu mu nie powiedziałaś? -spytała Rose, kiedy wyszłyśmy ze stołówki.
-A po co miałabym mu mówić. Nie musi wszystkiego wiedzieć...
-Czy ty już w ogóle nie myślisz? -spytała kręcąc głową. Oparła się o ścianę i założyła ręce na piersi.
-O co ci chodzi?
-Chodzi mi o to rudzielcu, że gdybyś u powiedziała, że go przyniosłaś to by teraz skakał w okół ciebie i nie zachowałby się tak jak wczoraj...
-Znowu nazwałaś mnie rudzielcem?!
-A ty tylko tyle wyłapałaś z mojej wypowiedzi?
-Rose, słuchaj. Nie widziałaś go... Nie wiesz w jakim on był stanie...
-Oh, uwierz domyślam się. Zapewne był bliski załamania i postanowiłaś powiedzieć mu, ze może odpłacić swoje winy, czyż nie? I oczywiście najpierw poprosiłaś go o pomoc przy ranie. Tu był twój błąd. Gdybyś zaczęła od nakazania mu posłuszeństwa... Boże jak to dziwnie brzmi... -zaśmiała się. -To by od razu się zgodził.
-To co mam teraz zrobić? W ogóle to strasznie mi się nie podoba, że Stokrotka wybrał akurat mnie. Ha! I pewnie nie wierzy, że mi się uda, ale mu pokażę!
-O to mu właśnie chodzi. Stokrotka nie jest taki głupi, jak ci się wydaje. Wie, że się nie znosicie. Dodatkowo jesteście w tej samej drużynie. Chodziło mu głównie o to, żeby wasz relacje się poprawiły...
-Niech ten stary pryk nie wyobraża sobie za wiele. Nawet jak będę pomagać Davidowi, to przyjaźnić się z nim nie będę!
-Może nie od razu...
-WCALE!
-Ile lat ja już cie znam Mercy? Znam cię na tyle dobrze, żeby wiedzieć co będzie. W podstawówce się przyjaźniliście, prawda?
-No tak, ale nie był taki jak teraz!
-Ty też nie jesteś taka jak wcześniej... Na przykład nie jesteś już ruda. -zaśmiała się.
-Wiesz co? Za to ty wcale się nie zmieniłaś! -pokazałam jej język. Podeszła do mnie i objęła mnie ramieniem.

-I się nie zmienię. Przecież za to mnie kochasz. -zaśmiała się i poszłyśmy razem w stronę pokoju, gdzie miała być pielęgniarka. Po drodze opowiedziałam, ze szczegółami jak zostaliśmy zaatakowani. Pielęgniarka powiedziała mi, to co sama wiedziałam, a mianowicie, że moje zasoby magiczne się nie zregenerowały. Niestety z tego powodu zostałam uziemiona w pokoju żeby się nie przemęczać i "naładować akumulatory magiczne". Od małego nienawidziłam, nienawidzę, i będę nienawidzić taką bezczynność. Nie cierpię nic nie robić. Musiałam do końca wycieczki (przez cały tydzień) siedzieć w moim pokoju. Miałam jednak sporo rzeczy do roboty i nie nudziło mi się aż tak. Próbowałam rozszyfrować jak to się stało, że moja Insidiona się odblokowała i przybrała formę sztyletu. Mały postęp już był. Udało mi się w pokoju (mimo zakazu pielęgniarki) sprawić, żeby przybrała tę samą formę dwa razy. Niestety nadal nie wiem jak to się dzieje. Nie znalazłam jednego tego samego sposobu, ale i tak postęp był. Często do naszego pokoju przychodziły różne osoby z klasy. Najczęstszym gościem był oczywiście Will, którego strasznie zainteresowała moja broń. Po tych sześciu dniach siedzenia w pokoju wycieczka się skończyła i wróciłam razem z innymi do akademika.


-------------------------------------------------------------------------------------------

No i jest! Już pod dłuższej przerwie wracam! Sporo się u mnie działo i dlatego rozdział nie jest może najlepszy, ale jest! :D W tym tygodniu pojawi się już kolejny rozdział, więc zaglądajcie na bloga ;) 

czwartek, 16 kwietnia 2015

Mercy i wycieczka cz.3

Koszmar, tortury, gehenna, męczarnia, cierpienie, ból, utrapienie - te kilka słów opisywało, czego doznałam, idąc z Davidem na barkach. Kilka razy prawie zemdlałam, raz zwymiotowałam ze zmęczenia... W dodatku moją rana otworzyła się kilkanaście razy po drodze. Wszystkie mięśnie mnie obolały, prawa noga wyjątkowo odmawiała mi posłuszeństwa. Byłam zmuszona pić przegotowaną w dłoniach wodę z rzeki. Ale cieszę się, że postanowiłam iść wzdłuż niej. Okazało się bowiem, że przepływa koło dużego budynku, a tym budynkiem był nasz ośrodek.
Trafiłam tam razem z chłopakiem kiedy już się ściemniało. I nie, David nie raczył się obudzić mimo moich starań.
Zobaczyłam czerwono-niebieskie światła, które dochodziły z ulicy przed ośrodkiem. Mimo tego, że byłam wykończona, przyspieszyłam i ostatkiem sił ruszyłam pod górę w stronę świateł. Przed ośrodkiem stały trzy karetki i jeden czarny wóz, z przyciemnianymi szybami. Wiele osób kręciło się pomiędzy trzema pierwszymi ambulansami.
Kilka osób zaczęło biec w moją stronę. Nie wiedziałam co się na około mnie dzieje. Ktoś zdjął Davida z moich ramion. Trzech chłopaków niosło go w stronę jednego ambulansu. Nagle ktoś objął mnie w pasie z całej siły.

-Nigdy mnie tak nie strasz! - powiedziała najprawdopodobniej Rose łamiącym się głosem.
-Co się stało? -spytałam bezwiednie.
-Nauczyciele nie chcą dużo mówić... Pan Celio, Tessa i Will poszli cię szukać... Co ci się stało w ramię?
Mimowolnie spojrzałam na lewe ramię. Nie było widać rany, ale ślady krwi pozostały.

-A nic... Nic mi się nie stało. To nie moja krew. Mam tylko kilka siniaków, ale tak to jestem cała...- wysiliłam się na uśmiech
-Wyglądasz strasznie! Zaprowadzę cię do trójki, bo w pozostałych dwóch jest kilka opatrywanych osób.
Kiedy usłyszałam, że ktoś jest ranny od razu się obudziłam.

-Mogę pomóc jeżeli ktoś jest ranny!
Nie myślałam o tym, że prawie nie mam już zasobów magii. Nie myślałam też o swoim stanie fizycznym. Ważne było to, że, zawsze mogłam się na coś przydać.

-Ah tak? -lewa brew mojej przyjaciółki poleciała do góry. Rose podwinęła prawy rękaw do góry:
-To może najpierw mi pomożesz... Mam krwiaka pod skórą i mnie strasznie boli. -powiedziała przyciągając samogłoski.
Nic nie widziałam na jej ręku, ale to mogło być po prostu ze zmęczenia, więc postanowiłam rzucić odpowiednie zaklęcie. Kiedy zaczęłam formować swoją magię, której tak na prawdę prawie w ogóle nie było, nagle zrobiło mi się głucho, gwiazdki pokazały mi się przed oczami... A potem... Właśnie, a potem?
Chyba zaliczyłam zgona.
Nie... Chwileczkę. Jednak nie.


Leżałam na łóżku. Chyba. Moje powieki były ciężkie, ale powoli je otworzyłam. W pomieszczeniu panował półmrok. Z mojej prawej dochodziło do mnie blade, niebieskie światło. Obróciłam głową w tamtą stronę, na co moje ciało zareagowało bólem. Ujrzałam Rose, siedząca koło mnie i przeglądającą telefon. Kiedy zorientowała się, że na nią patrzę, podniosła wzrok na mnie.
-No królewna raczyła się z obudzić?
-C-co się stało?- spytałam zdezorientowana. Powoli podparłam się na dłoniach, żeby usiąść i od razu tego pożałowałam. Złapałam się za lewe ramię, bo zaczął od niego promieniować ból. Poczułam, że mam opatrunek.
-No, wiesz... Tak bardzo chciałaś mi pomóc, że aż zemdlałaś. -powiedziała i podała mi kubek z wodą. Rozkoszowałam się jej smakiem, bo był milion razy lepszy, od smaku wody z rzeki.
-Czekaj... -próbowałam wszytko siebie poukładać. Wiem!
-Ty mnie podpuściłaś! -oskarżyłam ją.
-Ja? Gdzie tam... - machnęła ręką. -Po prostu widziałam w jakim jesteś stanie. Wiesz co? Powinnaś myśleć bardziej o sobie. Mogłaś poczekać, aż ktoś was znajdzie, a nie przez taki kawał nieść na barach faceta i to w dodatku w takim stanie!
-Daj spokój. Ile w ogóle spałam?
-Nie dużo... Może z godzinkę.. -podniosła ze stolika obok kubek i napiła się z niego. Poczułam zapach kawy.
-Ta twoja rana na ramieniu... -wskazała na nią palcem. -Wiesz, że sama się otworzyła? Jak Will razem z Celio zanieśli cię do trójki i pielęgniarka zakładała ci opaskę usztywniającą na kolano. Nie wiedziałam, że takie obrażenia jakie ty miałaś można nazwać siniakami, ale okej...
Oczywiście musiała mi wypomnieć wcześniejsze słowa.

-Czekaj, czekaj... Skąd się wziął Will i Celio?
-Widzisz byłaś w tak złym stanie, że nawet nie ogarnęłaś, że razem z Tessą byli za tobą.
Spojrzałam na nią pytająco.

-No prawdę ci przecież mówię! -zaśmiała się. Ktoś zapukał i otworzył drzwi.
-Mercedes już się obudziła?-usłyszałam głos jakiejś dziewczyny.
-Tak! -krzyknęła Rose, odwracając się w stronę drzwi.
-To idź na przesłuchanie, a ja się nią zajmę... -do pokoju weszła szatynka. Chyba chodziła do 2A. Zauważyłam grymas na twarzy mojej przyjaciółki.
-Na serio muszę?-spytała błagalnie.
-Mhm, spokojnie ja się zajmę Mercedes...
-Nie trzeba! Nie potrzebuję niańki. -powiedziałam oburzona. Może i ramię mnie boli, ale nie aż tak żebym potrzebowała niani! Spojrzałam porozumiewawczo na niebieskooką.
-Taa. Daj jej spokój... -dodała Rose.
-Na pewno? -spytała dziewczyna.
-Tak, chodźmy. -powiedziała moja przyjaciółka, odkładając telefon na stolik koło łóżka. Poruszyła bezdźwięcznie ustami "Masz u mnie przysługę" i wyszła razem z szatynką. Teraz mogłam lepiej rozejrzeć się po pokoju. Usiadłam na łóżku, które okazało się piętrowe. Dziwne, że wcześniej nie zwróciłam na to uwagi. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to moja torebka, która leżała na stoliku w drugim końcu pokoju. Wstałam szybko i to był już kolejny nieprzemyślany ruch z mojej strony. Od razu poczułam ból w całym ciele. Powoli, lekko kulejąc doczłapałam się do stolika (po drodze zapalają światło w pokoju) i zaczęłam szukać mojego telefonu. Mam! Wyjęłam go z torebki... Był cały popękany, ale postanowiłam go włączyć... Niestety, nie włączył się. Nie no świetnie! Teraz będę musiała zainwestować w nowy!
Przypomniałam sobie o ranie na ramieniu. Odzyskałam przez godzinę snu odrobinę zasobów magii, więc postanowiłam spróbować dowiedzieć się czemu ona się ciągle otwiera, mimo mojego zaklęcia.
Rana w łydce Davida nie otworzyła się już później... A może to dlatego, że ja zwalczyłam zaklęcie, a z Davida "samo" zeszło.
Miałam już pewien pomysł. Wzięłam lusterko z torby Rose , która leżała na ziemi oraz jej telefon ze stolika. Chyba się nie pogniewa jak to pożyczę...
Zdjęłam z ramienia opatrunek. Ustawiłam lusterko tak, żebym mogła widzieć ranę. Luke mnie kiedyś tego nauczył. Policzyć czas ile trwa zaklęcie. Mnożąc później wynik przez 17 i zapisać runy, które odpowiadają cyframi można odszyfrować zaklęcie. Na końcu wystarczy tylko przepisać runy od tyłu i wykonać zaklęcie. Najtrudniejsze jest to, że w liczeniu czasu trzeba być dokładnym co do setnej sekundy. Włączałam telefon i ukazała mi się strona:
"Sny - przeczucia i przepowiednie."
Rose serio traktuje te sny...


Rzuciłam na ranę zaklęcie regeneracji i włączałam stoper. Siedziałam i patrzyłam się w lusterko na szramę. Kiedy szyja mi już prawie zdrętwiała, rana raczyła się otworzyć. Zatrzymałam stoper. Otwieranie rany wyglądało dziwnie. Nie potrafię tego nawet opisać, bo nie wyglądało to naturalnie.
Przykryłam cięcie opatrunkiem. Wzięłam zeszyt, ołówek i zapisałam czas.
10 minut, 6 sekund i 47 setnych.
Otworzyłam kalkulator i mnożyć liczyć każdą liczbę z osobna. Wyniki zapisałam obok. Potem zapisałam runy od tyłu i zbliżyłam rękę do rany, zdejmując wcześniej opatrunek. Uformowałam moją magię w runy i zaczęłam wydobywać moją magię. Z pod mojej reki wydobyła się złocista poświata. Nie poczułam jakiejś różnicy, ale postanowiłam sprawdzić czy zadziałało więc rzuciłam zaklęcie regeneracji i czekałam dokładnie taki sam czas, żeby zobaczyć czy się otworzy czy nie.
Szrama się otworzyła.

-No to jeszcze raz! -powiedziałam do siebie. Ze względu na to, że byłam uparta powtarzałam tą samą czynność jeszcze trzy razy. Dwie próby dały dwa zupełnie inne wyniki, a trzecia była taka sama jak pierwsza. Wszytki wyniki były w pobliżu 10 minut. Najbardziej dziwiło mnie to, że Rose przez ten długi czas nie wróciła do pokoju.
Aż tak ich maglują?
W tym samym momencie ktoś zaczął pukać do drzwi. I chyba nie miał zamiaru przestać. Założyłam opatrunek, podniosłam się i ruszyłam w stronę drzwi. Natarczywe pukanie nie ustępowało. Kiedy byłam przed samymi drzwiami, ktoś je otworzył. Górujący nade mną chłopak, o czarnej czuprynie, i lodowato błękitnych oczach, gapił się na mnie z otwartą buzią. Potem upadł na kolana i zaczął się trząść. David?

-Myślałem, że cie zabiłem. -powiedział cicho. Oprócz tego, że byłam oszołomiona tym, że upadł na kolana, to jeszcze te słowa... Zabić mnie? Ale jak... I wtedy sobie przypomniałam. Przecież on zemdlał od razu jak oberwałam w ramie. A co jak dopiero przed chwilą się obudził?
Uklękłam koło niego co nie było kolejnym dobrym pomysłem, ze względu na kolano, ale zagryzłam dolną wargę i nie zważałam na ból. Ostrożnie dotknęłam jego ramienia.

-Nikt mi nie chciał powiedzieć gdzie ty jesteś... -zaczął. -I co się z tobą stało. Każdy nagle milkł...
O cholera! Brzmiał jakby zaraz miał się załamać... Nie wiem dlaczego, ale wydawało mi się, że tak zareagował, ze względu na jego rodzinę... Miałam po prostu takie przeczucie.

-Chodziłem z pokoju do pokoju...
-Hej!- klepnęłam go w bark. -Człowieku jestem tutaj. Heloł! - machałam mu dłonią przed twarzą, kiedy już podniósł głowę.
-Jesteś facet, czy nie facet? -spytałam, a on patrzył na mnie tymi błękitnymi oczami. Jego szczęka się poruszyła.
-Facet nie dałby się przejąć i nie zranił by kogoś z drużyny. Nawet jeśli nie za bardzo za nią przepada...- odwrócił wzrok. Nie wiem dlaczego, ale poczułam się urażona. Powiedział mi wprost, że mnie nie lubi... Chociaż w sumie ja też tego nie ukrywałam. Ba! Chyba każdy w szkole wiedział, że nie pałam do niego sympatią. Ale teraz, chwilowo moja złość na niego minęła... Tak po prostu... Zrobiło mi się go żal.
-Gdybym mógł... -zacisną rękę w pięść. -Nie, nic nie mogłem zrobić...
Oho! Coraz bliżej załamania... Co by zrobiła pani Winters (moja pani psycholog)...? Blisko załamania... Poczucie winy... Mam!

-Ej kolego!-zaczęłam wesoło.
"Kolego"? Do czego ja się zmuszam dla jego dobra?!

-Chcesz odpokutować swoje winy? -dodałam.
Kurde... Źle dobrałam słowa... Modliłam się w duchu, żeby to co powiedziałam go nie załamało. 

-A niby jak?
Jest! Połknął haczyk! Wstałam energicznie, co było kolejnym głupim pomysłem. Nie mogłam się przyzwyczaić do obolałego ciała. Przed jego twarzą pokazałam trzy palce.

-Musisz zrobić trzy rzeczy! Po pierwsze musisz mi pomóc z raną...
Od razu wbił wzrok w opatrunek na moim lewym ramieniu.

-To byłem ja...
Cholera.

-Słuchaj to nic takiego! -zaczęłam wymachiwać rękami. Kolejny idiotyczny pomysł. Od razu lewe ramie mnie zabolało. Ale z ciebie idiotka Mercy! -skarciłam siebie w duchu.
-Po prostu nie lubię mieć jakiś ran... A żeby wyleczyć tą ranę potrzebuje drugiej osoby... Rose wyszła na przesłuchanie, a ty przyszedłeś w odpowiednim momencie. -dodałam z uśmiechem.
-Co mam robić? -spytał poważnie.
Uff... Dobra teraz będzie z górki...
Powiedziałam chłopakowi co ma robić. Mianowicie jego zadaniem było zmierzenie czasu, kiedy się otworzy rana. Nie powiem, był trochę przerażony jak mu powiedziałam że się otwiera, ale szybko się uspokoił. Może mu się uda odpowiednio zmierzyć czas.

-Czyli mam się po prostu patrzeć i jak coś zauważę nacisnąć stopa, tak?-upewnił się.
-Mhm.
Usiadłam na krześle, on okrakiem na drugim koło mnie. Zdjęłam ostrożnie opatrunek. Rzuciłam zaklęcie regeneracji, a on patrzył z otwartą buzią jak rana się sama regeneruje. Włączył stoper.

-Czemu moja rana na nodze się nie otwiera? -spytał po chwili.
Kurde. Jednak nie jest taki głupi.

-Em... Chyba dlatego, że...
-Nie wiesz prawda?
-Powiedzmy... -odpowiedziałam cicho, żeby nie usłyszał.
-Jak się tu w ogóle znaleźliśmy?-spytał. Kolejne nieodpowiednie pytanie.
-My... Zostaliśmy znalezieni, przez Rose i Willa...
Zanotować: powiedzieć Rose i Willowi, że nas uratowali.
Nie chciałam mówić Davidowi, że niosłam go przez te dwie godziny na barkach. Może kiedyś... Ale teraz nie był to najlepszy moment.

-Rozumiem.- kiwnął głową. Był naprawdę blisko. NAPRAWDĘ BLISKO. Za każdym razem kiedy coś powiedział, ba, nawet jak oddychał, to czułam jak wydmuchiwane przez niego powietrze mnie łaskocze. To było strasznie denerwujące.
Zastanawiałam się, czemu go tak bardzo nienawidzę... Teraz nie był denerwujący. Wydawał się normalny... Może to ze mną było coś nie tak... Nie! Definitywnie nie! Byłam stuprocentowo normalna... No dobra powiedzmy, że mam jakieś takie swoje odchyły, ale nie takie jak on. Teraz i może jest spokojny, ale to był ten sam David, który na początku wycieczki rzucał we mnie oskarżeniami. To był ten sam David, który denerwował mnie na każdym razem kiedy dostawał lepszą ocenę. Ten sam, który nie odezwał się ani słowem kiedy wrócił do naszej szkoły. Ten sam, co nie odpisał na żaden mój list... Ding! Ding! Ding! Czyżbym znalazła powód mojej nienawiści?
-Już. -powiedział chłopak wyrywając mnie z zamyślenia. Podał mi telefon. 10 minut 6 sekund i 59 setnych. Pomnożyłam, zapisałam runy i rzuciłam zaklęcie.
-To teraz trzeba odczekać te dziesięć minut. -powiedziałam. Siedzieliśmy w ciszy przez pięć minut. Przez dziesięć... Przez piętnaście, żeby się upewnić. Nie otworzyła się! Nawet nie wiecie jak mi ulżyło. Nie chciałam mieć blizny.
-To ja już chyba się zbieram. -David wstał i ruszył w stronę drzwi.
-Ej, chwileczkę! -powiedziałam i gwałtownie wstałam, zapominając o tym, że wszystko mnie boli. Przynajmniej ramię miałam z głowy. Chłopak odwrócił się w moją stronę.
-Co?-spytał oschle. I w tym momencie już mnie zaczął denerwować. Czyżby przeszło mu, kiedy zobaczył, że już nie ma się za co obwiniać?
-Miałeś zrobić trzy rzeczy, a zrobiłeś tylko jedną.
-No to słucham. -westchnął ciężko. Jakby mi robił łaskę! Już wiem, dlaczego go tak nienawidzę. Jest po prostu zakochanym w sobie debilem!
-Masz zacząć być bardziej towarzyski. -związałam ramiona na piersi. - Nie możesz wiecznie unikać długich przerw.

Brak odpowiedzi. Po prostu patrzył się na mnie tym lodowatym wzrokiem.
-I trzecią prośbą jest, to że musisz się mnie słuchać! -powiedziałam z powagą.
-SŁUCHAM?! -podniósł głos. - Dlaczego miałbym niby słuchać ciebie?!
-Stokrotka ze mną rozmawiał. Powiedział, że mam cię ogarnąć! Oceny masz słabe i w ogóle! -też podniosłam głos.
-Dzięki wielkie, ale nie potrzebuję ogarnięcia. -odwrócił się na pięcie i wyszedł, trzaskając za sobą drzwi. Daję słowo, że następnej podobnej sytuacji zostawię go w lesie na pastwę wilków! A jak nie przytrafi się taka okazja, to po prostu rozkwaszę mu mordę i tyle.
Po dosłownie sekundzie do pokoju weszła Rose z Theresą.
-Łooo. A wy jak zwykle. -odezwała się ciemnowłosa.
-Co on tu właściwie robił? -spytała blondynka.
-Kurde, przylazł jakiś załamany, że nie mógł nic zrobić i w ogóle, to ja mu dobre serce okazałam i pozwoliłam mu pomóc mi z tą raną na ramieniu... I go o coś poprosiłam. A on?! Ha! Niech tylko spróbuje znowu przyleźć do mnie... O... To będzie już po nim! -czułam jak się we mnie gotuje.
-A o coś go poprosiła?- spytała Rose.
-O co? A o to, żeby się mnie słuchał.
Theresa prychnęła śmiechem:
-Nic dziwnego, że chłopak uciekł.
-Oj zamknij się... -powiedziałam.
-Co?! -ruszyła w moją stronę, ale moja przyjaciółka złapała ją za kaptur.
-Daj jej spokój. Plecie głupstwa, bo przeżyła szok i pewnie nadal źle się czuje.
"Druga przysługa" -poruszyła bezdźwięcznie ustami.
Usiadłyśmy we trójkę; ja na łóżku, Rose usiadła koło mnie, a Thessa przysunęła sobie krzesło i usiadła na nim okrakiem w naszą stronę.
-To powiesz nam co się dzieje? -spytała niebieskooka, zwracając się do blondynki.
-Dlaczego ja miałabym to wiedzieć? -spytała.
-Po pierwsze jesteś w samorządzie szkolnym i to nie dla tego, że cię wybrali uczniowie. Wszystkie trzy o tym wiemy, prawda? Prawda. Po drugie, twój ojciec jest w radzie i na pewno coś powiedział.
-Jeszcze nic nie wiem...
-Kłamiesz kochaniutka.
Oho! Rose wkroczyła w bojowy nastrój. Kiedy chce się czegoś dowiedzieć, to nie odejdzie bez wiedzy. Nienawidzi niewiedzy. Przyglądałam się ich dialogowi.
-Skąd ta pewność, że kłamię?
-Bo odwróciłaś wzrok. Mów!
-Dobra powiem tyle ile mogę.
Widzicie? Rose się udało. Założę się, że i tak wyciągnie z niej wszystko.
-To byli ci, co już od jakiegoś czasu napierają na nasze granice. Dostaliśmy info, nie wiem skąd, że mają zaatakować uczniów z magicznych szkół. Więc wszystkie szkoły tego dnia miały "wycieczki" -zaznaczyła cudzysłów palcami.
-I wpadliśmy w pułapkę... -odezwała Rose...
-Tak... Ale we wszystkich szkołach, nie zostały zaatakowane czwarte klasy. Pewnie przez to, że oni już mogliby sprawiać problemy.
-Ale jaki był w tym cel? Były jakieś ofiary śmiertelne? -spytałam.
-Jedna, ale nie bezpośrednio przez atak. Spadła ze wzgórza... Sądzę, że ataki miały na celu...
-Zastraszenie.- przerwała jej Rose.
-Mhm... Ale z łaski swojej nie przerywaj mi, dobrze?
Brunetka uniosła dłonie w geście przeprosin...
-Ale po co mieli by nas zastraszać?
-Pokaz broni. Zawsze kiedy zaczyna się wojna, przeciwnicy ścigają się w wynalazkach. -opowiedziała mi Rose.
-Ale co miałoby być ich bronią? -spytałam. Chodziło na przykład o ten miecz?
-Obrona. Czy wasze ataki działały na nich? Chodzi mi o te magiczne. -powiedziała blondynka.
-Tak! Wtedy jak uderzałam ogniem w tego faceta, to moje płomienie tak jakby wchłaniały się w jego strój. -powiedziałam
-U mnie i Willa ataki też nie działały...
-I to właśnie chcieli pokazać... Że ataki magiczne na nich nie działają. -posumowała Theresa.
-I to wszystko? -spytała Rose
-Tak. -kiwnęła głową blondynka.
-Na pewno?
-TAK! Jeeezuuu daj mi spokój. Myślisz, że mogę wiedzieć wszystko tylko dlatego, że ojciec jest w radzie?! Mi też wszystkiego nie mówią! -Tessa podniosła głos. Zobaczyłam, że była poddenerwowana całą sytuacją.
-Czyli co, wojna się zaczyna? -spytałam.
-Nie... Nie chcemy, żeby sytuacja taka jak w Trzeciej Wielkiej Wojnie Magicznej. Rząd chce oddać kawałe... -chyba zorientowała się, że mówi za dużo, bo zakryła sobie usta dłońmi.
-Mów! -nakazała jej Rose.
-Nie mogę.
-Daj spokój. Jak już zaczęłaś, to dokończ.
-Nie mogę... Sama to podsłuchałam...
-Mów, że kobieto! -tym razem nie wytrzymałam. Byłam strasznie ciekawa o co chodzi. Obie spojrzały na mnie. Brunetka uśmiechnęła się pod nosem.
-Dobra, ale jak któraś coś powie, to uduszę...
-Ta, ta... Mów. -odezwała się ponownie Rose.
-Rząd chce oddać kawałek ziemi, tam gdzie się kotłowali przy granicy. Tylko, że oni nie chcą, żeby żaden mag tam został.
-Ja pierdziele, znowu chodzi o magie. -powiedziałam.- Ale czekaj... Przecież oni używali magii... Te bronie...
-Nie do końca. Na naszej wyciecze tylko ty miałaś styczność z takim dziwactwem...
-Zaznaczyłaś, że na naszej wycieczce... Czyli na innych były takie przypadki?- spytała Rose.
Cisza.
-Czyli odpowiedź brzmi tak.
-Nie powiedziałam tego.-zaprzeczała blondynka
-Ale nie zaprzeczyłaś...

I to były ostatnie słowa, które usłyszałam. Po prostu zasnęłam. Musiałam być zmęczona tym wszystkim.

------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Tak wiem, że ten rozdział był jednym wielkim dialogiem ;-; Wstawiam posta wcześniej, bo w piątek jadę do szpitala na cztery dni i nie miałabym jak wstawić T^T Następny powinien pojawić się do środy, a potem rozdziały będą pojawiać się już regularnie w weekendy ;) 

piątek, 10 kwietnia 2015

Mercy i wycieczka cz. 2

Momentalnie znalazłam się przed Davidem. Użyłam mojej Insidiony do ode przenia ataku. Broń napastnika wyglądała jak wielki nóż do sera, który miał być przerobiony na katanę. Ostrze miało ząbki i trzy wycięte koła, rozmieszczone na całej jego długości. {dop. autorki: Nie mam zielonego pojęcia skąd mi się wziął pomysł z nożem do sera, ale naprawdę go przypomina} Napastnikiem był mężczyzna, bo wywnioskować to mogłam z budowy jego ciała. Napierał z całej siły na moją Insidionę.
-Rusz się człowieku. -syknęłam przez zęby na Davida. Czułam, że nie utrzymam siły tego faceta. Ugięłam się pod jego naporem. Po chwili, chciał się zamachnąć ponownie i wykorzystałam ten moment, aby uciec na bok. Jego atak zatrzymał David. Brunet Momentalnie kiedy odskoczyłam przejął jego uderzenie. Strasznie szybko przywołał broń. Jego katanę pokrywały jeszcze malutkie, lśniące kryształki lodu. Spojrzałam w stronę, gdzie była reszta grupy. Widziałam jak Rose i Will znikają gdzieś w lesie. Theresa też gdzieś znikła...
-Uważaj! -krzyknął David. Momentalnie odskoczyłam unikając potężnego uderzenia. Broń wroga (bo na pewno nie był to nasz przyjaciel) zaryła głęboko w ziemi.
-Co to za gostek? -spytał, zbliżając się do mnie.
-Skąd, do cholery mam wiedzieć?! -powiedziałam znowu unikając ataku. Mężczyzna, nie wiedzieć czemu, skupiał się głównie na mnie.
-Gdzie jest reszta? -krzyknął David, od którego się oddaliłam, unikając ataków tego faceta, który zdążył mnie już zdenerwować.
-Nie wiem! Widziałam tylko jak -odskoczyłam ponownie. -Willa i Rose uciekali w las...
Zaczęłam się jeszcze bardziej się denerwować, bo po pierwsze miałam jedną dłoń zajętą Insidioną, mając nadzieje, że się jakoś sama uaktywni. Po drugie, ten jakże denerwujący facet uderzał bez wytchnienia, nie dając mi nawet utworzyć magicznego kręgu, czy nawet wydobyć mojej magii, żeby stworzyć jakiś mały płomyczek. Czytając mi w myślach, David użył swojej magii. Akurat znajdował za plecami napastnika. Kilkanaście lodowych kolców leciało w jego stronę. Nie mam zielonego pojęcia jak on to zrobił, ale w sekundę uniknął ataku i ja też musiałam unikać kolców. Niefortunnie wyskoczyłam jednocześnie za mocno, bo zaczęłam się obracać w powietrzu, a jednocześnie za lekko, żebym mogła wykonać salto i wylądować na nogach. Wzmocniłam mięśnie prawej ręki, używając swojej magii. Lądując zaryłam nią głęboko w ziemi. Kiedy napastnik to zobaczył momentalnie zwrócił się do Davida i zaczął go atakować. Przypominając sobie akcje w parku, spodziewałam się, że chłopkowi się coś stanie. O dziwo, sprawnie odpierał ataki. Niestety odpierał. David pewnie nie jest zwinny tak jak ja, a odpierając jego ataki szybko się zmęczy. Rzuciłam w mężczyznę ognistą kulą. Tym razem nawet się nie odwrócił. Kula uderzyła go w plecy, a ogień znikł. Po prostu znikł! Spróbowałam innych ataków. Jego strój nawet się nie osmolił, a on sam nie przestawał atakować chłopaka.
-Ale jesteś pomocna. -powiedział David dysząc. Wydać było, że już ledwo się bronił. Spojrzałam na Insidionę. Dlaczego ta cholera nie chce się aktywować?!
-Wiesz ty też nie byłeś pomocny...
Raz kozie śmierć. Postanowiłam zrobić bardzo głupią rzecz. Ruszyłam biegiem w stronę napastnika. Złapałam Insidionę w obie dłonie, skoczyłam z zamiarem uderzenia go w plecy. Mężczyzna chciał uniknąć mojego ataku, ale tym razem nie był taki szybki. Może po prostu nie spodziewał się, że wpadnę na coś takiego? Prawie mu się udało, ale zahaczyłam go ramieniem i pociągnęłam za sobą, przewracając jednocześnie Davida. Ja z ciemnowłosym poturlaliśmy się na bok, a ten dziwny facet leżał jakieś trzy metry od nas. Razem z chłopakiem wstaliśmy otrzepując swoje ubrania.
-Co to w ogóle było? -spytał wbijając swoją katanę w ziemie i opierając się o jej rękojeść.
-Nie wiem. Może to był taki test? Wiesz może nauczyciele nas sprawdzali? Tak w ogóle to całkiem dobrze sobie radziłeś... Nie mogę uwierzyć, że to ciebie wybroniłam od bandy tych typków spod ciemnej gwiazdy. Jak to możliwe, że... -chciałam mu dogryźć, ale mi przerwał.
-Nie twój zasrany interes! -krzyknął na mnie. Aha. Znowu wrócił David z parku.
-No dobra! Ale radziłabym, ci...
-Uważaj! -odepchnął mnie na bok. Nie wiedziałam co się dzieje. Leżałam na ziemi widząc, jak mężczyzna, który dopiero co leżał plackiem na ziemi. Wbijał swoją broń w łydkę Davida. Jego jeansy zaczęły barwić się na czerwono w pobliżu wbitej katany. Chłopak upadł na kolana. Podniosłam się szybko i pobiegłam do Davida. Naprawdę mocno mnie wcześniej odepchną, bo miałam mocno obtartą twarz i znajdowałam się dość daleko od niego. Mężczyzna zostawił go ze swoją bronią i uciekł w las (tak przynajmniej mi się wtedy wydawało). Katana Davida leżała koło niego i zamieniała się w drobniutki lodowy pyłek, który znosił wiatr. Chłopak miał otwarte oczy, ale były tak jakby zamglone. Miał nieprzytomny wzrok. Zaczęłam klepać go po policzkach.
-David...
Chłopak podniósł na mnie wzrok. Odetchnęłam z ulgą.
-Zaraz zajmę się twoją nogą. - rozerwałam nogawkę jego spodni ostrożnie, żeby przypadkiem nie dotknąć jego nogi, ale nie spodziewałam się zobaczyć czegoś takiego. Z jego rany zaczęły „wyrastać” błękitne żyłki. Mimo, że nie powinnam tego robić, (ze względu na możliwość szybkiego wykrwawienia) wyciągnęłam z jego łydki katanę. Na szczęście nie doszło do krwotoku, nawet zdziwiło mnie to, że z rany nie sączyła się krew. Za to, pojawiało się coraz więcej tych niebieskich cholerstw. Wiedziałam, że coś jest nie tak. Musiałam szybko odskoczyć, bo dostałabym kopniaka w szczękę.
-Ej! -krzyknęłam do chłopaka. David wstał lekko się chwiejąc. Podniósł broń, która przed chwilą była wbita w jego nogę.
-David? -spytałam ostrożnie podnosząc się z ziemi i chwytając za Insidionę. Chłopak skierował głowę w moim kierunku. Nadal miał zamglony wzrok. Złapał katanę w obie dłonie i ruszył pędem w moją stronę.
-David! Hej! Da..! E... -starałam się do niego jakoś trafić, ale nie mogłam wykrztusić z siebie pełnego słowa, bo musiałam ciągle unikać jego ataków. Co jest? Czy chodzi o tą ranę? W przerwach między jego uderzeniami starałam się odszukać wzrokiem wcześniejszego napastnika. Jest. Był schowany za drzewem, bardzo blisko polany, śledził wzrokiem Davida. To on go kontroluje. Chciałam ruszyć w jego stronę (co z tego, że nie miałam broni), ale za każdym razem David mnie zatrzymywał i musiałam znowu unikać. Nie chciałam go uderzyć, bo wiedziałam, że to nie jest on. Za każdym razem jak widziałam jego zamglony wzrok, przelatywały mnie ciarki.
-David! Hej! Obudź się! -krzyczałam do niego w każdym momencie kiedy mogłam złapać oddech. Cały czas próbowałam dostać się do mężczyzny ukrytego za drzewem. Po pewnym czasie wpadłam na pewien pomysł. Odbiegłam na koniec polany, jak najdalej od kryjówki mężczyzny. Czekałam aż David się rozbiegnie. Kiedy już się rozpędził i był blisko mnie, zgromadziłam energię magiczną w nogach, odskoczyłam od chłopaka i ruszyłam z pełną prędkością w stronę tego dziwnego faceta. Nagle zostałam z całej siły uderzona w brzuch. Upadłam na ziemie kilka metrów dalej.
-Nie! -krzyknął... David. Wreszcie się odezwał. Przez chwilę nie mogłam wziąć oddechu. Podniosłam lekko wzrok. Chłopak nie miał już tego nieprzytomnego wyrazu twarzy. Nie miał też zamglonego wzroku. Nie wyglądał już jak zombie. Kiedy udało mi się złapać oddech, ostrożnie się podniosłam, przez to, że miałam krótkie spodenki, całe nogi miałam otwarte. Szybko najpierw rzuciłam zaklęcie przeciw bólowe na klatkę piersiową (jak oddychałam cały czas mnie bolało). Oczywiście nie poprawi to mojej wydolności, ale ból nie będzie mi tak przeszkadzał. David ruszył w stronę.
-Uciekaj. Nie kontroluje tego. -powiedział.
-Ha! Uciekać? Nie znasz mnie za dobrze. -powiedziałam. Po pierwsze nie mogłam uciec ze względu na niego. Po drugie, nie mogłam uciec, bez dowiedzenia się kim jest ten facet, co nas zaatakował. Udało mi się uniknąć jego ataku.
-Jak w ogóle możesz mówić? - spytałam odskakując. Chłopak dyszał.
-Nie wiem... -powiedział tak, że ledwie go słyszałam. Ciągle starał się mnie uderzyć tą kataną, więc postanowiłam go jej pozbawić, tylko jak? Musiałam zrobić to tak, żeby nie zrobić mu krzywdy.
Kiedy chłopak znów ruszył w moją stronę, przyjęłam na Insidionę jego atak. Lekko się zgięłam, pod jego siłą.
-Co ty robisz? -spytał, przez zaciśnięte zęby. Na jego twarzy malował się ból, ale nie wiedziałam dlaczego. W końcu to ja byłam atakowana. Kiedy naparł na mnie mocniej, wygięłam Insidionę w lewo, zahaczyłam nią o katanę, pociągnęłam ją do siebie i obróciłam. Udało mi się ją wyrwać z dłoni Davida. Rzuciłam nią szybko jak najdalej na bok.
-Teraz mamy równe szanse. -powiedziałam z lekkim uśmiechem. Chłopak skierował się od razu do miejsca gdzie upadła broń.
-Nie tak szybko. -schowałam Insidionę za pasek w spodniach, złapałam go za nadgarstki i wbiłam nogi z całej siły w ziemie. Ciemnowłosy nadal próbował dotrzeć do katany.
-Słuchaj. Spróbuj się sprzeciwić. Nie wiem jak to działa, ale... -ciągnęłam go w przeciwną stronę. Znajdowaliśmy się niedaleko skarpy. Żałowała trochę, że tam nie wyrzuciłam jego broni.
-Myślisz, że nie próbuję? -wysyczał przez zęby.
-To próbuj bardziej! -krzyknęłam. Momentalnie się do mnie odwrócił i sam złapał mnie za ręce. Usłyszałam strzały w oddali. To pewnie Rose. Ją i Willa też ktoś pewnie zaatakował.
-Puść mnie szybko! -powiedział. Zaczął w nienaturalny sposób wyginać swoje ręce. Chciałam to jakoś zatrzymać, ale nie mogłam. Widziała jak ból maluje się na jego twarzy, więc szybko go puściłam. Chłopak rozszerzył oczy, jakby był zaskoczony, ale ból nadal nie znikał z jego twarzy. Nagle zostałam ponownie uderzona w brzuch, ale tym razem z większą siłą. Zaczęłam spadać ze skarpy. Obijałam się o pnie, wystające kamienie i korzenie. Nie mogłam się niczego złapać. Moja prawa noga zaklinowała się między korzeniami. Przez sekundę poczułam ciepło, a potem straszny ból w okolicach kolana. Już nie zlatywałam. Trzymałam się za udo, ciężko oddychając. Byłam cała poobijana, ale teraz czułam tylko ból prawej nogi. Znajdowałam się przy samym końcu skarpy. Davida jeszcze nie było. Jeśli tu nie przyjdzie, będę musiała jakoś wspiąć się na górę. Spróbowałam wydostać nogę, w nagrodę przeszył mnie jeszcze gorszy ból niż wcześniej. Uformowałam odpowiednio moją magię i zbliżyłam dłonie do kolana. Zaczęłam rzucać zaklęcie przeciw bólowe, ale silniejsze niż, te co rzuciłam wcześniej na klatkę piersiową.
-Mercedes schowaj się! -usłyszałam znajomy mi głos Davida. Cholera! Byłam w tym momencie niezdolna do walki, a nie wiedziałam do czego ten mężczyzna może zmusić Davida. Kiedy udało mi się znieczulić moją nogę próbowałam ją wyciągnąć spomiędzy korzeni. Zaklinowała się chyba na dobre. Może to dlatego, że się strasznie śpieszyłam i starałam się ją wyciągnąć na siłę. W dodatku czułam, że została nie zostało mi zbyt dużo energii magicznej. Klonowanie się codziennie, w-f z plusem i do tego jeszcze ta dzisiejsza wycieczka musiały się skumulować. Nie chciałam podpalać też korzeni, bo mogłabym zostać zauważona. Pociągnęłam mocniej za nogę. Pewnie by mnie to bardzo zabolało, ale na szczęście niczego nie czuję. Jeden z mniejszych korzeni, który oplatał moją kostkę pękł.
-Kur... On cię słyszał! -usłyszałam Davida. Nie brzmiał tak żywo, jak poprzedni, był wyczerpany. Skuliłam się i wyciągnęłam zza paska Insidionę. Miałam nadzieje, że aktywuje się jakoś sama i będę mogła nią przeciąć te korzenie i się obronić.
Usłyszałam, jak łamią się gałęzie pod czyimiś stopami. Po chwili zobaczyłam Davida, był jakieś 10 metrów przede mną. Był cały spocony i dyszał.
-No uciekaj!
-Nie mogę, utknęłam.
Zobaczyłam, że ruszył w moją stronę, ale nie tak szybko jak wcześniej.
-Słuchaj! Uda ci się to przezwyciężyć! - starałam się go wesprzeć. Nie wiedziałam, czy to było możliwe, ale starałam się pomóc jednocześnie i mu, i mnie.
-Myślisz, że się nie staram? -powiedział przez zęby. Zauważyłam, że ciągle je ściska. -Całe ciało mnie boli, czuję się jakby moje mięśnie były porozrywane kawałeczki. Ja już na prawdę nie mam siły...
-Dasz rade. Po prostu mu się sprzeciw! -starałam się grać na zwłokę, ale on ciągle przyśpieszał. Zaczęłam nerwowo próbować wyciągnąć moją nogę. Nie miałam już na nic siły.
-No rusz się! -krzyknął. Nawet nie zauważyłam, kiedy tak zbliżył się do mnie. Zdążyłam tylko pewniej chwycić moją Insidionę i zamknąć oczy. Poczułam fale gorąca i potem straszliwy ból, który promieniował od mojego lewego ramienia. Nawet nie krzyknęłam. Ból na początku mnie sparaliżował, ale potem zaczął powoli ustawać. Poczułam jakby coś kiełkowało mi z rany. Otworzyłam oczy i ujrzałam upadającego obok mnie chłopaka. W zasięgu mojego wzroku widziałam też rękojeść broni wbitej w mój obojczyk. Co dziwne już po chwili w ogóle nie czułam bólu, a odrętwienie. Przez chwilę nie mogłam się ruszyć. Nagle jednak moja prawa dłoń się sama poruszyła i wyjęła mi z ramienia katanę. Nie mogłam nawet odwrócić wzroku. Nie wiedziałam jak wygląda rana, ani co się ze mną dzieje. Spróbowałam się podnieść. W sensie nie ja sama, ale właśnie kontrolowana przez coś. Oczywiście zbytnio to się nie udało, przez tą nogę. Poczułam coś dziwnego. Moje całe ciało było odrętwiałe, oprócz tej prawej nogi, która mi utknęła. Oczywiście jej w ogóle nie czułam, ale to już inna sprawa. Przypomniałam sobie, że David nie mógł używać magi, bo nie mógł uformować magii w krąg (zwykle,właśnie używa się do tego dodatkowo ruchów dłoni). Nagle moja prawa dłoń uderzyła z całej siły w korzeń, który się złamał. W tym samym momencie przeszył mnie straszny ból. Próbowałam wyciągnąć nogę (oczywiście nadal kontrolowana). Nie udało się. Mimo sytuacji w jakiej się znajdowałam, zaśmiałam się w duchu. Wpadłam na pewien pomysł. Nie wiedziałam, czy on wypali, ale w końcu co zaszkodziło mi spróbować? I tak już nie może być gorzej prawda?
Zgromadziłam najpierw energię magiczną w mięśniach lewej nogi. Odrętwienie znikło. Mogłam nią nawet ruszać! Zaczęłam robić podobnie z resztą ciała. Rozglądałam się też za tym, gdzie ten mężczyzna się schował. Kiedy doszłam do lewego ramienia, w momencie kiedy zgromadziłam tam magię, poczułam ból, który znów promieniował od obojczyka. Ostrożnie podniosłam prawą rękę i zbliżyłam ją do rany. Uformowałam odpowiednio magię i zaczęłam ją regenerować. Może wydawać się, że robiłam to strasznie powoli, ale tak nie było, zajęło mi to wszystko, może z jakieś trzy minuty.
Rozejrzałam się szybko, czy nie ma tego faceta w pobliżu i ruszyła w stronę Davida, lekko utykając. Moja stopa w coś uderzyła. Spojrzałam w dól. To była moja Insidiona... Aktywowana. Na ziemi połyskiwało się małe ostrze od sztyletu. Podniosłam moją broń i zaczęłam ją oglądać, ale w sekundę przypomniałam sobie o Davidzie i szybko do niego podeszłam. Oddech i tętno miał przyśpieszone. Mówił coś o mięśniach. Zaczęłam ostrożnie dotykać bicepsa. W niektórych miejscach mogłam wyczuć zagłębienia, których nie powinno tam być. Zaczęłam odpinać jego koszulę i zaczęłam sprawdzać mięśnie na jego brzuchu. Wszędzie tak samo. Nagle przypomniałam sobie o ranie na jego nodze. Wyglądała jakby trochę się zagoiła... Ale szybciej niż normalnie. Nie było też już ani jednej tej niebieskiej żyłki. Szybko przystąpiłam do regeneracji jego rany. Potem zajęłam się jego mięśniami. Kiedy skończyłam znowu poczuła ból w lewym ramieniu. Dotknęłam go i poczułam ciepłą ciecz... To była krew. Szybko zregenerowałam ranę ponownie. Dlaczego ona się znowu otworzyła? Nie mogłam znaleźć na to pytanie odpowiedzi.
Postanowiłam obudzić Davida. Na początku delikatnie poklepywałam go po twarzy:
-David... Wstawaj... Pobudka.
Ale później się zdenerwowałam i dostał ode mnie może z dwa razy z liścia... Może trochę więcej.
-Cholera! David! Obudź się ty debilu!
W żaden sposób nie mogłam go dobudzić. Trzęsłam nim, krzyczałam, a on nic!
Powoli wstałam, żeby zadzwonić po pomoc. Włożyłam rękę do kieszeni moich spodni.
Gdzie jest mój telefon?! Zaczęłam macać się po wszystkich kieszeniach i nigdzie go nie było! Spojrzałam w górę skarpy. Mój telefon był w torebce, która została na górze. Wejście na nią odpada. No nic, będę musiała sobie jako poradzić. Rozejrzałam się dookoła. W oczy rzuciła katana, którą zaatakował nas tamten mężczyzna. Zostawił ją? Podeszłam i podniosłam broń. Kiedy zaczęłam ją oglądać, zwróciłam uwagę, na otaczające mnie dźwięki. Usłyszałam wodę. Płynącą wodę. Spojrzałam na leżącego na ziemi chłopaka. Schowałam katanę, w pasek spodni, tak żeby mnie przypadkiem nie zraniła, złapałam Davida za ramiona i zaczęłam go ciągnąć po ziemi w stronę dźwięku. Strumień był nie daleko nas... W sumie, nie mogłabym nazwać go strumieniem, a raczej małą rzeczką. Ułożyłam nieprzytomnego chłopaka przy brzegu, ale w bezpiecznej odległości od wody, a sama podeszłam do rzeczki. Nie płynęła zbyt szybko, więc mogłam w niej ujrzeć swoje odbicie, co prawda rozmazane, ale to wystarczyło, żebym zobaczyła jak wyglądam. W moje włosy były wplątane jakieś liście i małe patyczki. Może i była w nich nawet pajęczyna! Odbicie było wystarczająco wyraźne, żebym zobaczyła, że na lewej stronie twarzy mam sporo plamek po krwi. Pewnie jak dostałam w ramie, to trochę krew prysła mi na twarz. Ułożyłam łódeczkę z dłoni i zanurzyłam je w wodzie. Następnie ochlapałam twarz kilka razy. Poczułam się o wiele lepiej. Przyglądając się swojej twarzy, zauważyłam wielkie wory pod oczami, które rzadko pokazują się na mojej twarzy. Pewnie konsekwencja użycia prawie całej magii.
Moja koszula była rozdarta na lewym ramieniu, więc oderwałam oba rękawy. Tam, gdzie wcześniej oberwałam kataną zauważyłam coś dziwnego. Spod mojej skóry, która w tym miejscu nie wyglądała najlepiej, wystawały te niebieskie żyłki. Nie myśląc zaczęłam je wyrywać. Za każdym razem kiedy wyrwałam jedną, czułam przyjemnie ciepło. Może to przez nie moja rana się otworzyła ponownie?
Spojrzałam na Davida, potem na drogę wzdłuż rzeczki. Postanowione!

Zanim zaczęłam przystępować do mojego planu postanowiłam spróbować znowu obudzić chłopaka. Oddychał już spokojnie, jego tętno też się uspokoiło, ale za cholerę jasną nie chciał się obudzić. Zrobiłam więc tak jak zakładał mój plan. Ukucnęłam przed chłopakiem, złapałam jego nadgarstki i przerzuciłam sobie jego ręce przez moje barki. Powoli się podniosłam i od razu poczułam ciężar chłopaka. Jednak nie zważając na to, zaczęłam iść w górę rzeczki, razem z chłopakiem zawieszonym na moich barkach. Ze względu na to, że był ode mnie wyższy to szurał stopami po ziemi, co nie powiem, bardzo mi przeszkadzało. No ciekawe, dokąd ta rzeczka mnie doprowadzi...


---------------------------------------------------------------------------------------------
Ten rozdział jest świetnym przykładem mojego syndromu Pustej Głowy ;-; To był jeden z moich ulubionych momentów z tej historii, ale oczywiście musiałam go popsuć ;-; Przepraszam Was za ten rozdział xD Na prawdę... Nie wiem czy w niedziele pojawi się nowy rozdział, ale jak nie w niedziele to w poniedziałek powinien być ;)