niedziela, 24 kwietnia 2016

Małe ogłoszenie

Post trochę w innym stylu...



- Moi drodzy, dziś przybywam razem z Mercy...

- Razem ze mną!

- Przecież, przed chwilą powiedziałam, że razem z tobą... Daj mi napisać w spokoju posta!

- Kiedy zostawiam cię w spokoju piszesz jakieś bzdury, więc wolę nie!

- Dobra. W takim razie, sama napisz, co mamy do przekazania czytelnikom.

- Nie ma problemu. Gdybyś jeszcze ty miała tych czytelników... Jest tylko jedna poczciwa Kasia, bez której twoje rozdziały wyglądałyby jak wyjęte psu z gardła...

- Przejdziesz do rzeczy, czy nie?!

- No już! Ekhem... Przybywam dziś z Momo, która wpadła na kolejny, genialny pomysł. Po pierwsze stwierdziła, że już jej się "Momo" nie podoba i chce być nagle jakąś "LacrimeRose", ale że jest osobą strasznie leniwą (boję się to powiedzieć, ale bardzo możliwe, że nawet w większym stopniu niż moja błękitnooka Rose) i nie będzie zmieniać adresu bloga, bo po co... Zmieni tylko dane na koncie Google+, bo tak. Naprawdę czasem nie rozumiem jej zachowania. Opowiadam jej, ona to zapisuje i mówi, że jest super. Mija kilka dni po opublikowaniu rozdziału, a ona do mnie, że beznadziejnie napisała ten rozdział i że jej się nie podoba. I tak mi marudzi, bez przerwy. Przez to, że czuje się niedoceniona, postanowiła założyć WATTPADA! Podzieliła sobie pierwszy rozdział na trzy części, przeredagowała go i wrzuciła już pierwszą część. Napisała nawet jakiś dziwny prolog, który mi się nie podoba, ale powiedziała, że nie mam tu nic do gadania. Tylko czekać, aż przyjdzie do mnie z płaczem, że jej prolog odstraszył wszystkich czytelników... Nie wiem, czy ucieszy Was ta myśl, ale nie odchodzi z bloggera. Na wattpadzie znajdziecie udoskonaloną wersje mojej historii, gdzie wreszcie pozbyłam się mojego tymczasowego nazwiska i zamieniła mi je na "Underworld". Chyba z dwojga złego, to nowe jest już chyba lepsze. Tak, więc no... Momo aka LacrimeRose nadal będzie dodawać tutaj następne rozdziały, ale jak chcecie udoskonaloną wersje to zapraszam na wattpada!

- Podziękujmy gromkimi brawami naszej Mercy, że zaszczyciła nas swoją obecnością. Ja dodam tylko od siebie, że zapraszam Was na mojego wattpada, bo treść rozdziału się zmieniła i sądzę, że czyta się go o wiele lepiej niż ten mój stary, pierwszy rozdział. Do zobaczenia w następnym rozdziale, który pojawi się nie wiem kiedy, ale się pojawi!

niedziela, 17 kwietnia 2016

Rozdział 27: Coś, czego na pewno nie zapomnę...

Siedziałam przy stole w pomieszczeniu, gdzie wcześniej przedstawiał nam się ojciec Luke’a. Koło mnie siedział David z ramionami założonymi na piersi. Nie był zadowolony. Z kilometra zajeżdżało od niego złością. Od Stokrotki zresztą też. Stał przed stolikiem, również z założonymi ramionami i czułam jego wzrok na mojej głowie. Ta cisza była nie do zniesienia. Wbijałam wzrok w drewniany blat, który miałam przed sobą, bo bałam się spojrzeć mężczyźnie w oczy. Usłyszałam jak głośno wciąga powietrze przez nozdrza i spięłam się, przygotowana, że usłyszę jego podniesiony głos

— Mercy… Czy wiesz, co zrobiłaś? — spytał (o dziwo!) spokojnie.

— Jakoś zapaliłam poduszkę…? — odpowiedziałam niepewnie.

— A jak to zrobiłaś?

No i klops! Nie miałam zielonego pojęcia jak ja to zrobiłam. Byliśmy przecież pod barierą, gdzie było niemożliwe użyć w jakikolwiek sposób magii. A ja jakimś cudem podpaliłam poduszkę, nawet o tym nie wiedząc!

— Mercy, daj spokój. To pewnie wasz kolejny żart, prawda? Kto pomagał ci złamać barierę? Victor czy Thobias? A może Marcus? Myślałem, że już trochę dorośliście i skończyliście z tymi wygłupami! — podniósł odrobinę ton głosu.

Żart? Stokrotka sądził, że to żart? Po co miałabym coś takiego robić? W dodatku żarty są śmieszne, a to co się wydarzyło nie miało w sobie ani krzty zabawności. Z chłopakami mamy dobre poczucie humoru i na pewno nie wpadlibyśmy na coś takiego.

— T-t-to nie był żart… — mruknęłam pod nosem.

— Mercy, proszę cię ostatni raz. Nie chcesz wydać chłopaków? Rozumiem. Przysięgam, że jeżeli powiesz mi teraz prawdę, nie dostaniecie jakiejś strasznej kary.

— Nie sądzę, że to był żart — odezwał się nagle David. — Ona — zobaczyłam kątem oka, że wskazał na mnie kciukiem — nawet się nie skapnęła, że podpaliła poduszkę, dopóki ktoś jej tego nie powiedział.

I znowu poczułam świdrujący wzrok wychowawcy na swojej głowie. W co ja się wpakowałam?!

— Czy to prawda? — spytał oczywiście mnie.

— T-to prawda. Ja naprawdę przepraszam! Nie chciałam niczego zniszczyć, ja nawet nie zauważyłam. Nawet nie wiedziałam, że się tak da. Naprawdę przepraszam, to nie było specjalnie… — strzelałam jak z karabinu. Znowu niechcący coś zrobiłam. Czasem mi się to zdarzało. Kłopoty przyczepiały się do mnie jak rzep do psiego ogona. Kiedy odkryłam w sobie magiczny talent, prawie spaliłam kuchnię, raz, kiedy stanęłam w obronie jakiegoś dzieciaka z młodszej klasy w szkole, niechcący podpaliłam ubranie jego oprawcy. Kilka razy podpaliłam swoje własne ubranie, kiedy chciałam się wysuszyć, bo zapomniałam parasolki i zastał mnie deszcz. Tydzień temu podpaliłam też zupę, ale nie… Nie w normalny sposób jak każdy normalny człowiek podpala zupę. Jako, że u cioci mamy kuchenkę na gaz, to jakimś cudem garnek z zupą stanął w płomieniach, kiedy tylko się odwróciłam. Takie drobne wypadki nie robiły już na mnie wrażenia, ale to, co się wydarzyło na wycieczce, było po prostu straszne. Zniszczyć jakąś barierę nieświadomie… Ja nawet nie wiedziałam jak świadomie to zrobić!

Usłyszałam, jak Stokrotka ciężko wzdycha i odważyłam się na niego spojrzeć. Masował sobie skronie.

— A nie chciałem w to wierzyć… — powiedział do siebie cicho, ale ja to usłyszałam i od razu spięłam się jeszcze bardziej.

— Nie rozumiem jednej rzeczy. Po co mnie pan też tu ściągnął? Nie zrobiłem nic złego — odezwał się David.

— Z tobą również chciałem porozmawiać. Jak ci idą korepetycje z Mercedes?

I kolejny klops! Zapomniałam o tym zupełnie. To chyba przez to, że ostatnio Harvey zachowywał się dość normalnie. Chyba, że…

— Z całym szacunkiem proszę pana, ale chyba nie myśli pan, że pozwolę, żeby uczył mnie ktoś, kto nie kontroluje swojej magii.

Czułam zimny wzrok maga lodu na swojej osobie. Rozmawiał, jakby mnie tu nie było. Nie pozwolę sobie na coś takiego!

— Umiem kontrolować swoją magię! — krzyknęłam na niego i spojrzałam mu wyzywająco w oczy.

— To dlaczego tu jesteś? — spytał kpiąco, a mnie zatkało.

— Z całym szacunkiem Davidzie — odezwał się Stokrotka, ratując mnie z tej nieprzyjemnej sytuacji — ale Mercy miała cię uczuć z niemagicznych przedmiotów. Może i problemów z magią jako takich nie masz, tak z normalnych lekcji masz straszne zaległości i grożą ci trzy zagrożenia. Nie mogę tego ignorować, a ty tym bardziej. Bardzo się również cieszę, że zacząłeś już normalnie ze wszystkimi rozmawiać, ale nie oznacza to, że przestanę trzymać cię na oku, miej to na uwadze.

Ucieszyłam się w duchu, że Daisy go ochrzanił. Jednak moja radość nie trwała długo, bo po chwili mężczyzna zwrócił się do mnie;

— Pod tym względem David ma niestety rację. Nie wiem, czym jest to spowodowane, ale nie kontrolujesz swojej magii. Porozmawiamy o tym jednak później, bo to nie temat na teraz. Będę czekał na relację od ciebie z pierwszych korepetycji, które mają się odbyć od razu po wycieczce. Ty, David — zwrócił się do chłopaka — masz się zgodzić na pierwszy termin, który poda ci Mercy, a teraz możecie już iść. Skończyłem.

Ostatnie słowo zostało wypowiedziane takim tonem, żeby zasygnalizować nam, że nie ma zamiaru słuchać żadnych sprzeciwów. David wstał pierwszy i od razu skierował się do wyjścia. Szybko ruszyłam za nim. Nie podaruje mu tego. Byłam wściekła i czułam się upokorzona. W dodatku myślał, że mnie tak łatwo oszuka. Kiedy zdałam sobie sprawę, dlaczego zapomniałam o tym, że miałam mu pomagać z nauką, olśniło mnie. Dogoniłam go, kiedy wchodził już po schodach;

— Myślisz sobie, że jesteś taki sprytny, że wszystkich przechytrzyłeś, co? — odezwałam się, łapiąc go za koszulkę — Muszę cię jednak zaskoczyć. Przejrzałam cię.

David zszedł ze schodów i stanął przede mną, zawijając ręce na piersi.

— No słucham, to będzie ciekawe — ponaglił i patrzył na mnie drwiącym uśmieszkiem.

Zrobiłam się cała czerwona ze złości. Co on sobie wyobraża w ogóle?! Co to miała być za odzywka? Byłam jeszcze wścieklejsza niż byłam wcześniej.

— Wiem, że udajesz. Że niby już normalnie się zachowujesz i gadasz ze wszystkimi, a robisz to tylko po to, żebym ja ze Stokrotką dali ci święty spokój.

Otworzył szerzej oczy i po chwili zaśmiał mi się prosto w twarz.

— Co prawda, nie pogardziłbym spokojem, ale grubo się mylisz. Czy ty naprawdę myślisz, że wszystko kręci się wokół ciebie? Może sam wracam już do normalności? Nie, bo przecież wszystko musi kręcić się wokół wielkiej pani Mercedes, która uważa, że wie wszystko, bo jej matka zmarła. Pani Mercedes postradała wszystkie umysły i myśli, że każdy MUSI przeżywać podobną tragedię dokładnie tak jak ona. Bo przecież NIKT jej nie oszczędzał. A teraz ci coś powiem. WSZYSCY obchodzili się z tobą jak z jajkiem. Mogę sobie dać rękę uciąć, że tak było, bo to co się stało z tobą, przez te trzy lata gimnazjum to jakaś masakra — wybuchł, akcentując niektóre wyrazy. — Przez specjalne traktowanie, do którego musiałaś się wtedy przyzwyczaić, zachowujesz się jakbyś była pępkiem świata. „Nikt nie może mieć lepszych ocen ode mnie. Nikt nie może być lepszy w sporcie ode mnie. Patrzcie, czytam stare księgi i je rozumiem! Patrzcie, znam dwa zaklęcia, których nikt inny nie zna!”  — próbował naśladować mój głos. — Co się stało z tą dziewczyną, którą kiedyś znałem? Próbujesz naprawić innych, ale sama tak naprawdę potrzebujesz, żeby to ciebie ktoś naprawił.

Patrzyłam na niego z niedowierzaniem. Naprawdę to tak wygląda? Czy naprawdę nie zauważyłam tego, że ludzie na około mnie traktowali mnie specjalnie? Czy zachowuje się jakbym była pępkiem świata? Czy ja naprawdę jestem taka ślepa?! — wszystkie myśli sprawiły, że czułam się jakby ktoś mnie właśnie spoliczkował kilka razy. Poczułam, jak po moim policzku spływa łza. David zmarszczył brwi. Myślałam, że coś jeszcze powie, ale obrócił się do mnie plecami i wszedł po schodach. Oparłam się o ścianę i powoli się po niej zsunęłam, zastanawiając się, czy to wszystko co on powiedział to prawda.

***

Kiedy już się uspokoiłam, wspięłam się na górę po schodach i weszłam do pomieszczenia, w którym znajdowała się cała moja klasa. Jak tylko otworzyłam drzwi, zrobiło się strasznie cicho i wszyscy odwrócili się w moją stronę. Zignorowałam te wszystkie nieprzyjemne spojrzenia i szybko odszukałam wzrokiem Rose, która siedziała razem z Theresą i Willem i o czymś z nimi rozmawiała. Od razu ruszyłam w ich stronę.

— Gdzie jest Luke? — spytałam, zauważywszy nieobecność chłopaka.

— Poszedł pomagać tacie w naprawie bariery — odpowiedziała Rose.

— No nieźle, Mercedes — zaśmiała się Theresa. — Rozwaliłaś całą, calutką barierę.

Blondynka oberwała kopniaka w piszczel od mojej przyjaciółki i od razu się uciszyła.

— Coś się stało? — zwróciła się do mnie brunetka.

— Dostałaś burę od Stokrotki? — dopytał Will.

— Nie — pokręciłam przecząco głową. — Po prostu jestem głodna — skłamałam. Tak naprawdę cały czas w głowie siedziały mi słowa, które powiedział David. Bez przerwy zastanawiałam się, czy ja rzeczywiście się tak zachowuję?

Usiadłam koło Rose, która od razu stuknęła mnie łokciem w bok i szepnęła:

— Co się naprawdę stało?

— Nic — wzruszyłam ramionami. Bo właściwie nic się nie stało. Czym ja się tak w ogóle przejmuje? Słowami jakiegoś idioty, który mnie w ogóle nie zna?

Uderzyłam się w policzki, żeby się ogarnąć. Will i Theresa spojrzeli na mnie zdziwieni.

— No co? — Wzruszyłam ramionami. — Musiałam się rozbudzić, bo ta podróż mnie wymęczyła.

— W ogóle to jak ty zniszczyłaś tę barierę? — zagaił blondyn. Znowu wzruszyłam ramionami.

— Nie wiem… Jakoś samo się stało — odpowiedziałam szczerze. Thunder zaśmiała się głośno.

— Ty weź uważaj, bo w nocy też "samo się stanie" — nakreśliła w powietrzu znak cudzysłowu — i obudzimy się jako skwarki.

— Bardzo śmieszne — powiedziała z ironią Rose.

— No, ale powiedz, Polk, czy to nie dziwne, że Mercy nawet nie zauważyła, kiedy poduszka stanęła w ogniu? Jesteśmy w drugiej liceum, a nie w pierwszej gimnazjum, gdzie rzeczywiście takie przypadki działy się na porządku dziennym — zauważyła blondynka.

— Uwierz mi Theresa, też bym chciała wiedzieć, jak to się stało. Nigdy takie coś mi się nie przytrafiło od gimnazjum.

Zobaczyłam irytację na twarzy Thunder. Przecież nie powiedziałam niczego, co mogło by ją zdenerwować. Chyba… Dziewczyna westchnęła ciężko i położyła się na łóżku.

— Nie ma szans, żebyście mówili do mnie Tessa? — spytała, a nasza trójka zgodnym chórem odpowiedziała:

— Nie.

— Czemu w ogóle tak ci na tym zależy? — zapytał Will, zaciekawiony. Blondynka z powrotem usiadła na łóżku.

— Bo nie lubię swojego imienia. Theresa… Brzmi kurde jak imię jakiejś starej przekupy z targu i jest cholernie poważne!

— Ty akurat nie masz co płakać nad swoim imieniem — wtrąciłam — Przynajmniej nie ochrzcili cię nazwą jakiejś marki samochodu! W dodatku twoje imię pasuje do ciebie.

— Mercy ma rację — powiedział Will. — Twoje imię do ciebie pasuje. Tessa brzmi jak imię dla jakiejś słodkiej szatynki, która śmieje się ze wszystkiego, co ktoś powie i nie ma za grosz rozumu. Mercedes jest o wiele gorsze…

— Dzięki Will, pomagasz — odezwałam się zgryźliwie.

— No, ale taka prawda. Mercedes brzmi dziwnie, ale Mercy już pasuje. Może i znam cię krótko, ale nie wyobrażam siebie, żebym miał na ciebie mówić inaczej. Mercy to Mercy i nie wyobrażam sobie, żeby to mogło się zmienić.

Aż się zarumieniłam. Dawno mi nikt czegoś tak kochanego nie powiedział. I chyba właśnie tego potrzebowałam. Od razu przeszedł mi cały zły humor, jaki miałam przed chwilą. Will nawet nie miał pojęcia jak wtedy byłam mu za to wdzięczna.

Rose rozłożyła się na łóżku i jęknęła, że jest głodna. Jak na zawołanie do pomieszczenia weszła pani Mably i zawołała wszystkich na dwór, bo ognisko było już rozpalone. Zarzuciłam na siebie moją parkę, opatuliłam się szalikiem po uszy, założyłam moją czapkę i włożyłam rękawiczki. Nie było tak lodowato, no ale cóż ja poradzę, że nie cierpię zimna. Wyszliśmy jakoś rozsypani. Jedni jeszcze czegoś szukali w walizkach, inni zakładali kurtki, a inni jeszcze gadali i strasznie mozolnie się zbierali. Nasza grupka była jedną z pierwszych przy ognisku. Chyba wcześniej nie kłamałam i jednak byłam głodna, bo jak poczułam zapach palonego drewna to zaburczało mi w brzuchu.

Przy ognisku stał Luke. Otwierał opakowanie z kiełbaskami. Był do nas odwrócony plecami, przez co Rose wpadła na genialny pomysł, że się do niego zakradnie i go przestraszy. Oczywiście to zachowanie miało mieć tylko jeden cel — wkurzyć Willa. Chciałam ją zatrzymać, bo mi szkoda było chłopaka, ale zdążyła mi umknąć. Zaczęła się skradać i kiedy już była za plecami chłopaka, zamiast go wystraszyć, ścisnęła go z całej siły w pasie. Wiedziałam, że tak będzie.

— Co to w ogóle za typek? — spytał Will. Brawo Rose, twój cel został osiągnięty.

— Luke? Jest naszym kumplem z gimnazjum.

— To — kiwnął głową w kierunku tamtej dwójki — nie wygląda na kumplostwo. Kręcili ze sobą wcześniej, czy co?

Mimo że nie chciałam, wybuchłam śmiechem. Może to dlatego, że wiedziałam o Luke'u bardzo dużo i ten pomysł wydał mi się tak niemożliwie śmieszny.

Położyłam ręce na barkach chłopaka;

— Słuchaj Will, o Luka nie masz się co martwić, oni są z Rose jak brat i siostra.

Blondyn uniósł prawą brew w akcie zwątpienia i znowu jego wzrok powędrował na tamtą dwójkę. Nagle wpadłam na chytry pomysł.

— A co ty taki zazdrosny? Masz jakieś plany wobec Rose? — podpuściłam go. Will zrobił lekko zakłopotaną minę, ale po chwili odpowiedział

— A nawet mam.

Nie myślałam, że tak łatwo pójdzie, a tu proszę… Objęłam chłopaka ramieniem za szyję i zmusiłam go, żeby się trochę pochylił.

— Słuchaj — zaczęłam konspiracyjnym szeptem  — ale ty jesteś całkowicie pewien, że jesteś zainteresowany Rose? Jesteś pewniutki co do tego?

Spojrzał na mnie, jak na głupią.

— No nie mów, że nie zauważyłaś? Nie staram się przecież ukryć ani nic, więc....

Już chciałam coś powiedzieć, ale ktoś uderzył nas w plecy. Odwróciłam się i zobaczyłam Theresę.

— Torujecie przejście. Chyba byłaś głodna, Mercy? — powiedziała i wyminęła nas, kierując się w stronę ogniska.

Poszliśmy za nią. Kiedy tylko Luke mnie zauważył, od razu zaczęłam przepraszać za zniszczenie bariery. Mówił, że to nie moja wina, bo to on z tatą coś pominęli, co z daleka zalatywało kłamstwem, bo jego ojciec jest jednym z najdokładniejszych magów na świecie. Dostał nawet kilka nagród.

Luke poprosił Willa o pomoc przy wnoszeniu baniaków z gorącą herbatą. Myślałam, że Whitlock powie coś od siebie, ale poszedł bez mrugnięcia okiem. Razem z Rose i kilkoma osobami zajęłyśmy się rozpakowywaniem papierowych talerzyków i plastikowych sztućców. Otworzyłyśmy też wielkie opakowanie z kiełbaskami. Po chwili chłopaki przyszli z dwoma baniakami z herbatą. Marcus, Thobias i Victor zajmowali się ostrzeniem patyków, które miały służyć do pieczenia chleba i kiełbasek. Dosyć szybko się z tym uporali. Stokrotka poszedł po pozostałych swoich wychowanków do budynku, a my w tym czasie zaczęłyśmy z Rose piec już naszą kolacje. Jak na złość, dym kierował się za każdym razem w moją stronę, więc byłam pewna, że będę pachnieć jak świeża wędzonka. Wydawało mi się to dziwne, że płomień ciągle kierował się w moją stronę, więc zaczęłam tuż przed nim machać łapą. Już jako dziecko, kiedy jeszcze nie odkryłam w sobie magicznego talentu, podkradałam ojcu zapałki i się nimi bawiłam podpalając jedną po drugiej. Tak, byłam małą piromanką.

Zauważyłam, że tam gdzie była moja dłoń, tam wędrował ogień.

— Marcus obyczaj to! — zawołałam do maga ognia. Kiedy tylko zobaczył, jak płomień podążał na moją dłonią, od razu postanowił, że sam spróbuje. Niestety ogień nie chciał tańczyć z jego ręką tak jak z moją.

— To nie fair — burknął. — Też tak chcę.

— Uważaj, żebyś znowu czegoś nie spaliła! — krzyknęła Theresa, nalewając sobie herbaty z baniaka.

Kiedy się odwróciła w moją stronę, pokazałam jej język.

Dopiekłam do końca moją kolację, również nalałam sobie herbaty i cupnęłam na kłodzie obok Rose, która dużo wcześniej upiekła swoją kiełbaskę, bo ja bawiłam się z ogniem. Skończyła mi się herbata, więc już wstawałam żeby pójść po dolewkę, ale zobaczyłam kto siedział przy baniaku. David. Usiadłam z powrotem na przewróconym pieńku drzewa.

— Co jest? — spytała cicho Rose, przysuwając się w moją stronę.

— Nic — Wzruszyłam ramionami i zagryzłam dolną wargę.

— Mercy, gadaj. Mnie nie okłamiesz.
Westchnęłam ciężko i przez chwilę nic nie mówiłam, tylko wpatrywałam się w płomień ogniska.

—  Rose, czy ja zachowuje się jakbym była pępkiem świata?

— A tobie skąd się to wzięło? — spytała zdziwiona.

— Odpowiedz.

— Może niekoniecznie Jak pępek świata… Lubisz być ciągle w centrum uwagi, co czasem jest wkurzające, ale sama to robię, wiec nie neguję. Czasem jednak przesadzasz z tym, że musisz być ze wszystkiego najlepsza.

Czyli to prawda… — powiedziałam do siebie w myślach. Założyłam wtedy, że skoro jedna rzecz, którą wtedy powiedział Harvey, była prawdą, to reszta też się zgadzała.

— Czy ja potrzebuje naprawy? — spytałam cicho pod nosem. Nie myślałam, że brunetka to usłyszy, ale jednak.

— Co?! O czym ty mówisz, Mercy? — podniosła lekko ton.

— Ale o co chodzi? — nagle zza moich pleców usłyszałam głos Willa. Odwróciłam się i zobaczyłam blondyna, który obgryzał kiełbaskę z patyka. Bo po co mu talerz i sztućce, jak przecież można poradzić sobie inaczej, prawda? Kiedy Will się pojawił, od razu poczułam lekką ulgę, bo była szansa na zmianę tematu. Gdyby się nie pojawił, to zostałabym pociągnięta za język przez Rose.

— Mercy, kto ci nagadał takich głupot? — dopytała moja przyjaciółka ignorując Willa.

— Nikt. Sama sie tak jakoś zastanawiałam — skłamałam. Will ponowił swoje pytanie, co strasznie poirytowało moją przyjaciółkę.

— Ktoś nagadał Mercy jakiś głupot — powiedziała zdenerwowana — Kto ci to powiedział? Stokrotka? — dopytywała. Pokręciłam na boki głową.

— Racja. On by czegoś takiego nie powiedział… Czy to był on?!  Czy to zrobił David?! Ten idiota nawsadzał ci takich bzdur?! Gdzie on jest?! Ja mu zaraz pokażę i sam będzie potrzebował żeby ktoś go naprawił.

— Rose, nie uruchamiaj się — odezwał się blondyn zza jej pleców.

— Nie uruchamiaj się? — prawie krzyknęła. — Ja już się uruchomiłam! — Wstała z pieńka, ale Will z powrotem ją posadził, kładąc dłonie na jej ramionach i dociskając w dół.

— Spokojnie, Rose… — zaczął chłopak, ale brunetka szybko mu przerwała;

— Spokojnie?! Jak mam być spokojna, jak ktoś obraża moją przyjaciółkę.

— Właściwie to sama potwierdziłaś, to co David powiedział… — odezwałam się. Rose spojrzała na mnie zdziwiona.

— Chodzi o to z pępkiem świata? Nie powiedziałam, że to jest u ciebie zła cecha. Jest związana z twoimi ambicjami, wiec to dobrze, że starasz się być we wszystkim najlepsza i być ciągle w centrum uwagi. Ja akurat nie mam ambicji, w przeciwieństwie do ciebie i chęć bycia w ciągłym centrum uwagi jest u mnie raczej wadą. Widzisz tę różnicę.

— Rose ma rację — powiedział chłopak. — Cechy, które na pozór wydają się naszymi wadami, mogą okazać się zaletami — dodał.

Moja przyjaciółka spojrzała na niego dziwnie.

— Co ty dzisiaj brałeś Will? Jesteś za mądry jak na siebie — powiedziała.

— No wiesz co, to było okrutne! Ale wiesz co? — nachylił się do niej i powiedział coś na ucho. Byłam pewna, że chciała coś odpowiedzieć, ale milczała. Patrzyła się tylko na chłopaka szeroko otwartymi oczyma. Will zbliżył się do mnie i objął mnie ramieniem.

— Może sobie troszkę pośpiewamy, co Mercy? — spytał i dopiero w tym momencie zdałam sobie sprawę, że w tle gra gitara i kilka osób śpiewa jakąś skoczną piosenkę.

Odwróciłam się i zobaczyłam grającą na gitarze Theresę i otaczającą ją grupkę złożoną z trzech chłopaków i dwóch dziewczyn. Otworzyłam szerzej oczy, bo nie mogłam uwierzyć, co widzę. Theresa grała i śpiewała! Co prawda, ciężko było usłyszeć jej głos, bo chłopaki strasznie fałszowali i krzyczeli, ale po jej twarzy było widać, że świetnie się bawi. Nadal nie mogłam się przyzwyczaić do wyluzowanej młodej pani Thunder. Nawet nie zauważyłam, kiedy Will zaciągnął mnie w ich stronę.

— Ale ja nie umiem śpiewać! — Zatrzymałam się.

— A to nie szkodzi, bo ja też nie — odpowiedział z uśmiechem i ruszył w stronę śpiewającej grupki, ale ja sie nie ruszyłam.

— No wyluzuj, Mercy! — zawołał, kiedy to zauważył — Theresa wyluzowała, a ty nie dasz rady — mrugnął do mnie.

— No dobra — pokręciłam głową z lekkim niedowierzeniem i przeszłam na około ogniska za blondynem. Właśnie Thunder skoczyła grać piosenkę i ustalali, co teraz będą śpiewać, kiedy podeszliśmy.

— Jaki tytuł ma ta piosenka, co często puszczają w radiu ostatnio? — spytał Marcus, który stał koło blondynki. — Tę, gdzie pod koniec jest trochę rapu.

— A masz zamiar rapować? — spytała zdziwiona Theresa i uśmiechnęła się w naszą stronę, kiedy zobaczyła mnie i Willa.

— Nie, ale prawie cała piosenka jest w porządku. Podać ci akordy? Bo powtarzają się ciągle cztery, ze zmianą w refrenie…

Chłopak zabrał gitarę i zaczął pokazywać Theresie chwyty. Kiedyś chciałam się nauczyć grać na gitarze, ale jakoś mi nie wyszło. Kupiłam, uczyłam się z miesiąc, a potem to rzuciłam, bo to nie było dla mnie. Nie mam głosu i nie interesuje się jakoś specjalnie muzyką. Kiedy Marcus z Thunder przećwiczyli akordy, Theresa spytała wszystkich przy ognisku:

— Znacie „Forest” TOPu?

Większość osób kiwała potakująco głowami. Trudno jej było nie znać, bo ciągle puszczali ją w radiu, mimo że była dosyć stara.

Theresa zaczęła grać. Jak zwykle w takich sytuacjach na początku nikt nie śpiewa. Kiedy miała zaczynać się pierwsza zwrotka spodziewałam się usłyszeć tylko Theresę, albo nikogo, a tu nagle z obu stron usłyszałam ryknięcie dwóch męskich głosów. Z prawej Will a z lewej Marcus. A jak się przez to wzdrygnęłam! Nie spodziewałam się, że tak rykną! Wiedziałam, że Marcus zrobił to dla zabawy, bo ma całkiem niezły głos, kiedy śpiewa.

Obaj zarzucili po ramieniu na moją szyje i pociągnęli mnie do przodu. Stałam tuż za Theresą i byłam w centrum całego chórku. Trzy dziewczyny się dołączyły i cała grupka, która stała wokół mnie, śpiewała. Ja stałam tylko jak kołek i nie wiedziałam co robić. Nagle Marcus i Will zwrócili swoje twarze jednocześnie w moją stronę, już nie krzycząc, tylko śpiewając normalnie:

I scream, you scream, we all scream
'Cause we're terrified of what's around the corner
We stay in plac
'Cause we don't want to lose our lives…

Wiedziałam, czego oczekują, więc niepewnie wycisnęłam z siebie następną linijkę;

So let's think of something better…?

Dokładnie o to im chodziło. Jak zobaczyłam ich zadowolone mordki, to od razu poczułam takie przyjemne ciepło w środku. Mimowolnie odszukałam przy ognisku Rose, która skinęła głową i uśmiechnęła się miło, kiedy tylko napotkała mój wzrok. Razem ze wszystkimi śpiewałam już refren:

Down in the forest
We'll sing a chorus
One that everybody knows
Hands held higher,
We'll be on fire
Singing songs that nobody wrote

Nie pamiętałam słów następnej zwrotki, więc nie śpiewałam. Nikt nie śpiewał, oprócz Marcusa. Chłopak zmieniał głos kiedy śpiewał i prawie idealnie odwzorował ten z oryginału.

My brain has given up
White flags are hoisted
I took some food for thought
It might be poisoned
The stomach in my brain
Throws up onto the page
Does it bother anyone else
That someone else has your name?
Does it bother anyone else
That someone else has your name?

Theresa dalej akompaniowała mu gitarą, a pozostali, nawet ci co siedzieli po drugiej stronie ogniska, kiedy tylko zaczął się refren, również śpiewali. Ta chwila była nie do powtórzenia. Mój beznadziejny humor już dawno poszedł w niepamięć i korzystałam z zabawy, jaką było wspólne śpiewanie przy ognisku. Jeszcze nigdy czegoś takiego nie doświadczyłam. Nawet nie umiem słowami opisać tego co czułam. Po prostu byłam szczęśliwa.

Thunder już miała kończyć grać, bo po tym pojawiał się rap, a raczej nikt nie miał zamiaru rapować, ale ni stąd ni zowąd Will kontynuował utwór. Słowa wylatywały z jego ust jak z karabinu maszynowego;

Quickly moving towards a storm
Moving forward, torn
Into pieces over reasons
Of what these storms are for
I don't understand why everything I adore
Takes a different form when I squint my eyes
Have you ever done that?
When you squint your eyes
And your eyelashes make it look a little not right
And then when just enough light
Comes from just the right side
And you find you're not who you're supposed to be?
This is not what you're supposed to see
Please, remember me. I am supposed to be
King of a kingdom or swinging on a swing
Something happened to my imagination
This situation's becoming dire
My tree house is on fire
And for some reason I smell gas on my hands
This is not what I had planned
This is not what I had planned.

Wszyscy patrzyli na niego z osłupieniem. Nikt, ale to absolutnie nikt nie spodziewał się, że ktoś za rapuje… I to jeszcze w jakim stylu. Bez problemu można by było porównać do oryginału i zawahać się, który rap jest lepszy. Najśmieszniejsze było to, że Will był święcie przekonany, że ktoś z nim rapuje i kiedy otworzył swoje oczy(tak, rapował z zamkniętymi), patrzył na nas wszystkich zdziwiony, w dokładnie ten sam sposób jak my patrzyliśmy na niego.

— No co? – spytał zdziwiony – Czemu się na mnie wszyscy gapią? – szepnął do mnie.

Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo nagle Marcus zarzucił ramie na blondyna i pociągnął go do siebie i powiedział;

— Niezła solówa, stary!

Nagle ktoś zaczął klaskać. Koło ogniska stał Stokrotka i klaskał z ciepłym uśmiechem na twarzy. Dołączyła do niego pani Mably, a potem całe ognisko.

— Chyba zostałem gwiazdą – zaśmiał się Will i przeczesał dłonią swoje włosy. Kiedy Marcus go puścił ukłonił się nisko, jak to robią w teatrze i potem zaczął o czymś żartować z Theresą.                   

Śpiewaliśmy jeszcze wiele piosenek. Tak dobrze się wszyscy bawiliśmy, że udało nam się ubłagać nauczycieli i ognisko trwało do północy. Zapomniałam zupełnie o tym co wcześniej powiedział mi David i całkowicie się rozluźniłam. To ognisko było czymś, czego na pewno nigdy nie zapomnę…

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Wróciłam! Obiecywałam, że rozdział będzie jakiś czas temu, ale nie wyszło, bo szkoła się stała :") W dodatku dotknęła mnie złośliwość rzeczy martwych, straciłam cały rozdział i musiałam go pisać od nowa. Za wynagrodzenie rozdział jest dłuższy niż zwykle... Polecam przy ostatniej części puścić sobie tę piosnenkę. Sądzę jednak, że rozdział wyszedł mi lepiej niż wcześniej :) Po egzaminach (które zaczynają się jutro) może WRESZCIE zacznę być bardziej aktywna i zrobię mapkę świata Mercy... Mam tylko nadzieję, że nie są to słowa rzucone na wiatr. I wreszcie uda mi się zrobić porządek na blogu... Mam też zamiar przepisywać bloga na watt pada (czy jak to się tam pisze), ale opowiadanie również będę kontynuować tutaj :)

niedziela, 27 marca 2016

Rozdział 26: "Mercy coś ci się pali..."

Weszłam po schodkach do budynku, który kiedyś miał być stodołą. Zaraz za mną był David. Stokrotka właśnie schodził po schodach, które były po mojej lewej.

– Wchodźcie na górę i zajmijcie sobie łóżka – powiedział i minął nas, kierując się do dużego pomieszczenia na parterze. To chyba była stołówka. Weszłam po schodach i trafiłam do takiego małego kącika zabaw? Chyba tak to można było nazwać. Dwie małe kanapy, jeden fotel, stolik pośrodku, z boku stała malutka szafka z jakimiś książkami. Zaraz obok tego kącika znajdowały się duże drewniane drzwi, zza których słychać było naszą klasę. Za drzwiami znajdowało się duże pomieszczenie. Po lewej i po prawej stronie przy oknach znajdowały się, postawione w  równych odległościach, łóżka piętrowe. Pomieszczenie było całe wykonane z drewna, a przynajmniej tak się wydawało. Ściany z drewnianym obiciem, drewniana podłoga, drewniane kolumny, łóżka z ramą drewnianą, drewniane kufry, które stały przy każdym łóżku... Widać było wyraźny podział. Po lewej łóżka miały dziewczyny, a po prawej chłopcy. Automatycznie odszukałam wzrokiem Rose, która przeszukiwała swoją torbę, przy jednym z ostatnich łóżek po stronie dziewczyn. Od razu ruszyłam w jej stronę.

– I co, lepiej już się czujesz? – spytała, kiedy do niej podeszłam.

– Dlaczego wyczuwam nutkę złośliwości w twoim tonie? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie.

– Akurat nie było tu ani ociupinki złośliwości, ale okej.

O nie! Kiedy Rose kończy zdanie słowami „ale okej” oznacza to, że jest czymś bardzo poirytowana. A jeszcze jeśli wzruszy ramionami, tak jak to przed chwilą zrobiła, to jest naprawdę źle... Pierwsza myśl - Co znowu ja, albo Will, zrobiliśmy?

– Jesteś na mnie zła? – spytałam ostrożnie.

– Akurat nie. Po prostu irytuje mnie fakt, że dostaliśmy godzinę na rozpakowanie się i odpoczęcie.

Widzicie, mówiłam...Chwila! Czy ona właśnie powiedziała, że irytuje ją to, że ma godzinę czasu na leniuchowanie?!
Brunetka wyjęła z torby jakieś szeleszczące opakowanie i usiadła na łóżku.

– Rose, czy ty przed chwilą narzekałaś na to, że masz godzinę odpoczynku? – dopytałam na wszelki wypadek.

– Tak – odpowiedziała, jakby było to u niej normalne, następnie otworzyła opakowanie i zaczęła wżerać żelki.

– Gdybyś – zaczęła po chwili – łączyła fakty, to wiedziałabyś, czego tak nie mogę się doczekać.

No i znowu coś gada o łączeniu faktów! Nie mam zielonego pojęcia o co jej z tym chodzi!
Rose, widząc moją zakłopotaną minę, westchnęła ciężko.

– Ty śpisz na górze – powiedziała, znowu westchnęła i zaczęła napychać się żelkami, nie częstując mnie ani jednym.

Zaczęłam wypakowywać moje rzeczy do tego drewnianego kufra, który stał przed łóżkiem. Nie było ich dużo, bo przyjechaliśmy tylko na trzy dni, więc nie miałam problemu ze zmieszczeniem wszystkiego. Rose bez sukcesu próbowała złapać zasięg, więc szybko się poddała.

– Hej, dziewczyny! – Za moimi plecami usłyszałam głos Willa.
Zanim zdążyłam się odwrócić, moja przyjaciółka już go przywitała:

– Mercy zabierz go, bo nie ręczę za siebie.

Miłe powitanie, no nie powiem, że nie.

– Zachowujesz się jak dziecko, wiesz Rose? – zaczął Will i po chwili się uśmiechnął. – A może jesteś po prostu zazdrosna, co?
Rose spojrzała na niego krzywo i wybuchła śmiechem.

– Gdyby było jeszcze o co.

Uuu... Zajechało mi czystym kłamstwem... Dziewcz

– I z naszej trójki na pewno zachowuję się najmniej dziecinnie – dodała.

– Bo obrażanie się o byle co jest taaaakieee dorosłe – zauważył Will.

– Na pewno doroślejsze od... – zaczęła brunetka, ale jej przerwałam:

– Wasza dwójka! Spokój, ale to już!

– Ale... – jęknął chłopak.

– Nie ma żadnego "ale"! Teraz proszę podać sobie rączki na zgodę jak w przedszkolu i zacząć się zachowywać normalnie – powiedziałam stanowczo. – Nadal źle się czuję po tej całej podróży bez magii i te wasze "przekomarzanki" – nakreśliłam w powietrzu znak cudzysłowu – przyprawiają mnie o ból głowy!

Rose spojrzała na mnie. Will wyciągnął w jej stronę niechętnie dłoń i czekał aż ona mu ją uściśnie.

– Rose... – zaczęłam.

– Dobra! – Podała chłopakowi dłoń.

Czułam się dziwnie, uspokajając ich. Zazwyczaj to ja jestem tą, którą trzeba uspokajać, a tu proszę: zamiana ról! Dokończyłam rozpakowywanie i usiadłam na kufrze, rozglądając się po pomieszczeniu. Dopiero wtedy zauważyłam, że nad wejściem do tego pomieszczenia znajdowało się coś w rodzaju poddasza. Po prawej stronie od drzwi znajdowała się drewniana drabina, po której właśnie schodziła Theresa. Na górze była pani Mably, która również przyjechała z nami jako opiekunka. Thunder pomachała nauczycielce, wzięła swoją torbę z rzeczami, która leżała na podłodze i ruszyła w naszą stronę.

– Już ci lepiej? – spytała mnie od razu, kiedy do nas podeszła.
Wrzuciła swoją torbę na łóżko, które było obok naszego.

– Ta, już lepiej – odpowiedziałam. – Ale nie wiem na jak długo, bo przy tej dwójce nie da się wytrzymać – dodałam po chwili.

– Gołąbeczki znowu się podziobały? – powiedziała złośliwie.
Rose w odpowiedzi wywróciła oczami. Willowi nazwanie ich "gołąbeczkami" jakoś nie przeszkadzało.
Zauważyłam, że od blondynki wyraźnie czuć było radość. Zwykle jest strasznie poważna.

– A ty co taka zadowolona? – spytałam.
Theresa rzuciła się na łóżko i wzięła głęboki oddech.

– Czujesz to, Mercy? To jest wolność. Wreszcie jestem poza zasięgiem ojca. Mogę mówić i robić, co żywnie mi się podoba.  W dodatku dowiedziałam się od pani Mably, że nie musimy pisać stąd żadnych raportów! – Wyciągnęła się na łóżku.

No tak... Przecież ona ciągle żyje pod presją ojca. Nie dziwie się jej, że jest taka zadowolona. Też bym była na jej miejscu.

– Może uda mi się załatwić, że w ogóle nie będziesz musiała już pisać raportów ze mną, ale o tym powiem ci trochę później. – Mrugnęła do mnie.

Dobra, byłam w szoku. Jeszcze nie znałam takiej Theresy. Była taka wyluzowana. Normalnie jak nie ona. Wdrapałam się na moje łóżko. Chciałam odpocząć, bo nadal nie czułam się za dobrze. Na pewno było lepiej niż w autokarze czy w momencie, kiedy zemdlałam. Will poszedł do chłopaków, a Theresa zaczęła rozpakowywać swoje rzeczy. Rose stwierdziła, że nie ma zamiaru się denerwować i szybciej czas minie, kiedy zrobi sobie małą drzemkę. Chciałabym czasami jak ona, umieć zasypiać, kiedy tylko chce, ale nie potrafię spać w dzień chyba, że naprawdę źle się czuje. Teraz też nie mogłam zasnąć, bo ciągle nie mogłam wymyślić o co chodzi mojej przyjaciółce.


***

Nareszcie. Po godzinie, która ciągnęła się tak niemiłosiernie, do sali wszedł Stokrotka razem z panią Mably.

– Dobra, dzieciaki. – Zatarł dłonie. – Zbieramy się na dół, ale to wszyscy, bez marudzenia. Musimy się przywitać z pracownikami!

Zeszłam w łóżka i obudziłam Rose. Nie ociągała się. Jak tylko zorientowała się, że już minęła ta godzina odpoczynku, od razu się rozbudziła i już była gotowa do wyjścia. To definitywnie nie mogła być moja przyjaciółka. Zawsze powinna marudzić i ociągać się z wyjściem z wyrka, a tu proszę. Nie mogłam się doczekać, żeby dowiedzieć się co ją tak bardzo podekscytowało.

Z pokoju wyszliśmy całą klasą. Zeszliśmy na dół po schodach i weszliśmy do głównego pomieszczenia, gdzie znajdowała się stołówka. Jego wnętrze również było wykonane z drewna; stoliki ustawione po lewej stronie, ławki, kolumny, ściany i podłoga. Wszystko było z drewna, co dawało taki swojski charakter temu miejscu. Po lewej stronie, prawie przy samym wejściu, wisiał worek treningowy, który od razu skupił na sobie uwagę chłopaków, którzy zaczęli go kopać, bić, a nawet się na nim bujać. Też chciałam spróbować, ale w tym momencie Stokrotka nas upomniał. Rose zniknęła mi gdzieś z pola widzenia. Stałam koło Marcusa i Willa, opierając się o ścianę. Byliśmy z boku, ale mimo to wszystko widzieliśmy. Na środku stał mężczyzna w średnim wieku o czarnych, ale jednak gdzieniegdzie siwych włosach związanych w koczka z tylu głowy, z siwo-czarną brodą. Miał przyjemny wyraz twarzy. Uśmiechnął się i czekał aż sie uspokoimy. Pani Mably i Stokrotka jeszcze raz nas ucieszyli.
  
  – Chciałbym Was powitać na integracyjnym wyjeździe w Sowim Bagnie! – zaczął mężczyzna – Nazywam się Emanuel Geness. Stworzyłem to miejsce z zamysłem integracji młodych magów i pokazania im, jak może wyglądać codzienne życie bez magii, która jest waszym towarzyszem od dziecięcych dni. Wszyscy dobrze wiemy, że używacie magii wtedy, kiedy nie jest to potrzebne, dlatego będziecie musieli sobie poradzić z codziennymi czynnościami bez jej użycia. W skrócie to tyle, moi drodzy. Może niektórzy was mnie kojarzą, ale na pewno większość z was kojarzy mojego syna...

Drzwi, przez które wchodziliśmy wcześniej, uchyliły się, a z wyszedł z nich ktoś, kogo najmniej się spodziewałam. Wysoki, dobrze zbudowany chłopak, o krótko obciętych blond włosach postawionych do góry. Już chciałam krzyknąć, ale ktoś mnie uprzedził;

    – Luke! – wrzasnęła Rose i wybiegła z tłumu, rzucając mu się na szyje. Chłopak objął ją w talii i postawił na ziemi.

Pamiętacie list, który jakiś czas temu dostałyśmy razem z Rose? Chłopak, do którego właśnie lepiła się moja przyjaciółka, był jego autorem. Prawie wszyscy znali blondyna, więc cała grupa ruszyła się z nim przywitać. Luke chodził do naszej klasy przez całe gimnazjum, więc tak naprawdę nie znali go tylko Will i David. Obie z Rose byłyśmy z nim bardzo zaprzyjaźnione, więc nie mogłam być gorsza od brunetki. Wybiegłam z tłumu i jako pierwsza dotarłam do blondyna. Przywitałam go z małym utrudnieniem, jakim była Rose, która cały czas obejmowała go w talii i raczej nie miła zamiaru puścić. Kiedy ja oderwałam się od chłopaka, wokół nas już był wianuszek zrobiony z całej klasy. Każdy po kolei witał się z chłopakiem. Gdzieś pod koniec podszedł Will i wyciągnął do Luka dłoń:
   
– My się jeszcze nie znamy, jestem Will!
Widziałam jak jego wzrok ląduje na Rose i wyraz jego twarzy momentalnie się zmienił.

    – No nie znamy, Luke. – Mój stary przyjaciel uścisnął Willowi dłoń . Zauważyłam, że Whitlock uścisnął Luke'owi jeszcze mocniej rękę, bo mogłam zobaczyć jak jego mięśnie się napinają.

    – Mocny uścisk masz – odpowiedział mój stary przyjaciel i również ścisnął mocniej. Z daleka można było wyczuć napięcie między tą dwójką. Dałabym sobie rękę uciąć, że za chwilę zaczną sobie ciskać piorunami z oczu. Dzięki Bogu, na horyzoncie pojawił się Thomas, który przepchnął Willa na bok, żeby przywitać się ze swoim dawnym kumplem.

***

Mieliśmy godzinę czasu do ogniska, więc wszyscy poszliśmy na górę. Chłopcy, jak to chłopcy. Ich testosteron buzuje, więc postanowili urządzić sobie wielką bitwę na poduszki. Stokrotka im na to pozwolił pod warunkiem, że po zabawie posprzątają wszystko. Ja też bym z chęcią do nich dołącza, ale musiałam razem z Rose nadrobić jakoś te stracone trzy lata z Luke’iem. Chłopak opowiadał, jak przez dwa lata podróżował z ojcem po całym kraju. Był nawet na granicy z Republiką, ale określił to tylko jednym słowem – tragedia. Kiedy skończył mówić, spytał co się działo u nas, więc z racji tego, że moja przyjaciółka nadal była zajęta przytulaniem się do niego, to ja zaczęłam.

– No, doszedł do naszej klasy w tym roku nowy chłopak, ale już go poznałeś.

– Will, tak? – upewnił się. – Chyba mnie nie polubił.

– Nie martw się – odezwała się Rose. – To przeze mnie. Jest zazdrosny po prostu.

– To dlatego się do mnie tak kleisz od samego początku! – zauważył Luke. – Wykorzystujesz mnie i tyle? – udał zawód.

– Oj, chcesz powiedzieć, że nie podoba ci się to, że taka piękna dziewczyna jak ja się do ciebie przytula? – zażartowała brunetka.

Luke poklepał ją po głowie w odpowiedzi i zwrócił się do mnie:

– A ten z czarnymi włosami, co siedzi na łóżku. – Wskazał głową w stronę Harveya. –  Kto to?

– David, wiesz który – odpowiedziałam krótko.

– A! To ten, którego nie lubimy!

– Mercy już sama nie wie, czy go nie lubimy, czy lubimy – odezwała się cicho Rose.

Luke spojrzał na mnie pytającym wzrokiem. Już miałam zaczynać, kiedy ktoś zza blondyna krzyknął: „Uwaga!”

Chłopak momentalnie ukucnął, a we mnie leciała rozpędzona poduszka. Stałam zdezorientowana jak ten kołek i czekałam, aż ten pocisk trafi w moją zaskoczoną twarz. I trafił. Ten, kto rzucił, musiał mieć niezłą parę, bo odrzuciło mnie mocno do tyłu. Oczywiście ustałam na nogach, bo to była tylko poduszka, ale byłam wściekła, bo mi przerwano, kiedy zaczynałam coś mówić. Dodatkowo byłam jeszcze lekko rozdrażniona po tej całej podróży. Złapałam poduszkę i zarzuciłam ją do tyłu.

– Kto rzucił? – spytałam.

Wszyscy nagle odębieli. Patrzyli się na mnie, jakby zobaczyli ducha.

– Mercy coś ci się pali... – Rose wskazała palcem na poduszkę, którą trzymałam w prawej dłoni. Odwróciłam głowę.

Wrzasnęłam przerażona i zaczęłam podrzucać z ręki do ręki, płonącym przedmiotem. Nie parzyło, ale byłam tak spanikowana, że nie wiedziałam co robię i poduszka upadła na drewnianą podłogę. Przed chwilą była cisza jak makiem zasiał, a teraz wszyscy krzyczeli na mnie:

– Zgaś to!

Magia nie powinna działać tutaj, więc czemu...? Nagle poczułam przed sobą powiew zimna. Przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz. Coś się zmieniło. Znowu wszyscy zamilkli, a w nozdrza już nie drażnił zapach spalenizny. Spojrzałam na miejsce, gdzie przed chwilą paliła się poduszka. Już się nie paliła. Została z niej tylko nędzna kupka zamrożonego popiołu... Chwila... zamrożonego?!

– Złamałaś barierę, idiotko – usłyszałam z prawej lodowaty głos Davida. Stał, trzymając jedną rękę w kieszeni, a drugą wyciągniętą w stronę kupki popiołu. Patrzył na mnie krzywo. Złamałam barierę? To w ogóle możliwe? Nagle usłyszałam krzyk naszego wychowawcy, który rozległ się po całym pomieszczeniu;

– Mercedes, do mnie!

Stał przy wejściu do sali i patrzył się prosto na mnie. Super, znowu się wpakowałam w kłopoty. Nadal nie miałam zielonego pojęcia co się właściwie wydarzyło przed chwilą. Stałam jak słup soli i patrzyłam się na kupkę zamrożonego popiołu.

– Ty David też – warknął Stokrotka.

Usłyszałam, jak chłopak ciężko wzdycha.

– Jak wrzód na dupie – mruknął pod nosem, złapał mnie za kaptur i pociągnął za sobą, prowadząc w stronę wychowawcy. Ocuciłam się i wyrwałam się chłopakowi.

– Mogę iść sama – burknęłam. Minęłam mężczyznę, który zgromił mnie wzrokiem i zeszłam od razu po schodach. Zdążyłam jeszcze usłyszeć jak Stokrotka krzyczy;

– A wy, koniec zabawy! Posprzątać mi, ale to już!
Potem usłyszałam tylko jak zatrzasnął drzwi. Co ja znowu narobiłam?

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Od miesiąca nie było rozdziału ;-; Co ta szkoła robi z ludźmi
? xD Na szczęście z ratunkiem przyszła przerwa świąteczna i wzięłam się za ostre pisanie! Nawet mam już prawie do końca napisany rozdział na następny weekend ^^ Miałam dodać mapkę... Dodam ją kiedy ją poprawię ;-; (Ciekawe kiedy to będzie?) Mam nadzieję, że rozdział był w porządku :) Mercy znowu narozrabiała... A właśnie! Chciałam podziękować za ponad 8 tys wyświetleń <3 Przypominam, że jak ktoś czyta bloga, a nie subskrybuje go, to jest taka opcja ^^ Oczywiście dziękujmy Kasi [klik] za to, że znowu wzięła pod korektę mój rozdział <3