piątek, 27 marca 2015

Mercy i casanova od siedmiu boleści

W poniedziałek, na pierwszej lekcji pojawił się nie kto inny jak David. Podziwiałam z zachwytem moją robotę. Nikt nie mógłby powiedzieć, że dwa dni temu był w takim stanie. Nawet zadrapania nie było. Miał na sobie szkolny mundurek; białą koszulę, na którą zarzucona była granatowa marynarka z herbem naszej szkoły na piersi po lewej stronie, na sercu i na prawym ramieniu. Na jego szyi wisiał luźno zawiązany krawat w srebrno-granatowe paski, taki jak ma każdy uczeń naszej szkoły. Do tego miał ciemne, długie spodnie z podwiniętymi na końcu nogawkami. Przed lekcją rozmawiał ze S
Stokrotką. Pewnie o jego nie obecności. Ciekawe o czym nakłamał... Oby nie powiedział mu o tym co zrobiłam! Cholera... A co jeśli powiedział? Już nie żyję!

Pierwsze pięć lekcji szybko minęło. Na długiej przerwie siedziałam razem z Tessą, Rose i Willem Tak jak Stokrotka kazał, siedzieliśmy grupami. Byli wszyscy oprócz Davida, ale ja w sumie byłam zadowolona i nie powiedziałam nic przez całą przerwę. Oczywiście ktoś musiał jednak o tym wspomnieć, a tym kimś byłą Theresa;

- Czemu David nie siedzi z nami? - oderwała się od swojej książki.

- Siedź cicho i dalej czytaj tą swoją książkę. - powiedziałam.

- Nie będziesz mi tu mówić co mam robić? - naskoczyła na mnie.

- Spokój! - syknęła Rose. -Mercy, Theresa ma racje...

- Thessa. -upomniała się.

- Dobrze, Thessa ma racje. Ktoś musi po niego pójść... - powiedziała Rose. Wszyscy wlepili wzrok we mnie. Nawet Will, który nie zamienił z nim ani słowa. Wszyscy wlepiali te swoje oczęta, we mnie. Aż mnie dreszcz przeszedł. Nie dam im się tak łatwo złamać.

- Ja nigdzie się stąd nie wybieram. - związałam ręce na piersi.

- Ehh... Nadal chowa urazę... - zaczęła blondynka.

- Jaką znowu urazę? O co ci chodzi dziewczyno?! Czemu ty ciągle starasz się mnie zdenerwować?!- wstałam szybko od stołu. Deja vu?

- Ja zdenerwować? Ciebie? To ty mnie ciągle wkurzasz! -chciała coś powiedzieć, ale nagły huk jej przerwał. Obie spojrzałyśmy na Rose, bo to właśnie ona była sprawczynią huku. Ale nie tylko my patrzyłyśmy na nią. Wszystkie stoliki na około nas, siedziały cicho i patrzyły w naszą stronę

- Dosyć tego! Mercy idź do Davida, ale to już! - powiedziała zdenerwowana brunetka.

- Nie...

- Uważaj, bo ci żyłka pęknie... - zaśmiała się pod nosem Tessa.

- Uważaj, bo za chwilę będziesz cała mokra! - odgryzła się Rose. Zauważyłam jak Will chowa twarz za zeszytem. Był czerwony jak burak. Zapewne od śmiechu

- A ty czego się tak śmiejesz? - nachyliła się nad nim moja przyjaciółka. Oho! Dostanie rykoszetem... Rose ma nieziemską cierpliwość, ale kiedy dusi całą złość w środku, to powoli ten zapas cierpliwości się kończy... W końcu nie wybuchła ani razu w zeszłym tygodniu, a prawie codziennie się kłóciłam o coś z Theresą...

Obie z Tessą patrzyłyśmy co robi Will. Chłopak wstał i dał pstryczka Rose w czoło. Spojrzałyśmy na siebie i wybuchnęłyśmy śmiechem. Zupełnie zapomniałyśmy, że przed chwilą mogłyśmy skakać sobie do gardeł.

- Co ty zrobiłeś? - spytała zaskoczona Rose, pocierając swoje czoło.

- A myślałem, że jesteś inteligenta... Pstryknąłem cię w czoło. - odparł z uśmiechem chłopak.

- Wiem co to było. Pytałam czemu to zrobiłeś?

- Nie. - pokręcił palcem. - Spytałaś dokładnie co zrobiłem, więc odpowiedziałem.

- Mniejsza... A czemu to zrobiłeś? - po Rose nie dało się zobaczyć żadnych emocji. Po prostu stała z założonymi ramionami na piersi i patrzyła się na Willa, który był od niej o ponad głowę wyższy.

- Jak moje młodsze siostry są niegrzeczne to wtedy dostają pstryczka, ty też nie mogłaś się opanować więc sprawdziłem, czy na ciebie też to działa. I działa! Wybiłem cię kompletnie, co nie?

- Po pierwsze nie jestem twoją młodszą siostrą, a po drugie naruszyłeś moją przestrzeń osobistą.

- Mogę to zrobić jeszcze raz jeśli chcesz... - powiedział żartobliwe chłopak. Rose usiadła, wyjęła telefon, podłączyła do niego słuchawki i zaczęła słuchać muzyki.

- Co teraz zamierzasz mnie ignorować i się nie odzywać? - spytał zawiedziony. - Daj spokój...

Nagle mój telefon zabrzęczał. Wyjęłam go z torby.

To był SMS od Rose:

"IDŹ PO D!"

Spojrzałam na moją przyjaciółkę. Patrzyła na mnie zmrokiem, który mroził krew w żyłach. Jeszcze do tego jej czysto błękitne oczy. Spojrzałam w stronę stolika, przy którym siedział David. Siedział do nas plecami i miał kaptur na głowie. Dobra co mi szkodzi... Co mnie nie zabije to mnie wzmocni.

Wstałam od stolika i ruszyłam w stronę chłopaka. Po drodze minęłam stolik grupy, do której należała Martha. Chyba nie było tak źle jak myślałam. Bałam się, że chłopaki będą ją ignorować, jak to było wcześniej, albo dziewczyna będzie ich unikać. A tu proszę, siedzią i się wszyscy śmieją.
Doszłam do stolika, przy którym siedział David.

- Musisz usiądź z nami przy stoliku. Stokrotka kazał...

Brak reakcji.

- Ej...

Znowu nic.

- Czy ty mnie słuchasz?!

I znowu cisza.

Dobra, skoro tak... Ściągnęłam z jego głowy kaptur i zobaczyłam, że miał słuchawki. Już chciałam je zdjąć, ale zadzwonił dzwonek, ogłaszający koniec przerwy. David się na mnie dziwnie spojrzał, potem wzruszył ramionami i ruszył w stronę wyjścia bez słowa.Ja mu naprawdę kiedyś krzywdę zrobię. Westchnęłam głęboko i odwróciłam się. Za moimi plecami czekała na mnie reszta moje grupy. Rose nadal słuchała muzyki i przeglądała coś w telefonie, Will zaglądał jej przez ramie, a Tessa się lekko uśmiechała. Mimo porażki z zaproszeniem Davida do stolika uważam tą przerwę za udaną, bo udało mi się w jakiś sposób dogadać się z Theresą, a to cud. Nawet jeżeli tylko się śmialiśmy.

***

Po lekcjach poszłam jeszcze na dodatkowy parkour, więc nie szłam pomagać cioci. Po godzinie osiemnastej wróciłam do akademika. Wchodząc po schodach zauważyłam Bena, chłopaka Rose. Nie szedł on jednak na to piętro, gdzie znajdował się pokój mój i Rose. Na pierwszym piętrze skierował się do pokoju, gdzie mieszkała Maggie, z drugiej „A”. Zapukał do drzwi, które po chwili się otworzyły. Wyskoczyła z nich Maggie i przywitała chłopaka namiętnym pocałunkiem. Aż mnie ścisło coś w żołądku, już chciałam tam wparować, ale pomyślałam o moje przyjaciółce. Wbiegłam po schodach na następne piętro od razu kierując się w stronę naszego pokoju. Otworzyła mi drzwi i potknęłam się o czyjeś buty.

- Choler by to wzięła. - podniosłam się z podłogi. -Jaki idiota stawia buty przed drzwiami?

Zza ściany wyjrzał Will:

- Zgłasza się idiota. Trzeba patrzeć pod nogi, a nie wbiegać na oślep do pokoju...

- A co ty tu robisz? Nie, chwila... Nie po o tak się śpieszyłam. - weszłam głębiej do pokoju.

- Rose, Ben je...

- Wiem. - opowiedziała mi nie podnosząc wzroku spod ekranu telefonu.

- Wiesz? - spytałam zaskoczona. Oparłam się o drzwi od łazienki.

- Ale co wiesz? - wtrącił się William.

- Że Ben jest u Maggie.- opowiedziała moja przyjaciółka.

- A Ben jest...? - dopytywał się.

- Moim chłopakiem... Niebawem byłym...

- Czyli chcesz mi powiedzieć, że ten Ben siedzi sobie teraz z inną, zamiast być tu z tobą? - spytał zbulwersowany. Widać było, że się zdenerwował.

- Nie wydaje mi się czy siedzi...

Sekundę za późno zorientowałam się co powiedziałam. Mogłabym czasem ugryźć się w język. Usiadłam szybko koło Rose, która leżała na moim łóżku. - Przepraszam, nie powinnam była tego mówić...

- Myślisz, że nie wiem, co teraz robią? - spojrzała na mnie. Nie wiedziałam jak odpowiedzieć. Postanowiłam zmienić temat:

- Will, czemu przyszedłeś do nas?

- Victor mnie wygonił z pokoju, bo zaprosił tą jego Weronike... -zerknął na Rose, a potem spojrzał znacząco na mnie. Cholera. Nie potrzebnie pytałam... Zmienić temat, zmienić temat... Rozglądałam się po pokoju szukając czegoś, co by mnie zainspirowało... Tylko, że jak na złość nic takiego nie było. Zerknęłam na komodę, która była między łóżkiem Rose, a moim. Zdjęcie mojej mamy, moje i Rose jak byłyśmy małe, budzik, który jest znienawidzony tak samo przeze mnie jak i przez moją współlokatorkę. Dalej był pluszowy pies bez ucha, który mam od małego... Zdjęcie rodziców Rose...Mam!

- Mówiłeś, że przeprowadziliście się tutaj ze względu na to, że twoja siostra szła do gimnazjum?

Rose prychnęła.

- Aż tyle zajęło ci znalezienie innego tematu? - zwróciła się do mnie. - Nie musicie się obchodzić ze mną jak z jajkiem...

Znowu nie wiedziałam jak odpowiedzieć. Na szczęście blondyn mnie wyręczył;

- Nikt nie ma zamiaru obchodzić się z tobą jak z jajkiem Rose. Mercy mnie spytała czemu tu jestem, odpowiedziałem normalnie. Nie omijałem tematu, więc nie wiem o co ci chodzi...

- A to zerknięcie na mnie jak odpowiadałeś?

- A co nie mogę już na ciebie spojrzeć? Raz zerkam na ciebie, raz na Mercy... Od tego mam chyba oczy...

Rose wzruszyła tylko ramionami, poprawiła poduszkę i znowu wróciła do przeglądania czegoś w telefonie.

- Wracając do pytania... To nie był jedyny powód naszej przeprowadzki. Jeszcze przeprowadziliśmy się ze względu na prace taty, bo w Sul Tower nie mógł otworzyć sklepu. Mama pracuje w innej branży, w której łatwiej znaleźć prace...

- A czym się twój ojciec zajmuje?

- Robi...

Przerwało mu pukanie do drzwi. Wstałam z łóżka i poszłam sprawdzić kto pukał. Uchyliłam drzwi i zobaczyłam wysokiego, krótko obciętego szatyna. Ben.

- O! Kogo ja...

- Do widzenia panu. - spróbowałam zamknąć mu drzwi przed nosem, ale chłopak je przytrzymał.

- Mercy wpuść go... - zawołała Rose.

- Ale..?

-Wpuść!

Nie chętnie otworzyłam drzwi. Nie spuszczałam chłopaka z oczu.

- Hej kochanie... - chciał podejść do Rose, ale Will zagrodził mu nogą drogę.

- A ty kim jesteś? - spytał Ben.

- Will odpuść... - powiedziała brunetka. Usiadła na łóżku.

- Gdzie byłeś? - spytała. Chłopak zrobił zdziwioną minę.

- Jak to gdzie? Na treningu, a gdzie miałem być?

- Dobrze, a potem?

Czemu Rose po prostu mu nie przywali? Świerzbiło mnie, żeby to samej zrobić, ale wolałam jednak odpuścić. Will tak samo jak ja próbował zabić wzrokiem szatyna.

- Potem poszedłem do pokoju. O co ci chodzi Rose? - zbliżył się do niej, ale tym razem brunetka wyciągnęła rękę przed siebie, żeby się zatrzymał.

- Do czyjego pokoju poszedłeś?

- No jak o czyjego? - zaśmiał się. - Mojego.

- Pudło... - wtrąciłam się.

- Cicho siedź Mercy! - Rose podniosła na mnie głos. - Jeszce raz pytam. W czyim pokoju byłeś?!

Chłopak przełknął ślinę.

- Byłem w swoim pokoju! - powiedział po chwili.

- Wyjdź! - krzyknęła i wskazała w stronę drzwi.

- O co ci cho?

- Powiedziałam wyjdź!

- Ale kochanie.. - nadal próbował rżnąć głupa.

- Wiesz co? Myślałeś, że jesteś taki sprytny. Że jesteś mądrzejszy ode mnie. Myliłeś się. Myślisz, że nie wiem, że od miesiąca spotykasz się z Maggie?! Ha?! Co? Mowę odjęło?! A może powiesz kolejne kłamstwo? Wypierdalaj stąd, ale to już! - krzyknęła i rzuciła o podłogę komórką, która miała w dłoni. Odbiła się od podłogi i poleciała na moje łóżko, gdzie siedział Will, próbujący ochronić się, przed lecącą w jego stronę telefonem. Rose rzuciła się z powrotem na moje łóżko, chowając twarz w poduszce.

- Nie słyszałeś co powiedziała? - stanęłam za chłopakiem i złapałam go za ramię. Wzdrygnął się, a następnie wyrwał z mojego uścisku i powiedział:

- Sam sobie poradzę – i szybkim krokiem wyszedł z pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi. Podeszłam szybko do Rose.

- Hej... Nie masz się co przejmować nim...

Wzdrygnęła się. Zaczęłam głaskać ją po ramieniu. Po chwili Will też podszedł. Ukucnął na ziemi przy twarzy mojej przyjaciółki. Miał mocno zaciśnięte dłonie, tak jakby coś tam trzymał.

- Hej, nie przejmuj się. Wyciągnę cię jutro na coś słodkiego. Wiem, że uwielbiasz słodycze... Ja stawiam!

- Obiecujesz? - odezwała się Rose lekko przyduszonym głosem.

- Przysięgam!

- Super! - Rose zerwała się z łóżka. Nie wyglądała na załamaną zupełnie. Czyżby ona tylko udawała..? Nagle pstryknęła Willa w czoło.

- Musiałam się odegrać. - pokazała mu język

- Jak mogłaś? - udawał oburzenie. - A ja chciałem ci dać to... - otworzył dłonie. W dłoniach miał śliczną różę zrobioną ze szkła.

- Skąd to wziąłeś? - spytałam zaskoczona.

- Mój ojciec robi biżuterię.... Nauczyłem się od niego wytwarzać szkło i różne metale... W końcu są związane z ziemią.

- Ale super... - Rose już wyciągnęła rękę, żeby wziąć różę, ale chłopak szybko zamknął dłoń i wyciągnął ją poza zasięg Rose.

- Nie ma tak łatwo. - zaśmiał się. - Nie dostaniesz tego... Na razie tylko mam cię wyciągnąć na coś słodkiego... Na różę nie zasłużyłaś...

- Nie to nie! - udała, że się obraża i odwróciła się w moją stronę. A jednak. Rose płakała, jej rzęsy były pozlepiane od łez. Wchłonęła swoje łzy z poduszki, żeby nie było plamy, ale mnie nie tak łatwo oszukać. Za dobrze ją znam. Wiem kiedy się czymś przejmuje, albo denerwuje i to po portu było nie możliwe, żeby po zerwaniu z Benem była taka wesoła... No, ale nie będę się odzywać. Będę musiała odwdzięczyć się Willowi, za to, że tak dobrze poprawił jej humor...

Następnego dnia zobaczyłam Bena ze śliwą pod okiem. A najciekawsze jest to, że to nie ja byłam autorką tego arcydzieła. Jestem ciekawa, kto jest winny tej pięknej ozdobie na jego twarzy casanovy od siedmiu boleści....

------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Już prawie 700 wyświetleń dziękuję <3
Coś popsułam dodając ten post ;-; Ale chyba naprawiłam, więc miłego czytania ;)

niedziela, 22 marca 2015

Mercy i spotkanie w parku

Pierwszy tydzień w szkole minął spokojnie, co było dosyć dziwnie, jak na moją klasę. Może to przez pogodę? Przez cały tydzień padało, więc ja musiałam sobie radzić z żyjącym sobie własnym życiem, gniazdem na mojej głowie. Na szczęście na następny tydzień zapowiedzieli ładną pogodę. Ze względu na to, że grób mojej mamy znajduje się w takim jakby dołku, to w sobotę postanowiłam, przed pójściem do cukierni cioci odwiedzić mamę i sprawdzić, czy jej grobu nie zalało. 

Wysiadając z autobusu wdepnęłam w kałuże. Świetnie, teraz mam całe mokre trampki. Przynajmniej już nie pada. Ruszyłam w stronę cmentarza zostawiając mokre ślady. Kiedy byłam przy grobie z ulgą odetchnęłam, że nie został zalany. Wytarłam go, postawiłam kwiaty, które wcześniej kupiłam, zapaliłam znicz i ruszyłam w stronę parku, w którym ostatnio widziałam Davida. Właśnie! Davida nie było przez ten tydzień w szkole. Czułam, że jakbym go spotkała znowu, to bym mu na wsadzała. Myśli, że można mu wszystko...

O dziwo nie było go przy tej ławeczce, gdzie był wcześniej. Jednocześnie się zdenerwowałam, ale i ucieszyłam. Jakoś nie chciałam jednak oglądać jego twarzy. Pod koniec drogi zauważyłam jak trójka wyrostków kopie coś pod murem. Od razu ruszyłam w ich stronę. Pociągnęłam jednego z całej siły za kaptur, że aż upadł, drugiego odepchnęłam ramieniem. Nie zwróciłam uwagi na trzeciego, bo tym czymś, co kopali okazał się David. Cały był umorusany błotem i odrobiną krwi. Kulił się. Przez to, że skupiłam się na nim, nie zauważyłam jak trzeci typek się do mnie zbliżył. Złapał mnie za nadgarstek i przeciągnął do siebie:
- Kogo my tu mamy?

- Fajna lasia. - podszedł i chwycił mnie za drugi nadgarstek ten, którego wcześniej przewróciłam. O, bardzo dziękuję panu, teraz mogę zrobić to... Odepchnęłam się z całej siły od ziemi, złapałam obu "panów" za ręce, używając ich jako podpory i zrobiłam salto do tyłu przy okazji wykręcając im ręce... Oczywiście miałam taki zamiar. Oboje od razu mnie puścili.

- A to sucz! - syknął jeden. Chłopak, którego wcześniej odepchnęłam już ruszył w moją stronę. Rozejrzałam się szybko czy nie ma nikogo, kto mógłby na mnie nagadać do władz. Na szczęście nikogo nie było. Całą moją pięść pokryły płomienie (jak dobrze, że miałam wtedy bluzkę na krótki rękawek i moje ubranie nie zajęło się ogniem). Gdy tylko zobaczył płomienie od razu się zatrzymał.

- Chłopaki zmywamy się. Laska jest magiem. - powiedział i zaczął szybkim krokiem iść w stronę wyjścia z parku. W jego ślady poszła pozostała dwójka. Nie miałam zamiaru ich gonić, czy atakować, bo używanie magii w miejscach publicznych jest zakazane. Miałam tylko nadzieje, że dostali nauczkę. A gdybym ich pobiła, mogli by to zgłosić i bym miała kłopoty... Tak ja bym miała, nie oni. Podbiegłam szybko do Davida. Od razu poczułam zapach alkoholu. Od tamtych kolesi też tak waliło. Chciałam go dotknąć, ale odepchnął moją rękę.

- Staram się ci pomóc! - powiedziałam i ponownie spróbowałam go dotknąć. Obrócił się w moją stronę. Cholera. Jest jednak mocno poobijany. Miał już opuchnięte lewe oko, a z pod jego ciemnej grzywki, przez całą twarz ciekła krew. Odchyliłam ostrożnie grzywkę, na co syknął z bólu. Uformowałam odpowiednio moją energię magiczną w dłoni, w której po chwili pojawiło się turkusowe światło. Zaklęcie, którego użyłam jest bardzo skomplikowane, bo nie ma dokładnych instrukcji jak formować magie. Nie ma ani magicznych kręgów, ani run. Po prostu musiałam nauczyć się trudnej sztuki formowania magii na wyczucie? Tak, chyba tak to mogę nazwać. Zbliżyłam dłoń do rany na czole chłopaka. Poczułam przyjemne ciepło. Jest! Działa! Widziałam jak rana się zabliźnia. Normalnie potrzeba by było kilka szwów i pewne zostałaby blizna, a tu szybko i bez krzyku. Zajęłam się jego okiem.

- Czemu nie pozwalasz mi umrzeć?

- Co? - spytałam zaskoczona.

- Czemu nie pozwalasz mi umrzeć? - powtórzył głośniej za chrypniętym głosem.

- Żartujesz chyba? Nie umarłbyś od takich zadrapań i siniaków...

Może bredzi przez ten alkohol, który od niego wyczuwam? Zaczęłam regenerować otarcia na jego nogach, bo tam miał ich najwięcej.

- Ja nie powinienem żyć! - podniósł głos. Wyprostowałam się.

- Jak możesz tak mówić!? Czy ty sobie wyobrażasz, przez co przechodzi teraz Alex? Nie dość, że urywasz się z lekcji, spotykasz się z dziwnymi typkami... To, że twoi rodzice nie żyją nie oznacza końca świata.

- Ty nie wiesz jak to jest stracić kogoś bliskiego...

Ja nie wiem!? Straciłam dwie najbliższe mi osoby, i to w gorszy sposób niż on... I JA NIC NIE WIEM? Wzięłam głęboki oddech.

- Skąd wiesz, że nie wiem? Nie, to nie jest ważne. Alex się pewnie o ciebie martwi...

- Nie martwi.

- O czym ty mówisz?! Alex zawsze stawiała ciebie na pierwszym miejscu! Zawsze kiedy czegoś potrzebowałeś była przy tob...

- I WŁAŚNIE DLA TEGO NIE ŻYJE! -krzyknął. C-co? Alex nie żyje? Jak to? Przecież rozmawiałam z nią w wakacje.

- Wszystko moja wina... Gdybym wtedy nie zadzwonił... Gdybym wtedy nie kazał jej przyjechać do szpitala wszystko było by dobrze. Ona by nie umarła...

Zaczęło mi świtać. Tego dnia kiedy rozmawiałam z Alex, ktoś do niej zadzwonił. Powiedziała, że musi szybki pojechać. Nie powiedziała gdzie... Po prostu pobiegła do samochodu. To się stało wtedy. Zakryłam usta dłońmi.

- Gdybym nie powiedział jej o rodzicach, nic by się nie stało. Nie powinienem żyć... - zerknął na mnie. Po jego policzkach ściekały łzy. Nagle jego wyraz twarzy się zmienił.  - Co? Już nie masz nic do powiedzenia?! Nie masz najmniejszego pojęcia co teraz cz... 

Spoliczkowałam go.

- Jak możesz!? Myślisz, że Alex chciałaby tego? - wstałam. - Alex nigdy nie chciałaby widzieć czegoś takiego. Nawet jeśli umarła, to TY nie powinieneś myśleć o śmierci! Dla tych, których się kocha, się żyje, a nie umiera! Co by powiedziała, gdyby cię tu zobaczyła?! - miałam łzy w oczach. Szybko obróciłam się na pięcie i wybiegłam z parku, zostawiają Davida samego. A niech tam gnije jak chce! Boże Alex, mam nadzieję, że go nie obserwujesz.

***

Szłam prosto do cukierni ciotki. Kiedy weszłam przez szklane drzwi zadzwonił przywieszony do nich dzwoneczek. Nagle wszyscy w środku umilkli i patrzyli na mnie. Carol, kelnerka, która pracowała u nas od nie dawna, spadła tacka z talerzykami.

- Boże święty... - jęknęła. Ciocia wyszła z kuchni. Przez chwilę stała jak wryta, ale za raz odżyła.

- Carol posprzątaj to co się zbiło i wróć do pracy. - powiedziała spokojnie. Równym krokiem podeszła do mnie, objęła mnie ramieniem i zaprowadziła w stronę kuchni.

- O co wszystkim chodzi? - spytałam. Ciotka mnie przytuliła.

- Boże, jesteś cała? - powiedziała łamiącym się głosem. Zaczęła mnie całować i przytulać na zmianę. - Czemu nie zadzwoniłaś, że coś ci się stało. Przyjechałabym po ciebie. Chodź na górę. 

Nie rozumiałam tego wylewu czułości.

- Ale co się stało ciociu? - spytałam. Spojrzała na mnie ze zdziwieniem. Po czym znowu mnie przytuliła:

- Spokojnie... - zaczęła gładzić mnie po włosach

- Ale ja na prawdę nie wiem o co ci chodzi! - odsunęłam się delikatnie od niej i zobaczyłam siebie w odbiciu lustra. Spodnie i buty miałam w błocie, a biała bluzka była dodatkowo umorusana odrobiną krwi.

- Nie, nie, nie, ciociu! Ze mną nic nie jest! Wszystko w porządku. To krew Davida! Nie moja. Ja nie mam nawet zadraśnięcia. Wszytko ci opowiem. Chodźmy na górę! - uspokajałam ją.

Widziałam w jakim stanie była ciocia Judy. Tak się o mnie martwiła... Po drodze upewniłam ją, że nic mi nie jest, dzięki czemu się uspokoiła. Nad cukiernią jest mieszkanie cioci i w sumie moje też. Judy kazała mi się najpierw umyć i wziąć czyste ubranie. Dopiero po tym miałam jej opowiedzieć co się stało.

- Mercy... Ja myślałam, że zejdę na zawał jak cię zobaczyłam... Nie zorientowałaś się, jak wyglądasz?

- Nie... Chociaż przechodnie na mnie dziwne patrzyli... Już wiem dlaczego! - siedziałam umyta i przebrana na fotelu, na przeciwko cioci, w dużym pokoju i wycierałam włosy ręcznikiem.

- Boże, ale nie strasz mnie już tak więcej. -przytuliła mnie już chyba setny raz.

- I na pewno jesteś pewna, że nikt nie widział cię jak miałaś płomienie, na dłoni, ani jak leczyłaś tego Davida?

- Tak jestem pewna... - oberwałam gazetą w głowę. Co ja jestem pies?

- Czyś ty do reszty zgłupiała?! Mogli by zgłosić to na policje! - podnosiła głos. A co się stało z tą czułością co była przed chwilą?

- Mogli by mi ciebie zabrać... Nigdy więcej tego nie rób! Magia tylko w szkole, albo jak jestem gdzieś w pobliżu! Jasne?

- Mhm...

- Nie chcę żadnych pomruków, tylko pełne słowo!

- Zrozumiałam...

- No i tak ma być. - schyliła się i pocałowała mnie w czoło. Kiedy to robiła ktoś za pukał do drzwi.

- Jesteś pewna, że nikt cię nie widział, bo nie chciałbym teraz zobaczyć przed drzwiami policji. -ruszyła w ich stronę. Wychyliłam się, żeby zobaczyć kto przyszedł. Błagam tylko nie policja! Błagam!
- Dzień Dobry. Jest Mercy? Nie było jej na dole, a jedna z kelnerek jak ją spytałam, co się stało, dziwnie się zachowywała... - rozpoznałam głos Rose i odetchnęłam z ulgą. Wychyliłam się jeszcze bardziej, bo nadal nic nie widziałam.

- Jest w środku. Wszystko z nią w porządku, wychodźcie. Ja muszę zejść na dół i wszystko wyjaśnić... - powiedziała Judy i przeszła przez drzwi. Do środka weszła Rose i Will. Zapomniałam nadmienić, że przez cały tydzień ta dwójka codziennie przychodziła tutaj po szkole. Strasznie dobrze się dogadują...

- He... O mój Boże! -krzyknął blondyn kiedy mnie zobaczył. -C-c-c-co ty masz na głowie?

Na głowie? Dotknęłam moich włosów...

- Nie no fajnie... Już zdążyły same wyschnąć?

- Pobiegłam po szczotkę i zaczęłam je z całej siły rozczesywać.

- Miło Mercy, że zajmujesz się gośćmi... - krzyknęła z ironią Rose.

- A jaki z ciebie gość? Byłaś tu tyle razy, że czujesz się jak w domu, prawda?

- Ale jest tu też Will...

- Przecież ja wiem. Nie jest przezroczysty. Zajmij się nim, przecież wiesz gdzie wszystko jest...

- No dobra... Pokaże mu twoje albumy jak byłaś małym rudzielcem... -ciemnowłosa ściszyła głos. Co? Ruszyłam z łazienki do szafki pod telewizorem i zakryłam ją rękami.

- Ty na serio byłaś ruda, skoro tak chronisz te albumy. Ha ha! - zaśmiał się Will.

- A teraz siadaj tu i wszystko opowiadaj! - nakazała mi Rose. Aha? Czyli użyła podstępu , żeby zmusić mnie do przyjścia...

- No dobra... - i zaczęłam opowiadać wszystko od nowa.

- Ale się porobiło. - zaczął Will, przeczesując palcami swoją blond czuprynę.Rose się nie odzywała, bo pewnie dogłębnie analizowała całą sytuację.

- Co zamierzacie z tym zrobić? - spytała ciocia Judy, która zdążyła już wrócić.

- Na razie nic. - odezwała się nagle Rose. - Z tego co mi wiadomo, to jest zapisany do akademika, więc nie wypisali go ze szkoły. Jeżeli w tym tygodniu nie przejdzie, to ktoś z opiekunów chłopaków z akademika będzie musiał go sprowadzić siłą... Pamiętasz jak było z Carlem z pierwszej A?

- No pamiętam... - odpowiedziałam jej.

- Właśnie... Więc mamy pewność, że wróci do szkoły. A do póki nie wróci nic nie robimy...

- Dobra, ale ja nie wiem nic o żadnym Carlu. - wtrącił Will.

- Obcięli mu ręce i nogi żeby nie mógł używać magii. - odpowiedziała szybko i śmiertelnie poważnie Rose.

- CO?! - krzyknął.

 -Spokojnie, Rose żartuje. - uspokoiłam go. - Najpierw ściągnęli go do szkoły, a jak nadal się wymykał, dali podanie do góry, żeby usunęli z niego całą magie... Co w sumie jest nawet gorsze od obcięcia ręki...

- To tak można? - spytał zdziwiony.

- Dla wiadomości publicznej? Nie. Ale ogólnie jest to w właśnie takich przypadkach. - odpowiedziała niebieskooka.

- To musi być strasznie... Szczerze? Nie wyobrażam sobie życia bez mojej magii. No dobra Mercy, ja już chyba będę się zbierał - blondyn wstał.

- I ja też. Mercy idziesz z nami, czy zostajesz? - spytała Rose.

- Zostaję dziś u cioci. - odpowiedziałam i odprowadziłam ich do drzwi.

- Cześć Mercy. Do widzenia pani! -krzyknął Will wychodząc razem z Rose.

- Do widzenia. -odpowiedziała ciocia.

- Oni są parą? Pierwszy raz tego chłopaka widzę. To ten William, który dołączył do twojej klasy? - spytała, kiedy już zamknęłam drzwi.

- Nie są parą... Rose jeszcze nie zerwała z Benem.

- Jeszcze? Dziewczyna niszczy sobie wspomnienia z młodości...

- Już nie długo... Powiedziała, że jak on do niej przyjdzie, to z nim zerwie... Mam taką nadzieję...

Judy zrobiła siebie na dziś wolne i siedziała cały wieczór ze mną. Następnego dnia pomogłam jej w cukierni, poszłam na grób Alex, który znalazłam na mapce naszego, lokalnego cmentarza i wróciłam do akademika.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
I nowy rozdział już jest...Trochę krótki, w porównaniu z poprzednimi, ale jest! Następny już w sobotę. Zapraszam do komentowania i obserwowania mojego bloga :3

piątek, 20 marca 2015

Mercy i lekcja wychowania fizycznego

Wychowanie fizyczne mamy podzielone na chłopaków i dziewczyny, ale od trzeciej gimnazjum ćwiczę razem z przedstawicielami płci męskiej. Pan, który wtedy prowadził tą lekcje z nami, powiedział, że się marnuje i mam ćwiczyć z chłopakami. To prawda, jestem silniejsza i oczywiście zwinniejsza, od kilku chłopaków z naszej klasy, a przecież ta szkoła właśnie stawia duży nacisk na wychowanie fizyczne, więc nie ma tutaj jakiegoś grubaska, albo chuderlaka. Nie jestem też jakąś kulturystką, czy coś... Korzystam po prostu ze swojej magii, czyli ze swojego potencjału. Nadrabiam siłę wpisaną w genach u chłopaków, magią. Bo mogę, prawda? Nikt mi nie zabroni.

Założyłam strój, wszystkie dziewczyny miały taki sam, różniły się tylko kolorem. My drugoklasistki mamy granatowe, krótkie spodenki i białe bluzki z krótkimi rękawkami tego samego koloru.
Związałam włosy w kucyk, grzywkę zaczesałam do tyłu i spięłam spinką. Usiadłam na ławce, czekając na dzwonek. Sporo dziewczyn już po przychodziło. Nie tylko z mojej klasy. Oprócz mojej drugiej B wychowanie fizyczne miały jeszcze trzy pierwsze klasy liceum i chyba trzecia gimnazjum. Usłyszałam rozmowę dwóch dziewczyn, chyba były właśnie z trzeciej gimnazjum:

- Ty wiesz, że w tym roku będzie nowy trener? - trajkotała jedna.

- Nooo, on jest taki przystojny. Może dziś będzie miał z nami! - odpowiedziała jej druga.

- Nieee, pewnie będzie miał z nami za tydzień. Podobno ma mieć dziś z drugą... - rzuciła w moją stronę zabójczy wzrok. Aż dreszcz mnie przeszedł. Co te dziewczyny sobie myślą? Nowy facet i od razu by za niego zabiły! Gimnazjalistki ściszyły ton i zaczęły się z czegoś śmiać, co chwila zerkając na mnie. Nie podejdę do nich, bo nic nie usłyszałam, ale jestem pewna, że to nie były żadne pochlebne komentarze. Nie rozumiem takich dziewczyn. Tylko faceci im w głowach. Ja nie miałam nigdy chłopaka i dobrze mi z tym! Nie, żebym nie chciała mieć. Znalezienie sobie drugiej połówki, po prostu nie jest moim priorytetem.

Pod koniec przerwy, kiedy już wszystkie dziewczyny z naszej klasy się przebrały, do szatni weszła Rose i oświadczyła mi, że nie mam zamiaru ćwiczyć. Zmusiłam ją, mówiąc, że nie będzie miała wstępu do cukierni mojej ciotki przez miesiąc. Wiedziała, że nie blefuje, bo już raz dotrzymałam takiej obietnicy. Moja przyjaciółka jest miłośnikiem wyrobów cioci Judy. Od zwykłych drożdżówek, po torty najróżniejszej maści. Jest strasznym łasuchem. Jedna rzecz mnie niepokoi, a mianowicie, że Rose je na potęgę różnych słodkości, a i tak ma idealną figurę. Niesamowita przemiana materii.

Po dzwonku wyszłyśmy z szatni na boisko. Miałyśmy mieć zbiórkę, razem z chłopakami. Wychodząc, rozejrzałam się szukając, jednego wyróżniającego się osobnika. W końcu w tej szkole jest mało dwumetrowych afro-amerykanów, prawda? Mam go! Mike i reszta chłopaków stoją przed boiskiem do piłki nożnej.

- Dziewczyny tam! - zawołałam i ruszyłam w stronę chłopaków. Mamy wiele boisk na terenie szkoły, więc trzeba się trochę rozejrzeć. Nasza szkoła w ogóle, ma duży teren, ale o tym kiedy indziej.

Ustawiłyśmy się w rzędzie, od najwyższej do najniższej, koło chłopaków. Po chwili przyszedł pan Evans, który prowadzi zajęcia z chłopakami (i mną), pani Candelaria, która prowadzi zajęcia z dziewczynami. Razem z nimi szedł jeszcze ktoś. Mężczyzna, miał może z dwadzieścia pięć lat, był bardzo podobny do Candelarii. To pewnie ten nowy wuefista. Przywitaliśmy się z trenerami. Tak jak myślałam, był młodszym bratem pani Candelarii i na imię miał Celio.

- Pan Celio, będzie prowadził wychowanie fizyczne u chłopaków, więc dziewczyny, wy już idźcie z panią Candelarią - powiedział Evans i odprowadził je wzrokiem. Ja oczywiście zostłąm Kiedy już opuściły boisko, zwrócił się do pana Celio:

- Oddaję ich w twoje ręce - i usiadł wygodnie na ławce.

- No dobrze - zaczął Celio z lekkim hiszpańskim akcentem. Dokładnie takim jak pani Candaleria. Przeszedł się przed wszystkimi i oczywiście swój wzrok zatrzymał na mnie

- Czy pan Evans, nie powiedział, że dziewczęta mają iść z panią Candalerią?

 Tak jak myślałam. Trzeba będzie mu wytłumaczyć... Z szeregu wyjrzał zdziwiony Will. Pewnie nie zauważył wcześniej, że zostałam...

- Słyszałam, co pan Evans powiedział, ale ja nie mam wu-efu z panią Candalerią.

- Chcesz mi wmówić, że taka dziewczyna jak ty, ćwiczy razem z chłopakami?

Taka jak ja?

- Wolne żarty. Chciałaś mnie prze testować, czy co? Dziewczęta są za słabe, żeby ćwiczyć z chłopcami, dlatego właśnie wu-ef jest rozdzielony. No już zmykaj!

Więc taki trener szowinista mi się trafił?! Czułam jak robi mi się coraz goręcej... No dobrze, skoro ma zamiar tak ze mną rozmawiać proszę bardzo. Wzięłam głęboki oddech, by wypowiedzieć wiele wyszukanych obelg w jego kierunku, ale uprzedził pan Evans:

- Spokojnie Celio. Mercy jest wyjątkowa, z reszta sam się przekonasz.

Celio spojrzał na mnie, potem się delikatnie uśmiechnął:

- Dobrze, więc panienka Mercy poprowadzi dziś rozgrzewkę!

Okej, skoro tak, to niech mu będzie!

- Chłopaki! Dyszka wokół boiska! - krzyknęłam i zaczęłam biec. Oczywiście, żaden nie był zadowolony, ale tak zawsze jest, kiedy to ja mam rozgrzewkę. Musiałam im tym razem dać trochę w kość, bo trzeba było pokazać temu trenerowi co potrafię. Przebiegałam właśnie ósme kółko, kiedy zaczepił mnie Will.

- Dziesięć, to nie przesada? - spytał lekko dysząc.

- Nie, a i tak rzadko prowadzę rozgrzewkę, więc jak trochę pobiegacie, nic wam nie będzie. -odwróciłam się i zaczęłam biec tyłem, żeby móc mu patrzeć twarzą w twarz.

- Popisówa?

- Dokładnie! Muszę pokazać temu Celio, żeby lepiej ze mną nie zadzierał.

- Szczerze nie spodziewałem się, że możesz ćwiczyć razem z nami.

- Co ty też uważasz, że - zaczęłam udawać hiszpański akcent - taka dziewczyna nie może ćwiczyć z chłopcami?

Zaśmiał się:

- Nie, to po prostu była niespodzianka. Które kółko?

- Ósme.

- Serio? Ja dopiero siódme kończę.

- Dobra ja lecę już dalej swoim tempem - Odwróciłam się i przyśpieszyłam. Rozgrzewkę przeciągałam, tak, żeby trwała całą pierwszą godzinę. Cały czas czułam wzrok Celio na sobie, więc dawałam chłopcom cięższe ćwiczenia. Pewnie będą na mnie  Na przerwie poszłam do łazienki obmyć twarz razem z Rose.

- Niezłe ćwiczenia nawymyślałaś. Chciałaś zaimponować nowemu trenerowi? - spytała wycierając twarz swoim ręcznikiem.

- Ha! Zaimponować? Może, ale nie z własnej woli. On mnie do tego zmusił! Dziewczyny są słabsze od chłopaków – znów udawałam hiszpański akcent i pokazałam jej język.

- Widzę, że już ci zaszedł za skórę, co?

- Mhm. Pieprzony szowinista...

- Uhuhuhu! Mercy jest zła.

- No tak! Mam nadzieję, że tylko jedną lekcje będziemy z nim mieli...

- Mercy? - Rose oparła się o ścianę i spojrzała mi prosto w oczy - Co zrobimy z Davidem?

- O co ci znowu chodzi? - spytałam lekko poddenerwowana.

- Dobrze, wiesz o co. On znajduje się w podobnej sytuacji, jak ty się znajdowałaś...

- Przejdź do rzeczy...

- Wiesz, że on nie ma przyjaciół, co nie?

- Ha! Jak nie ma, jak ma?! A cała zgraja, która się koło niego kręci?

- Mercy, dobrze wiesz, że to nie są prawdziwi przyjaciele - powiedziała naciskając na przedostanie słowo. - Ty miałaś mnie, Luka, a on został zupełnie sam...

- Sam sobie taki los zgotował. I nie został zupełnie sam. Ma Alex...

- A ty masz ciotkę... Rodzice nie żyją...

- Moi też..

- Mercy, nie żyje TYLKO twoja mama.

- Ojciec też jest dla mnie martwy, i dobrze o tym wiesz...

- Dobra, nie ważne. Jednak coś będziesz musiała zrobić. David jest w naszej drużynie i wiesz, że teraz wszystko będziemy musieli robić razem. A ja nie chcę żadnych spięć. Wystarczy, że ty i Theresa już zalazłyście mi za skórę.

- Dobra, nie będę wszczynać kłótni, jeżeli o to ci chodzi. Ale też nie będę się jakoś z nim spoufalać... – Ruszyłam w stronę drzwi, ale usłyszałam, jak moja przyjaciółka mówi pod nosem:

- Jesteś taka dziecinna -  Lekko się zaśmiała.

- Dziecinna? - odwróciłam się w jej stronę.

- No tak, a jak inaczej nazwiesz swoje zachowanie. Nic konkretnego ci nie zrobił, a ty jesteś na niego tak cięta...

- Bo nie byłaś z nim tak zaprzyjaźniona jak ja. Był mi tak bliski jak ty, Rose, a tu nagle bum! I go nie ma. Na listy nie odpisywał, a jak przyjechał miał mnie kompletnie w dupie...

-Właściwie... - próbowała wciąć coś brunetka.

- Nie uważasz, że to jego zachowanie jest dziecinne? Schodzić na złą drogę, żeby zwrócić na siebie uwagę? To jest dopiero dziecinne! Powinnyśmy iść, za chwilę będzie dzwonek...

Rose tylko westchnęła i poszła za mną. Wiedziałam, że kiedyś do tego wrócimy, bo nie doprowadziła do momentu, kiedy nie wiem co powiedzieć, a to w jej stylu.

***

- Ze względu na to, że jest to wasz pierwszy wu-ef po wakacjach, to zagramy w coś przyjemnego. -zaczął pan Celio, kiedy zebraliśmy się na zbiórkę. Przez chwilę się zastanawiał, a potem rzucił;

 - W zbijaka! - zatarł dłonie i wskazał na niskiego blondyna, pytając jak się nazywa.

- Victor – odpowiedział chłopak

- Ty będziesz wybierać jedną drużynę, a drugą będzie wybierać Mike.

Nie dziwię się, że zapamiętał Mike'a. W końcu bardzo się wyróżnia na tle klasy. Chłopcy jak zwykle rozstrzygnęli, kto ma wybierać pierwszy za pomocą gry w kamień, nożyce, kamień. Mike wygrał. Rzucił na wszystkich wzrokiem.

- Mercy chodź do mnie - zawołał. Wiedziałam, że mnie wybierze. Zawsze jestem wybierana jako pierwsza, albo druga... Zależy jeszcze kto wybiera i do czego. Czasem zdarza mi się być trzecią, ale to rzadko. Podeszłam do niego i przybiłam mu piątkę.

- To w takim razie ja biorę Lucasa - odezwał się Victor.

Na końcu został Tobias i doszedł do grupy Victora. Ja byłam z oczywiście Mike'm, Nathanielem, Leonem, Marcusem i Thomasem. Victor był z Lucasem, Tobiasem, Jeremim, Luisem i Willem. Ustawiliśmy się na boisku. Mike był matką, w końcu tak wielkiego kolesia jak on, bardzo łatwo jest zbić i by się tylko zmarnował, a cela ma bardzo dobrego, więc matka to zadanie dla niego idealne. Matką w drugiej grupie był Jeremi. Celio odbił piłką od ziemi, rozpoczynając grę. Złapał ją Victor.

- No może się odwdzięczę Mercy, za ten mój złamany nos. Co ty na to? - zaśmiał się do mnie. Już się na mnie nie gniewa za ten nos, ale i tak często mi to wypomina...

- Najpierw musisz mnie trafić. - krzyknęłam do niego. Stanęłam na środku boiska, rozłożyłam ramiona i krzyknęłam:

- Bierz mię, ah, całą!
Chłopak się zaśmiał. W zeszłym roku mieliśmy parami przedstawić scenę balkonową z „Romeo i Julii”. Mieliśmy się dobrać w pary chłopak-dziewczyna, ale ze względu na to, że chłopaków było mniej, to ja byłam z Rose. Victor zamachnął się piłką i rzucił w moją stronę. Bez problemu ją złapałam.

- Chyba nie tym razem mi się odpłacisz. Musisz zejść z boiska - i za nim się zdążył zorientować, został przeze mnie zbity.

- Nie, no! Dzięki Mercy! Mogłabyś czasem dać trochę pograć - powiedział schodząc z boiska. Celio kazał mu obiec boisko pięć razy, żeby się przypadkiem nie nudził. Każdy kto został zbity, musiał to zrobić.
Teraz piłkę złapał William. Jestem ciekawa jak on gra. Popatrzył na piłkę, obrócił ją w rękach, podrzucił, znowu obrócił w rękach i rzucił. Od dawna nie mogłam złapać jakiejś piłki. Gdybym spróbowała odbiłaby mi się od dłoni i zostałabym zbita. Leciała bardzo szybko, więc i ja zrobiłam szybki unik. Udało mi się zejść z drogi piłce, ale niestety za mną stał Leon, który zaskoczony oberwał piłką w brzuch. Pewnie schował się za mną, bo myślał, że tam będzie bezpieczny. Niestety nie tym razem. Nie mogłam też zacząć atakować, bo piłka poleciała z powrotem na drugą stronę boiska.

- A myślałem, że uda mi się ciebie zbić. No niestety, jak widać jesteś też dobra w unikach – zaśmiał się Will. Wydawał się lekko zawiedziony. Chłopaki z jego drużyny zaczęli przybijać mu piątki. Zaczęło się we mnie gotować. Nie byłam przyzwyczajona do porażek, a nagle taka opcja się pojawiła. Blondyn znowu miał piłkę. Tym razem nie wycelował we mnie, a w Nathaniela. Na szczęście chłopak zrobił unik. Piłek Willa nie dało się złapać. Rzucał z taką szybkością, albo pod takim kontem, że było to niemożliwe. Kiedy piłka niefortunnie uderzyła o ziemie i zaczęła się turlać, Nathaniel szybko to zauważył i pobiegł po nią, żeby przypadkiem nie doturlała się do matki przeciwnej drużyny. Sekundę potem zbił Lucasa.

Piła przelatywała z jednej strony na drugą. Czasem zbijając kogoś, czasem nie. W ciągu ponad dwudziestu minut na boisku został Will i ja. Blondyn był przy piłce, a ja za cholerę, nie mogłam jej przechwycić. Jedyne co mogłam robić to uniki.

- Jeszcze się nie zmęczyłaś? - spytał rozbawiony.

- J-Jeszcze nie.... - opowiedziałam lekko zdyszana. Chłopak rzucił piłkę, a ja zanurkowałam w powierzchnię boiska. Wszystko, byle by mnie nie trafił. Piłka doleciała do Jeremiego. Gdyby tylko on spróbował we mnie trafić to bym miała już piłkę, ale niestety nie. Już raz zobaczył, że mogę złapać jego piłkę, więc podaje górą do Willa, który we mnie celuje. Miałam już po obcierane nogi, ale zbytnio się tym nie przejmowałam, bo po w-fie się tym zajmę. Gorzej było z tym, że jestem już zmęczona tymi ciągłymi unikami. Blondyn znowu we mnie rzucił. Tym razem w nogi, więc musiałam podskoczyć. Byłam już naprawdę zmęczona, ale nie chciałam się poddać, bo czegoś takiego nie uznaję. Walczyłam dalej. Unikałam jeszcze jakieś dziesięć minut i wpadłam na pewien pomysł. Jedynym sposobem żeby dostać piłkę, było dać się nią trafić. William ciągle się do mnie uśmiechał z pożałowaniem. Ha! Za chwilę wygram! Czas wyciągnąć mojego asa z rękawa.

- Chyba wystarczy tego, co Mercy? - spytał.

- Wiesz co? Masz racje... - odpowiedziałam mu z uśmiechem, co go chyba zaskoczyło. Blondyn wycelował i rzucił we mnie. Wychyliłam się w tak, żeby piłka uderzyła mnie... w twarz! Tak, w twarz. Nagle zgasło światło, a cała twarz zaczęła mnie mrowić. Leżałam i zaczęłam się śmiać. Wszyscy do mnie podeszli i pytali czy wszystko w porządku, a ja się śmiałam. W dodatku nie wiedziałam co mnie tak rozśmieszyło. Celio uznał to za faul i kiedy wstałam, dał mi piłkę.

- Nie myślałem, że dasz się specjalnie uderzyć w twarz... - zaczął Will.

- Nie mogłam przecież pozwolić, żeby nowy mnie pokonał, prawda?

Dziwnie się mówi z całą odrętwiałą twarzą. Cholera, strasznie mocno rzucił tą piłką...

- Zawsze musi być ten pierwszy...

- Cicho tam... - przerwałam mu. - Słuchaj Mike! Ja ci rzucę piłkę a ty go zbijesz - wskazałam na blondyna. - Okej?

- Okej – odparł.

Miałam tylko nadzieje, że załapał, że mówiłam prawdę. Specjalnie powiedziałam to tak, żeby Will słyszał. Pewnie pomyślał, że tak nie zrobię i będzie czekał na piłkę ode mnie. Wycelowałam najpierw niego, a potem zamachnęłam się i rzuciłam górą do Mike'a. Will zdezorientowany chciał się obrócić, ale został już zbity piłką w dłoń przez ciemnoskórego. Chłopaki z mojej drużyny ruszyli w moją stronę i zaczęli wiwatować, przybijać piątki mi i Mike’owi. Niby to tylko zbijak, ale każdy mag poważnie traktuje rywalizacje. Za chwilę zawołał nas Celio. Powiedział, że podobała mu się lekcja z nami oraz, że ma nadzieję na kolejną lekcje. Ja jakoś sceptycznie do tego podeszłam. Nie specjalnie go polubiłam, nie wniósł niczego ciekawego w naszej lekcji. Wysłał nas wcześniej do szatni, żebyśmy mogli wziąć prysznic. Tak, mamy w naszej szkole prysznice i nie, nie chodzę pod prysznic z chłopakami. Idę do damskiej szatni.

***

Po w-fie na przerwie szłam do sali razem z Rose. Kiedy przekroczyłyśmy próg klasowych drzwi, z krzesła poderwał się William.

- Ty! - wskazał na mnie palcem - Chodź tu, ale to natychmiast!

Spojrzałyśmy zaskoczone na siebie z Rose, zaśmiałyśmy się i podeszłyśmy do niego.

- Nie pozwolę, żeby dziewczyna mnie pokonała. Rewanż? - spytał. Chyba nie mógł się pogodzić z porażką. Biedy Will.

- No dobra, ale w czym? - spytałam gotowa na wszystko.

- Dawaj, siłujemy się na rękę - zaproponował.

- Na rękę…? - spytałam zawiedziona. Miałam nadzieję, że będę mogła się bardziej wykazać.

- Boisz się, że przegrasz?

- Oczywiście, że nie! - podwinęłam rękaw od marynarki. Oparłam łokieć o blat ławki. Blondyn zrobił to samo. Złapaliśmy się za dłonie. Rose sprawdziła, czy wszystko jest równo, złapała za nasze splecione dłonie i odliczyła do trzech:

- Jeden... Dwa... Trzy... Start! - i puściła. Postanowiłam dać mu fory i pozwolić do połowy obniżyć moją rękę. W końcu miałam nad nim dużą przewagę. Kiedy moja ręka była już w połowie drogi do blatu skoncentrowałam energię magiczną w całej prawej ręce. Chłopak wydał się zaskoczony, że nagle moja ręka z łatwością przechylała jego rękę w stronę blatu. Jeszcze chwilka.... Jeszcze momencik...

- Jest! - krzyknęłam puszczając jego rękę, która dotykała ławki - W ogóle to, ty wiesz, że wcześniej nie przegrałeś ze mną, tylko z Mike'm? To on cię zbił - wskazałam kciukiem na stojącego za mną chłopaka - Więc teraz sam się wkopałeś i przegrałeś ze mną z własnej woli - Pokazałam mu zadziornie język. Rose podeszła do niego i położyła dłoń na jego ramieniu.

- Nie martw się. Wiem w czym jest kiepska...

- I ty się śmiesz nazywać moją przyjaciółką? - teatralnie odwróciłam się do niej plecami. Po chwili Rose mnie objęła.

- Oj daj spokój... Trzeba dać mu fory... - zerknęła na Willa.

- Wy wiecie, że ja to wszystko słyszę? - spytał.

- Ależ oczywiście, że wiemy – powiedziałyśmy równo i poszłyśmy do naszych ławek, bo zadzwonił dzwonek.

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

No i już koleiny rozdział, a na blogu 300 wyświetleń! Oczekuję na wytknięcie mi wszystkich błędów, które popełniłam c: W następnym rozdziale zacznie się już trochę dziać c: Mogę Wam powiedzieć, że będzie bliższe spotkanie z Davidem :3 Piszcie co myślicie o tym rozdziale, bo komentarze są dla mnie bardzo ważne i zachęcają do dalszego pisania <3 Zapraszam też do zaobserwowania mojego bloga ;)

EDIT 01.02.2016

Zredagowałam rozdział, więc nie powinno być już błędów, czy powtórzeń.


niedziela, 15 marca 2015

Mercy i pierwszy dzień w szkole

Kawiarnia cioci znajduje się na uboczu centrum miasta. Ma dogodną lokalizację, ponieważ w tych okolicach pojawia się dużo potencjalnych klientów, bo to dosyć popularne miejsce, ale również jest wystarczająco spokojnie, żeby można było mieszkać w tej okolicy. Kawiarnia jest w tym samym budynku co mieszkanie cioci. Weszłam przez szklane drzwi i od razu skierowałam się do lady, przechodząc między pełnymi stolikami. Wnętrze lokalu jest utrzymane w ciepłych barwach. Kwadratowe czteroosobowe stoliki wykonane z czekoladowego drewna w zestawie z krzesłami z białymi obiciami rozłożone są po całym pomieszczeniu. Tylko przy ścianach znajdują się duże kanapy, gdzie stoliki są na ponad cztery osoby.

- Jest ciocia? - spytałam Erice, która pracowała akurat przy zamówieniach zamówienia. Czasem pracuje też jako kelnerka, kiedy jest bardzo duży ruch.

- Witaj Mercy – powiedziała z uśmiechem. - Judy wyszła na zaplecze. Mamy strasznie dużo roboty…

- To gdzie dziś będę potrzebna? – Uśmiechnęłam się.

- Może jako kelnerka, bo zobacz jaki mamy ruch. – kobieta pokazała ręką na pomieszczenie. -  Karin i te dwie nowe, młode dziewczyny ledwo dają sobie rade. A może będziesz potrzebna w kuchni... Sama nie wiem. Idź lepiej spytać Judy.

Podszedł do nas jakiś mężczyzna, który chciał złożyć zamówienie. Erica od razu się nim zajęła. Nie chciałam jej przeszkadzać, więc ruszyłam szukać ciotki. Weszłam do kuchni. Wszyscy się ze mną przywitali i wrócili do pracy. Każdy miał pełne ręce roboty. Kawiarnia ciotki stała się bardzo popularna w mieście. Ludzie z drugiego końca miasta przyjeżdżają tu, albo zamawiają jej ciasta, więc musiałyśmy zatrudnić kogoś do dostawy. Wyszłam przez tylne wejście. Jest. Siedziała na schodach i paliła papierosa. Ciocia ma krótko obcięte, proste, kasztanowe włosy. Jest szczupła. Ostatnio zrobiła się jeszcze bardziej. Może to przez przepracowanie, a może od stresu? Jest podobnego wzrostu co ja i wcale nie wygląda na trzydzieści siedem lat, góra na trzydzieści. Dziwne. Podobno jak się pali papierosy, to wygląda się starzej…
Śmierdzący dym papierosowy, który uderzył mnie prosto w twarz, podkusił mnie, żebym zrobiła jej to samo co Davidowi, tylko uważałam, żeby nie przypalić jej twarzy.

- Przestań ćmuchać, te pety – powiedziałam, kiedy wypluła niebezpiecznie szybko, palącego się papierosa.

- Oj, Mercy daj spokój. Mam strasznie dużo roboty na głowie. Nie wiem w co ręce włożyć, a to mnie relaksuje - odwróciła się i spojrzała na mnie swoimi piwnymi oczami. Miała lekkie wory pod oczami. Wyjęła kolejnego papierosa z paczki i podpaliła. Popatrzyłam na nią karcącym wzrokiem i ponownie spaliłam jej papierosa. Jak ja kocham to robić.

- Gdzie będę potrzebna dziś? - spytałam, gdy już sobie odpuściła próbę zapalenia przy mnie.

- Chyba jako kelnerka... Nie może jednak w kuchni. Mamy strasznie duży ruch dzisiaj, więc może...

- Dam radę na dwóch - To była idealna sytuacja by wykorzystać to, co znalazłam w archiwach naszej, miejskiej biblioteki.

- Przecież się nie rozdwoisz - powiedziała bez przekonania.

- Ha! Jak nie jak tak. Patrz -wyciągnęłam rękę przed siebie i napisałam magią w powietrzu odpowiednie runy, który znalazłam w czeluściach biblioteki. Szukałam zaklęć leczniczych i niechcący natknęłam się na czar klonowania. Wiedziałam, że kiedyś mi się przyda, a nie uczą go w szkole. Judy patrzyła ze zdziwieniem w oczach, jak przede mną pojawia się Druga Ja. Trochę mnie głowa zabolała, ale pisali, że to normalne, bo rozdziela się nasza świadomość i tak dalej. Mało kto to zrozumie, więc nie ma potrzeby dłużej tłumaczyć. To był mój pierwszy klon, dlatego nie widziałam jak się zachować, co powiedzieć do Drugiej Mnie.

- No więc.. .- nie zdążyłam dokończyć, bo Druga Ja mi przerwała;

- Wiem, już idę do kuchni - odpowiedziała i poszła. Nie spodziewałam się czegoś takiego. Ale w sumie, w tej książce było napisane, że klon ma dokładnie takie same myśli i wspomnienia co oryginał, więc nic nie zrobi wbrew jego woli. I to byłby koniec z częstym motywem na filmach, kiedy klony buntują się przeciwko ich stwórcy.

- M-Mercy? Co ty przed chwilą zrobiłaś? - spytała ciocia Judy.

- A co nie widać? Rozdwoiłam się. Dzięki temu, pomogę ci i tu i tu - odpowiedziałam z uśmiechem.

- Dobrze. Nie będę więcej pytać, tylko powiedz mi jedno. Nauczyłaś się tego w szkole, czy w bibliotece? A, jeżeli w bibliotece, to czy to bezpieczne i z jak starej książki to wzięłaś?

- Z biblioteki. Tak, to jest bezpieczne. Książka miała koło siedemdziesięciu lat.

- Rany boskie... No dobra idź już weź fartuch i do klientów. Mam nadzieje, że druga ty nie zniszczy mi kuchni.

Ciocia już się przyzwyczaiła do tego, że wynajduję, różne dziwne zaklęcia. To wszystko przez przypadek, bo od kiedy dostałam przepustkę do archiwum naszej biblioteki, co rusz znajduje nowe zaklęcia różnego rodzaju. Ale to nie specjalnie. Moim celem są już dawno zapomniane zaklęcia lecznicze. Po tym jak mama zmarła, postanowiłam zostać lekarzem. Dowiedziałam się od Alex, że kiedyś istniała magia lecznicza, ale już od dawna nikt jej nie używa. Mało osób się nią interesuje, bo jest trudna, skomplikowana, podobno mało efektywna i ciężko znaleźć jakieś zaklęcia. To było dla mnie wyzwanie. Najpierw poszłam do pielęgniarek w moje szkole. One znały tylko zaklęcie przeciw bólowe i te, które mogą zatamować krwawienie. Na początku wydawały mi się nie zrozumiałe i nie możliwe do wykonania, bo trzeba było użyć magicznych kręgów i run jednocześnie. Używania kręgów miałam się nauczyć dopiero w pierwszej liceum, a w drugiej klasie run. Ja miałam zaczynać wtedy trzecią klasę gimnazjum, więc nic dziwnego, że te zaklęcia wydawały mi się niemożliwe do wykonania, ale się uparłam i wypożyczyłam, alfabet runiczny i księgę o kręgach magicznych z biblioteki. Teraz mam te dwie książki wyryte w głowie i chyba nigdy ich nie zapomnę, więc w tym roku będę błyszczeć jak będziemy uczyć się o runach.
Kiedy dostałam wejściówkę do archiwum często w nim przebywałam całe dnie. Niestety nie było w nim wiele zaklęć, których poszukiwałam. W między czasie czytałam książki o medycynie dla studentów. Czytałam książki o różnych schorzeniach, chorobach. O wszystkim co jest związane z medycyną. Nadal to robię. Chcę być doskonale przygotowana, na studia medyczne.

***

Klientów koło siedemnastej zrobiło się już bardzo mało. Zanim miałam skończyć, postanowiłam wypróbować jeszcze kilka opcji posiadania klona, które napisali w książce. Skoncentrowałam się i spróbowałam połączyć się z Drugą Mną. Nie miałam zielonego pojęcia jak to zrobić, więc myślałam tylko o klonie. Głowa trochę mnie zabolała.
- Ćwiczysz jak się połączyć? - usłyszałam mój głos, jednak nie należał on do mnie tylko do Drugiej Mnie.
- Tak, i chyba mi się udało - odpowiedziałam w myślach. Nie wiedziałam jak mam kontynuować konwersacje z samą sobą, więc zerwałam połączenie. W książce było napisane, że klon jest nie tylko połączony przez umysł, ale przez ciało też. Jeżeli Druga Ja zacięła by się nożem, to ja też zostałabym zraniona i poczuła ból. Działa tak w obie strony.
Po osiemnastej ciocia powiedziała, że już nie potrzebuje mojej pomocy. I tak musiałam zostać jeszcze godzinę, bo po połączeniu z klonem dostałam migreny. Mówiłam cioci, po pół godzinie, że wszystko w porządku, ale nie uwierzyła i kazała mi zostać do dziewiętnastej. Strasznie się o mnie troszczy. Mało z nią dziś rozmawiałam, no ale nie mogę jej winić za to, że to miejsce jest tak popularne. Przed wyjściem wzięłam dwie drożdżówki, dla mnie i Rose i ruszyłam do akademika. Dziwne... Rose nie przyszła... Może zaspała i zapomniała o cukierni cioci?

***

Wchodząc do pokoju, zobaczyłam moją przyjaciółkę, leżącą na brzuchu, na moim łóżku. Przed sobą miała laptopa. Pewnie jak już się położyła, tak jej się nie chciało wstać, że została w akademiku.

- Łap, to dla ciebie! - rzuciłam jej drożdżówkę.

- Dzięki. Mmm... Jeszcze ciepła - odwinęła papierek i zaczęła jeść, przy okazji krusząc na moje łóżko. Ja swoją postanowiłam zjeść rano, jako szybkie śniadanie.

- Czemu leżysz na moim łóżku? - spytałam i usiadłam koło niej.

- Laptop mi się rozładował, a ty masz kontakt przy łóżku i jak się już się położyłam, to mi się nie chciało przenosić. W dodatku kabel był za krótki. Nie mogą wymyślić laptopów ładowanych na energie magiczną?

Widzicie, mówiłam, że po prostu nie chciało się wstać.

- Jak jesteś tak mądra to sama wymyśl, a nie siedzisz i nic nie robisz - Spojrzałam na ekran. - Znowu się kotłują przy granicy?

- Mhm... Kilka osób zginęło. Tylko czekam, aż dojdą do jakiegoś większego miasta. A tak w ogóle to masz list od Luka - podała mi kopertę. - Czytaj nagłos - nakazała. Otworzyłam zaskoczona kopertę i zaczęłam czytać;

Hej Mercy, (wiem, że albo czytasz to na głos, albo Rose czytała to przed Tobą, więc cześć Rose )
Po pierwsze przepraszam, że nie dzwoniłem, nie sms-owałem, ani nie odpisuję na e-maile, przez ostanie pół roku, ale przeprowadziłem się z ojcem do takiej dziury, gdzie nie ma ani Internetu, ani zasięgu. No może czasem go łapie, ale to tylko chwila. W dodatku zmieniłem numer telefonu i zginął mi Twój. Rose z resztą też. Dałem małą karteczkę z nowym numerem w kopercie, ale nie o tym teraz. Nie uwierzycie co mój ojciec wymyślił (nie będę pisał tylko do Mercy, bo jestem na 100% pewny, że Rose to przeczyta i tak, a nie chce mi się pisać od nowa, bo zrobiłem się strasznie leniwy, chyba Rose mnie zaraziła).

- Czym go niby zaraziłam?! Wcale nie jestem leniwa - przerwała mi moja przyjaciółka i po chwili pochłonęła ostatni kawałeczek drożdżówki.

- Owszem jesteś. W dodatku jesteś łakoma na słodycze od mojej ciotki. Czytam dalej.

Postanowił, że zrobi ośrodek integracyjny dla młodzieży z talentem magicznym, na jakimś zadupiu. Kupił od kogoś ten ośrodek... Trudno to nazwać ośrodkiem. Z tego co wiem, to kiedyś była stodoła. Nakreślił też runiczną barierę, przez którą nie można na terenie tego „ośrodka” używać magii. Postanowił, że dzięki temu będzie można odpocząć od magii i skupić się na relacjach międzyludzkich. Plus pokazać młodzieży (nam) jak to jest żyć bez magii. Czasem ciężko mieć ojca psychologa i jednego z najlepszych w kraju maga run. Uczę się w domu, bo nie ma tu żadnej szkoły dla mnie, jak to na zadupiu. Dużo się tu nie dzieje, więc nie mam co pisać, no może oprócz tego, że co jakiś czas może do kurnika sąsiadki wbije lis. Kto musi iść na polowanie? Ja, bo przecież krzepki chłopak jestem! Ale, że tej baby nie lubię to za każdym razem idę tylko na spacerek do lasu, udając, że szukam lisa.  Jak tam u Was? Nie wiem, kiedy dotrze do Was ten list (znacie naszą pocztę), ale piszę go w wakacje.
Napiszcie jak go dostaniecie,
Luke

Wyjęłam karteczkę z numerem i zapisałam w telefonie. To samo zrobiła Rose.
- No! To teraz nie będzie miał wymówki, że nie odpisuje na moje sms-y!

- Rose, ale ty pamiętasz, że on napisał, że nie ma zasięgu?

- Oczywiście, że pamiętam. Mogę ci ten list wyrecytować z pamięci jeśli chcesz, ale wiem, że to tylko wymówka. W dodatku mamy jego adres i będziemy mogły mu wbić na te jego zadupie w jakiś dłuższy weekend. Co o tym sądzisz?

- Taaa, ale nie wiemy jak daleko to jest...

- Pokaż kopertę - Wzięła kopertę i spojrzała na adres. Wpisała w Internecie, podrapała się po nosie i znowu coś wpisała.

- To jakieś siedem godziny od nas. Można dojechać pociągiem, ale potem trzeba trochę przejść. Odpadam - westchnęła i położyła się na łóżku

- Co? Przeraziła cię podróż? – spytałam rozbawiona, z powodu szybkiej kapitulacji mojej przyjaciółki. Przecież przed chwilą wpadła na pomysł, żeby go odwiedzić, a teraz jej się nie chce.

- Podróże są męczące, a ja nie lubię się męczyć. Nie chce mi się tak daleko jechać. I potem trzeba jeszcze taki kawał przejść. To nie dla mnie...

- Czemu cię nie było dziś w kawiarence? - spytałam zmieniając temat.

- Nie miałam czasu. - odpowiedziała ziewając. Ta, nie miała czasu... Pewnie jej się nie chciało. Cała Rose. Leń i tyle – pomyślałam, patrząc na nią i kręcąc głową z dezaprobatą.

Luke był naszym przyjacielem w gimnazjum. Był pierwszym chłopakiem, którego uderzyłam. Ze względu na to, że coś było z nim nie tak, uparł się ze mną zaprzyjaźnić. Nie wiem dlaczego, po prostu się uparł. Pomogła mu w tym Rose, ona pierwsza się z nim zakolegowała. W trzeciej klasie gimnazjum musiał się przeprowadzić. Ale nie tak jak ten idiota David, on normalnie się z nami kontaktował.

Tego wieczoru nie zrobiłam nic produktywnego oprócz napisania odpowiedzi do Luka. Umyłam się, wyprostowałam włosy, ale rano i tak będę musiała powtórzyć ten zabieg. Kocham moje włosy, naprawdę.

***

Następnego dnia obudził mnie budzik. Tylko mnie. Rose nie miała zamiaru sama ruszyć tyłka z łóżka, więc jej pomogłam - zepchnęłam ją . Oczywiście nie obeszło się bez focha, z jej strony, ale zdążyłam zjeść, zostawiają wcześniej drożdżówkę i już mi wybaczyła. Dziwne. Jej fochy zwykle trwały dłużej. Umyłam się, ubrałam. Wyprostowałam włosy, ale prostymi nazwać ich nie można. O dziwo wszystko szło gładko. Nawet moja przyjaciółka nie marudziła, że jej się nie chce, a to był codzienny rytuał. W nowych mundurkach poszłyśmy do szkoły.

Pierwszy dzień, pierwsza lekcja i pierwszy test, ale zbytnio mnie to nie zmartwiło. Byłam przygotowana na wszystko, a szczególnie na ten przedmiot.

- Chcę sprawdzić ile nauczyliście się o broniach białych, jak i palnych. Z tego co napiszecie, wywnioskuję, czy jesteście już gotowi do przyzwania swojej własnej broni - Profesor Mably chodziła po sali kładła na ławkach testy. Pani Mably uczy przedmiotu wiedzy o broniach. Uczymy się na nim wszystkich rodzajów broni białej, palnej, na jakie grupy się dzielą, jak je obsługiwać, a także o ich historii.

Wreszcie test przyszedł do mnie. Nie mogłam zobaczyć jakie są zadania, bo jak zwykle Mably zablokowała kartkę, żebyśmy wszyscy zaczęli w tym samym czasie. Rozejrzałam się w po sali. Znowu nie ma tego Davida. Palić sobie z kolegami spod ciemnej gwiazdy to tak, z wielką chęcią, a nie łaska przyjść na lekcje, co?

- Jak zawsze, kiedy ktoś skończy podnosi rękę. Kiedy podejdę i zabiorę test, dana osoba wychodzi z klasy i siada na ławce  - klasnęła w dłonie - Dobrze to zaczynajcie.

Na kartce nareszcie pojawiły się zadania. Test napisałam jako pierwsza. Znałam odpowiedzi na wszystkie pytania. Było trzydzieści sześć zamkniętych i cztery dodatkowe, otwarte, ale podchwytliwe. Skończyłam piętnaście minut przed czasem. Podniosłam rękę i czekałam, aż Mably zabierze mi kartkę. Podeszła do mojej ławki, popatrzyła na test, potem na mnie. Skinęła głową, więc wzięłam torbę i wyszłam z sali. Nie można się oddalać, tylko trzeba siedzieć przed salą, aż do przerwy, niestety. Usiadłam sobie, więc na parapecie i wyjęłam z torby, a raczej miałam zamiar wyjąć mój telefon, ale kiedy zobaczyłam jaki mam tam bałagan, zrezygnowałam. Wyjrzałam za okno. Nic ciekawego się nie działo. Usłyszałam zamykające się drzwi. Odwróciłam się. Rose wyszła z sali.

- Wiesz, że wiedziałam, że ona zrobi test? - zagadała przeciągając się.

- A co, znowu ci się śniło? - spytałam z przekąsem. W odpowiedzi pokazała mi język.

- Nie. Po prostu to było łatwe do przewidzenia. Pod koniec roku nie było to dziś musiała zrobić...

- Jak ci poszedł? – spytałam szybko.

- Nie wiem. Zrobiłam połowę, bo reszty nie chciało mi się robić. Nawet ich nie przeczytałam. Pewnie będzie trójka.
Zeskoczyłam z parapetu i podeszłam do mojej przyjaciółki. Położyłam dłonie na jej ramionach i zaczęłam nią trząchać.

- Czyś ty zwariowała? Na pewno znałaś odpowiedzi. Nic dziwnego, że nie masz lepszych ocen, skoro wyznajesz zasadę „Jeżeli coś nie jest obowiązkowe, to nie ma powodu się trudzić”. Żeś sobie wymyśliła. Jak ja z tobą wytrzymam i z tym twoim leniem?

- Nie wiem, to już twoje zmartwienie. I puść że mnie wreszcie!

Usiadłyśmy na ławce i czekałyśmy. Trochę ludzi się zebrało. Kilka minut przed dzwonkiem zachciało mi się do toalety. Zawiadomiłam panią Mably, że idę do WC i żeby, kiedy zadzwoni dzwonek, nie wstawiła mi uwagi, że nie stosuję się do poleceń nauczyciela. Kiedy wracałam do Sali, była już przerwa. Weszłam do sali kilka osób wyszło na przerwę, a inne zostały w sali. Rose nie było. Spytałam Judith czy nie wie gdzie poszła. Dowiedziałam się, że miała iść do sklepiku. W sumie nie dziwię się jej w końcu nie jadła śniadania, a ja po jednej drożdżówce czułam mały głód. Poszłam więc do stołówki, w której znajdował się sklepik dla licealistów. Rzuciłam okiem po wielkim pomieszczeniu, szukając kruczo czarnych, długich włosów Rose. Jest! Siedziała przy stoliku, przy oknie. Ale nie sama. Siedziała z tym nowym, Williamem. Uparcie o czymś dyskutowali. On machał rękami nad głową i coś mówił. Ona śmiała się, potem zaprzeczyła ruchem głowy i coś mówiła. Kiedy ona z nim się tak zapoznała, co? I czemu mi nic nie powiedziała? Postanowiłam najpierw kupić sobie coś do zjedzenia, a potem do nich dołączyć. Kolejka nie była długa, jak zawsze na pierwszej przerwie. Zdecydowałam się kupić jabłko. Kiedy już płaciłam za moimi plecami usłyszałam wołanie;

- Uuuuchiiiiihaaaaa! Uchiha!? Uchiha!

Komuś chcę się dostać? Proszę bardzo. Kiedy poczułam, że za mną pojawił się najprawdopodobniej ten ktoś, kto chciał sobie pożartować, zwróciłam się do pani w sklepiku;

- Wybaczy mi pani na chwilkę - Zacisnęłam pięść. Odwróciłam się i chciałam uderzyć żartownisia, ale ktoś chwycił moją dłoń w chwili uderzenia. To był owy żartowniś. A tym żartownisiem był William.

- Czyli rzeczywiście cię to den... - nie zdążył dokończyć, bo w łeb zdzieliła go Rose.

- Czyś ty zwariował? Mówiłam ci przecież, że Mercy tego nienawidzi - krzyknęła na niego. Puścił moją pięść i odwrócił się do Rose.

- Chciałem tylko sprawdzić...

- Nie wystarczyło ci moje słowo. Raaaany. A tak w ogóle. Mercy to jest Will. Will to Mercy.

- Co to właściwe było? - zwróciłam się do chłopaka.

- Emm... Panienko reszta  - zza moich pleców odezwała się pani od sklepiku.

- A tam właśnie. Dziękuję -wzięłam drobne i jabłko. Ponownie zwróciłam się do blondyna;

- No więc? - Ugryzłam jabłko, czekając na odpowiedź.

- Rose powiedziała mi, że nienawidzisz swojego nazwiska wiec chciałem to sprawdzić –odpowiedział szybko. Przełknęłam to co miałam w buzi.

- Nie wystarczyło ci słowo Rose? Wiesz, że mogłam ci złamać nos?

- Właściwie to wiem. Już nie raz ci się to zdążyło...

Chwila skąd on...? Spojrzałam na chowającą się za jego plecami Rose.

- Nie tak szybko - pociągnęłam ją za koszulę od mundurka - Coś ty mu na opowiadała!?

- Ej, stopujecie kolejkę! - krzyknął jakiś młody chłopak. Chyba był z drugiej gimnazjum.
- Ty lepiej młody uważaj, do kogo mówisz! - krzyknęłam na niego.
-Już przechodzimy, przepraszamy... - powiedział William - Chodźcie dziewczyny do stolika.
Rose przytaknęła. Poszłam za nimi, biorąc duży kęs jabłka.

Dowiedziałam się, że chłopak wczoraj poprosił Rose, żeby opowiedziała mu o klasie. Will nawet był spoko. Moje wyczucie nawaliło. Nie było chamem, lubił się tylko trochę podroczyć, ale chyba jak większość chłopaków. Zauważyłam, że moja przyjaciółka wybrała taktykę udawania słodkiej, co oznaczało, że nie do końca go jeszcze rozgryzła. Najbardziej dziwił mnie sposób, w jaki rozmawiają z Rose. Tak jakby nie spotkali się dziś po raz pierwszy. W końcu w ciągu jednej przerwy niebieskooka nie zdążyłaby mu tyle opowiedzieć.

- Wiecie, kogo wczoraj widziałam w parku niedaleko pętli autobusowej przy Północnej? Davida. Nie zjawił się na rozpoczęciu roku, bo wolał palić i pić piwko ze swoimi dziwnym kumplami.

- Czemu się tak unosisz? David to twój były? - spytał Will. Popatrzyłyśmy na siebie z Rose, a następnie wybuchłyśmy śmiechem.

- Ja i on?! Hahaha. Błagam – nie przestawałam się śmiać.

- Zapomniałam ci powiedzieć. Mercy i David się nienawidzą. A raczej Mercy go nie znosi, on ją ignoruje. Ale nie zawsze tak było. Kiedy byłyśmy w podstawówce...

- Wiecie co? - przerwałam Rose - Powinniśmy już wracać jeżeli nie chcemy się spóźnić  - wstałam od stolika i poszłam w stronę wyjścia. To samo zrobiła moja przyjaciółka i Will. Wiedziałam, co robi Rose. Starała się robić wszystko, żeby nie mówić o sobie. Zawsze to robi.

***

Następne cztery lekcje minęły szybko. Wreszcie nadeszła długa przerwa. Naprawdę długa, bo trwa prawie godzinę. W tym czasie można wyjść poza teren szkoły. Większość osób jednak idzie na stołówkę. Pan Daisy powiedział, że na długiej przerwie mamy siadać grupami. Przy stoliku siedziała już Rose i Will. Dziewczyna coś piła i patrzyła w telefon, a blondyn jadł stołówkowy obiad. Ja wolałam sama sobie przygotować jedzenie. Wczoraj wieczorem miałam jeszcze trochę czasu, więc przygotowałam sobie kurczaka. Wystarczyło tylko wrzucić na patelnie i tyle. Kiedy szłam w stronę stolika, przy którym siedzieli, zauważyłam, jeszcze siedzącą na przeciwko nich Theresę, która czytała książkę. Kiedy dosiadłam się do nich uderzyła mnie miażdżąca cisza. Wszyscy na około rozmawiali, śmiali się, a nasz stolik był wyjątkowo cichy. Will i moja przyjaciółka nie rozmawiali ze sobą tak samo jak na pierwszej przerwie. Theresa też się nie odzywała, czytała tylko tą książkę. Rose oderwała się od telefonu i spojrzała na mój talerz. Nie wiem skąd wytrzasnęła ten widelec, ale już zabrała się za wyjadanie mojego kurczaka.

- Ej, przestań! Trzeba było samej sobie zrobić!

- Dbam po prostu o twoją linie kochanie - odpowiedziała z zadowoloną miną i wzięła kolejny kawałek kurczaka.

- Nie ma potrzeby dbania o moją linie! - Nie chciałam się z nią kłócić, więc postanowiłam pozwolić jej pomagać mi w zjedzeniu mojego obiadu. Kiedy zjadłyśmy, zauważyłam, że Rose jest nie obecna. Zawsze kiedy o czymś uporczywie myśli, albo zamyka oczy, albo przenika cię wzrokiem. Znowu zrobiło się cicho. Rozumiem, Theresa nie chce się odzywać, bo jeszcze mogłybyśmy się pokłócić o coś, ale nie wiem co się stało z moją przyjaciółką i Williamem. Na pierwszej przewie mieli ciągle otwarte buzie, a teraz siedzą cicho. Może się o coś pokłócili, jak mnie nie było?

- William, czemu się przeprowadziłeś? - przerwałam, tą denerwującą ciszę. Chłopak oderwał się od telefonu i spojrzał na mnie.
- Moja młodsza siostra miała iść w tym roku do pierwszej gimnazjum, a ta szkoła jest jedną z najlepszych. I gimnazjum i liceum, więc rodzice postanowili się tu przeprowadzić, by zapewnić jej „lepszą przyszłość” -  nakreślił w powietrzu znak cudzysłowu. -  Taaa, dla mnie takiego czegoś nie zrobili, jak skończyłem podstawówkę - Zaczął bujać się na krześle - Mieli tam swoją firmę, ale co tam!? Przecież trzeba zapewnić Evelyn świetlaną przyszłość - uniósł ręce do góry - Nie, żebym miał coś przeciwko temu, po prostu...

- Po prostu jesteś zazdrosny! - przerwałam mu. Pokręcił głową.

- Nie o to mi chodzi. Wiesz musiałem zostawić znajomych... W dodatku tam miałem bliżej do szkoły.

- To przeprowadź się do akademika.

- Ja mieszkam w akademiku i nadal jest dalej niż w Sul Tower.

- Mam! - krzyknęła nagle Rose. William spadł z krzesła, przez to, że się bujał, a Theresa lekko podskoczyła. Ja się nie wystraszyłam, za długo znam tą brunetkę o niebieskich oczach. Will podniósł się, postawił krzesło, pomasował się po plecach i usiadł z powrotem.

- Twoja mama pracowała z moim ojcem! Nareszcie! Znałam skądś to nazwisko, ale nie mogłam dopasować go do nikogo.

- Coś słabo z twoją pamięcią Rose - pokręciłam głową.

- Gdybyś zapamiętywała prawie wszystkie twarze, tych których mijałaś na ulicy, też byś miała problem - pokazała mi język.

- Twój ojciec pracuje w branży komputerowej? - spytał William.
-Mhm – mruknęła, odpowiadając niebieskooka.

- Nie mogłaś wcześniej powiedzieć, że twój tata mieszka w Sul Tower?

- Nie wiedziałam, że ty mieszkałeś w Sul Tower! Z resztą nie rozumiem twojej pretensji w głosie. Twoją mamę raz na oczy widziałam w zeszłym roku, w ferie... To chyba był piątek... Tak, piątek. Przyszła do nas do mieszkania, coś tam omówić z tatą. Chyba chodziło o monitory... Nadal ma krótko obcięte, falowane, blond włosy? W sumie to nawet jesteście podobni. Masz jej rysy twarzy... I oczy. Macie taki sam kolor oczu - zbliżyła się do jego twarzy. Złapała go za podbródek i uniosła do góry - Nawet macie pieprzyk na szyi w tym samym miejscu!
 Will odsuną się od niej delikatnie.

- Co już się mnie wystraszyłeś? - zaśmiała się i oparła głowę na dłoniach.

- Chcecie mi wmówić, że ona - wskazał na moją przyjaciółkę - to zapamiętała, tylko raz widząc moją matkę? - Wyglądał na zdezorientowanego. Rose, za to patrzyła na niego wzrokiem, mówiącym „Halo ja tu jestem?”.

- Dokładnie. Rose ma świetną pamięć. I jest bardzo inteligentna. Naprawdę bardzo. Tylko czasem jest za leniwa i nie chce jej się po prostu nad czymś pomyśleć. Ale szczerze mogę powiedzieć, że moja przyjaciółka jest geniuszem. Leniwym, ale geniuszem.
Po mojej wypowiedzi w jego oczach pojawił się błysk. Wiedziałam, że Rose właśnie przetestowała Willa.

- Super - Zatarł ręce i odwrócił się do mojej przyjaciółki - No! To coś trzeba będzie zrobić z twoim lenistwem.

- Uwierz mi, próbowałam przez cały ten czas. Odkąd się przyjaźnię z Rose, próbuję ją jakoś ogarnąć, ale to jest nie możliwe – Próbowałam ostudzić jego zapał.

- Ale ja nie próbowałem. Zobaczysz uda mi się!

- Zakład?- spytałam i wyciągnęłam dłoń w jego stronę. Byłam pewna, że mu się nie uda.

- Zakład - podał mi dłoń. - Tylko o co? - zapytał z chytrym uśmieszkiem.

- Może przegrana osoba będzie musiała spełnić jedno dowolne życzenie wygranej? Co ty na to?

- Zgoda! Theresa przetnij. W końcu jesteś prawnuczką...

- Po pierwsze mów do mnie Tessa, po drugie odczep ode mnie łatkę prawnuczki faceta, który wywołał rewolucje i założył tą szkołę. Jasne? - warknęła blondynka, wstała i przecięła nasze dłonie, przy okazji rażąc nas lekkim prądem.

- Nie musiałaś tego tak ostro mówić! W końcu on nie wie, że jesteś na ten temat tak cięta - podniosłam trochę głos.

- Hipokrytka - burknęła Theresa

- Jak mnie nazwałaś?! - wstałam i uderzyłam dłonią w stół.

- Nazwałam cię hipokrytką. W końcu wściekasz się jak David to wykorzystuje, ale jak ja mówię, żeby mnie ktoś normalnie traktował, jak innych, to też jest źle! A może... - nie zdążyła dokończyć, bo zostałyśmy zmoczone przez Rose.

- Macie się natychmiast uspokoić. Nie chciałam się wtrącać, ale przerwałyście mi jak chciałam coś powiedzieć Willowi. Teraz usiądźcie z powrotem na swoje miejsca i macie być grzeczne! - powiedziała brunetka tonem, jakim matka karci swoje dzieci. Will dusił się ze śmiechu, ledwie się powstrzymałam, żeby mu dogryźć.

- Dlaczego miałabym cię słuchać, Rose? - spytała blondynka i wytarła twarz dłońmi.

- Rose, czy byłabyś tak miła i wchłonęła całą wodę, za nim moje włosy zamienią się w afro? - spytałam grzecznie. Sama zaczęłam podwyższać temperaturę mojej skóry, żeby woda zaczęła wyparowywać. Niestety musiałam to robić bardzo ostrożnie, bo mój mundurek mógłby ulec samozapłonowi, a tego bym nie chciała. Niebieskooka westchnęła ciężko i wyciągnęła dłoń. Krople wody zaczęły odrywać się od mojego ciała i leciały w kierunku jej wyciągniętej ręki, żeby później zniknąć. Theresa też już powoli stawała się sucha.

- Znajcie moją łaskę, a teraz siadać na tyłkach i być cicho! - Rose sama usiadła na swoim miejscu. Thunder mamrotała coś pod nosem, ale usiadła. Ja delikatnie zaczęłam sprawdzać, czy moje włosy nie zaczęły się kręcić.

- Spokojnie nie było na nich ani kropelki. I w ogóle to one nie zamieniają się już w afro, bo są za długie... Jeżeli już to robi ci się szopa na głowie - Przyjaciółka patrzyła na mnie z szatańskim uśmieszkiem. Już chciałam jej coś odpowiedzieć, ale zrezygnowałam, bo to mogło się dla mnie źle skończyć. Odpowiedziałam, więc równie przyjemnym uśmiechem i grzecznie usiadłam na swoje miejsce. Spojrzałam na koleżkę siedzącego obok brunetki. Był cały czerwony jak burak i miał łzy w oczach. Cały czas dusił się ze śmiechu. Posłałam mu groźne spojrzenie i wtedy właśnie wybuchł śmiechem. Rose spojrzała się na niego i poklepała delikatnie po ramieniu:

- Będziesz się musiał przyzwyczaić. Skoro mamy te dwie panny w jednej drużynie będę musiała wiele razy interweniować.

- Kto powiedział, że będzie potrzebna twoja interwencja? - spytała Theresa. Niebieskooka zgromiła ją tylko wzrokiem, więc blondynka wróciła do czytania książki. Blondyn już się trochę opanował i siedział już normalnie, nadal jednak był jeszcze czerwony.

- No to już wiem czyją stronę brać podczas kłótni - odezwał się z uśmiechem i zerknął na Rose.
Ona odwzajemniła jego uśmiech. Nie myślcie jednak, że jestem taka potulna. Co to, to nie. Odegram się na niej innym razem. Po chwili blondyn odezwał się do mnie:

- Tak w ogóle to gdzie jest ten cały David? Wszyscy o nim coś mówią, nawet poza klasą. Rose opowiedziała mi czemu go tak nienawidzisz, ale bez detali…

- Detali na razie nie potrzebujesz, mój drogi - pokazałam mu język - I szczerze nie obchodzi mnie, gdzie on teraz jest, ani z kim jest, chociaż mogę się domyśleć po wczorajszym, że pewnie siedzi sobie z koleżkami na tej ławeczce w parku. Dobrze by było, żeby ci kolesie z pod ciemnej gwiazdy go okradli. Miałby nauczkę, żeby nie spotykać się z podejrzanymi typami. Mamusia i tatuś nie nauczyli, że nie powinno się z takimi rozmawiać
 Na samą myśl buzowało się we mnie. Najukochańszy synalek, taki doskonały i dobrze wychowany. Gówno prawda. Za dużo pieniędzy i uderzyło mu do głowy.

- Może nie zdążyli - powiedziała cicho Rose.

- To najwyższy czas, żeby nauczyli go, bo w końcu...

-Nie o to mi chodzi, Mercy! Dowiedziałam się na przerwie od Grace, że na początku wakacji jego  rodzice zginęli wypadku samochodowym.

Zostałam spoliczkowana, przez słowa, które wydobyły się z ust mojej przyjaciółki. Poczułam się okropnie, ze względu na to, co przed chwilą powiedziałam. Trwało to tylko chwileczkę, bo oprzytomniłam. Przecież ja też przeszłam, przez coś podobnego. Tylko, że ja się tak nie zachowywałam.

- To jednak nie powód, żeby się tak zachowywać nie sądzisz? - powiedziałam spokojnie. Zauważyłam lekką zmianę. Nie czułam już tej złości co wcześniej. Może te słowa Rose były dla mnie jak kubełek lodowatej wody? A może to tylko dlatego, że urodziło się we mnie współczucie do tego osobnika? Nie to na pewno nie. Mi nie okazywano współczucia, kiedy zostałam sama, nie licząc tych wszystkich osób w ośrodku społecznym, ale to też tylko na początku, a tak, to nawet ciocia tego nie okazywała. I szczerze? Cieszę się, ponieważ go nie oczekiwałam. Byłam dzieckiem, którego wszędzie było pełno, chciałam też być samodzielna, więc kiedy na początku wszyscy obchodzili się ze mną jak z jajkiem, w ośrodku społecznym, czułam się okropnie. Każdy mnie w czymś wyręczał, każdy chciał mi pomóc, ale to nie wychodziło mi na dobre. Wiedziałam więc, że mu też nie pomoże. Chwileczkę. Dlaczego ja w ogóle myślę o pomaganiu mu?

- Powiedz mi czy ja się tak zachowywałam, kiedy zmarła mama?


- Nie, ty biłaś wszystkich chłopców - odpowiedziała Rose i oparła ręce o blat, a potem wygodnie ułożyła głowę na swoich dłoniach. Podniosła wzrok na mnie.

- Z resztą co mnie to w ogóle obchodzi? Niech sobie żyje jak chce. Mam to głęboko i szeroko -związałam ramiona na piersi, założyłam nogę na nogę i oparłam się mocniej o oparcie krzesła wystarczająco, żeby zacząć się bujać.

- Nadal to nosisz? - spytała Rose, przejeżdżając po swoim obojczyku.

- Tak, dlaczego miałbym przestać? – odpowiedziałam, nie widząc związku.
Zauważyłam, że Theresa od początku rozmowy nie przerzuciła kartki w swojej książce. Will też bacznie słuchał naszego dialogu z Rose.

- W końcu to od Davida. A przecież on cię nie obchodzi, prawda? - nacisnęła na ostatnie słowo.

- Nadal nie widzę związku. Nie traktuje tego jako prezent od niego, tylko jako talizman szczęścia – odpowiedziałam. Na moje słowa brunetka odpowiedziała tylko mruknięciem. Rozciągnęła się na krześle, a następnie położyła się na stole, odwracając głowę w stronę Willa.

- No, ale serio ci mówię, to tylko... - zaczęłam

- Przecież nic nie powiedziałam, więc po co ciągniesz?

- Nie wiem czy mogę zapytać, ale... - wtrącił się blondyn. Zanim zdążył dokończyć już zdjęłam wisiorek z szyi.

- To nic nadzwyczajnego. Po prostu pierścionek na sznurku - pokazałam go mu.

- Czemu nie nosisz tego na palcu? Z tego co wiem to obrączki się nosi na palcu...

- Co? - zaśmiałam się - Czy to ci wygląda na obrączkę? Z resztą nie lubię nosić pierścionków.
- Przecież wiem, że to nie obrączka, ale w wieku podstawówki można go tak uznać, co nie? W końcu go wtedy dostałaś. W gimnazjum chłopak by ci go nie dał, bo wstyd. Więc przyjaźniliście się od podstawówki. Oświecisz mnie, dlaczego nadal się nie przyjaźnicie?

- Bo jest debilem - odpowiedziałam krótko.

-Mercy - powiedziała Rose, nie podnosząc się - Ten pan - wskazała leniwie na Willa - prosił o jakąś zwięzłą wypowiedź.

- Może zaczęłabyś mówić trochę o sobie, co? – powiedziałam do niej. Nagle Theresa wstała.

- Gdzie ty się wybierasz? – spytałam. - Przecież mieliśmy siedzieć grupami.

- Przerwa się kończy, a przecież mamy teraz w-f. Jeszcze trzeba się przebrać - Zarzuciła na ramię torbę i ruszyła w stronę wyjścia. No tak! Teraz w-f, jedna z mnich ulubionych lekcji. Założyłam wisiorek z powrotem na szyję, założyłam torbę na ramię.

- Do zobaczenia na w-fie, Will! - rzuciłam i pobiegłam w stronę szatni. Kiedy już tam byłam, dopiero do mnie dotarło. On nie wie, że będę ćwiczyć z chłopakami.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------
I jest! Drugi rozdział :) Strasznie się cieszę, bo wczoraj miałam już 100 wyświetleń! Dziękuję <3 Niby mało, ale dla mnie to strasznie dużo xD Następny rozdział w sobotę, ale w tygodniu może pojawić post z opisami postaci ;)


EDIT 30.01.2016
Dodałam opis na początku, zmieniłam odrobinkę list od Luka, zredagowałam tekst, więc powinno być mniej błędów :)