niedziela, 22 marca 2015

Mercy i spotkanie w parku

Pierwszy tydzień w szkole minął spokojnie, co było dosyć dziwnie, jak na moją klasę. Może to przez pogodę? Przez cały tydzień padało, więc ja musiałam sobie radzić z żyjącym sobie własnym życiem, gniazdem na mojej głowie. Na szczęście na następny tydzień zapowiedzieli ładną pogodę. Ze względu na to, że grób mojej mamy znajduje się w takim jakby dołku, to w sobotę postanowiłam, przed pójściem do cukierni cioci odwiedzić mamę i sprawdzić, czy jej grobu nie zalało. 

Wysiadając z autobusu wdepnęłam w kałuże. Świetnie, teraz mam całe mokre trampki. Przynajmniej już nie pada. Ruszyłam w stronę cmentarza zostawiając mokre ślady. Kiedy byłam przy grobie z ulgą odetchnęłam, że nie został zalany. Wytarłam go, postawiłam kwiaty, które wcześniej kupiłam, zapaliłam znicz i ruszyłam w stronę parku, w którym ostatnio widziałam Davida. Właśnie! Davida nie było przez ten tydzień w szkole. Czułam, że jakbym go spotkała znowu, to bym mu na wsadzała. Myśli, że można mu wszystko...

O dziwo nie było go przy tej ławeczce, gdzie był wcześniej. Jednocześnie się zdenerwowałam, ale i ucieszyłam. Jakoś nie chciałam jednak oglądać jego twarzy. Pod koniec drogi zauważyłam jak trójka wyrostków kopie coś pod murem. Od razu ruszyłam w ich stronę. Pociągnęłam jednego z całej siły za kaptur, że aż upadł, drugiego odepchnęłam ramieniem. Nie zwróciłam uwagi na trzeciego, bo tym czymś, co kopali okazał się David. Cały był umorusany błotem i odrobiną krwi. Kulił się. Przez to, że skupiłam się na nim, nie zauważyłam jak trzeci typek się do mnie zbliżył. Złapał mnie za nadgarstek i przeciągnął do siebie:
- Kogo my tu mamy?

- Fajna lasia. - podszedł i chwycił mnie za drugi nadgarstek ten, którego wcześniej przewróciłam. O, bardzo dziękuję panu, teraz mogę zrobić to... Odepchnęłam się z całej siły od ziemi, złapałam obu "panów" za ręce, używając ich jako podpory i zrobiłam salto do tyłu przy okazji wykręcając im ręce... Oczywiście miałam taki zamiar. Oboje od razu mnie puścili.

- A to sucz! - syknął jeden. Chłopak, którego wcześniej odepchnęłam już ruszył w moją stronę. Rozejrzałam się szybko czy nie ma nikogo, kto mógłby na mnie nagadać do władz. Na szczęście nikogo nie było. Całą moją pięść pokryły płomienie (jak dobrze, że miałam wtedy bluzkę na krótki rękawek i moje ubranie nie zajęło się ogniem). Gdy tylko zobaczył płomienie od razu się zatrzymał.

- Chłopaki zmywamy się. Laska jest magiem. - powiedział i zaczął szybkim krokiem iść w stronę wyjścia z parku. W jego ślady poszła pozostała dwójka. Nie miałam zamiaru ich gonić, czy atakować, bo używanie magii w miejscach publicznych jest zakazane. Miałam tylko nadzieje, że dostali nauczkę. A gdybym ich pobiła, mogli by to zgłosić i bym miała kłopoty... Tak ja bym miała, nie oni. Podbiegłam szybko do Davida. Od razu poczułam zapach alkoholu. Od tamtych kolesi też tak waliło. Chciałam go dotknąć, ale odepchnął moją rękę.

- Staram się ci pomóc! - powiedziałam i ponownie spróbowałam go dotknąć. Obrócił się w moją stronę. Cholera. Jest jednak mocno poobijany. Miał już opuchnięte lewe oko, a z pod jego ciemnej grzywki, przez całą twarz ciekła krew. Odchyliłam ostrożnie grzywkę, na co syknął z bólu. Uformowałam odpowiednio moją energię magiczną w dłoni, w której po chwili pojawiło się turkusowe światło. Zaklęcie, którego użyłam jest bardzo skomplikowane, bo nie ma dokładnych instrukcji jak formować magie. Nie ma ani magicznych kręgów, ani run. Po prostu musiałam nauczyć się trudnej sztuki formowania magii na wyczucie? Tak, chyba tak to mogę nazwać. Zbliżyłam dłoń do rany na czole chłopaka. Poczułam przyjemne ciepło. Jest! Działa! Widziałam jak rana się zabliźnia. Normalnie potrzeba by było kilka szwów i pewne zostałaby blizna, a tu szybko i bez krzyku. Zajęłam się jego okiem.

- Czemu nie pozwalasz mi umrzeć?

- Co? - spytałam zaskoczona.

- Czemu nie pozwalasz mi umrzeć? - powtórzył głośniej za chrypniętym głosem.

- Żartujesz chyba? Nie umarłbyś od takich zadrapań i siniaków...

Może bredzi przez ten alkohol, który od niego wyczuwam? Zaczęłam regenerować otarcia na jego nogach, bo tam miał ich najwięcej.

- Ja nie powinienem żyć! - podniósł głos. Wyprostowałam się.

- Jak możesz tak mówić!? Czy ty sobie wyobrażasz, przez co przechodzi teraz Alex? Nie dość, że urywasz się z lekcji, spotykasz się z dziwnymi typkami... To, że twoi rodzice nie żyją nie oznacza końca świata.

- Ty nie wiesz jak to jest stracić kogoś bliskiego...

Ja nie wiem!? Straciłam dwie najbliższe mi osoby, i to w gorszy sposób niż on... I JA NIC NIE WIEM? Wzięłam głęboki oddech.

- Skąd wiesz, że nie wiem? Nie, to nie jest ważne. Alex się pewnie o ciebie martwi...

- Nie martwi.

- O czym ty mówisz?! Alex zawsze stawiała ciebie na pierwszym miejscu! Zawsze kiedy czegoś potrzebowałeś była przy tob...

- I WŁAŚNIE DLA TEGO NIE ŻYJE! -krzyknął. C-co? Alex nie żyje? Jak to? Przecież rozmawiałam z nią w wakacje.

- Wszystko moja wina... Gdybym wtedy nie zadzwonił... Gdybym wtedy nie kazał jej przyjechać do szpitala wszystko było by dobrze. Ona by nie umarła...

Zaczęło mi świtać. Tego dnia kiedy rozmawiałam z Alex, ktoś do niej zadzwonił. Powiedziała, że musi szybki pojechać. Nie powiedziała gdzie... Po prostu pobiegła do samochodu. To się stało wtedy. Zakryłam usta dłońmi.

- Gdybym nie powiedział jej o rodzicach, nic by się nie stało. Nie powinienem żyć... - zerknął na mnie. Po jego policzkach ściekały łzy. Nagle jego wyraz twarzy się zmienił.  - Co? Już nie masz nic do powiedzenia?! Nie masz najmniejszego pojęcia co teraz cz... 

Spoliczkowałam go.

- Jak możesz!? Myślisz, że Alex chciałaby tego? - wstałam. - Alex nigdy nie chciałaby widzieć czegoś takiego. Nawet jeśli umarła, to TY nie powinieneś myśleć o śmierci! Dla tych, których się kocha, się żyje, a nie umiera! Co by powiedziała, gdyby cię tu zobaczyła?! - miałam łzy w oczach. Szybko obróciłam się na pięcie i wybiegłam z parku, zostawiają Davida samego. A niech tam gnije jak chce! Boże Alex, mam nadzieję, że go nie obserwujesz.

***

Szłam prosto do cukierni ciotki. Kiedy weszłam przez szklane drzwi zadzwonił przywieszony do nich dzwoneczek. Nagle wszyscy w środku umilkli i patrzyli na mnie. Carol, kelnerka, która pracowała u nas od nie dawna, spadła tacka z talerzykami.

- Boże święty... - jęknęła. Ciocia wyszła z kuchni. Przez chwilę stała jak wryta, ale za raz odżyła.

- Carol posprzątaj to co się zbiło i wróć do pracy. - powiedziała spokojnie. Równym krokiem podeszła do mnie, objęła mnie ramieniem i zaprowadziła w stronę kuchni.

- O co wszystkim chodzi? - spytałam. Ciotka mnie przytuliła.

- Boże, jesteś cała? - powiedziała łamiącym się głosem. Zaczęła mnie całować i przytulać na zmianę. - Czemu nie zadzwoniłaś, że coś ci się stało. Przyjechałabym po ciebie. Chodź na górę. 

Nie rozumiałam tego wylewu czułości.

- Ale co się stało ciociu? - spytałam. Spojrzała na mnie ze zdziwieniem. Po czym znowu mnie przytuliła:

- Spokojnie... - zaczęła gładzić mnie po włosach

- Ale ja na prawdę nie wiem o co ci chodzi! - odsunęłam się delikatnie od niej i zobaczyłam siebie w odbiciu lustra. Spodnie i buty miałam w błocie, a biała bluzka była dodatkowo umorusana odrobiną krwi.

- Nie, nie, nie, ciociu! Ze mną nic nie jest! Wszystko w porządku. To krew Davida! Nie moja. Ja nie mam nawet zadraśnięcia. Wszytko ci opowiem. Chodźmy na górę! - uspokajałam ją.

Widziałam w jakim stanie była ciocia Judy. Tak się o mnie martwiła... Po drodze upewniłam ją, że nic mi nie jest, dzięki czemu się uspokoiła. Nad cukiernią jest mieszkanie cioci i w sumie moje też. Judy kazała mi się najpierw umyć i wziąć czyste ubranie. Dopiero po tym miałam jej opowiedzieć co się stało.

- Mercy... Ja myślałam, że zejdę na zawał jak cię zobaczyłam... Nie zorientowałaś się, jak wyglądasz?

- Nie... Chociaż przechodnie na mnie dziwne patrzyli... Już wiem dlaczego! - siedziałam umyta i przebrana na fotelu, na przeciwko cioci, w dużym pokoju i wycierałam włosy ręcznikiem.

- Boże, ale nie strasz mnie już tak więcej. -przytuliła mnie już chyba setny raz.

- I na pewno jesteś pewna, że nikt nie widział cię jak miałaś płomienie, na dłoni, ani jak leczyłaś tego Davida?

- Tak jestem pewna... - oberwałam gazetą w głowę. Co ja jestem pies?

- Czyś ty do reszty zgłupiała?! Mogli by zgłosić to na policje! - podnosiła głos. A co się stało z tą czułością co była przed chwilą?

- Mogli by mi ciebie zabrać... Nigdy więcej tego nie rób! Magia tylko w szkole, albo jak jestem gdzieś w pobliżu! Jasne?

- Mhm...

- Nie chcę żadnych pomruków, tylko pełne słowo!

- Zrozumiałam...

- No i tak ma być. - schyliła się i pocałowała mnie w czoło. Kiedy to robiła ktoś za pukał do drzwi.

- Jesteś pewna, że nikt cię nie widział, bo nie chciałbym teraz zobaczyć przed drzwiami policji. -ruszyła w ich stronę. Wychyliłam się, żeby zobaczyć kto przyszedł. Błagam tylko nie policja! Błagam!
- Dzień Dobry. Jest Mercy? Nie było jej na dole, a jedna z kelnerek jak ją spytałam, co się stało, dziwnie się zachowywała... - rozpoznałam głos Rose i odetchnęłam z ulgą. Wychyliłam się jeszcze bardziej, bo nadal nic nie widziałam.

- Jest w środku. Wszystko z nią w porządku, wychodźcie. Ja muszę zejść na dół i wszystko wyjaśnić... - powiedziała Judy i przeszła przez drzwi. Do środka weszła Rose i Will. Zapomniałam nadmienić, że przez cały tydzień ta dwójka codziennie przychodziła tutaj po szkole. Strasznie dobrze się dogadują...

- He... O mój Boże! -krzyknął blondyn kiedy mnie zobaczył. -C-c-c-co ty masz na głowie?

Na głowie? Dotknęłam moich włosów...

- Nie no fajnie... Już zdążyły same wyschnąć?

- Pobiegłam po szczotkę i zaczęłam je z całej siły rozczesywać.

- Miło Mercy, że zajmujesz się gośćmi... - krzyknęła z ironią Rose.

- A jaki z ciebie gość? Byłaś tu tyle razy, że czujesz się jak w domu, prawda?

- Ale jest tu też Will...

- Przecież ja wiem. Nie jest przezroczysty. Zajmij się nim, przecież wiesz gdzie wszystko jest...

- No dobra... Pokaże mu twoje albumy jak byłaś małym rudzielcem... -ciemnowłosa ściszyła głos. Co? Ruszyłam z łazienki do szafki pod telewizorem i zakryłam ją rękami.

- Ty na serio byłaś ruda, skoro tak chronisz te albumy. Ha ha! - zaśmiał się Will.

- A teraz siadaj tu i wszystko opowiadaj! - nakazała mi Rose. Aha? Czyli użyła podstępu , żeby zmusić mnie do przyjścia...

- No dobra... - i zaczęłam opowiadać wszystko od nowa.

- Ale się porobiło. - zaczął Will, przeczesując palcami swoją blond czuprynę.Rose się nie odzywała, bo pewnie dogłębnie analizowała całą sytuację.

- Co zamierzacie z tym zrobić? - spytała ciocia Judy, która zdążyła już wrócić.

- Na razie nic. - odezwała się nagle Rose. - Z tego co mi wiadomo, to jest zapisany do akademika, więc nie wypisali go ze szkoły. Jeżeli w tym tygodniu nie przejdzie, to ktoś z opiekunów chłopaków z akademika będzie musiał go sprowadzić siłą... Pamiętasz jak było z Carlem z pierwszej A?

- No pamiętam... - odpowiedziałam jej.

- Właśnie... Więc mamy pewność, że wróci do szkoły. A do póki nie wróci nic nie robimy...

- Dobra, ale ja nie wiem nic o żadnym Carlu. - wtrącił Will.

- Obcięli mu ręce i nogi żeby nie mógł używać magii. - odpowiedziała szybko i śmiertelnie poważnie Rose.

- CO?! - krzyknął.

 -Spokojnie, Rose żartuje. - uspokoiłam go. - Najpierw ściągnęli go do szkoły, a jak nadal się wymykał, dali podanie do góry, żeby usunęli z niego całą magie... Co w sumie jest nawet gorsze od obcięcia ręki...

- To tak można? - spytał zdziwiony.

- Dla wiadomości publicznej? Nie. Ale ogólnie jest to w właśnie takich przypadkach. - odpowiedziała niebieskooka.

- To musi być strasznie... Szczerze? Nie wyobrażam sobie życia bez mojej magii. No dobra Mercy, ja już chyba będę się zbierał - blondyn wstał.

- I ja też. Mercy idziesz z nami, czy zostajesz? - spytała Rose.

- Zostaję dziś u cioci. - odpowiedziałam i odprowadziłam ich do drzwi.

- Cześć Mercy. Do widzenia pani! -krzyknął Will wychodząc razem z Rose.

- Do widzenia. -odpowiedziała ciocia.

- Oni są parą? Pierwszy raz tego chłopaka widzę. To ten William, który dołączył do twojej klasy? - spytała, kiedy już zamknęłam drzwi.

- Nie są parą... Rose jeszcze nie zerwała z Benem.

- Jeszcze? Dziewczyna niszczy sobie wspomnienia z młodości...

- Już nie długo... Powiedziała, że jak on do niej przyjdzie, to z nim zerwie... Mam taką nadzieję...

Judy zrobiła siebie na dziś wolne i siedziała cały wieczór ze mną. Następnego dnia pomogłam jej w cukierni, poszłam na grób Alex, który znalazłam na mapce naszego, lokalnego cmentarza i wróciłam do akademika.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
I nowy rozdział już jest...Trochę krótki, w porównaniu z poprzednimi, ale jest! Następny już w sobotę. Zapraszam do komentowania i obserwowania mojego bloga :3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz