sobota, 31 października 2015

Mercy i Nora Carlsson



Wyszliśmy z budynku szkoły i zobaczyliśmy jak Rose rozmawia z jakąś kobietą. Kiedy przyjrzałam się jej bliżej, zauważyłam, że to moja ciocia. Tylko co ona tu robi?! Miała na sobie długi, beżowy płaszcz i ciemne szpilki o szpiczastych czubach. Oznaczało to, że była na jakimś spotkaniu typu "Chcemy kupić od Pani lokal" albo "Mamy dla Pani propozycje wybudowania sieci Pani kawiarni"... Odkąd jej kawiarnia stała się tak popularna wszyscy chcą na niej jakoś zarobić. Na ich nieszczęście Judy jest uparta i już nie raz mówiła, że nie sprzeda nikomu kawiarni.

Kiedy podeszłam do nich razem z Willem przerwały rozmowę.

- Hej ciociu, co tu robisz? - spytałam.

- Wracałam, ze spotkania i akurat miałam po drodze i przyjechałam odebrać cię ze szkoły. Chłodno jest, a wiem, jak zimno działa na ciebie, więc przyjechałam. - odpowiedziała. - Jedziecie z nami? - zwróciła się do Rose i Willa.

- Nie. - odezwała się szybko brunetka. - A przynajmniej ja nie. Później na pewno wpadnę, ale chcę się przebrać, żeby nie chodzić cały czas w mundurku. - położyła palec na brodzie jakby się nad czymś zastanawiała, a potem dodała - Może go jeszcze upiorę... No nic to ja się na razie żegnam. Do zobaczenia! Pa Mercy! - wyminęła nas w bramie, pomachała w naszą stronę i ruszyła drogą do akademika, wesoło podskakując. Patrzyliśmy na nią lekko osłupieni, ale po chwili odezwał się Will:

- Ja ją może lepiej przypilnuje, bo coś z nią dziś nie tak. Jeszcze sobie zrobi krzywdę...

A ja jak zawsze, wychwyciłam podtekst w wypowiedzi chłopaka…

- Wow! Will! Nie wiedziałam, że jesteś taki szybki! Będziesz ją pilnował jak będzie się przebierać? No ładnie, ładnie. - powiedziałam z przekąsem, kręcąc głową i cmokając. Blondyn zrobił się cały czerwony.

- Nie łap mnie za słowa! – powiedział lekko piskliwym głosem, na co ja się zaśmiałam.

- Bardzo śmieszne. – pokręcił głową i nas wyminął, rzucając na odchodne:

- Na razie Mercy! Do widzenia pani! - i pobiegł za brunetką.

- Co z Rose jest dziś nie tak? - spytała ciocia, kiedy ruszyłyśmy w stronę jej samochodu.

- Właśnie się zastanawiam... Nie dość, że podobno na w-fie była ruchliwa, to jeszcze przeprosiła dziś Willa i jeszcze się ekscytowała wycieczką!

- To do niej nie podobne. Kiedy mnie zobaczyła koło furtki uśmiechnęła się ciepło i podbiegła do mnie w podskokach. Była taka rezolutna, że ledwie ją poznałam, jak do mnie biegła. Czy ona się zakochała znowu? To byłby już chyba trzeci z okresu licealnego….

Pokręciłam przecząco głową, choć na pierwszą myśl do głowy wpadł mi Will... Ale to pewnie przez dzisiejszą sytuacje ze szczypaniem policzków.

- Rose przecież zerwała ostatnio z Benem, więc wątpię... W dodatku ona się zachowuje wtedy zachowuje.

Kobieta wzruszyła ramionami i skierowała się w stronę chodnika, gdzie zaparkowała samochód... Oczywiście nie było to miejsce wyznaczone do parkowania. Nawet był znak zakazu! Ale co tam! Ciocia Judy wjechała chamsko na kawałek chodnika i zaparkowała samochód! Można? Można.

- Kiedyś ci naprawdę wlepią mandat za parkowanie... - powiedziałam, wrzucając torbę na tylnie siedzenie, i zajmując swoje miejsce koło kierowcy, na przedzie.

- Jeszcze nigdy nie dostałam mandatu! - odpowiedziała mi ciocia, siadając na swoim miejscu. Zdjęła szpilki i położyła je z tyłu, koło mojej torby. Zawsze tak robiła, twierdząc, że nie umie prowadzić w szpilkach...Włożyła kluczyki do stacyjki i gładko wjechała na ulicę.

- Czemu nie obudziłaś mnie rano? Przecież miała przyjść ta babka z opieki społecznej.

- Miała, ale nie przyszła. Dziś rano do mnie zadzwoniła, że jej nie będzie i, że chce się umówić na inny dzień. A jeżeli chodzi o budzenie, to cię budziłam. Nawet trzy razy, ale ty tylko przekręcałaś się na bok i mówiłaś, że jeszcze pięć minut.

To było do mnie nie podobne. Zazwyczaj to jak słyszę budzik, albo ktoś mnie obudzi to wstaję z łóżka bez problemu. Najwyraźniej moje ciało potrzebowało zregenerować energię. Tylko po czym...? Od ćwiczenia zaklęć runicznych na pewno nie... Może od klonowania? Tak, nadal robię Drugą Mnie, ale nie dla zabawy. Kiedy ja jestem w akademiku to Mercy nr.2 pomaga cioci w kawiarni. Oczywiście Judy o tym nie wie, bo bym miała niezłą "lekcję wychowawczą". Ale mogę się pochwalić, gdyż nauczyłam się połączenia na odległość. Mogę stać się znowu jedną Mercy nawet jakby druga ja była na drugim końcu miasta. Nie... Skądże, nie próbowałam. Ja i taki głupi pomysł? Nie... No dobra. Próbowałam trzy razy i za każdym działało! Znalazłam pewną sztuczkę przez przypadek jak studiowałam jedną ze starych ksiąg. Polega to na tym, że uwalnia się części swojej energii magicznej w otoczenie. Trzeba ją tylko skierować w odpowiednie miejsce, a do tego potrzebne jest zaklęcie nawigujące i mapa. Dzięki temu możemy kazać naszej magii przedostać się do wybranego punku, a ze względu, że magia z natury chce wracać do swojego właściciela to szuka do niego jak najszybszej drogi... A najszybszą drogą jest skrót przez mojego kolona. Wtedy dochodzi do połączenia. Proste? Proste. Przeczytałam, że było to kiedyś wykorzystywane do przemytu magii, ale nie mam zielonego pojęcia czemu niby ktoś miałby przemycać magię...

***

Weszłyśmy do mieszkania. Zdziwiło mnie, że ciotka nie zamknęła drzwi na klucz. Po prostu od tak, jakby nigdy nic nacisnęła klamkę, a drzwi się otworzyły. Pierwsze co usłyszałam to wiadomości, które zapewne leciały w telewizji.

"...rozbito wielką grupę przestępczą, która dotychczas była tak nieuchwytna. Podczas strzelaniny postrzelono trzech pracowników MAS. Dwójki z nich stan jest stabilny i nie zagraża ich życiu. Jeden funkcjonariusz jest w stanie ciężkim."

Postrzelono aż trzech pracowników Międzyrządowej Agencji Specjalnej?! Na terenie stolicy jest kilka grup przestępczych, ale ostatnio zrobiło się

- I tak nie uciekniesz od tematu, Judy. - usłyszałam znajomy, zachrypnięty głos z dużego pokoju.

- Cicho tam! Nie przyszłaś ze mną pogadać, tylko z Mercy! - odpowiedziała Judy zdejmując buty. W przedpokoju pojawiła się dobrze znana mi postać. Długie, rude, falowane włosy, zaczesane na bok, okulary z czerwonymi oprawkami, przez które patrzyły brązowe oczy, usta pomalowane krwisto czerwoną szminką. Nora Carlsson - przyjaciółka Judy i jednocześnie moja psycholog. Tak, mam prywatnego psychologa, a to wszystko przez to co działo się w gimnazjum między innymi: śmierć mamy, porzucenie przez ojca, tymczasowy pobyt w ośrodku opieki społecznej. Tak, gimnazjum nie było moim ulubionym okresem w życiu, a szczególnie pierwsza klasa.

Nora była ubrana w luźną, białą koszulę z bufiastymi rękawami, luźne 3/4, zielone spodnie i kremowe szpilki. Z wyglądu i stylu różnią się bardzo z ciocią, ale jak potrafię jeszcze wyobrazić sobie Judy w jej ubraniach, tak nie mogę sobie jej wyobrazić w ostrym makijażu Nory. Do rudowłosej on pasuje jak ulał. Nie wygląda w nim źle, albo prowokująco, po prostu ostre barwy są jej kolorami. Carlsson nie jest typowym psychologiem... Właściwe jeżeli o to chodzi o charakter, to jest bliska Rose. Ona nie jest spokojna i "byle jaka" jak większość psychologów. Z resztą sami się przekonacie jak ją lepiej poznacie...

- Cześć Mercy. - powiedziała z uśmiechem na twarzy.

- Dobry dzień. - odpowiedziałam, zdejmując komin, który był szczelnie owinięty wokół mojej szyi. Oczywiście włosy mi się w nim lekko zaplątały, bo jakże mogło być inaczej. Kiedy zdążyłam się wreszcie wyswobodzić, ciocia już dawno się rozebrała i rozmawiała o czymś po cichu z Norą. Nie chciało mi się ich podsłuchiwać, co normalnie bym zrobiła, bo miałam kilka innych zmartwień na głowie niż "tajemnice" Judy. Zdjęłam kurtkę i sweter. Ogarnęłam trochę włosy i weszłam do dużego pokoju. Obie przyjaciółki siedziały na kanapie i równocześnie spojrzały się w moją stronę.

- Mercy chcesz herbatę? - spytała Judy, wstając.

- Mhm. – mruknęłam. - Tylko pójdę się przebrać z mundurka. - oparłam i ruszyłam w stronę schodów, poprawiając torbę na ramieniu. Weszłam do mojego pokoju i rzuciłam ją na podłogę. Skierowałam się do szafy, żeby wyciągnąć jakieś ciuchy. Padło na szarą, długą bluzę z kapturem i legginsy. Związałam włosy w wysoki kucyk i spięłam moją pseudo grzywkę spinkami. Przybierając się, przeszłam się w lustrze. Zobaczyłam, jak zawsze wysportowaną nastolatkę ale teraz moje mięśnie stały się mocniej zarysowane, szczególnie na brzuchu i łydkach. Bicki też mi urosły. Na nogach miałam kilka otarć i siniaków po ćwiczeniach na w-fie z plusem. Dotknęłam pierścionka, który wisiał na rzemyku na mojej szyi. Zawsze przypomina mi moje dawne życie. Uśmiechnęłam się pod nosem przez napływające wspomnienia.

- Dobra, koniec przeglądania! - powiedziałam do siebie i ubrałam się do końca. Zerknęłam na tablicę korkową, która wisiała nad moim biurkiem. Była przygotowana na odwiedziny pracownicy z opieki społecznej. Przypięłam nawet zdjęcia jeszcze za czasów podstawówki jak byłam rudzielcem. Właściwie to nadal nie wiem jak moje włosy ściemniały do obecnego kasztanowego koloru...

Zaczęły mi ciemnieć w okresie kiedy odkryłam w sobie talent magiczny. To chyba tydzień przed wypadkiem mamy. Spaliłam wtedy kuchenkę... Dobrze, że nie wyrzuciło w powietrze całego bloku, bo kuchenka była na gaz! Mama poprosiła mnie żebym wstawiła wodę na herbatę (akurat czajnik elektryczny nam się popsuł). Mała Mercy poszła do kuchni i włączyła gaz. Niespodziewanie widok ognia mnie przyciągnął... Nie, nie byłam piromanką...Chociaż chyba jednak byłam. Od małego ciągnęło mnie do zapalniczek. Ale wracając, patrzyłam się na ten płomień i patrzyłam, i tak się na niego zapatrzyłam, że nawet nie zauważyłam kiedy zapaliły się pozostałe palniki, a potem cała kuchenka. Z "niebezpieczeństwa" wyrwał mnie ojciec. Wbiegł do kuchni i mnie odciągnął. Wtedy się ocknęłam. On dzwonił po straż, a ja popatrzyłam na tą kuchenkę, wyciągnęłam rękę i pomyślałam, że chce żeby ten ogień znikł. No i płomienie zaczęły lecieć w stronę mojej dłoni i kilka centymetrów przed nią znikały... Następnego dnia rodzice zabrali mnie do specjalnej placówki, gdzie robi się testy na zdolności magiczne. Ale nie, nie było ze mną tak łatwo. Pani mnie namawiała, żebym zrobiła to, a może tamto, a ja za każdym razem pytałam "Ale po co"", "Ale ja nie chcę", "Ale to jest nudne". Nie, wcale nie byłam tak jak Rose, wcale (ale ten tekst wieje ironią). Koniec końców pierwszego dnia nie udało się przeprowadzić testów. Drugiego też nie. Ale kiedy Rose mi powiedziała, że będę musiała tam codziennie przychodzić żeby zrobić te testy, to wreszcie przestałam się upierać i słuchałam grzecznie poleceń pani. Po testach dostałam świstek papieru, który utwardzał, że jestem uzdolniona magicznie i opiekuna, który przychodził do mnie trzy razy w tygodniu.

Rose też nie była lepsza... Zalała prawie całe mieszkanie! Dobrze, że mieszkała na parterze, bo sąsiedzi nie byliby zadowoleni.

Na tablicy wisiały jeszcze karteczki ze wszystkimi sposobami "odblokowania" Insidiony. Wielką krechą skreśliłam "próbę krwi" (to było wtedy, kiedy miałam zranioną dłoń i rozwaliłam stolik cioci). Patrząc na inne skreślone punkty, których szkoda byłoby wymieniać wpadłam na pomysł żeby przywołać moją broń. Wyprostowałam rękę do boku i uformowałam automatycznie moją magię w odpowiednie kręgi magiczne (robiłam to tyle razy, że nawet nie musze o tym za bardzo myśleć). Kiedy magia się uformuje zawsze wydziela jakieś światło. W zależności od zaklęcia i natury magicznej światło ma inny kolor. Akurat kiedy ja przywołuje Insidionę za każdym razem krąg błyszczy na inny kolor. Tym razem wpadał w błękit. Kiedy poczułam, że w mojej dłoni materializuje się skórzana rękojeść, zacisnęłam ją mocno. Krąg magiczny rozbłysnął i zamienił się drobne iskierki, które po chwili znikły. Schowałam moją broń w kieszeń w bluzie i ruszyłam do salonu najkrótszą drogą, czyli przeskoczeniem balustrady. Wylądowałam miękko w kuckach. Uwielbiałam tak robić. Podeszłam do kanapy i wzięłam ze stolika moją herbatę. Dmuchnęłam, żeby pozbyć się pary i wzięłam łyk gorącego, ziołowego napoju. Opadłam na mój ulubiony fotel.

- To odpowiadaj Mercy, co tam u ciebie? - odezwała się Nora.

- A dobrze. - odparłam i wzięłam kolejny łyk herbaty. - Troszkę nudno, ale nie jest źle.

- Jakie nudno!? - usłyszałam zza pleców głos cioci. - Wreszcie jest spokojnie. Tyle ile sobie z tobą naprułam nerwów... Ech, szkoda gadać. - machnęła ręką i usiadła koło rudowłosej na kanapie.

Moją uwagę przyciągnęły wiadomości w telewizji.

"Ulice wokół Placu Centralnego zamknięte z powodu wcześniejszej strzelaniny. Zakładnicy nie ucierpieli. Jednym z nich była sławna młoda artystka o rozpoznawalnych różowych włosach. Wciąż nie wiadomo co miała wspólnego z tak niebezpieczną grupą przestępczą"

- To dlatego jechałyśmy jakoś inaczej! - zauważyłam. Najkrótszą drogą od naszego mieszkania do szkoły jest właśnie droga przez Plac Centralny, a dziś jak ciocia mnie odebrała, to jechałyśmy na około.

- Przynajmniej będzie już spokojnie w mieście. - westchnęła Nora i zerknęła na ciocię.

- Mam nadzieje. - odpowiedziała szatynka

- Mercy! Czy ty wiesz co ta twoja ciotka dzisiaj narobiła? - zwróciła się do mnie rudowłosa. Spojrzałam na nią pytająco. Jej kąciki ust powędrowały do góry. Kobieta odwróciła się całym ciałem w moją stronę, założyła nogę na nogę i zaczęła mówić:

- Otóż Judy skontaktowała się dzisiaj z siedzibą głównej opieki społecznej i powiedziała, uwaga cytuję... - odkaszlnęła. - "Mam gdzieś taką szanowaną instytucje, skoro nawet nie wywiązują się z umowy". No może nie powiedziała tego tak grzecznie jak ja...

Spojrzałam na ciocię wielkimi oczami, która popijała sobie niewinnie kawę. Szatynka zerknęła w moją stronę i wzruszyła ramionami:

- No co? Ale udało mi się załatwić, że tylko Nora będzie do ciebie przychodzić.

- No właśnie, co do tego... - Wtrąciła się rudowłosa. - To tradycyjnie mam do ciebie kilka pytań. - sięgnęła do torby, która leżała koło niej i wyjęła notes i długopis. - Ja wiem, że tego nie lubisz, ale zostało to ustawione z góry, a nie przeze mnie, bo gdyby to ode mnie zależało to bym zmieniła wszystko, ale to absolutnie wszystko jeżeli chodzi o takie sprawy. - machnęła ręką. - No, ale nie zależy, więc nie mamy o czym gadać.

Nora zadała mi na szczęście tylko kilka pytań, ale dzięki nim mogła napisać odpowiednio raport. Widziałam jaki to wrzód na dupie, jeżeli chodzi o raport, więc grzecznie odpowiadałam na pytania. Tylko z tego, czym się rudowłosa przechwalała wynikało, że wcale nie potrzebowała tylu pytań... Chwaliła się, że potrafi powiedzieć wszytko o rozmówcy, kiedy odpowie jej na pytanie "Co tam u ciebie?", które już mi z resztą zadała na samym początku rozmowy. Potrafi czytać z ludzi jak z książki, co dla większości jest straszne. Dzięki temu, że mam Rose przy sobie (też uwielbia czytać z ludzi) jestem uodporniona na ten dyskomfort.

Chciałam poradzić się Nory w jednej sprawie, ale nie chciałam tego poruszać przy cioci, żeby nie zawracać jej tym głowy. Akurat Judy szła do kawiarenki, więc nadarzyła się idealna okazja. Oglądałam wtedy nadal wiadomości. Ciągle trąbili o tej akcji na Placu Centralnym. Byłam pewna, że widziałam tam dwójkę uczniów w trzeciej klasy, z mojej szkoły. Tego byłam pewna. Kojarzyłam tę dwójkę; chłopak -szatyn, z wygolonym bokiem i tatuażem na ramieniu i dziewczyna - długo włosa blondynka, o wyraziście zielonych oczach, że kiedy tylko kamera skierowała się na nią, to jej oczy dosłownie świeciły. Chyba w tym roku z nią nawet rozmawiałam. W otwartej furgonetce siedziała jeszcze jedna osoba, ale miała czarną bluzę i kaptur zarzucony na głowę, więc nie mogłam jej rozpoznać. Po posturze ciała domyśliłam się tylko, że to dziewczyna. Zerknęłam na rudowłosą. Wzięłam oddech i kiedy chciałam zadać pytanie Norze, ona mnie wyprzedziła, pytając:

- To o co chcesz zapytać?

Spanikowana i zaskoczona, bo nie spodziewałam się, że tak łatwo mnie prześwietli, wyjąkałam tylko:

- C-co? Ja prze-ecierz...

- Mercy... Co chwila zerkałaś na zegar, potem na Judy. A kiedy już wyszła to się trochę rozluźniłaś... To o co chciałaś mnie zapytać?

Jej brązowe oczy wpatrywały się we mnie, jakby chciały same wyczytać ze mnie informacje. Znowu wzięłam głęboki oddech

- No więc, kojarzysz Davida? Odpowiadałam ci o nim, no nie? – zaczęłam.

- Tak, pamiętam. - kiwnęła potakująco głową.

- No to tak... On może się wyprowadzić w najbliższym czasie, ale nadal jest szansa, że tu zostanie, a jeżeli zostanie, to nie wiem co z tym idiotą zrobić. Nie to, że mi na nim zależy czy coś... Po prostu mam swoje korzyści w pomaganiu mu. Ale w tym właśnie ja potrzebuje pomocy. Ten debil nie wyraża żadnej, ale to żadnej, nawet tyciej chęci, żeby zespolić się z grupą, unika wszystkich wspólnych zajęć, a kiedy już na nich jest, to się nie odzywa i wszystko mu jest obojętne! W nauce też mu słabo idzie, co mi akurat na rękę, bo będę miała najlepsze oceny w klasie, ale jednak coś jest nie tak. Ma też jakiś szemranych koleszków i pali te gówniane papierosy!

Nora przeczesała włosy dłońmi i spojrzała na sufit.

- Powiedz mi Mercy, -odezwała się . - Czy coś przydarzyło mu się ostatnio? Na przykład bliska osoba mu zmarła? Z tego co pamiętam to wcześniej zachowywał się inaczej. Rywalizował z tobą jeżeli chodzi o oceny, prawda?

-Mhm. -Kiwnęłam głową. - Rywalizował w pierwszej klasie... A co do tej bliskiej osoby, to w te wakacje stracił rodziców i straszą siostrę...

- To już wszystko rozumiem... Mogłabyś mi opisać jego zachowanie podczas każdych interakcji z tobą?

Spojrzałam na nią zaskoczona. Zmieniła sposób w jaki mówiła o 180 stopni. Zrobiła się strasznie poważna.

- A! Przepraszam Mercy! Chodziło mi oto żebyś mi opowiedziała jak się zachowywał ostatnio jak na przykład rozmawialiście. -zaśmiała się na końcu.

Czy ona właśnie pomyślała, że nie zrozumiałam tego co powiedziała? Czy ja naprawdę wyglądam na taką głupią?

- Zrozumiałam za pierwszym razem.- burknęłam i opowiedziałam jej wszystko. O tej sytuacji jak go uratowałam przed pobiciem w parku, o tym jak się zachowywał w szkole, o tej naszej bójcie w parku i o wizycie na komisariacie. Powiedziałam wszystko co pamiętałam.

- Dobrze. Z tego co powiedziałaś wynika, że można rozwiązać tą sytuację na dwa sposoby. Powinnam, jak każdy "psycholog", - nakreśliła w powietrzu znak cudzysłowu. -doradzić ci, że nie należy robić nic na siłę, że jeżeli będziesz stopniowo do niego podchodzić to po dłuższym czasie powinien już się uspokoić, że tak to określę. Ale, jako, że ja nie jestem jedną z tych oszołomów, którzy śmieją nazywać się mianem psychologów, którzy mówią "nic na siłę, nic na siłę", to powiem ci tak: musisz go zaciągnąć na siłę.

- A tak troszkę jaśniej? –spytałam zaciekawiona.

- On potrzebuje pomocy i dobrze o tym wie, ale nie chce jej od nikogo, bo boi się, że znowu będzie miał kogoś bliskiego kogo może stracić. Kiedyś się przyjaźniliście, więc będzie ci o wiele łatwiej. Musisz być strasznie nachalna. Na przykład kiedy zorganizujecie sobie wycieczkę grupową, a on nie będzie chciał iść to musisz ciągle, przy każdej możliwej okazji naciągnąć go na tą wycieczkę. A on żeby mieć święty spokój pojedzie na nią i się z wami zintegruje, czy tego będzie chciał czy nie.

- Czyli krótko mówiąc mam mu zatruwać życie i go irytować? – podsumowałam zadowolona, że będę miała jakieś przyjemności z siedzeniem z tym debilem.

- Dokładnie. - uśmiechnęła się rudowłosa

No i na to, to ja się piszę. Będę miała niezły ubaw! Tak przynajmniej myślałam na początku... Nigdy bym nie pomyślała, że spawy przybiorą taki obrót…

----------------------------------------------------------------------------------------
No i jest nowy rozdział... Co prawda trochę nudnawy, ale przynajmniej pojawiła się jedna z ciekawszych postaci epizodycznych ^^ Nie martwcie się, następny rozdział będzie ciekawszy, bo pojawi się w nim... Ojciec Theresy! :3 Mam nadzieję, że Was zaciekawiłam i będziecie wyczekiwać nowego rozdziału :D