Kawiarnia
cioci znajduje się na uboczu centrum miasta. Ma dogodną lokalizację, ponieważ w
tych okolicach pojawia się dużo potencjalnych klientów, bo to dosyć popularne
miejsce, ale również jest wystarczająco spokojnie, żeby można było mieszkać w
tej okolicy. Kawiarnia jest w tym samym budynku co mieszkanie cioci. Weszłam
przez szklane drzwi i od razu skierowałam się do lady, przechodząc między
pełnymi stolikami. Wnętrze lokalu jest utrzymane w ciepłych barwach. Kwadratowe
czteroosobowe stoliki wykonane z czekoladowego drewna w zestawie z krzesłami z
białymi obiciami rozłożone są po całym pomieszczeniu. Tylko przy ścianach
znajdują się duże kanapy, gdzie stoliki są na ponad cztery osoby.
- Jest ciocia? - spytałam
Erice, która pracowała akurat przy zamówieniach zamówienia. Czasem pracuje też
jako kelnerka, kiedy jest bardzo duży ruch.
- Witaj Mercy – powiedziała z
uśmiechem. - Judy wyszła na zaplecze. Mamy strasznie dużo roboty…
- To gdzie dziś będę
potrzebna? – Uśmiechnęłam się.
- Może jako kelnerka, bo zobacz
jaki mamy ruch. – kobieta pokazała ręką na pomieszczenie. - Karin i te dwie nowe, młode dziewczyny ledwo
dają sobie rade. A może będziesz potrzebna w kuchni... Sama nie wiem. Idź lepiej
spytać Judy.
Podszedł do nas jakiś
mężczyzna, który chciał złożyć zamówienie. Erica od razu się nim zajęła. Nie
chciałam jej przeszkadzać, więc ruszyłam szukać ciotki. Weszłam do kuchni.
Wszyscy się ze mną przywitali i wrócili do pracy. Każdy miał pełne ręce roboty.
Kawiarnia ciotki stała się bardzo popularna w mieście. Ludzie z drugiego końca
miasta przyjeżdżają tu, albo zamawiają jej ciasta, więc musiałyśmy zatrudnić
kogoś do dostawy. Wyszłam przez tylne wejście. Jest. Siedziała na schodach i
paliła papierosa. Ciocia ma krótko obcięte, proste, kasztanowe włosy. Jest szczupła.
Ostatnio zrobiła się jeszcze bardziej. Może to przez przepracowanie, a może od
stresu? Jest podobnego wzrostu co ja i wcale nie wygląda na trzydzieści siedem
lat, góra na trzydzieści. Dziwne. Podobno jak się pali papierosy, to wygląda
się starzej…
Śmierdzący dym papierosowy,
który uderzył mnie prosto w twarz, podkusił mnie, żebym zrobiła jej to samo co
Davidowi, tylko uważałam, żeby nie przypalić jej twarzy.
- Przestań ćmuchać, te pety – powiedziałam,
kiedy wypluła niebezpiecznie szybko, palącego się papierosa.
- Oj, Mercy daj spokój. Mam
strasznie dużo roboty na głowie. Nie wiem w co ręce włożyć, a to mnie relaksuje
- odwróciła się i spojrzała na mnie swoimi piwnymi oczami. Miała lekkie wory
pod oczami. Wyjęła kolejnego papierosa z paczki i podpaliła. Popatrzyłam na nią
karcącym wzrokiem i ponownie spaliłam jej papierosa. Jak ja kocham to robić.
- Gdzie będę potrzebna dziś? -
spytałam, gdy już sobie odpuściła próbę zapalenia przy mnie.
- Chyba jako kelnerka... Nie
może jednak w kuchni. Mamy strasznie duży ruch dzisiaj, więc może...
- Dam radę na dwóch - To była
idealna sytuacja by wykorzystać to, co znalazłam w archiwach naszej, miejskiej
biblioteki.
- Przecież się nie rozdwoisz -
powiedziała bez przekonania.
- Ha! Jak nie jak tak. Patrz
-wyciągnęłam rękę przed siebie i napisałam magią w powietrzu odpowiednie runy,
który znalazłam w czeluściach biblioteki. Szukałam zaklęć leczniczych i
niechcący natknęłam się na czar klonowania. Wiedziałam, że kiedyś mi się
przyda, a nie uczą go w szkole. Judy patrzyła ze zdziwieniem w oczach, jak
przede mną pojawia się Druga Ja. Trochę mnie głowa zabolała, ale pisali, że to
normalne, bo rozdziela się nasza świadomość i tak dalej. Mało kto to zrozumie,
więc nie ma potrzeby dłużej tłumaczyć. To był mój pierwszy klon, dlatego nie
widziałam jak się zachować, co powiedzieć do Drugiej Mnie.
- No więc.. .- nie zdążyłam
dokończyć, bo Druga Ja mi przerwała;
- Wiem, już idę do kuchni -
odpowiedziała i poszła. Nie spodziewałam się czegoś takiego. Ale w sumie, w tej
książce było napisane, że klon ma dokładnie takie same myśli i wspomnienia co
oryginał, więc nic nie zrobi wbrew jego woli. I to byłby koniec z częstym
motywem na filmach, kiedy klony buntują się przeciwko ich stwórcy.
- M-Mercy? Co ty przed chwilą
zrobiłaś? - spytała ciocia Judy.
- A co nie widać? Rozdwoiłam
się. Dzięki temu, pomogę ci i tu i tu - odpowiedziałam z uśmiechem.
- Dobrze. Nie będę więcej
pytać, tylko powiedz mi jedno. Nauczyłaś się tego w szkole, czy w bibliotece?
A, jeżeli w bibliotece, to czy to bezpieczne i z jak starej książki to wzięłaś?
- Z biblioteki. Tak, to jest
bezpieczne. Książka miała koło siedemdziesięciu lat.
- Rany boskie... No dobra idź
już weź fartuch i do klientów. Mam nadzieje, że druga ty nie zniszczy mi
kuchni.
Ciocia już się przyzwyczaiła
do tego, że wynajduję, różne dziwne zaklęcia. To wszystko przez przypadek, bo
od kiedy dostałam przepustkę do archiwum naszej biblioteki, co rusz znajduje
nowe zaklęcia różnego rodzaju. Ale to nie specjalnie. Moim celem są już dawno
zapomniane zaklęcia lecznicze. Po tym jak mama zmarła, postanowiłam zostać
lekarzem. Dowiedziałam się od Alex, że kiedyś istniała magia lecznicza, ale już
od dawna nikt jej nie używa. Mało osób się nią interesuje, bo jest trudna,
skomplikowana, podobno mało efektywna i ciężko znaleźć jakieś zaklęcia. To było
dla mnie wyzwanie. Najpierw poszłam do pielęgniarek w moje szkole. One znały
tylko zaklęcie przeciw bólowe i te, które mogą zatamować krwawienie. Na
początku wydawały mi się nie zrozumiałe i nie możliwe do wykonania, bo trzeba
było użyć magicznych kręgów i run jednocześnie. Używania kręgów miałam się
nauczyć dopiero w pierwszej liceum, a w drugiej klasie run. Ja miałam zaczynać
wtedy trzecią klasę gimnazjum, więc nic dziwnego, że te zaklęcia wydawały mi
się niemożliwe do wykonania, ale się uparłam i wypożyczyłam, alfabet runiczny i
księgę o kręgach magicznych z biblioteki. Teraz mam te dwie książki wyryte w
głowie i chyba nigdy ich nie zapomnę, więc w tym roku będę błyszczeć jak
będziemy uczyć się o runach.
Kiedy dostałam wejściówkę do
archiwum często w nim przebywałam całe dnie. Niestety nie było w nim wiele
zaklęć, których poszukiwałam. W między czasie czytałam książki o medycynie dla
studentów. Czytałam książki o różnych schorzeniach, chorobach. O wszystkim co
jest związane z medycyną. Nadal to robię. Chcę być doskonale przygotowana, na
studia medyczne.
***
Klientów
koło siedemnastej zrobiło się już bardzo mało. Zanim miałam skończyć,
postanowiłam wypróbować jeszcze kilka opcji posiadania klona, które napisali w
książce. Skoncentrowałam się i spróbowałam połączyć się z Drugą Mną. Nie miałam
zielonego pojęcia jak to zrobić, więc myślałam tylko o klonie. Głowa trochę
mnie zabolała.
- Ćwiczysz jak się połączyć? -
usłyszałam mój głos, jednak nie należał on do mnie tylko do Drugiej Mnie.
- Tak, i chyba mi się udało -
odpowiedziałam w myślach. Nie wiedziałam jak mam kontynuować konwersacje z samą
sobą, więc zerwałam połączenie. W książce było napisane, że klon jest nie tylko
połączony przez umysł, ale przez ciało też. Jeżeli Druga Ja zacięła by się
nożem, to ja też zostałabym zraniona i poczuła ból. Działa tak w obie strony.
Po osiemnastej ciocia
powiedziała, że już nie potrzebuje mojej pomocy. I tak musiałam zostać jeszcze
godzinę, bo po połączeniu z klonem dostałam migreny. Mówiłam cioci, po pół
godzinie, że wszystko w porządku, ale nie uwierzyła i kazała mi zostać do
dziewiętnastej. Strasznie się o mnie troszczy. Mało z nią dziś rozmawiałam, no
ale nie mogę jej winić za to, że to miejsce jest tak popularne. Przed wyjściem
wzięłam dwie drożdżówki, dla mnie i Rose i ruszyłam do akademika. Dziwne... Rose nie przyszła... Może zaspała
i zapomniała o cukierni cioci?
***
Wchodząc do
pokoju, zobaczyłam moją przyjaciółkę, leżącą na brzuchu, na moim łóżku. Przed
sobą miała laptopa. Pewnie jak już się położyła, tak jej się nie chciało wstać,
że została w akademiku.
- Łap, to dla ciebie! -
rzuciłam jej drożdżówkę.
- Dzięki. Mmm... Jeszcze
ciepła - odwinęła papierek i zaczęła jeść, przy okazji krusząc na moje łóżko.
Ja swoją postanowiłam zjeść rano, jako szybkie śniadanie.
- Czemu leżysz na moim łóżku?
- spytałam i usiadłam koło niej.
- Laptop mi się rozładował, a
ty masz kontakt przy łóżku i jak się już się położyłam, to mi się nie chciało
przenosić. W dodatku kabel był za krótki. Nie mogą wymyślić laptopów ładowanych
na energie magiczną?
Widzicie, mówiłam, że po
prostu nie chciało się wstać.
- Jak jesteś tak mądra to sama
wymyśl, a nie siedzisz i nic nie robisz - Spojrzałam na ekran. - Znowu się
kotłują przy granicy?
- Mhm... Kilka osób zginęło.
Tylko czekam, aż dojdą do jakiegoś większego miasta. A tak w ogóle to masz list
od Luka - podała mi kopertę. - Czytaj nagłos - nakazała. Otworzyłam zaskoczona
kopertę i zaczęłam czytać;
Hej Mercy, (wiem, że albo czytasz to na głos,
albo Rose czytała to przed Tobą, więc cześć Rose )
Po pierwsze przepraszam, że nie dzwoniłem,
nie sms-owałem, ani nie odpisuję na e-maile, przez ostanie pół roku, ale
przeprowadziłem się z ojcem do takiej dziury, gdzie nie ma ani Internetu, ani
zasięgu. No może czasem go łapie, ale to tylko chwila. W dodatku zmieniłem
numer telefonu i zginął mi Twój. Rose z resztą też. Dałem małą karteczkę z
nowym numerem w kopercie, ale nie o tym teraz. Nie uwierzycie co mój ojciec
wymyślił (nie będę pisał tylko do Mercy, bo jestem na 100% pewny, że Rose to
przeczyta i tak, a nie chce mi się pisać od nowa, bo zrobiłem się strasznie
leniwy, chyba Rose mnie zaraziła).
- Czym go niby zaraziłam?!
Wcale nie jestem leniwa - przerwała mi moja przyjaciółka i po chwili pochłonęła
ostatni kawałeczek drożdżówki.
- Owszem jesteś. W dodatku
jesteś łakoma na słodycze od mojej ciotki. Czytam dalej.
Postanowił, że zrobi ośrodek integracyjny
dla młodzieży z talentem magicznym, na jakimś zadupiu. Kupił od kogoś ten
ośrodek... Trudno to nazwać ośrodkiem. Z tego co wiem, to kiedyś była stodoła.
Nakreślił też runiczną barierę, przez którą nie można na terenie tego „ośrodka”
używać magii. Postanowił, że dzięki temu będzie można odpocząć od magii i
skupić się na relacjach międzyludzkich. Plus pokazać młodzieży (nam) jak to
jest żyć bez magii. Czasem ciężko mieć ojca psychologa i jednego z najlepszych
w kraju maga run. Uczę się w domu, bo nie ma tu żadnej szkoły dla mnie, jak to
na zadupiu. Dużo się tu nie dzieje, więc nie mam co pisać, no może oprócz tego,
że co jakiś czas może do kurnika sąsiadki wbije lis. Kto musi iść na polowanie?
Ja, bo przecież krzepki chłopak jestem! Ale, że tej baby nie lubię to za każdym
razem idę tylko na spacerek do lasu, udając, że szukam lisa. Jak tam u Was? Nie wiem, kiedy dotrze do Was ten
list (znacie naszą pocztę), ale piszę go w wakacje.
Napiszcie jak go dostaniecie,
Luke
Wyjęłam karteczkę z numerem i
zapisałam w telefonie. To samo zrobiła Rose.
- No! To teraz nie będzie miał
wymówki, że nie odpisuje na moje sms-y!
- Rose, ale ty pamiętasz, że
on napisał, że nie ma zasięgu?
- Oczywiście, że pamiętam.
Mogę ci ten list wyrecytować z pamięci jeśli chcesz, ale wiem, że to tylko
wymówka. W dodatku mamy jego adres i będziemy mogły mu wbić na te jego zadupie
w jakiś dłuższy weekend. Co o tym sądzisz?
- Taaa, ale nie wiemy jak
daleko to jest...
- Pokaż kopertę - Wzięła
kopertę i spojrzała na adres. Wpisała w Internecie, podrapała się po nosie i
znowu coś wpisała.
- To jakieś siedem godziny od
nas. Można dojechać pociągiem, ale potem trzeba trochę przejść. Odpadam -
westchnęła i położyła się na łóżku
- Co? Przeraziła cię podróż? –
spytałam rozbawiona, z powodu szybkiej kapitulacji mojej przyjaciółki. Przecież
przed chwilą wpadła na pomysł, żeby go odwiedzić, a teraz jej się nie chce.
- Podróże są męczące, a ja nie
lubię się męczyć. Nie chce mi się tak daleko jechać. I potem trzeba jeszcze
taki kawał przejść. To nie dla mnie...
- Czemu cię nie było dziś w
kawiarence? - spytałam zmieniając temat.
- Nie miałam czasu. -
odpowiedziała ziewając. Ta, nie miała
czasu... Pewnie jej się nie chciało. Cała Rose. Leń i tyle – pomyślałam,
patrząc na nią i kręcąc głową z dezaprobatą.
Luke był naszym przyjacielem w
gimnazjum. Był pierwszym chłopakiem, którego uderzyłam. Ze względu na to, że
coś było z nim nie tak, uparł się ze mną zaprzyjaźnić. Nie wiem dlaczego, po
prostu się uparł. Pomogła mu w tym Rose, ona pierwsza się z nim zakolegowała. W
trzeciej klasie gimnazjum musiał się przeprowadzić. Ale nie tak jak ten idiota
David, on normalnie się z nami kontaktował.
Tego
wieczoru nie zrobiłam nic produktywnego oprócz napisania odpowiedzi do Luka.
Umyłam się, wyprostowałam włosy, ale rano i tak będę musiała powtórzyć ten
zabieg. Kocham moje włosy, naprawdę.
***
Następnego
dnia obudził mnie budzik. Tylko mnie. Rose nie miała zamiaru sama ruszyć tyłka
z łóżka, więc jej pomogłam - zepchnęłam ją . Oczywiście nie obeszło się bez
focha, z jej strony, ale zdążyłam zjeść, zostawiają wcześniej drożdżówkę i już
mi wybaczyła. Dziwne. Jej fochy zwykle trwały dłużej. Umyłam się, ubrałam.
Wyprostowałam włosy, ale prostymi nazwać ich nie można. O dziwo wszystko szło
gładko. Nawet moja przyjaciółka nie marudziła, że jej się nie chce, a to był
codzienny rytuał. W nowych mundurkach poszłyśmy do szkoły.
Pierwszy
dzień, pierwsza lekcja i pierwszy test, ale zbytnio mnie to nie zmartwiło.
Byłam przygotowana na wszystko, a szczególnie na ten przedmiot.
- Chcę sprawdzić ile
nauczyliście się o broniach białych, jak i palnych. Z tego co napiszecie, wywnioskuję,
czy jesteście już gotowi do przyzwania swojej własnej broni - Profesor Mably
chodziła po sali kładła na ławkach testy. Pani Mably uczy przedmiotu wiedzy o
broniach. Uczymy się na nim wszystkich rodzajów broni białej, palnej, na jakie
grupy się dzielą, jak je obsługiwać, a także o ich historii.
Wreszcie test przyszedł do
mnie. Nie mogłam zobaczyć jakie są zadania, bo jak zwykle Mably zablokowała
kartkę, żebyśmy wszyscy zaczęli w tym samym czasie. Rozejrzałam się w po sali.
Znowu nie ma tego Davida. Palić sobie z kolegami spod ciemnej gwiazdy to tak, z
wielką chęcią, a nie łaska przyjść na lekcje, co?
- Jak zawsze, kiedy ktoś
skończy podnosi rękę. Kiedy podejdę i zabiorę test, dana osoba wychodzi z klasy
i siada na ławce - klasnęła w dłonie -
Dobrze to zaczynajcie.
Na kartce nareszcie pojawiły
się zadania. Test napisałam jako pierwsza. Znałam odpowiedzi na wszystkie
pytania. Było trzydzieści sześć zamkniętych i cztery dodatkowe, otwarte, ale
podchwytliwe. Skończyłam piętnaście minut przed czasem. Podniosłam rękę i
czekałam, aż Mably zabierze mi kartkę. Podeszła do mojej ławki, popatrzyła na
test, potem na mnie. Skinęła głową, więc wzięłam torbę i wyszłam z sali. Nie
można się oddalać, tylko trzeba siedzieć przed salą, aż do przerwy, niestety.
Usiadłam sobie, więc na parapecie i wyjęłam z torby, a raczej miałam zamiar
wyjąć mój telefon, ale kiedy zobaczyłam jaki mam tam bałagan, zrezygnowałam.
Wyjrzałam za okno. Nic ciekawego się nie działo. Usłyszałam zamykające się
drzwi. Odwróciłam się. Rose wyszła z sali.
- Wiesz, że wiedziałam, że ona
zrobi test? - zagadała przeciągając się.
- A co, znowu ci się śniło? -
spytałam z przekąsem. W odpowiedzi pokazała mi język.
- Nie. Po prostu to było łatwe
do przewidzenia. Pod koniec roku nie było to dziś musiała zrobić...
- Jak ci poszedł? – spytałam szybko.
- Nie wiem. Zrobiłam połowę,
bo reszty nie chciało mi się robić. Nawet ich nie przeczytałam. Pewnie będzie
trójka.
Zeskoczyłam z parapetu i
podeszłam do mojej przyjaciółki. Położyłam dłonie na jej ramionach i zaczęłam
nią trząchać.
- Czyś ty zwariowała? Na pewno
znałaś odpowiedzi. Nic dziwnego, że nie masz lepszych ocen, skoro wyznajesz
zasadę „Jeżeli coś nie jest obowiązkowe, to nie ma powodu się trudzić”. Żeś
sobie wymyśliła. Jak ja z tobą wytrzymam i z tym twoim leniem?
- Nie wiem, to już twoje
zmartwienie. I puść że mnie wreszcie!
Usiadłyśmy na ławce i czekałyśmy.
Trochę ludzi się zebrało. Kilka minut przed dzwonkiem zachciało mi się do
toalety. Zawiadomiłam panią Mably, że idę do WC i żeby, kiedy zadzwoni dzwonek,
nie wstawiła mi uwagi, że nie stosuję się do poleceń nauczyciela. Kiedy
wracałam do Sali, była już przerwa. Weszłam do sali kilka osób wyszło na
przerwę, a inne zostały w sali. Rose nie było. Spytałam Judith czy nie wie
gdzie poszła. Dowiedziałam się, że miała iść do sklepiku. W sumie nie dziwię
się jej w końcu nie jadła śniadania, a ja po jednej drożdżówce czułam mały
głód. Poszłam więc do stołówki, w której znajdował się sklepik dla licealistów.
Rzuciłam okiem po wielkim pomieszczeniu, szukając kruczo czarnych, długich
włosów Rose. Jest! Siedziała przy stoliku, przy oknie. Ale nie sama. Siedziała
z tym nowym, Williamem. Uparcie o czymś dyskutowali. On machał rękami nad głową
i coś mówił. Ona śmiała się, potem zaprzeczyła ruchem głowy i coś mówiła. Kiedy ona z nim się tak zapoznała, co? I
czemu mi nic nie powiedziała? Postanowiłam najpierw kupić sobie coś do
zjedzenia, a potem do nich dołączyć. Kolejka nie była długa, jak zawsze na
pierwszej przerwie. Zdecydowałam się kupić jabłko. Kiedy już płaciłam za moimi
plecami usłyszałam wołanie;
- Uuuuchiiiiihaaaaa! Uchiha!?
Uchiha!
Komuś chcę się dostać? Proszę
bardzo. Kiedy poczułam, że za mną pojawił się najprawdopodobniej ten ktoś, kto
chciał sobie pożartować, zwróciłam się do pani w sklepiku;
- Wybaczy mi pani na chwilkę -
Zacisnęłam pięść. Odwróciłam się i chciałam uderzyć żartownisia, ale ktoś
chwycił moją dłoń w chwili uderzenia. To był owy żartowniś. A tym żartownisiem
był William.
- Czyli rzeczywiście cię to
den... - nie zdążył dokończyć, bo w łeb zdzieliła go Rose.
- Czyś ty zwariował? Mówiłam
ci przecież, że Mercy tego nienawidzi - krzyknęła na niego. Puścił moją pięść i
odwrócił się do Rose.
- Chciałem tylko sprawdzić...
- Nie wystarczyło ci moje
słowo. Raaaany. A tak w ogóle. Mercy to jest Will. Will to Mercy.
- Co to właściwe było? - zwróciłam
się do chłopaka.
- Emm... Panienko reszta - zza moich pleców odezwała się pani od
sklepiku.
- A tam właśnie. Dziękuję
-wzięłam drobne i jabłko. Ponownie zwróciłam się do blondyna;
- No więc? - Ugryzłam jabłko,
czekając na odpowiedź.
- Rose powiedziała mi, że
nienawidzisz swojego nazwiska wiec chciałem to sprawdzić –odpowiedział szybko.
Przełknęłam to co miałam w buzi.
- Nie wystarczyło ci słowo
Rose? Wiesz, że mogłam ci złamać nos?
- Właściwie to wiem. Już nie raz
ci się to zdążyło...
Chwila skąd on...? Spojrzałam na chowającą się za jego plecami
Rose.
- Nie tak szybko - pociągnęłam
ją za koszulę od mundurka - Coś ty mu na opowiadała!?
- Ej, stopujecie kolejkę! - krzyknął
jakiś młody chłopak. Chyba był z drugiej gimnazjum.
- Ty lepiej młody uważaj, do
kogo mówisz! - krzyknęłam na niego.
-Już przechodzimy,
przepraszamy... - powiedział William - Chodźcie dziewczyny do stolika.
Rose przytaknęła. Poszłam za
nimi, biorąc duży kęs jabłka.
Dowiedziałam
się, że chłopak wczoraj poprosił Rose, żeby opowiedziała mu o klasie. Will
nawet był spoko. Moje wyczucie nawaliło. Nie było chamem, lubił się tylko
trochę podroczyć, ale chyba jak większość chłopaków. Zauważyłam, że moja przyjaciółka
wybrała taktykę udawania słodkiej, co oznaczało, że nie do końca go jeszcze
rozgryzła. Najbardziej dziwił mnie sposób, w jaki rozmawiają z Rose. Tak jakby
nie spotkali się dziś po raz pierwszy. W końcu w ciągu jednej przerwy
niebieskooka nie zdążyłaby mu tyle opowiedzieć.
- Wiecie, kogo wczoraj
widziałam w parku niedaleko pętli autobusowej przy Północnej? Davida. Nie
zjawił się na rozpoczęciu roku, bo wolał palić i pić piwko ze swoimi dziwnym
kumplami.
- Czemu się tak unosisz? David
to twój były? - spytał Will. Popatrzyłyśmy na siebie z Rose, a następnie wybuchłyśmy
śmiechem.
- Ja i on?! Hahaha. Błagam – nie
przestawałam się śmiać.
- Zapomniałam ci powiedzieć.
Mercy i David się nienawidzą. A raczej Mercy go nie znosi, on ją ignoruje. Ale
nie zawsze tak było. Kiedy byłyśmy w podstawówce...
- Wiecie co? - przerwałam Rose
- Powinniśmy już wracać jeżeli nie chcemy się spóźnić - wstałam od stolika i poszłam w stronę
wyjścia. To samo zrobiła moja przyjaciółka i Will. Wiedziałam, co robi Rose.
Starała się robić wszystko, żeby nie mówić o sobie. Zawsze to robi.
***
Następne
cztery lekcje minęły szybko. Wreszcie nadeszła długa przerwa. Naprawdę długa,
bo trwa prawie godzinę. W tym czasie można wyjść poza teren szkoły. Większość
osób jednak idzie na stołówkę. Pan Daisy powiedział, że na długiej przerwie
mamy siadać grupami. Przy stoliku siedziała już Rose i Will. Dziewczyna coś
piła i patrzyła w telefon, a blondyn jadł stołówkowy obiad. Ja wolałam sama
sobie przygotować jedzenie. Wczoraj wieczorem miałam jeszcze trochę czasu, więc
przygotowałam sobie kurczaka. Wystarczyło tylko wrzucić na patelnie i tyle.
Kiedy szłam w stronę stolika, przy którym siedzieli, zauważyłam, jeszcze
siedzącą na przeciwko nich Theresę, która czytała książkę. Kiedy dosiadłam się
do nich uderzyła mnie miażdżąca cisza. Wszyscy na około rozmawiali, śmiali się,
a nasz stolik był wyjątkowo cichy. Will i moja przyjaciółka nie rozmawiali ze
sobą tak samo jak na pierwszej przerwie. Theresa też się nie odzywała, czytała
tylko tą książkę. Rose oderwała się od telefonu i spojrzała na mój talerz. Nie
wiem skąd wytrzasnęła ten widelec, ale już zabrała się za wyjadanie mojego
kurczaka.
- Ej, przestań! Trzeba było
samej sobie zrobić!
- Dbam po prostu o twoją linie
kochanie - odpowiedziała z zadowoloną miną i wzięła kolejny kawałek kurczaka.
- Nie ma potrzeby dbania o
moją linie! - Nie chciałam się z nią kłócić, więc postanowiłam pozwolić jej
pomagać mi w zjedzeniu mojego obiadu. Kiedy zjadłyśmy, zauważyłam, że Rose jest
nie obecna. Zawsze kiedy o czymś uporczywie myśli, albo zamyka oczy, albo
przenika cię wzrokiem. Znowu zrobiło się cicho. Rozumiem, Theresa nie chce się
odzywać, bo jeszcze mogłybyśmy się pokłócić o coś, ale nie wiem co się stało z
moją przyjaciółką i Williamem. Na pierwszej przewie mieli ciągle otwarte buzie,
a teraz siedzą cicho. Może się o coś pokłócili, jak mnie nie było?
- William, czemu się
przeprowadziłeś? - przerwałam, tą denerwującą ciszę. Chłopak oderwał się od
telefonu i spojrzał na mnie.
- Moja młodsza siostra miała
iść w tym roku do pierwszej gimnazjum, a ta szkoła jest jedną z najlepszych. I
gimnazjum i liceum, więc rodzice postanowili się tu przeprowadzić, by zapewnić
jej „lepszą przyszłość” - nakreślił w
powietrzu znak cudzysłowu. - Taaa, dla
mnie takiego czegoś nie zrobili, jak skończyłem podstawówkę - Zaczął bujać się
na krześle - Mieli tam swoją firmę, ale co tam!? Przecież trzeba zapewnić
Evelyn świetlaną przyszłość - uniósł ręce do góry - Nie, żebym miał coś
przeciwko temu, po prostu...
- Po prostu jesteś zazdrosny!
- przerwałam mu. Pokręcił głową.
- Nie o to mi chodzi. Wiesz
musiałem zostawić znajomych... W dodatku tam miałem bliżej do szkoły.
- To przeprowadź się do
akademika.
- Ja mieszkam w akademiku i
nadal jest dalej niż w Sul Tower.
- Mam! - krzyknęła nagle Rose.
William spadł z krzesła, przez to, że się bujał, a Theresa lekko podskoczyła.
Ja się nie wystraszyłam, za długo znam tą brunetkę o niebieskich oczach. Will
podniósł się, postawił krzesło, pomasował się po plecach i usiadł z powrotem.
- Twoja mama pracowała z moim
ojcem! Nareszcie! Znałam skądś to nazwisko, ale nie mogłam dopasować go do
nikogo.
- Coś słabo z twoją pamięcią
Rose - pokręciłam głową.
- Gdybyś zapamiętywała prawie
wszystkie twarze, tych których mijałaś na ulicy, też byś miała problem -
pokazała mi język.
- Twój ojciec pracuje w branży
komputerowej? - spytał William.
-Mhm – mruknęła, odpowiadając
niebieskooka.
- Nie mogłaś wcześniej
powiedzieć, że twój tata mieszka w Sul Tower?
- Nie wiedziałam, że ty
mieszkałeś w Sul Tower! Z resztą nie rozumiem twojej pretensji w głosie. Twoją
mamę raz na oczy widziałam w zeszłym roku, w ferie... To chyba był piątek...
Tak, piątek. Przyszła do nas do mieszkania, coś tam omówić z tatą. Chyba
chodziło o monitory... Nadal ma krótko obcięte, falowane, blond włosy? W sumie
to nawet jesteście podobni. Masz jej rysy twarzy... I oczy. Macie taki sam
kolor oczu - zbliżyła się do jego twarzy. Złapała go za podbródek i uniosła do
góry - Nawet macie pieprzyk na szyi w tym samym miejscu!
Will odsuną się od niej delikatnie.
- Co już się mnie
wystraszyłeś? - zaśmiała się i oparła głowę na dłoniach.
- Chcecie mi wmówić, że ona -
wskazał na moją przyjaciółkę - to zapamiętała, tylko raz widząc moją matkę? - Wyglądał
na zdezorientowanego. Rose, za to patrzyła na niego wzrokiem, mówiącym „Halo ja
tu jestem?”.
- Dokładnie. Rose ma świetną
pamięć. I jest bardzo inteligentna. Naprawdę bardzo. Tylko czasem jest za
leniwa i nie chce jej się po prostu nad czymś pomyśleć. Ale szczerze mogę powiedzieć,
że moja przyjaciółka jest geniuszem. Leniwym, ale geniuszem.
Po mojej wypowiedzi w jego
oczach pojawił się błysk. Wiedziałam, że Rose właśnie przetestowała Willa.
- Super - Zatarł ręce i
odwrócił się do mojej przyjaciółki - No! To coś trzeba będzie zrobić z twoim
lenistwem.
- Uwierz mi, próbowałam przez
cały ten czas. Odkąd się przyjaźnię z Rose, próbuję ją jakoś ogarnąć, ale to
jest nie możliwe – Próbowałam ostudzić jego zapał.
- Ale ja nie próbowałem.
Zobaczysz uda mi się!
- Zakład?- spytałam i
wyciągnęłam dłoń w jego stronę. Byłam pewna, że mu się nie uda.
- Zakład - podał mi dłoń. -
Tylko o co? - zapytał z chytrym uśmieszkiem.
- Może przegrana osoba będzie
musiała spełnić jedno dowolne życzenie wygranej? Co ty na to?
- Zgoda! Theresa przetnij. W
końcu jesteś prawnuczką...
- Po pierwsze mów do mnie
Tessa, po drugie odczep ode mnie łatkę prawnuczki faceta, który wywołał
rewolucje i założył tą szkołę. Jasne? - warknęła blondynka, wstała i przecięła
nasze dłonie, przy okazji rażąc nas lekkim prądem.
- Nie musiałaś tego tak ostro
mówić! W końcu on nie wie, że jesteś na ten temat tak cięta - podniosłam trochę
głos.
- Hipokrytka - burknęła
Theresa
- Jak mnie nazwałaś?! -
wstałam i uderzyłam dłonią w stół.
- Nazwałam cię hipokrytką. W
końcu wściekasz się jak David to wykorzystuje, ale jak ja mówię, żeby mnie ktoś
normalnie traktował, jak innych, to też jest źle! A może... - nie zdążyła
dokończyć, bo zostałyśmy zmoczone przez Rose.
- Macie się natychmiast
uspokoić. Nie chciałam się wtrącać, ale przerwałyście mi jak chciałam coś
powiedzieć Willowi. Teraz usiądźcie z powrotem na swoje miejsca i macie być
grzeczne! - powiedziała brunetka tonem, jakim matka karci swoje dzieci. Will
dusił się ze śmiechu, ledwie się powstrzymałam, żeby mu dogryźć.
- Dlaczego miałabym cię
słuchać, Rose? - spytała blondynka i wytarła twarz dłońmi.
- Rose, czy byłabyś tak miła i
wchłonęła całą wodę, za nim moje włosy zamienią się w afro? - spytałam
grzecznie. Sama zaczęłam podwyższać temperaturę mojej skóry, żeby woda zaczęła
wyparowywać. Niestety musiałam to robić bardzo ostrożnie, bo mój mundurek
mógłby ulec samozapłonowi, a tego bym nie chciała. Niebieskooka westchnęła
ciężko i wyciągnęła dłoń. Krople wody zaczęły odrywać się od mojego ciała i
leciały w kierunku jej wyciągniętej ręki, żeby później zniknąć. Theresa też już
powoli stawała się sucha.
- Znajcie moją łaskę, a teraz
siadać na tyłkach i być cicho! - Rose sama usiadła na swoim miejscu. Thunder
mamrotała coś pod nosem, ale usiadła. Ja delikatnie zaczęłam sprawdzać, czy
moje włosy nie zaczęły się kręcić.
- Spokojnie nie było na nich
ani kropelki. I w ogóle to one nie zamieniają się już w afro, bo są za
długie... Jeżeli już to robi ci się szopa na głowie - Przyjaciółka patrzyła na
mnie z szatańskim uśmieszkiem. Już chciałam jej coś odpowiedzieć, ale
zrezygnowałam, bo to mogło się dla mnie źle skończyć. Odpowiedziałam, więc
równie przyjemnym uśmiechem i grzecznie usiadłam na swoje miejsce. Spojrzałam
na koleżkę siedzącego obok brunetki. Był cały czerwony jak burak i miał łzy w
oczach. Cały czas dusił się ze śmiechu. Posłałam mu groźne spojrzenie i wtedy
właśnie wybuchł śmiechem. Rose spojrzała się na niego i poklepała delikatnie po
ramieniu:
- Będziesz się musiał
przyzwyczaić. Skoro mamy te dwie panny w jednej drużynie będę musiała wiele
razy interweniować.
- Kto powiedział, że będzie
potrzebna twoja interwencja? - spytała Theresa. Niebieskooka zgromiła ją tylko
wzrokiem, więc blondynka wróciła do czytania książki. Blondyn już się trochę
opanował i siedział już normalnie, nadal jednak był jeszcze czerwony.
- No to już wiem czyją stronę
brać podczas kłótni - odezwał się z uśmiechem i zerknął na Rose.
Ona odwzajemniła jego uśmiech.
Nie myślcie jednak, że jestem taka potulna. Co to, to nie. Odegram się na niej
innym razem. Po chwili blondyn odezwał się do mnie:
- Tak w ogóle to gdzie jest
ten cały David? Wszyscy o nim coś mówią, nawet poza klasą. Rose opowiedziała mi
czemu go tak nienawidzisz, ale bez detali…
- Detali na razie nie potrzebujesz,
mój drogi - pokazałam mu język - I szczerze nie obchodzi mnie, gdzie on teraz
jest, ani z kim jest, chociaż mogę się domyśleć po wczorajszym, że pewnie
siedzi sobie z koleżkami na tej ławeczce w parku. Dobrze by było, żeby ci
kolesie z pod ciemnej gwiazdy go okradli. Miałby nauczkę, żeby nie spotykać się
z podejrzanymi typami. Mamusia i tatuś nie nauczyli, że nie powinno się z
takimi rozmawiać
Na samą myśl buzowało się we mnie.
Najukochańszy synalek, taki doskonały i dobrze wychowany. Gówno prawda. Za dużo
pieniędzy i uderzyło mu do głowy.
- Może nie zdążyli -
powiedziała cicho Rose.
- To najwyższy czas, żeby
nauczyli go, bo w końcu...
-Nie o to mi chodzi, Mercy!
Dowiedziałam się na przerwie od Grace, że na początku wakacji jego rodzice zginęli wypadku samochodowym.
Zostałam spoliczkowana, przez
słowa, które wydobyły się z ust mojej przyjaciółki. Poczułam się okropnie, ze
względu na to, co przed chwilą powiedziałam. Trwało to tylko chwileczkę, bo
oprzytomniłam. Przecież ja też przeszłam, przez coś podobnego. Tylko, że ja się
tak nie zachowywałam.
- To jednak nie powód, żeby
się tak zachowywać nie sądzisz? - powiedziałam spokojnie. Zauważyłam lekką
zmianę. Nie czułam już tej złości co wcześniej. Może te słowa Rose były dla
mnie jak kubełek lodowatej wody? A może to tylko dlatego, że urodziło się we
mnie współczucie do tego osobnika? Nie to na pewno nie. Mi nie okazywano
współczucia, kiedy zostałam sama, nie licząc tych wszystkich osób w ośrodku
społecznym, ale to też tylko na początku, a tak, to nawet ciocia tego nie
okazywała. I szczerze? Cieszę się, ponieważ go nie oczekiwałam. Byłam
dzieckiem, którego wszędzie było pełno, chciałam też być samodzielna, więc
kiedy na początku wszyscy obchodzili się ze mną jak z jajkiem, w ośrodku
społecznym, czułam się okropnie. Każdy mnie w czymś wyręczał, każdy chciał mi
pomóc, ale to nie wychodziło mi na dobre. Wiedziałam więc, że mu też nie
pomoże. Chwileczkę. Dlaczego ja w ogóle myślę o pomaganiu mu?
- Powiedz mi czy ja się tak
zachowywałam, kiedy zmarła mama?
- Nie, ty biłaś wszystkich
chłopców - odpowiedziała Rose i oparła ręce o blat, a potem wygodnie ułożyła
głowę na swoich dłoniach. Podniosła wzrok na mnie.
- Z resztą co mnie to w ogóle
obchodzi? Niech sobie żyje jak chce. Mam to głęboko i szeroko -związałam
ramiona na piersi, założyłam nogę na nogę i oparłam się mocniej o oparcie
krzesła wystarczająco, żeby zacząć się bujać.
- Nadal to nosisz? - spytała
Rose, przejeżdżając po swoim obojczyku.
- Tak, dlaczego miałbym
przestać? – odpowiedziałam, nie widząc związku.
Zauważyłam, że Theresa od
początku rozmowy nie przerzuciła kartki w swojej książce. Will też bacznie
słuchał naszego dialogu z Rose.
- W końcu to od Davida. A
przecież on cię nie obchodzi, prawda? - nacisnęła na ostatnie słowo.
- Nadal nie widzę związku. Nie
traktuje tego jako prezent od niego, tylko jako talizman szczęścia – odpowiedziałam.
Na moje słowa brunetka odpowiedziała tylko mruknięciem. Rozciągnęła się na
krześle, a następnie położyła się na stole, odwracając głowę w stronę Willa.
- No, ale serio ci mówię, to
tylko... - zaczęłam
- Przecież nic nie
powiedziałam, więc po co ciągniesz?
- Nie wiem czy mogę zapytać,
ale... - wtrącił się blondyn. Zanim zdążył dokończyć już zdjęłam wisiorek z
szyi.
- To nic nadzwyczajnego. Po
prostu pierścionek na sznurku - pokazałam go mu.
- Czemu nie nosisz tego na
palcu? Z tego co wiem to obrączki się nosi na palcu...
- Co? - zaśmiałam się - Czy to
ci wygląda na obrączkę? Z resztą nie lubię nosić pierścionków.
- Przecież wiem, że to nie
obrączka, ale w wieku podstawówki można go tak uznać, co nie? W końcu go wtedy
dostałaś. W gimnazjum chłopak by ci go nie dał, bo wstyd. Więc przyjaźniliście
się od podstawówki. Oświecisz mnie, dlaczego nadal się nie przyjaźnicie?
- Bo jest debilem - odpowiedziałam
krótko.
-Mercy - powiedziała Rose, nie
podnosząc się - Ten pan - wskazała leniwie na Willa - prosił o jakąś zwięzłą
wypowiedź.
- Może zaczęłabyś mówić trochę
o sobie, co? – powiedziałam do niej. Nagle Theresa wstała.
- Gdzie ty się wybierasz? – spytałam.
- Przecież mieliśmy siedzieć grupami.
- Przerwa się kończy, a
przecież mamy teraz w-f. Jeszcze trzeba się przebrać - Zarzuciła na ramię torbę
i ruszyła w stronę wyjścia. No tak! Teraz w-f, jedna z mnich ulubionych lekcji.
Założyłam wisiorek z powrotem na szyję, założyłam torbę na ramię.
- Do zobaczenia na w-fie,
Will! - rzuciłam i pobiegłam w stronę szatni. Kiedy już tam byłam, dopiero do
mnie dotarło. On nie wie, że będę ćwiczyć z chłopakami.
I jest! Drugi rozdział :) Strasznie się cieszę, bo wczoraj miałam już 100 wyświetleń! Dziękuję <3 Niby mało, ale dla mnie to strasznie dużo xD Następny rozdział w sobotę, ale w tygodniu może pojawić post z opisami postaci ;)
EDIT 30.01.2016
Dodałam opis na początku, zmieniłam odrobinkę list od Luka, zredagowałam tekst, więc powinno być mniej błędów :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz