Po
szkole od jakiegoś czasu chodziły plotki, o tym, że strefa czwarta
już lada moment ma zostać oddana do użytku. Ta informacja
potwierdziła się na godzinie wychowawczej.
- Słyszałem pogłoski chodzące po
szkole i chciałbym je oficjalnie potwierdzić. Strefa czwarta
zostaje oddana do użytku już w następnym tygodniu. -Stokrotka
sięgnął do teczki, leżącej koło jego biurka i wyciągnął z
niej plik kartek.
- Do czego jest przeznaczona teraz?
-odezwał się Marcus z ostatniej ławki przy oknie.
-
A o tym za chwilę... - powiedział pan Daisy. Wstał od biurka i
zaczął rozdawać nam po jednej kartce. - Każdy na jutro ma się
zmierzyć. Szerokość barek, klatka piersiowa... Wszystko macie
napisane na kartkach... - Będą nowe mundurki? - spytała Martha.
Dziewczyna strasznie się zmieniła; kiedyś była szarą myszką, a
teraz? Nawet skróciła sobie spódnice, żeby jak to ona powiedziała
"uwydatnić swoje zalety", czyli długie nogi. Rozpina
białą koszulę od mundurka, żeby było widać jej dekolt. I nagle
wszyscy chłopcy zaczęli ją zauważać. Wolałam starą Marthę,
która bała się odezwać do chłopaka jednym słowem, niż tą,
która teraz, która przymilała się do każdego napotkanego typem.
Zrobiła się taka...taka... Może lepiej jak nie wypowiem się na
ten temat...
-
Nowych mundurków nie będzie. Wszytko jest potrzebne do nowych
stroi, które są tak jakby to powiedzieć... W zestawie z nową
strefą. Ale sądzę, że zajęcia wam się spodobają.
- Jakie lekcje tam będą prowadzone?
- spytałam, kiedy otrzymałam swoją kartkę.
-
W-f z plusem, wychowanie magiczne, a także wiedza o broniach. A!
Mercy zostań po lekcji u mnie.
-
Co znowu? - powiedziałam pod nosem, ale niestety Stokrotka to
usłyszał i wysłał mi nieprzyjemnie spojrzenie. Dokładnie w tym
momencie zadzwonił dzwonek. Wszyscy zaczęli wychodzić. Tylko Rose
miała położoną głowę na ławce. Szturchnęłam ją delikatnie w
ramie. Nie zareagowała.
-
Ej Rose. Żyjesz? - szturchnęłam ją mocniej. Po chwili odwróciła
się leniwe w moją stronę.
-
Nie, umarłam. Coś się stało? - mruknęła nie wyraźnie i
spojrzała na mnie zaspanymi oczami. Nie, no nie wierzę! Ona spała!
-
Lekcja się skończyła.
-
To przecież nie jest powód żeby mnie budzić. - westchnęła z
lekką pretensją i odwróciła się ode mnie.
-
Mercedes możesz podejść tu do mnie? - zwrócił się do mnie pan
Daisy.
-
Mhm. Już idę. - od razu skierowałam się w stronę jego biurka.
-
Chciałbym porozmawiać o Davidzie. Jak mogłam się nie domyśleć?
W końcu o czym Stokrotka chciałby ze mną rozmawiać?
-
Słucham. - zawinęłam ręce na piersi.
-
Jak pewnie zauważyłaś Davida nie ma dziś w szkole. Nieciekawi cię
dlaczego?
-
Nie, wcale. - pokręciłam przecząco głową. - Jeżeli to wszystko,
to ja już może...- obróciłam się na pięcie.
- Czekaj Mercedes, to nie wszystko! -
powiedział szybko. Odwróciłam się z powrotem w stronę Stokrotki.
- David pojechał do rodziny. W jego sprawie odezwało się jakieś
kuzynostwo jego ojca. Bardzo możliwe, że to oni wezmą za niego
odpowiedzialność i już nie będzie uczęszczał do naszej szkoły.
Może nawet w tym semestrze już się przeniesie...
-
Co? - spytałam zaskoczona. - Ale to oznacza, że przepadnie mi
szansa na dostanie pozwolenia na magię?
-
To zależy tylko od ciebie. Na pewno nie, jeżeli będziesz nadal
brała udział w bójkach. Takie sprawy można załatwiać inaczej...
-
Ale przecież oceny mam świetne...
-
Nie mogę polecić uczennicy, która wszczyna bójki z niemagicznymi
obywatelami.
-
Ja wcale nie wszczęłam tej bójki!
-
Ale można to było zrobić inaczej, niż się z nimi bić! -
powiedział stanowczo. Po chwili westchnął i pomasował skronie. -
Wracając do Davida. Chciałbym prosić, żebyście go jakoś z grupą
pożegnali miło. Klasie powiem o tym dopiero wtedy kiedy będę
pewien, że David się przenosi.
-
Mhm... - mruknęłam zamyślona. - Mogę już iść?
-
Tak. Tylko pomyśl co możecie zrobić na pożegnanie. - posłał mi
ciepły uśmiech i schylił się, żeby wziąć swoją teczkę.
Ruszyła m w stronę drzwi, ale rzuciłam wzrokiem w stronę ławki
Rose. Cała czas leżała na ławce. Stokrotka też to zauważył.
-
Panienka Polk też wychodzi. - zawołał do niej. Podniosła głowę
do góry. - No już, już! - poganiał ją. Wydała z siebie dźwięk
niezadowolenia i wstała z ławki. Schyliła się żeby wziąć
szkolną torbę i przerzuciła ją przez ramie.
-
Wychodzenie z klasy na przerwie to tylko wrzut na dupie... W końcu i
tak mamy w niej lekcje...
-
Rose!- upomniał ją Stokrotka. Ale ona go zignorowała i przeszła
przez drzwi. Ja byłam tuż za nią.
-
To wszystko przez was, że nie możemy zostawać w sali jak nie ma
nauczyciela w klasie.- prychnęła.
-
No ile razy masz mi zamiar jeszcze to wypominać?
No,
ale może ma odrobinę racji. Jesteśmy jedyną klasą, która nie
zostaje na przerwach w swojej sali, a to wszystko, przez żart, w
którym też brałam udział. A działo się to jesienią w pierwszej
klasie liceum. Z przestrzeni czasu mogę stwierdzić, iż było to
bardzo dziecinne, mało zabawne i po prostu głupie (co z tego, że
minął tylko rok, a ja najprawdopodobniej zrobiłabym teraz to
samo... nie, jednak zostańmy przy wersji, że przez ten rok
dojrzałam). Wracając do tematu żartu, chłopaki wymyślili, żeby
nastraszyć dziewczyny, które mają szatnie centralnie pod nami na
parterze (my mamy klasę na drugim piętrze). Piątka chłopaków i
ja mieliśmy trzymać linę, a wisielcem miał być Victor, bo jako
jedyny w klasie jest magiem powietrza/wiatru. Jak zwał tak zwał.
Tak. Chłopcy wpadli na pomysł żeby wystraszyć dziewczyny, że się
ktoś powiesił. Victor też nie protestował, bo miał okazje
podejrzeć przebierające się dziewczyny. Odmierzyliśmy dokładnie
line, to było najważniejsze, bo przecież nikt nie chciał mieć na
sumieniu kolegi z klasy. Victor zarzucił na szyję węzeł i stanął
w ramie okna. Stałam tuż za nim, bo miałam trzymać line tuż
przed oknem.
-
Podest zrobiony.- odwrócił się do mnie Victor. Dla wyjaśnienia.
Chłopak utworzył na odpowiedniej wysokości strumień powietrza tak
silny, że będzie mógł na nim stanąć, kiedy skoczy z okna.
-
Cykasz się? - spytałam.
-
Ja? Nie. Skądże znowu. Ale na pewno dobrze odmierzyliście linę? -
pocierając dłonie. Kiwnęłam twierdząco głową. Chłopak wziął
głęboki oddech i się uspokoił:
-
Już raz skakałem na bungee więc to będzie pikuś. Gotowa?
-
Tak. - kiwnęłam głową i odwróciłam się do chłopaków za mną.
- Zaczynamy chłopaki!
Victor
przygotował się do skoku. Ja zgromadziłam energię magiczną w
mięśniach rąk i nóg. Chłopak skoczył. W odpowiedniej chwili
złapałam za sznur, który przelatywał mi przez palce (miejsce
gdzie musiałam złapać oznaczyliśmy markerem). Zaparłam się z
całej siły o ścianę, a potem wyjrzałam przez okno.
-
Udało się! - rzuciłam do chłopaków za mną. Victor stał na
swoim podeście (z naszej perspektywy można go dojrzeć, bo miejsce
gdzie się znajdował strumień powietrza, obraz był trochę
niewyraźny. Po kilku sekundach usłyszeliśmy pisk dziewczyn.
Poczułam ciągnięcie liny.
-
Chłopaki do góry! - powiedziałam i zaczęliśmy wciągać
chłopaka. Nagle lina przesunęła się po framudze okna na sam jej
kant. Wyjrzałam, zapierając się o ścianę, żeby zobaczyć czy
nic się nie stało Victorowi. Zobaczyłam bardzo zabawny widok.
Znajdował się na wysokości pierwszego piętra. Jedna noga, na
której opierał cały swój ciężar ciała, włożona była w pętlę
w której wcześniej znajdowała się jego szyja. Jedną ręką
trzymał się liny, a drugą miał wyciągniętą przed siebie
tworząc strumień powietrza, który utrzymywał go w tej dziwnej
pozycji. Nie wytrzymałam i prychnęłam śmiechem.
-
Z czego się tak ryjesz, co? Lepiej wciągnijcie mnie!
-
Jak mamy cię wciągnąć, jak lina nie chce normalnie iść, bo
utknęła w kancie okna. Wróć do normalnej pozycji, to wtedy
będziemy mogli cię wciągnąć.
-
Nie mogę. Mably jest w sali, centralnie pod nami. W dodatku ta
facetka chyba mnie widziała...
-
CO?! - wrzasnęłam. Szybko przeanalizowałam całą sytuacje. -
Marcus, Mike, chodźcie tu, ale to szybko! - zawołałam chłopaków.
- Mike ty bierz line, a ty Marcus łap mnie za kostki i trzymaj
mocno. - nakazałam i kiedy, Mike odebrał ode mnie linę, położyłam
się na framudze okna.
-
Co ty wyprawiasz?- spytał Marcus.
-
Trzymaj mnie za kostki i nie gadaj! Bo będziemy mieli Mably na
karku!
Chłopak
posłuchał rozkazu. Kiedy poczułam jego dłonie na moich kostkach,
wychyliłam się bardziej poza okno i przekręciłam się na bok.
Wyciągnęłam rękę w stronę Victora:
-
Łap, przerzucę cię od razu do sali!
-
Jak?
-
Zaufaj mi! Odbij się od ściany i złap rękę - zgromadziłam tyle
energii magicznej ile potrafiłam w prawej ręce. Chłopak nie pewnie
spojrzał na moją dłoń, ale odpił się od ściany i chwycił moją
dłoń. Z całej siły przerzuciłam go prosto do sali, ale sama
poczułam jak lecę w dół. Zdążyłam pisnąć tylko zduszone:
- Ła!
- Ła!
Poczułam, że coś mnie pociągnęło
za kostki i już nie leciałam w dół. Moje ręce dyndały w
powietrzu, a moja twarz znajdowała się centralnie przed oknem na
pierwszym piętrze. W sali byli uczniowie, którzy na początku nie
zwrócili na mnie uwagi. Spojrzałam w górę, ale nic nie mogłam
zauważyć, bo moja spódnica, zakrywała cały widok. Chwila!
Spódnica! Przytrzymałam szybko materiał, żeby nikt nie zobaczył
moich pięknych majtek i wtedy zobaczyłam twarz Marcusa.
-
Za późno, widziałem. - zaśmiał się. Jakby teraz była okazja do
śmiania!
-
Wciągnij mnie na górę baranie! - szarpałam się, by ukryć moje
zawstydzenie. Nie pomyślałam wtedy, że mogłam się podciągnąć
i użyć Marcusa jako drabiny
-Ło!
Uważaj, bo mi się wyrwiesz, a wtedy nie będzie za ciekawie.
Zastygłam
w bez ruchu. Nie ze względu na słowa ognistego maga, ale z powodu,
że w moją stronę zbliżała się Mably z nieciekawą miną. Przez
sekundę zapomniałam, żeby trzymać spódnicę i moją bieliznę
zobaczyła cała klasa na pierwszym piętrze. Szybko złapałam z
powrotem na materiał.
-
Wciągnijcie nas! - wrzasnęłam.
-
Właśnie! - krzyknął Marcus. Powoli zaczęliśmy unosić się do
góry. Kiedy tylko poczułam, że znajduję się na framudze, szybko
odepchnęłam się od ściany rękami i wskoczyłam do pomieszczenia.
-
Mably zaraz tu będzie, więc ogarnijcie klasę. - powiedziałam
stojąc przed chłopakami. Wszyscy wlepiali we mnie wzrok jak ciele w
malowane wrota. Pierwszy odezwał się Victor:
-
Niezłe majty. - zaśmiał się.
-
CO?! - wrzasnęłam i spojrzałam w dół. Moja spódnica była
zadarta do góry, odsłaniając moje piękną niebieską bieliznę.
Poprawiłam szybko materiał i wyciągnęłam pięść przed siebie,
która od razu zajęła się ogniem.
-
Jeżeli, któryś z was choć piśnie słówko o tym, to spale go na
popiół! - zagroziłam.
-
Właściwie, to... - odezwała się z ławki Rose, pisząc coś na
telefonie. Wtedy była w związku z takim Adamem, przed którym
udawała mało inteligentną (czytaj idiotkę), więc pewnie wtedy z
nim pisała. - wszyscy widzieli twoje gacie, Mercy. Mówiłam, że to
się źle skończy, ale po co mnie słuchać .- i jak zwykle musiała
dodać ten swój ironiczny ton. Wydałam z siebie dźwięk
niezadowolenia.
-
Nie ważne! Za sekundę będzie tu Mably, więc... - i dokładnie w
tym momencie otworzyły się drzwi, a w nich oczywiście, jak to bywa
w popularnych komediach stała pani Mably.
-
Więc co? - stała z położonymi na biodrach dłońmi. Za nią po
chwili pojawił się pan Daisy. Historia zakończyła się tak, że
wszyscy, którzy brali udział w żarcie, dostali uwagę i list do
rodziców, a cała klasa nie może zostawać w sali bez opiekuna. Ja
za to od tego momentu, zawsze pod spódnicę zakładam krótkie
spodenki!
Rose,
często mi to wypomina, ale tym razem główną przyczyną jej
rozdrażnienia była grupa, która ciągle otaczała Willa. Nie wiem
co to, ale ten chłopak, ma coś takiego, co przyciąga ludzi. Nie ma
człowieka w szkole, który by go nie lubił. Z każdym potrafi się
dogadać, co czasem jest trochę straszne...
Razem
z Rose stanęłyśmy przy oknie. Postawiłam moją torebkę na
parapecie i zaczęłam szukać w niej butelki z wodą. W tym czasie
moja przyjaciółka wyjęła drożdżówkę i wzięła agresywny kęs.
Kiedy znalazłam butelkę wody i się odwróciłam, zauważyłam, że
cała grupka otaczająca Willa, otaczała teraz nas obie, a sam
chłopak stał koło nas.
-
O przypomniałeś sobie o nas? - spytała Rose i ostentacyjnie
ugryzła drożdżówkę. Jest zła.
-O
co ci znowu chodzi? Od jakiegoś czasu jesteś na mnie jakaś cięta!
-
Wydaje ci się. - wzruszyła ramionami i znów ugryzła agresywnie
bułkę.
-
Mercy nie wiesz o co jej chodzi? - zwrócił się do mnie. Właściwe
to wiem, a raczej się domyślam... Wzruszyłam ramionami, na znak,
że nie wiem. Miałam nadzieje, że się domyśli.
-
Już wiem! -wrzasnął. - Jesteś zazdrosna!
Brawo! Sto punktów dla tego pana. Wiedziałam, że mnie nie zawiedziesz Will i się domyślisz. Mądry chłopak.
Brawo! Sto punktów dla tego pana. Wiedziałam, że mnie nie zawiedziesz Will i się domyślisz. Mądry chłopak.
-
Jesteś zazdrosna, bo jestem dopiero dwa miesiące w szkole, a
wszyscy do mnie lgną i mam więcej znajomych od ciebie.
Uderzyłam
dłonią w czoło. Oddaj mój podziw, Will! Tak blisko, a tak daleko.
Chłopie, myślałam, że jesteś troszkę mądrzejszy.
Rose skończyła bułkę i sięgnęła po coś do torby. Wyjęła z niej kartonik soku. Albo słomka dołączona do opakowania była wykonana z bardzo twardego plastiku, albo moja przyjaciółka jest naprawdę wściekła, bo przebiła kartonik w miejscu gdzie nie było tej specjalnej folii. Stawiałabym na tą drugą opcję. Cała grupka ucichła i tak jak ja przyglądała się konwersacji tej dwójki.
Rose skończyła bułkę i sięgnęła po coś do torby. Wyjęła z niej kartonik soku. Albo słomka dołączona do opakowania była wykonana z bardzo twardego plastiku, albo moja przyjaciółka jest naprawdę wściekła, bo przebiła kartonik w miejscu gdzie nie było tej specjalnej folii. Stawiałabym na tą drugą opcję. Cała grupka ucichła i tak jak ja przyglądała się konwersacji tej dwójki.
-
Popularność jest mi zbędna. Jakbyś nie zauważył, to za mną
faceci się uganiają, ale ja ich spławiam. Nie potrzebuję
wianuszka...
-
Czekaj, czekaj. - pomachał jej palcem przed nosem, tak jak to robią
rodzice, kiedy małe dziecko coś zbroi. - To całkowicie inna
sytuacja. Faceci uganiają się za tobą, bo jesteś ładna i cię po
prostu denerwują, a ja tylko rozmawiam z ludźmi. W końcu jestem
nowy i chcę poznać lepiej szkołę i ludzi do niej chodzących.
Rose
wciągnęła całą zawartość kartoniku z prędkością światła,
gniotąc go w dłoni. Will, właśnie definitywnie wyprowadziłeś ją
z równowagi, jednocześnie prawiąc jej komplement. Masz talent
chłopie. Rose słodko się uśmiechała i już miała go zaatakować,
ale coś ją rozkojarzyło.
-
Przepraszam... No przesuń się koleś! Jezzz, ja tylko chcę dostać
się do brata!
Z
tłumu wyłoniła się niska dziewczynka. Miała na sobie nasz
gimnazjalny mundurek. Poprawiła go i wzięła głęboki wdech.
-
Wiedziałam, że tam gdzie jest dużo ludzi, tam i jest mój brat.
Ale nadal nie mogę uwierzyć, że jesteś dopiero dwa miechy w
szkole, a już masz własny harem! I to z obu płci! - pokręciła
główką. Miała długie blond włosy zaplecione w dwa warkocze, a
oczy piwne, dokładnie takie jakie ma Will. Na jej nosie można było
zauważyć piegi. Nie wyglądała na gimnazjalistkę.
-
Harem? - zdziwiłam się.
-
Mhm. Nie ważne gdzie się mój brat ruszy, tam zawsze jest pełno
ludzi, którzy za nim łażą. Ja nie wiem, może on jakieś feromony
wytwarza czy coś...
Obie
z Rose się zaśmiałyśmy. Will stał z obok nas i próbował zabić
wzrokiem blondynkę.
-
Nie wiem, jak on utrzymuje tych ludzi. Spójrzcie tylko na te jego
kłaki na głowie! Wygląda jak jakiś menel!
-
No dokładnie! - odezwała się do niej Rose. - Ja mu ciągle to
powtarzam: „Obetnij te włosy”! Ale on nic! Gdyby założył
chociaż opaskę...
Dziewczyna
się zaśmiała:
-
Ma kilka w domu, ale tylko tam je nosi. Debil, po prostu debil.-
pokręciła głową. Była w pierwszej gimnazjum z tego co mówił
Will, ale wyglądała na młodszą. Może na piątą klasę? Była
niska i miała taką pyzatą buźkę. Nagle odwróciła się w stronę
otaczającej nas grupki.
-
No już sio! Rozejść się!- machała swoimi małymi rączkami.- Mój
brat teraz nie będzie miał dla was czasu.
O
dziwo, tłum się grzecznie rozszedł. Normalnie to by wyśmiali taką
małą dziewczynkę, ale tak się nie stało. Może miała silniejszy
dar przekonywania nawet od Willa? Chociaż już jego umiejętność
była ogromna. Nie mam pojęcia. Odwróciła się z powrotem w naszą
stronę.
-
Już ją lubię! - wskazała palcem na Rose, zwracając się do
Willa. - A ta tutaj?- wskazała na mnie. - To twoja dziewczyna, bo
jakoś cicho siedzi....?
Zakrztusiłam się wodą, którą piłam. Że co? Kiedy zobaczyła moją minę od razu zrezygnowała z tego pomysłu:
Zakrztusiłam się wodą, którą piłam. Że co? Kiedy zobaczyła moją minę od razu zrezygnowała z tego pomysłu:
-
Bo sądziłam, że już znalazł sobie nową, a ty jesteś podobnie
cicha jak jego była. Wiesz, przez wakacje nie mógł się pozbierać
po ich zerwaniu.
-
Ktoś chciał z nim chodzić, chociaż wygląda jak hipis z tymi
włosami? - spytała zaskoczona Rose.
-
Też się dziwię....- odpowiedziała jej i zwróciła się do mnie.
- Czyli mam rozumieć, że nie chodźcie ze sobą tak?
Nawet
nie poczekała na moją odpowiedź i szybko dodała:
-T
o dobrze.
Do
dziewczyny podszedł Will, ukucnął przed nią i położył dłoń
na jej głowie.
-
Czekaj. Po co tu przyszłaś Szarlotko? - zaśmiał się zadziornie.
Dziewczynka zwinęła dłoń w pięść i uderzyła go z całej siły
w brzuch. Blondyn przewrócił się na plecy. Zrobił to strasznie
teatralnie. Może chciał zrobić przyjemność swojej młodszej
siostrze?
-
Ile mam ci powtarzać żebyś mnie tak nie nazwał!- krzyknęła na
niego. Potem odwróciła się w naszą stronę, wdzięcznie wyminęła
podnoszącego się Willa i wyciągnęła w moją stronę dłoń:
-
Jestem Charlotte.- pokazała swoje białe ząbki, na których był
aparat.
-
Mercy, a to Rose.- wskazałam moją przyjaciółkę.
-
Mercy? Dziwne imię...
Słucham?!
Charlotte
podeszła do Rose i też podała jej dłoń. W tym samym momencie za
jej plecami pojawił się Will. Złapał ją pod pachami i podniósł
do góry.
-
Skoro się już znacie, to powiesz mi po co przyszłaś?
-
Jeśli mnie postawisz z powrotem na ziemie. - burknęła. Chłopak
zrobił to o co poprosiła blondynka. Charlotte odwróciła się w
jego stronę i zrobiła duży zamach nogą. Will nie dał się tym
razem i odskoczył.
-
Słuchaj no, ty małe, zdradzieckie stworzenie. Albo się teraz
przestaniesz podpisywać, albo już możesz mnie nigdy nie prosić
żebym ci plótł warkocze!
Charlotte
prychnęła:
-
Ester mi zrobi.
-
Ester czesze zawsze Evelyn. Nie będzie miała czasu rano, żeby i
ciebie czesać.
-
Chwila. - wytrąciła się Rose. - To ile ty masz sióstr?
-Trzy.
Dwie młodsze i jedną starszą. Ale to nie ważne! Ciągle nie
dowiedziałem się po co przyszłaś. - zwrócił się na końcu do
swojej siostry. Dziewczynka uśmiechnęła się słodko i wyjęła
coś z torby, którą miała na ramieniu.
-
Mamusia powiedziała, że nie wziąłeś drugiego śniadania.-
powiedziała to w tak przesłodzony sposób, że prawie mnie
zemdliło.
-
Tylko tyle?- spytał Will i wziął zawiniątko od blondynki.
-
Nie głupku. Gdyby tylko chodziło o jedzenie to bym nie
przychodziła. Zjadłabym po prostu twoją kanapkę, a ty byś łaził
głodny.- pokazała mu język.- Mama powiedziała, żebyś zaprosił
swoją grupę na obiad dziś po szkole.
-
Nie mogła mi tego rano powiedzieć?
-
Zapomniała...
-
No dobra. Dziewczyny możecie dziś po szkole do mnie wpaść?
-
Ja nie mam nic do roboty. -odezwała się Rose.
-
Ja w sumie też nie... Tylko bym musiała wcześniej wyjść, bo ma
przyjść jutro ta babka z opieki społecznej i muszę pomóc cioci
ogarnąć mieszkanie...
-
Okey. To teraz trzeba będzie spytać Therese i...
-
Czekaj!- wrzasnęła mała.- Nie mówi mi, że masz same dziewczyny w
grupie. Wiedziałam! No po prostu wiedziałam, że doczekasz się
prywatnego haremu.
-
Dziewczyno co ci odbiło z tym haremem? Czytasz ciągle te jakieś
zboczone romansidła i nie wiadomo co roi się w tej twojej małej
główce.- potargał ją delikatnie po głowie, tak żeby nie popsuć
jej fryzury.
-
Mamy jeszcze drugiego chłopaka w grupie... Właśnie gdzie...-nie
zdążył dokończyć, bo mu przerwałam.
-
Davida dziś nie będzie. Najprawdopodobniej w ogóle już nie będzie
w naszej drużynie. Stokrotka powiedział mi po lekcji, że będzie
się przeprowadzać do kogoś z dalekiej rodziny...
-
To chyba dobrze. Wydawał się jakiś dziwny...
-
To źle! Po części... Bo przez to raczej nie mam szans na
otrzymanie pozwolenia na magie, na koniec szkoły...
-
A no tak! Coś o tym wspominałaś...
-
Ja już będę iść... Rozmawiacie o jakiś nudnych sprawach...
-odezwała się Charlotte i ruszyła korytarzem w stronę schodów.
-
Ej, Mercy...- Will stuknął mnie łokciem w ramie. -Coś się stało?
Jak Charlotte była to się prawie w ogóle nie odzywałaś...
-
Nie. Nic się nie stało. Chodzi o to, że...
-
Mercy nie lubi dzieci. -dokończyła za mnie Rose. -Ty wiesz, że
bardzo ciekawą historia się z tym wiąże...
-
Ona wcale nie jest ciekawa Rose! Bardziej obrzydliwa!
-
To też. -brunetka stanęła przed Willem. -Otóż jechałyśmy sobie
autobusem w zeszłym roku...
-
Rose!- podniosłam głos, chociaż wiedziałam, że to nie ma
większego sensu, bo jak ona już coś zaczęła to zawsze doprowadza
sprawę do końca. Ja tak naprawdę nie miałam nic do gadania.
-
Nie przerywaj mi, bo i tak to opowiem.
Widzicie? Chcę jednak nadmienić, że nie jestem w żaden sposób zastraszana przez moją przyjaciółkę. Tak po prostu u nas to wygląda.
Widzicie? Chcę jednak nadmienić, że nie jestem w żaden sposób zastraszana przez moją przyjaciółkę. Tak po prostu u nas to wygląda.
-
No więc jechałyśmy sobie tym właśnie autobusem i za nami
siedziała taka babka z dzieciakiem... Mercy siedziała przed nim.
Najpierw kopał jej siedzenie, grał pewnie w jakąś grę na
telefonie i krzyczał. Mercy go upomniała i na jakiś czas umilkł.
Ale to nie z tego powodu... - zrobiła pauzę, żeby zbudować
napięcie. Ona ma z tego niezły ubaw, a ja byłam poszkodowana. -
Okazało się, że chłopak miał chorobę lokomocyjną i spuścił
pięknego, dorodnego pawia na główkę naszej kochanej Mercy. -
objęła mnie na końcu i potargała moje włosy, które już i tak
wyglądały jak gniazdo. Zrobiłam się cała czerwona.
-
Ło...- Will wydawał się zdegustowany.
-
Musiałaś to opowiedzieć prawda? - ruszyliśmy w stronę sali, bo
za chwilę miał być dzwonek.
-
Na mnie zawsze możesz liczyć. - puściła mi oczko.
-
Następnym razem to ja odpowiem coś żenującego na ciebie. -
oświadczyłam.
-
Powodzenia. - zaśmiała się i zadzwonił dzwonek.
-----------------------------------------------------------------
I po dwóch tygodniach jest nowy rozdział! W zeszłym tygodniu nie było ponieważ byłam chora i nie miałam po prostu głowy do pisania :/ Rozdział średniej długości, dlatego jutro będzie już kolejny ^^ Wytykajcie mi błędy, komentujcie, dodawajcie bloga do obserwowanych, bo to naprawdę motywuje :3 Dodam też jutro dodatkowy post o Pikniku Japońskiej Kultury - Matsuri <3 Oczywiście jeżeli będziecie chcieli ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz