Poniedziałek zaczął się jak zawsze. Zaspałyśmy z Rose, więc musiałyśmy
szykować się na dwa razy większych obrotach. Pogoda też nie dopisywała. Wiał
chłodny, listopadowy wiatr, ale przynajmniej nie padał deszcz i nie było
jeszcze mrozu, chociaż ja czułam, jakby było ponad dziesięć stopni poniżej
zera, ale to urok bycia magiem ognia. Wiecie jak łatwo nas rozpoznać w szkole
podczas okresu jesienno-zimowego? Wystarczy przejść się po korytarzu i już
wiadomo. Każdy kto ma czapkę, rękawiczki, dodatkową bluzę, czy drugą parę
spodni na sobie jest na sto procent magiem ognia. Cieszę się, że nie jestem
sama w klasie. Mam Marcusa, który mnie rozumie. Również chodzi ubrany
wielowarstwowo tak jak ja. Podczas zimy licytujemy się, kto ma więcej warstw
ciuchów na sobie.
Moim dzisiejszym celem było porozmawianie z Davidem. Byłam przygotowana
i postanowiłam objąć taktykę, którą doradziła mi Nora. Niestety złapanie Davida
choć na sekundę było niemożliwe. Na jednej przerwie rozmawiał ze Stokrotką, a
na kolejnych znikał nie wiadomo gdzie. Mówiłam już mu raz, że ma spędzać
przerwy w naszym towarzystwie, ale nie! Pan wszechwiedzący arogant, wie
przecież lepiej! Miałam mieć zabawę z uprzykrzania mu życia, a jak na razie
tylko się denerwowałam. W całym roku szkolnym Will rozmawiał z Davidem może z
cztery razy i nie przesadzam! Whitlock postawił nie naciskać, kiedy zauważył,
że ten idiota nie chce z nim nawiązać żadnej nici porozumienia...nie, chwila!
David z nikim nie chciał nawiązywać nici porozumienia! Theresa jak to ona nie
wypowiadała się na jego temat zbyt wiele, twierdząc, że to my (ja i Rose)
kiedyś się z nim przyjaźniłyśmy, więc powinniśmy we dwie sobie z tym poradzić.
Z kolei moja przyjaciółka powiedziała, że David jest zwykłym tchórzem (w pełni
się z nią zgadzam), a że ona nie rozmawia z tchórzami, to nie zamieni z nim ani
jednego słowa. Koniec końców ten niebieskooki idiota został na mojej głowie. W
końcu, przez przypadek udało mi się go złapać podczas trwania długiej przerwy.
David od razu po dzwonku wyszedł z sali lekcyjnej, więc nawet nie
miałam szans go złapać. Poszłam więc razem z pozostałymi z mojej grupy na
stołówkę. Byłam strasznie głodna, bo latanie po całej szkole i szukanie tego
idioty pochłonęło dużo mojej energii. Nie zdążyłam też zjeść śniadania, ani
przygotować sobie czegoś na obiad, bo przecież zaspałyśmy z Rose, więc musiałam
się zadowolić szkolnym posiłkiem. Kucharki nie są u nas jakieś złe, ale mimo
wszystko wolę sama sobie robić jedzenie.
Byłam już przy końcowej stacji z napojami, kiedy drzwi do kuchni otworzyły
się, bo jedna z kucharek wiozła brudne naczynia. Mimowolnie spojrzałam w stronę
otwierających się drzwi i zauważyłam Davida, wyjmującego naczynia z jednej ze
zmywarek. Zaskoczona tym widokiem, odstawiłam tackę z moim obiadem na bok i
zgrabnie przeskoczyłam blat. Jakaś kucharka krzyknęła na mnie, ale druga szybką
ją uspokoiła:
- Spokojnie to tylko Mercy.
Tylko Mercy? Dobra, nie to jest
teraz ważne. Przeszłam przez drzwi do kuchni i ruszyłam po cichu w stronę
Davida. Miał na sobie fartuszek, a na dłoniach miał żółte, gumowe rękawiczki.
Wyglądał jak męska wersja jakiejś gosposi. Ugryzłam się w język, żeby nie
zacząć się śmiać i nie powiedzieć czegoś głupiego. Podeszłam bliżej i oparłam
się o blat. Wyjmował właśnie czyste naczynia ze zmywarki, więc oglądałam jego
plecy. Nie wytrzymałam czekania.
- Cześć! - odezwałam się, a on zaskoczony wypuścił jeden talerz z ręki.
Na szczęście miał dobry refleks, bo udało mu się go złapać.
- Jak widać, jestem zajęty i mi przeszkadzasz, więc zabierz stąd całą
swoją osobę i idź do swoich przyjaciół - powiedział, patrząc na mnie tylko
przez sekundę. Oddychaj Mercy...-
uspokoiłam siebie w duchu. Pamiętać: muszę mu się naprzykrzać.
- Nie pójdę dopóki nie porozmawiamy - powiedziałam stanowczo.
- Przecież właśnie rozmawialiśmy. Twój cel został spełniony, więc
możesz sobie iść - wzruszył ramionami. Zacisnęłam ze złości pięści, ale nie
powiedziałam nic zgryźliwie. Wzięłam oddech.
- Słuchaj, muszę wiedzieć, czy przeprowadzasz się do tych swoich
dalszych krewnych, czy zostajesz tutaj, bo Stokrotka mi powiedział...
- Z tym, to muszę cię zmartwić - przerwał. - Zostaję. Temu wujowi, u
którego byłem, chodzi tylko o kasę moich rodziców.
- Jest! - krzyknęłam mimowolnie. David spojrzał na mnie zdziwiony. Jego
lodowate spojrzenie mnie przeszyło. Aż mnie przeszły ciarki.
- A ty z czego się tak cieszysz? - spytał, marszcząc brwi. Dopiero
kiedy mnie zapytał, zorientowałam się, co zrobiłam. Może to wyglądało tak, że
cieszyłam się z tego powodu, że on zostaje, ale tak naprawdę cieszyłam się, bo
nadal mam szansę na zdobycie pozwolenia na magię. Musiałam to szybko wyjaśnić,
żeby nie wymyślił niczego takiego.
- Mam swoje powody, żeby się cieszyć - powiedziałam szybko. - Pan Daisy
poprosił mnie, żebym ci pomogła w nauce, bo ostatnio strasznie się opuściłeś...
- Nie, dzięki. Obejdzie się - uciął szybko, jednak ja nie chciałam dać
za wygraną.
- Mam w tym swój interes, więc nie możesz odmówić.
- Jakbyś nie zauważyła, mam wolną wolę, więc mogę odmówić. W dodatku
jestem wystarczająco inteligentny, żeby wiedzieć, że z własnej woli byś do mnie
nawet słowa nie powiedziała, a co dopiero pomagała mi. Stokrotka ci pewnie coś
obiecał.
- Nawet jeśli, to co? - spytałam, zwijając ręce na klatce piersiowej.
- Nie dam się wykorzystać. Nie jestem taki głupi - wzruszył ramionami.
- Słuchaj! - podniosłam ton i pociągnęłam, go za fartuch, żeby stanął
ze mną twarzą w twarz. Był wyższy ode mnie o jakieś dziesięć centymetrów, ale
to mi nie przeszkadzało. Nigdy nie czułam się przez to gorzej.
- Ty na tym skorzystasz, bo Daisy się od ciebie odczepi, ja też
skorzystam. Nie wykorzystuje cię, bo ty też będziesz miał korzyści -
powiedziałam twardo. Mierzyłyśmy się wzrokiem. David patrzył mi prosto w oczy,
swoimi świdrującymi, lodowato błękitnymi tęczówkami, jakby chciał mnie
przewiercić na wylot. Jednak myliłyśmy się z Rose. Brunet nie był tchórzem, bo
gdyby był, to już dawno odwróciłby wzrok. Nie chciał odpuścić, ale ja też nie
miałam zamiaru. Staliśmy tak przez dłuższą chwilę, że zaczęłam się lekko
irytować. Czułam jak czas się dłuży. Już miałam coś powiedzieć, ale wreszcie
David odwrócił się do mnie bokiem, ciężko wzdychając.
- A z resztą, co mnie to obchodzi - powodził, wzruszając ramionami. -
Rób se co chcesz. Możesz mnie uczyć, ale nie mówię, że będę cię słuchał. Miej
ten swój zysk, mnie i tak to nic nie obchodzi.
Wygrałam! Ale nie, chwila...
Znowu to zrobił. Najpierw zachowuję się jak człowiek, a potem nagle, tak jakby
sobie o czymś przypomniał, znowu wraca do trybu "zombiaka". Nic go
nie obchodzi, i tylko robi to co musi, choć też nie zawsze. Postanowiłam coś z
niego wyciągnąć.
- Czemu w ogóle pomagasz w kuchni, jakaś kara czy coś? - zapytałam, ale
nie otrzymałam odpowiedzi. David wyciągał naczynia ze zmywarki, wycierał je i
odkładał na stertę, jakby był w jakimś transie. O czym on myśli...?
- Ej, David! - krzyknęłam. Byłam już na skraju wytrzymałości, ale nie
dawałam tego po sobie poznać. Marzyłam wtedy tylko o chwili, kiedy już nie
będzie go w pobliżu i będę mogła całą moją frustrację wylać na Rose.
- Co? O, nadal tu jesteś? - spytał, udając zaskoczenie.
- Tak, nadal tu jestem. Nie odpowiedziałeś mi na pytanie! - nie
ukrywałam dłużej swojego zdenerwowania. Zaszczyciłam chłopaka i powtórzyłam
pytanie.
- Spytałam, czemu pomagasz na zmywaku?
- Bo chcę - odpowiedział, nie patrząc na mnie.
- Śmieszny jesteś. Karę masz, czy coś? - nie odpuszczałam. Nie lubię
być spławiana.
- Jeżeli tak bardzo chcesz widzieć, to brakuje mi pieniędzy, bo do
osiemnastki mam zamrożone konto w banku. Teraz wiesz wszystko, więc możesz już
sobie iść.
W tym momencie do głowy przyszedł mi pewien pomysł. Czułam, że tak jak
w kreskówkach, nad moją głową pojawiła się właśnie świecąca żarówka.
- Idziesz ze mną teraz i po szkole, skoro potrzebujesz kasy -
powodziłam szybko.
- Co?
- Nie "co", tylko zostaw te naczynia i chodź ze mną! - prawie
wykrzyczałam. - Załatwię ci pracę w kawiarni mojej cioci, na pewno zarobisz
więcej niż tutaj na zmywaku! I przestań wreszcie zachowywać się jak wieczny
męczennik.
David zmroził mnie wzrokiem. Który to już raz w tej rozmowie?
Odpowiedziałam mu twardym spojrzeniem. Nie dam się tak łatwo!
- Kto cię prosił, żebyś pchała swoje buty w moje życie?! Nie masz
takiego prawa! Nie masz nawet pojęcia...- powiedział ostro, ale mu przerwałam .
Wtedy właśnie moje hamulce puściły.
- Ha! Kto mnie prosił? Ty mnie prosiłeś idioto, tym swoim zachowaniem!
Uwierz mi, że w twojej sytuacji powinieneś mi teraz buty czyścić za to, że w
ogóle się do ciebie odzywam. Mogłam olać sprawę po całości, bo co mnie ty
obchodzisz, ale nie robię tego dla ciebie. Nie mogę po prostu patrzeć jak
odcinasz się od innych! Tak nie może być! Wiem to lepiej, niż ktokolwiek inny.
To, że będziesz tak się zachowywał, nie przywróci życia twoim rodzicom ani
Alex! Musisz dać sobie pomóc!
Nawet nie zauważyłam, kiedy złapałam go za koszulę. Patrzyłam mu ze
wściekłością prosto w oczy. Nagle poczułam jak łza spływa mi po policzku.
Dlaczego?
Zdałam sobie wtedy sprawę, o czym mówię. To samo było ze mną na
początku, kiedy mama umarła... Z nikim nie chciałam rozmawiać, unikałam
jakiegokolwiek kontaktu z ludźmi, zamknęłam się w sobie. Nigdy nie
wypowiedziałam tego na głos, aż do teraz. Musiałam być przecież silna, nie? Zresztą,
nadal muszę. Puściłam go i wbiłam wzrok w nieokreślony punkt. Brunet zdjął
fartuch i poprawił koszulę.
Nie patrzył mi w oczy, każdy swój ruch wykonywał tak, żeby nie napotkać
przez przepadek mojej twarzy. Nie skomentował też mojego zachowania przed
chwilą. W sumie byłam mu wdzięczna, bo nie chciałam o tym rozmawiać…
Kiedy szliśmy do stolika, powiedziałam mu, że ma się zachowywać jak normalny człowiek i ma się odzywać do innych. W odpowiedzi wzruszył tylko ramionami, więc nie wiedziałam jak to będzie, ale był postęp, bo przynajmniej zgodził się dosiąść do stolika. Rose rozmawiała o czymś z Willem i Theresą, ale zauważyła, że idę i zawołała wesoło:
- Mercy, gdzie zginęłaś? - wtedy zobaczyła, że za mną idzie David, jej ton i wyraz twarzy diametralnie się zmieniły.
- A ten tu czego? - spytała chłodno. Rose, nie utrudniaj mi tego!
- Mówiłem, że jestem tu niepotrzebny... - mruknął cicho David i już miał się odwracać, kiedy to Will odkaszlnął, zwracając na siebie uwagę. Blondyn odsunął nogą krzesło koło niego i wskazał na nie brodą.
- Siadaj i nie zwracaj na nią uwagi. Rose jest... - Will spojrzał na szatynkę i dokończył - specyficzna...
- Wiem, już ją kiedyś poznałem - odpowiedział David cicho i usiadł. Tak! On usiadł. O mój Boże, Will jak ja cię uwielbiam! Myślałam wtedy, że rzucę mu się na szyję. Pomyślałam, że będę musiała mu się odwdzięczyć, za tą pomoc. Tylko jak? Może zeswatam go z Rose... Co, jak co, ale przyznać trzeba, że Will nawet nie próbował jakoś mocno ukrywać, że ona mu się podoba. Każdy głupi mógłby to potwierdzić. Teraz jego obiekt uczuć patrzył się na niego wzrokiem zabójcy. Rose pewnie była wściekła, że chłopak zrobił coś przeciwko niej. Eh... Biedny chłopak, że też musiał sobie wy haczyć akurat ją. Będzie miał z nią nie lada problemy, to na pewno.
Usiadłam koło Rose i stuknęłam ją lekko łokciem w bok, żeby się tak nie dąsała, ale ona tylko wywróciła oczami i wyjęła ze swojej torby słodką bułkę z budyniem. Will próbował jakoś zagadnąć Davida, ale ten tylko krótko odpowiadał, nie był skory do rozmowy, ale i tak się cieszyłam, że tu siedzi... Przynajmniej tyle dobrego.
***
Lekcje minęły szybko. Ten dzień mogłam nazwać sukcesem, bo David chodził razem z nami wszędzie. Co prawda nie odzywał się za dużo, ale i tak progres był. Rose była nadal obrażona na mnie i na Willa. Stokrotka od razu zobaczył mój sukces i mi pogratulował, ale oczywiście musiał nadmienić, żebym tego nie popsuła żadnymi bójkami przez następne półtora roku szkoły.
Kiedy kończyliśmy lekcje, David prawie mi się wymknął. Nie wiem, czy po prostu zapomniał o tym, że ma iść ze mną po szkole, czy zrobił to umyślnie, ważne, że go złapałam w ostatniej chwili. Wyszedł z szatni przede mną. Ubranie się w wierzchnie ciuchy zajęło mi więcej czasu, ale co się dziwić, skoro on miał tylko jakąś lekką kurtkę, kiedy ja ubieram się na cebulkę, na szczęście udało mi się go złapać. Rose poszła prosto do akademika, nie mówiąc ani słowa mnie, czy Willowi.
Szłam w ciszy z Davidem, w stronę bramy głównej. Okazało się, że czeka tam na mnie Judy... znowu! Pomyślałam, że coś się stało, dlatego szybko do niej podbiegłam, zostawiając bruneta daleko w tyle.
- Coś się stało? – spytałam szybko, kiedy do niej dobiegłam. Drugi raz już po mnie przyjeżdża, a to nie było normalne. Brunetka spojrzała na mnie zaskoczona.
- A co miałoby się stać? Przyjechać nie można?
Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo doczłapał do nas David, którego zostawiłam w tyle, kiedy biegłam do cioci.
- O! Dzień dobry Davidzie. Co cię tu sprowadza?
Czułam w jej tonie nutkę złośliwości. Nie dałam odpowiedzieć chłopakowi, bo sama to zrobiłam:
- Bo ja chciałam cię ciociu poprosić, żebyś znalazła miejsce dla Davida w kawiarni... Jest spłukany i...
- Wcale nie jestem spłukany - mruknął pod nosem. Zasadziłam m
u szybko, mocne uderzenie łokciem w brzuch, że aż się zgiął się w pół. Może przesadziłam, ale nie lubię jak ktoś mi przerywa, kiedy mówię, a że już dawno wyczerpał mi się limit cierpliwości, to jakoś tak wyszło. A on jeszcze zawsze musi zaprzeczyć!
Judy spojrzała na mnie zdziwiona. W odpowiedzi wzruszyłam tylko ramionami.
- Wsiadajcie obydwoje do samochodu... - powiedziała po chwili. David się wyprostował, ale nadal trzymał się za brzuch. Ruszyliśmy do samochodu za ciocią. Zaparkowała w tym samym miejscu co ostatnio. Usiadłam koło niej z przodu na miejscu pasażera, Harvey usiadł z tyłu. Zastanawiało mnie jaki był prawdziwy powód tego, że ciocia znowu po mnie przyjechała. O tej sprawie w piątek już mało było w wiadomościach, ruch wrócił do normy, więc dlaczego? Postanowiłam spytać ją o to później, kiedy Davida już nie będzie w pobliżu.
Niespodziewanie ciocia mnie zagadała:
- Co dziś jadłaś w szkole, Mercy?
Zdziwiło mnie to pytanie. Judy nigdy nie zadawała pytań typu "Co tam w szkole?".
- Kanapkę...
Przez to, że wyciągałam Davida ze szkolnej kuchni, zapomniałam o moim obiedzie.
- Dostałam kilka informacji od Rose, Mercy. Od dziś masz szlaban na jakąkolwiek magię poza szkołą - powiedziała tak ostro, że aż przeszły mnie ciarki. Dopiero po chwili doszło do mnie, co powiedziała.
- Co?! - spytałam, niedowierzając.
- To samo! - Judy uniosła głos, przez co, zaczęła mówić trochę piskliwie. - Nie rozumiesz, że to może się dla ciebie źle skończyć?! Jeszcze do tego nie odżywiasz się dobrze! Myślałam, że jesteś bardziej odpowiedzialna, dlatego dałam ci luz, ale jednak nie jesteś! I pomyśleć, że chcesz ratować życie innym ludziom w przyszłości, a sama nie dbasz o swoje zdrowie!
- Ale ja NIGDY nie miałam szlabanu!
- Zawsze musi być ten pierwszy raz - odezwał się z tyłu David. O! Nagle znalazł język w gębie? A prawie przez cały dzień nie powiedział ani słowa! Odwróciłam się do niego i rzuciłam mu złowrogie spojrzenie. Jeszcze bardziej wkurzyło mnie to, że się uśmiechał! Ten padalec się uśmiechał! I że ja zgodziłam się mu pomagać! Nie do wiary!
- No, David wreszcie powiedział coś mądrego - odezwała się ciocia.
- Ale... - jęknęłam, lecz kobieta mi przerwała;
- Nie ma żadnego "ale", Mercy. Rose mi powiedziała jak ty wyglądasz! Jesteś wychudzona! Mogłam tego nie zauważyć, bo rzadko się widzimy, ale to już załatwiłam. Codziennie będę przyjeżdżać po ciebie pod szkołę i zabierać cię do domu. Poprosiłam Rose, żeby spakowała trochę twoich rzeczy. Przyjdzie dziś wieczorem i je przyniesie, a przy okazji poprosiłam ją, żeby nocowała, bo trochę mi szkoda, że przez twoją głupotę będzie musiała spać sama pokoju... A i jak tylko dojedziemy na miejsce to zjesz obiad dwudaniowy...
Zatrzymaliśmy się na światłach. Judy poprawiła lusterko wsteczne i zauważyła, co robi David.
- A na twoim miejscu błękitnooki chłoptasiu, to bym się tak nie cieszyła, bo jesz z nami.
Po tym zdaniu chłopak zrobił się niezwykle gadatliwy. Naprawdę! Nie widziałam takiego Davida od czasów dzieciństwa, kiedy by tak rozmawiał. Przez całą drogę starał się wybić cioci z głowy pomysł zjedzenia razem obiadu. Mówił, że to nie potrzebne, że nie potrzebnie ze mną szedł i w ogóle zgodził się na moją propozycje, że to tylko problemy. Myślałam, że wyjdę z siebie, pojawię na siedzeniu obok niego i uduszę go gołymi rękami.
Byliśmy już na miejscu, a on dalej swoje. Dobrze, że Judy wreszcie jakoś udało się do niego dotrzeć.
- Jesteś w tym świetny, naprawdę - powiedziała, wysiadając z samochodu. - A Mercy twierdzi, że jesteś mało gadatliwy. Podałeś mi co najmniej dziesięć argumentów, dla których nie powinno cię tu być lub dlaczego nie powinieneś pracować u mnie w kawiarni. Rozum to ty masz chłopaku, ale nie wykorzystujesz go w odpowiednim celu. Zwykle, kiedy ludzie są na rozmowie o pracy, to mówią o swoich zaletach, a nie wymyślają jak najwięcej wad. Tyle krzyku o jeden obiad. Zdziczałeś czy co?
David nie odpowiedział. Zgasiła go! Ha! Nareszcie!
Weszliśmy po schodach do mieszkania i ciocia od razu zagoniła mnie do pomagania jej w kuchni. Na obiad była marchewkowa zupa krem i pieczony łosoś z dodatkami. Judy lubi wszystko co związane z kuchnią, nie ważne czy to pieczenie, czy gotowanie, ona po prostu to uwielbia. Sama jednak nie jadła z nami. Stwierdziła, że ma dużo roboty w kawiarni i odgrzeje sobie łososia na kolacje.
- I co będziesz tak siedzieć nic nie mówiąc? - odezwałam się Davida, po dłuższej ciszy. - Jakoś jak jechaliśmy to jadaczka ci się nie zamykała.
Chłopak spojrzał na mnie spode łba.
- Lepiej jak się nie odzywam. Jestem tutaj intruzem i...
Przerwałam mu głośnym westchnięciem;
- Znowu tryb emo ci się włączył?
- To nie jest żaden tryb emo...
- To co w takim razie?!
- Ty po prostu nie wiesz jak to stracić... - nagle urwał. Wbił wzrok w talerz. Czyżby przypomniał sobie co mu mówiłam? Koniec. Przestałam trzymać nerwy na wodzy.
- Co? No mów! Nie wiem jak to stracić kogoś bliskiego? Oboje dobrze wiemy, że znam to uczucie lepiej niż ktokolwiek inny. Chyba już zapomniałeś z kim rozmawiasz!
On też się wkurzył i uderzył otwartą dłonią w blat stołu. Podskoczyłam zaskoczona, bo się tego nie spodziewałam.
- Nie wiesz za to jak to jest stracić całą rodzinę jednego dnia - patrzył się ze wściekłością w oczach, prosto na mnie. Może i nadepnęłam mu na odcisk, ale on w tym momencie zrobił to samo mi. Wstałam od stołu i uśmiechnęłam się gorzko do niego.
- Może i nie wiem. Ty za to nie wiesz, jak to jest być porzuconym przez własnego ojca.
Wypowiedziałam te słowa z takim spokojem, że nawet byłam zaskoczona, że tak potrafię. Wzięłam swój talerz i podeszłam do niego, żeby wziąć i jego.
- Dokładkę może? - spytałam słodko, znowu się uśmiechając. Czułam, jak emanuję czystym sarkazmem. Brunet wpatrywał się we mnie zaskoczony, ale nic nie odpowiedział.
- Nie to nie - wzruszyłam ramionami i sprzątnęłam jego talerz.
Kiedy wstawiłam naczynia do zmywarki w mieszkaniu pojawiła się ponownie Judy. Przyniosła dla Davida spis wszystkich deserów, ciast itp. do nauczenia się, jeżeli chce pracować u niej jako kelner. Na początku próbował się jakoś wywinąć, albo proponował, że pomoże na zmywaku, ale ciocia była nie ugięta. Stwierdziła, że taka twarzyczka nie może marnować się w kuchni. Ja miałam ochotę taką twarzyczką uderzyć kilka razy o blat stołu.
David ani razu nie spojrzał w moją stronę, nie odezwał się też słowem. Szykował się już do wyjścia. Podziękował za obiad i przeprosił po raz kolejny za kłopot. Słyszałam jak David otwiera drzwi. Wyczekiwałam tego radosnego dźwięku zatrzaśnięcia zamka, ale zamiast niego usłyszałam znajomy pełen nienawiści ton głosu:
- A ty tu co? Czemu tu jesteś?
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Drugi rozdział z rzędu obiecany ^^ Mam nadzieję, że się spodobał :> Chciałam strasznie podziękować Kasi (klik) za korektę tych dwóch rozdziałów <3 Też prowadzi bloga, więc zajrzyjcie do niej ;)