niedziela, 5 lipca 2015

Mercy i rodzina Willa #1

Następną lekcją była fizyka. Zastanawiam się dlaczego jeszcze ten przedmiot nie został wycofany. W końcu magia i fizyka nie idą w parze, prawda? Magia może nagiąć albo złamać każde prawo fizyczne. Mimo wszystko i tak musimy siedzieć i uczyć się o prawach, które już dawno zostały złamane. Głupota prawda?
Po lekcji poszłam szukać Theresy. Na każdej przerwie musiała odbyć patrol. Ja też musiałam na niego chodzić, bo jestem jej zastępczynią, ale ustaliłyśmy, że będziemy chodzić na zmianę. Jeden tydzień ona, drugi ja. Teraz wypadała jej kolej. Według rozpiski, z której korzystałam też ja, teraz powinna być gdzieś przy schodach w gimnazjalnej części. Mówię wam! Podsłuchanie ojca Theresy i reszty nauczycieli na tej wycieczce, to była najgłupsza rzecz jaką zrobiłam. Te spacerki po szkole to mały pikuś. Ale pisanie raportów to dopiero miazga. A najgorsze jest to, że wszystko musi być zgodne z prawdą, bo inaczej nie da się tego napisać. Dostaje się specjalne, zaklęte pióro (tego jeszcze brakowało, żebym w erze komputerów i dotykowych telefonów pisała odręcznie), które kiedy napiszę się kłamstwo spala całą kartkę i wszystko trzeba pisać od nowa. Niby nic strasznego, ale za nieoddanie raportu na czas dostaje się jakąś karę.
Znalazłam blondynkę, rozmawiającą przez telefon przy oknie na parterze w części gimnazjalnej. Ładnie to tak urządzać sobie pogaduszki, kiedy to jest się na patrolu? Część gimnazjalna wygląda zupełnie inaczej niż część licealna. Można powiedzieć, że jest bardziej nowoczesna. W te wakacje remontowano skrzydło gimnazjalne, więc nie ma czemu się dziwić. Ściany były obudowane poduszkami. Tak, poduszkami. Specjalnie żeby nikt nie rozbił sobie głowy, nie złamał ręki, nogi itd. Brakowało tylko, żeby jeszcze podłogę zrobili z materacy. Ale już wyjaśniam dokładniej, dlaczego ściany są obite poduszkami. Otóż każdy mag jest nadpobudliwy w dzieciństwie (Rose to nie jest dobry przykład, ale z nią jest coś po prostu nie tak). Ciągle biega, przewraca się, wpada na głupie pomysły itd. W gimnazjum młodzi magowie mają mało zajęć fizycznych, bo z materiałem gimnazjalnym i ze szkoły średniej trzeba się wyrobić do drugiej klasy liceum, bo wtedy są matury, które zwykli nastolatkowie zdają w 3 klasie szkoły średniej. Dzieje się to dlatego, że dwie ostatnie klasy liceum magicznego (trzecia i czwarta) są przeznaczone do wychowania magicznego i zbudowania większej masy mięśniowej. Nie ma żadnych lekcji typu język ojczysty, czy matematyka... No chyba, że samemu się na nie zapisze, bo jest taka opcja. Od trzeciej klasy odbywają się tylko zajęcia o magii, broniach, runach itd. Jest też strasznie dużo zajęć szkoleniowych. Tak to już nie będzie zwykły w-f. Będą nas męczyć codziennie przez około cztery godziny wysiłkiem fizycznym, połączonym razem z wysiłkiem magicznym. Istna miazga! Jestem ciekawa jak moja leniwa przyjaciółka sobie wtedy poradzi...
Ruszyłam powoli w stronę Theresy Wyglądała jakby rozmowa telefoniczna nie była zbyt przyjemna. Kiedy skończyła, uniosła telefon tak jakby chciała go rzucić. Zamachnęła, ale nie wypuściła komórki z dłoni. Jej proste blond włosy, obcięte do ramion lekko się na elektryzowały, bo zaczęły kierować się do ściany, która oddzielała jedno okno od drugiego.
- Hej Tessa... - zawołałam, dotykając jej ramienia. Strasznie nie lubię wołać na nią Tessa, bo wydaje mi się to strasznie sztuczne, ale wolałam nie wywoływać konfliktów.
- Czego?! - wrzasnęła, odwracając się. Kiedy zobaczyła, że to ja, trochę się uspokoiła.
- To tylko ty...- westchnęła ciężko i schowała telefon, do torby, która leżała na parapecie. Każdy uczeń miał taką samą torbę na ramię. Te licealistów różniły się tylko kolorem od tych gimnazjalnych. Nasze były granatowe, tam samo jak nasze mundurki, a gimnazjalistów brązowe.
- No wiesz co... "Tylko ty"? - naśladowałam jej głos. - Czuję się urażona! - zaśmiałam się.
- Daj spokój nie mam nastroju do żartów. Czego chcesz? - spytała śmiertelnie poważnie, nawet jak na nią. A ona prawie zawsze była poważna. Szłyśmy zgodnie z planem patrolu. Teraz wchodziłyśmy po schodach na drugie piętro. Jej włosy opadły i nie unosiły się w powietrzy, jak chwilę temu.
- Jesteśmy wszyscy zaproszeni na obiad po lekcjach przez rodziców Willa. Wypadało by żebyś też była... - Spodziewałam się negatywnej odpowiedzi, jak to zawsze było z wychodzeniem gdzieś po szkole. I taką otrzymałam:
- Nie mogę... - westchnęła. Ale po chwili zatrzymała się nagle na schodach, jakby coś ją trafiło. Odwróciła się w moją stronę z uśmiechem, jakiego jeszcze na jej twarzy nie widziałam. Był pełen triumfu. - Wiesz co? Jednak mogę. Od razu po szkole, tak? Świetnie... - przeciągała samogłoski.
- Okej...
Jej zachowanie było trochę dziwne. Może to miało związek z rozmową przez telefon?
- Z kim rozmawiałaś przez telefon?
- Nie twój interes! - naskoczyła na mnie.
- Ło! Spokojniej, dziewczyno! Zapomniałaś, że nie powinnyśmy wszczynać kłótni? Ja się staram, ale ty mnie ciągle prowokujesz!
Blondynka nagle się zatrzymała. Przez chwilę patrzyła się w przestrzeń, a potem szybko
zwróciła się w moją stronę i położyła dłonie na moich ramionach. Byłyśmy już na piętrze i jakiś gimnazjalista ostro wyhamował, żeby w nas nie uderzyć.
- Mam do ciebie prośbę. Zajmiesz się patrolem do końca dzisiejszego dnia?
- Że co? Najpierw na mnie naskakujesz, a potem chcesz żebym wyświadczyła ci przysługę? Nic z tego dziewczyno! - wyrwałam się i ruszyłam w stronę schodów. Blondynka nie dawała za wygraną. Podbiegła do mnie i objęła mnie ramieniem:
- Daj spokój Mercy. Opłaca się. Słuchaj, ty weźmiesz teraz wszystkie przerwy jakie zostały, a ja... W dowolny dzień, jaki sobie tylko wybierzesz wezmę twoje wszystkie patrole. Co ty na to? Deal? - wyciągnęła dłoń wolnej ręki przed mój nos.Coś strasznie jej zależy na opuszczeniu szkoły... No, ale trzeba kuć żelazo puki gorące!
- No nie powiem... Całkiem ciekawa propozycja. Deal! - wyślizgnęłam się z jej uścisku i podałam jej dłoń.
- Dobra to ja spadam! - powiedziała szybko, poklepała mnie po ramieniu i w jednym susem pokonała półpiętro na schodach.
- Tylko wróć na koniec lekcji! - wrzasnęłam, mając nadzieję, że mnie usłyszała. Na wszelki wypadek wysłałam jej też sms-a. Naprawdę jej się gdzieś śpieszyło... Wzruszyłam ramionami i ruszyłam korytarzem zgodnie z rozpiską. Wtem do mnie dotarło. Wpakowałam się dodatkowo w pisanie raportu! Ale myśl o tym, że Theresy też to nie ominie przyniosła mi radość. Postanowiłam, że od razu w poniedziałek oddam jej mój dzień patrolowy i sobie odpocznę.
***
Nim się obejrzałam lekcje się skończyły. Teraz cała nasza trójka, czyli : ja, Rose i Will, czekaliśmy na Theresę, przed główną bramą. Stąpałam z nogi na nogę żeby się rozgrzać. Dla pozostałej dwójki chłód nie był tak wyczuwalny. Dla mnie trzynaście stopni Celsjusza jest jak dla nich pięć! Will po prostu zarzucił na siebie bluzę, a Rose założyła granatowy płaszczyk. Ja byłam opatulona już szalikiem i miałam ciepłą, jesienną parkę, a jeszcze pod nią miałam bluzę.
- Na pewno przyjdzie? - dopytywał się Will. - Powinniśmy już iść... Moja matka nie lubi jak się spóźniam.
Wyjęłam z kieszeni mojej parki telefon i wyciągnęłam dłoń, tak że wyświetlacz znalazł się przed nosem blondyna. Pokazałam mu już chyba po raz trzeci wiadomość od wnuczki sławnego
Alexandra Thundera.
- Może się zgubiła? Ja jak byłem raz na zakupach to mi się zdarzyło. To miasto ma strasznie pokręcone te uliczki. Jeszcze pofałdowany teren, i mnóstwo schodów! Że też ktoś uparł się wybudować na takim terenie miasto. Kompletny idiota.
- Czy ja wiem, czy idiota... - wtrąciła się Rose. - To miejsce przekonało wiele szlaków handlowych w przeszłości. Raczej był geniuszem. Potem bogatym geniuszem... A co do Theresy, to niemożliwe żeby się zgubiła. Mieszka tu od urodzenia podobnie jak my, a w dodatku wiesz, że płynie w jej żyłach krew Thunderów. Ich ród jest tak stary, że pamięta czasy pierwszej wojny magicznej. Oni są największą arystokracją wśród magów. Na historii słyszałeś pewnie kilka wydarzeń związanych z nimi. Było też nawet kilka legend o nich, co nie?
- No tak, ale po co robisz taki wielki wywód z tego? Nie mogłaś tego jakoś skrócić.
- Chciałam cię po prostu uratować przed twoją niewiedzą. - wzruszyła ramionami. - Ale chyba nie tylko z tym masz problem... - uśmiechnęła się złośliwie. Nie dokończyła specjalnie, żeby chłopak sam domyślał się o co chodzi, a tym samym sam siebie poniżając. Znam ją na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że tak naprawdę nie miała niczego na myśli. Ona po prostu lubi dokuczać innym.
- Czy ty myślisz, że jestem idiotą? - blondyn zrobił się czerwony ze złości.
- Przecież ja nic takiego nie powiedziałam. Ale skoro ci to przyszło do głowy, to chyba jednak musi tak być. - Pokazała w szerokim uśmiechu swoje śnieżnobiałe zęby.
Widzicie, mówiłam.
Poczułam jak brzęczy mi telefon. Wyjęłam go z kieszeni. Na wyświetlaczu był numer Theresy więc szybko odebrałam:
- No gdzie ty jesteś?
- Jak to gdzie? Czekam na was już od piętnastu minut na przystanku! - usłyszałam jak wydziera się do telefonu. Uderzyłam dłonią w czoło. My czekaliśmy przed szkolną bramą, a ona tam.
- Ale skąd ci się wzięło, że mamy się spotkać na przystanku? - spytałam dziewczynę. Zwróciłam uwagę, że pozostała dwójka w tle się szamocze.
- No jak to skąd? Mamy iść do Willa, a od przystanku najbliższa droga. Tuż za rogiem...
W sumie to miała racje.
- Okej, za chwilę będziemy. - rozłączyłam się.
- Idziemy. Jest na przystanku... Ej! Co wy robicie?! - zwróciłam się do Rose i Willa. Szarpali się, ale kiedy zwróciłam im uwagę przestali i odwrócili głowy w moją stronę. Brunetka ciągnęła go za bluzę do dołu, a chłopak trzymał dłoń na jej szczęce oddychając się od niej. Zdałam siebie sprawę w tym momencie jak to wygląda.
- Pocałujcie się wreszcie i będzie święty spokój. Mówię wam, wyglądacie jak para d kilkuletnim stażem. - stałam i patrzyłam się na nich z zadziornym uśmiechem. Popatrzeli na siebie i odskoczyli, a ja wybuchnęłam śmiechem.
- To wszystko jej wina. Poklepałem ją lekko po głowie, a ona wściekła chciała się dorwać do moich włosów! No ale, że jest niziutka, to nie dała rady - Will pokazał jej język.
- Poklepałeś? Potargałeś mi moje włosy! Naruszyłeś moją prywatną strefę. Wiesz, ja postawiłam na rozum, a nie na wzrost... Może i masz te swoje sto osiemdziesiąt dziewięć centymetrów, ale za to masz pusto pod tym makaronem, który nazywasz włosami.
- Odczep się wreszcie od moich włosów!
- Ej! Przestańcie się kłócić! Theresa czeka na nas na przystanku! - wrzasnęłam.
***
- No wreszcie! - zawołała blondynka, kiedy nas zauważyła. Pobiegłam w jej stronę, zostawiając Willa i Rose w tyle. Nie była w mundurku. Miała na sobie znoszone czarne trampki do kostki, ciemne, podarte jeansy i szarą bluzę, zakładaną przez głowę z futerkiem na kapturze. Włosy miała spięte w wysoki kucyk.
- Idiotko, czekaliśmy na ciebie jakieś dwadzieścia minut. Dlaczego nie czekałaś pod szkołą? Mogłaś przynajmniej napisać!- krzyknęłam, podchodząc do niej, a ona zmarszczyła brwi.
- Głupia jesteś, czy co? - warknęła.
- Słucham?! - wrzasnęłam i zacisnęłam pięść.
- Naprawdę musisz być idiotką, skoro nawet tego nie wiesz... - wzruszyła ramionami. Zrobiłam dwa kroki to przodu i pociągnęłam ją do siebie. Nasze twarze dzieliły centymetry. Ona też chwyciła mnie za moją parkę. Mierzyłyśmy się spojrzeniami
- Dziewczyny spokój! - usłyszałam głos Willa i poczułam jak ktoś chwyta mnie za ramiona i odciąga mnie od niej. Theresa została złapana przez Rose i też odciągnięta do tyłu.
- Moja wina, że blondi sama się prosi? - syknęłam przez zęby, oswobadzając się z uścisku chłopaka.
- Powiedziała farbowana brunetka! - odkrzyknęła w moją stronę.
- One same mi ściemniały!
- Ta, a ja jestem magiem ziemi!
- Ej! - zawołał urażony Will.
- Sorry, nie chciałam. - odpowiedziała wkładając ręce do kieszeni.
- Radziłabym ci uważać z kim zadzierasz Thunder. Pamiętaj, że zawsze mogę powiedzieć twojemu ojcu, że wybyłaś ze szkoły!
Byłam cały czas w bojowym nastroju. Może i przesadziłam, ale wtedy złość przytłumiła mi rozsądek.
Wiedziałam, że nie była domu, bo miała szkolną torbę przewieszoną przez ramie, a wystawał z niej kawałek spódnicy od mundurka. Tak naprawdę ta kłótnia nie powinna mieć miejsca, ale obie jesteśmy drażliwe i oddziałujemy na siebie negatywnie. Tak zawsze było, jest i będzie. Nie kłóciłyśmy się już przez dobry tydzień, więc to była kwestia czasu kiedy któraś z nas by wybuchła.
- Nie zrobisz tego! - wrzasnęła i ruszyła ciężkim chodem w moją stronę. Zrobiłam to samo w jej kierunku.
- Sprawdź mnie... - moje kąciki ust uniosły się do góry, tworząc dosyć nieprzyjemny uśmiech.
Obie ponownie patrzyłyśmy sobie oczy. Potem coś zasłaniało mi widok.
- Dobrze wybuchowe panienki. - usłyszałam Rose. To ona stała między nami i odepchnęła nas od siebie.
- Wybuchowe panienki... Musze zapamiętać ten tekst. - wtrącił się Will. Rose zdjęła dłoń z mojej twarzy i mogłam zobaczyć jak posyła mu groźne spojrzenie. Chłopak ułożył dłonie w geście przeprosin, ale wyglądało to bardziej tak jakby błagał o przebaczenie.
- Skoro Mercy już o tym wspomniała, to jestem bardzo ciekawa, gdzie byłaś kiedy cię nie było... - niebieskooka zwinęła ręce na piersi, zerkając to na mnie, to na Theresę.
- Nie muszę ci niczego mówić. - mruknęła blondynka.
- Oczywiście, że nie musisz. - wzruszyła ramionami. - Ale powinnaś, bo jeżeli nie powiesz to pójdę do Daga i dowie się coś bardzo ciekawego na twój temat... - zaczęła bujać się na piętach.
- Ciekawe co!
- Pamiętaj, że razem chodziłyśmy do podstawówki i mam zdjęcia...
- Nie odważysz się! W dodatku nie znasz jego adresu!
- Wiesz, że dla mnie to chwila. - Rose do niej mrugnęła. Poczułam, że blondynka traci grunt pod nogami. Dobrze wiedziała, że moja przyjaciółka jest do tego zdolna. Dla wyjaśnienia, Dag to chłopak Theresy, o którym nie chętnie mówi, ale to pewnie wynika z faktu, że ona prawie w ogóle o sobie nie mówi... Zastanawiałam się o jakie zdjęcia chodzi Rose, bo przecież ja też chodziłam do tej samej szkoły. Will stał koło mnie i przyglądał się z zaciekawieniem ich rozmowie.
- Okej! - Theresa uniosła ręce do góry. - Zerwałam się głównie dlatego, żeby wkurzyć ojca... A korzystając z okazji poszłam właśnie do Daga. - zawinęła ramiona na piersi. Staliśmy osłupieni. Theresa nigdy w prost nie powiedziała nic, kompletnie nic! Spodziewaliśmy się (a przynajmniej ja), jakiegoś łatwego kłamstwa, które od razu wychwyciłaby Rose. Brunetka natomiast podeszła do dziewczyny i objęła ją ramieniem:
- Gdzie się podziała moja dawna ułożona i grzeczna Theresa?
- Po pierwsze nigdy nie byłam grzeczna i ułożona, to była tylko maska dla tatusia i ty dobrze o tym wiesz. Po drugie od kiedy twoja?! A po trzecie mówiłam wam już kilka razy żebyście nazywali mnie Tessa, a nie Theresa!
- Ekhem. - odkaszlnął Will, zwracając na siebie uwagę. - Powinniśmy już iść. Moja matka nie lubi czekać...
- No... Dobra idziemy dziewczyny. - zawołałam i ponagliłam je ruchem ręki.
Szliśmy trochę więcej niż pięć minut, ale w ciągu tychże pięciu minut, zza chmur zdążyło wyjść słońce i podwyższając temperaturę do 18 stopni Celsjusza, więc zdjęłam moją parkę, korzystając z ciepła i ładując akumulatory. Tak jak Rose jest człowiekiem kalkulatorem, tak ja jestem żywym termometrem na baterie cieplne. Potrafię dokładnie określić jaka jest temperatura, ale wynika to z mojej natury magicznej, a nie tak jak u Rose z jej jakże wielkiej inteligencji... (Tak, to miało zabrzmieć ironicznie)
Byliśmy już przed domem Willa. Domek jednorodzinny, dwupiętrowy, okrążony wysokim żelaznym ogrodzeniem. Ogródek nie duży (przynajmniej z przodu), garaż z boku domku, który był jednocześnie przygotowany do gry w kosza. Ogółem wyglądał tak, jak normalny dom. Nie licząc tego, że znajdował się między dwoma blokami. Widok był naprawdę... niespotykany. Choć mieszkam w tym mieście od urodzenia, to nie wiedziałam, że taki domek jednorodzinny mógł się zachować pomiędzy dwoma jedenastopiętrowymi blokami.
Will szukał w swojej torbie kluczy do furtki, przed którą staliśmy. Po dłuższej chwili zaprzestał poszukiwań i zaczął macać się po wszystkich kieszeniach.
- Nie mam kluczy... W takim razie... - skierował się do ogrodzenia i zaczął się wspinać. Rose zatrzymała go, pociągając za bluzę;
- Myślisz, że co ty robisz?
- Przechodzę przez płot, a nie widać?
- A co ty małpa? Zadzwoń przez furtkę jak każdy biały człowiek. Bez urazy dla naszego szkolnego kolegi.
Chodziło jej pewnie o Mike'a.
Will ciężko westchnął i zszedł na ziemie.
- Ty wiesz, masz chyba nerwice natręctw. Ciągle się mnie czepiasz.
- Po prostu lubię jak się denerwujesz. W dodatku nie mam zamiaru przechodzić przez płot. Nie wiem jak ty, ale ja jestem cywilizowanym człowiekiem. - odpowiedziała mu ze słodkim uśmiechem, a on przewrócił oczami i ruszył do furtki.
Theresa ukuła mnie łokciem w bok:
- Daje dwie dychy, że zejdą się w ciągu najbliższych dwóch miesięcy. - szepnęła.
- Nie za szybko? Ja sądzę, że zejdą się gdzieś w grudniu... Zgoda. - podałam jej dłoń, pieczętując tym samym zakład. Patrzcie przed chwilą skakałyśmy sobie do gardeł, a teraz jak gdyby nigdy nic...
Podeszłyśmy do Willa i Rose, akurat ktoś odebrał domofon:
- Słucham. - powiedział znajomy dziewczęcy głos
- Charlotte otwórz furtkę, bo nie wziąłem kluczy. - odpowiedział blondyn.
- Nie mogłeś przeleźć przez płot i otworzyć od środka? - spytała Charlotte, a w tle słuchać było szczekanie.
- Chciałem, ale... - spojrzał na stającą koło niego brunetkę i tylko machnął, na co moją przyjaciółka się wściekła, podskoczyła i zdzieliła go w łepetynę.
- A z resztą nie ważne! Po prostu mi otwórz! - dodał szybko Will oddychając od siebie dziewczynę.
Furtka
zabrzęczała i się otworzyła. Skierowałam wzrok na taras, gdzie otworzyły się drzwi do mieszkania. W progu stała młodsza siostra Willa. Swoje blond włosy miała spięte w kucyki, a nie tak jak w szkole zaplecione w warkocze. Miała na sobie szarą, długą bluzę z kapturem, która była na nią za duża i wyglądała jakby miała tak naprawdę na sobie sukienkę. Do tego na małej części odsłoniętych nóg (bluza sięgała jej prawie do polowy łydek) widać było malinowe leginsy. Na stopach miała białe frotte skarpety. Zza jej pleców wybiegło coś wielkiego i skierowało się prosto na mnie. Nim się zdążyłam zorientować leżałam na ziemi, a dokładniej w kałuży, przygniatana wielkim bydłem, który z radością wylizywał mi twarz. Próbowałam odepchnąć zwierza rękami, ale to nie było takie proste.
- Jaki śliczny. - usłyszałam głos Theresy z nutką złośliwości.
- Zabierzcie go ze mnie! - zawołałam w momencie, kiedy pies nie miał przyklejonego swojego mokrego jęzora do mojej twarzy. Poczułam ulgę, kiedy, jak to później zobaczyłam, Will ściągnął zwierzaka ze mnie.
- Zły Mika! - krzyknął chłopak, na siedzącego przed nim przerośniętego golden retrievera. Theresa podbiegła do zwierzaka i go objęła. Kłóciła się z Willem, że nie wolno tak krzyczeć na psa, bo ma wrażliwy słuch. Wbiłam w nią wzrok. Nie wiedziałam, że ona taką miłośniczką zwierząt jest. Po chwili spojrzałam w stronę mojej przyjaciółki. Bawiła się swoim telefonem, nie zwracając na mnie uwagi. Nie martw się o mnie. Nic mi się przecież nie stało, nie licząc tego, że przed chwilą powaliło mnie jakieś bydle.
- Wszystko w porządku? - podbiegła do mnie dziewczyna, która wcześniej stała w drzewach. No nareszcie! Przynajmniej ona się o mnie martwi.
- Tak, wszystko w porządku, jestem tylko trochę mokra... - wstałam z jej pomocą , której tak naprawdę nie potrzebowałam.
- Wchodź do środka dam ci czyste i suche ubranie. - powiedziała szybko. Nagle poczułam, że ktoś mnie obejmuje;
- Nie trzeba. - odezwał się Will. - Mercy jest przecież magiem ognia. Wyparuje wódę z ubrania i będzie po krzyku. - pociągnął mnie w swoją stronę. O co mu chodzi?
- Ale brud zostanie... - ciągnęła dalej Charlotte. Zauważyłam niebezpieczną iskierkę w jej oczach...
- Mercy ma drugą bluzę!
Mam?
- W dodatku czemu nosisz moją bluzę?! Ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie wchodziła do mojego pokoju i nie grzebała mi w szafach?! Jak cię dorwę...! - puścił mnie i ruszył jej stronę. Dziewczynka ruszyła z pędem do domu z krzykiem:
- Mamo Will mi dokucza!
Zachowywała się zupełnie inaczej niż w szkole. Chłopak nie pobiegł za nią, tylko otarł z ulgą czoło:
- Mało brakowało. - westchnął ciężko i odwrócił się w moją stronę.
- A co mogło się stać? Mała dziewczynka zabrałaby mnie do swojej przeklętej nory i chciałaby mnie pożreć? - zażartowałam.
- To nie jest śmieszne! Wszystkie kobiety zamieszkujące ten domu, nie licząc Evelyn, ale ona tutaj nie mieszka na stałe, są potwornymi wiedźmami. Na przykład ten mały skrzat – Charlotte. W domu słodziutki aniołek, a w szkole widziałaś jak się zachowuje. Podstępny żmijowaty karzeł! - posłał groźne spojrzenie w stronę drzwi do domu.
- Więc, chcesz powiedzieć, że jesteś zastraszany przez trzynastolatkę? - Podeszła do nas Rose. Will zrobił się czerwony;
- Nie jestem zastraszany, po prostu w domu mam trzy kobiety na krzyż, teraz cztery, bo Ester przyjechała na tydzień. - podrapał się po głowie.
- Rose mogłabyś...? - zwróciłam się do mojej przyjaciółki, wskazując na moje plecy. Ona w odpowiedzi tylko pokiwała głową i zaczęła wyciągać wodę z mojej nasiąkniętej bluzy.
- Dlaczego ty nie wyparujesz sobie wody? O rany! Jak to dziwnie brzmi.... - odezwał się Will.
- Nie chciałabym sobie podpalić bluzy... Rozumiesz... W dodatku to by trwało o wiele dłużej, a tak to już koniec. Widzisz. - przesunęłam się na bok, żeby pokazać mu Rose, która teraz bawiła się kulą wody lewitującą w powietrzu.
- Orient blondasiu. - machnęła ostro ręką i strumień wody popłyną w stronę chłopaka. Na szczęście Will się skulił i nie zaliczył darmowego prysznica.
- Nie ma z tobą żadnej zabawy... - westchnęła brunetka. Otrzepała ręce tak jakby były w piachu i na wodę zaczęła działaś z powrotem grawitacja.
- Thunder! Zostaw swojego nowego chłopaka i chodź do środka! - zawołała do blondynki, bawiącej się z psem.
- Morda Polk! - odkrzyknęła Theresa w jej stronę i podbiegła do nas rzucając Rose zabójcze spojrzenie. Brunetka je zignorowała, przerzuciła sobie torbę przez ramię i równym krokiem ruszyła w stronę drzwi, a my za nią.
- Jesteśmy! - zawołał Will, zamykając za nami drzwi. Przyjrzałam się wnętrzu. Po prawej stronie od wejścia były schody na wyższe piętro, a koło nich drzwi do jakiegoś pomieszczenia, może łazienki... Na ścianach było mnóstwo zdjęć rodzinnych. Usłyszałam pisk Rose:
- Jaki słodziaśny! Dziewczyny patrzcie mały Will! - obie z Theresą podbiegłyśmy do niej. Zdjęcie było zrobione w szpitalu. Kobieta o blond włosach spiętych w koczek, siedziała na łóżku trzymając niemowlę. Obejmował ją mężczyzna w okularach, o ciemnokasztanowych, krótko obciętych włosach. Koło kobiety siedziała jeszcze dziewczynka z obciętymi do szyi kręconymi blond włosami. Miała może z pięć lat. Na pewno nie więcej.
- Wygląda jak pomarszczona brzoskwinia. - skomentowałam zdjęcie.
- Ty wyglądałaś jak pomarszczony pomidor. Byłaś cała czerwona. - fuknęła do mnie Rose, a ja poczułam rumieńce na twarzy. Chciałam powiedzieć jaka ona była, ale nie mogłam się niczego przyczepić. Od urodzenia była idealna, co mnie teraz trochę zdołowało.
- Will czemu nie zaprosisz gości do salonu? - usłyszałam kobiecy głos i automatycznie się odwróciłam. Za nami stała kobieta o blond włosach podpiętych do góry czarną spinką. Miała takie same oczy jak Will, czyli ciemnobrązowe. Najprawdopodobniej była po czterdziestce. Na sobie miała różowy, poplamiony fartuch z napisem „Mama stulecia”, a w ręku trzymała szpachelkę. To musiała być matka Willa.
- Wiesz mamo, dziewczyny od razu rzuciły się na moje zdjęcia z dzieciństwa. Nic nie poradzę, że od urodzenia byłem taki przystojny...
- Żebyś się tylko nie utopił w tym samouwielbieniu. - kobieta pokręciła głową. - Może przedstawisz mi swoje koleżanki, a nie stoisz jak kołek!
- Ah! Już! Mamo to jest Rose, Mercy i Theresa. Są ze mną w grupie. Mówiłem ci... Jest jeszcze taki David, ale go nie było szkole...
- No cóż szkoda... Chodźcie dziewczyny, za chwilę będzie obiad. - obróciła się zgrabnie i ruszyła w stronę salonu.
- Em... - zaczęła Rose. - Ma pani może jakiś album ze zdjęciami z dzieciństwa Willa? Najlepiej takimi zawstydzającymi. Chętnie sobie pooglądam.
- Ja też! - powiedziałam szybko.
- I ja! - dodała Theresa.
- Błagam mamo, nie rób tego... - jęknął Will.
- Ależ oczywiście dziewczyny. Mam nawet dwa albumy. - kobieta odpowiedziała z uśmiechem, ignorując prośbę swojego syna. Will wystrzelił jak rakieta i zagrodził przejście do salonu.
- Nie dostaniecie albumów. - powiedział stanowczo, kiedy wszystkie przed nim stanęliśmy. Z szeregu wyszła jego matka, położyła dłonie zwinięte w pięści (w jednej trzymała szpachelkę) na swoich biodrach.
- Williamie Jonathanie Whitlocku! Jeżeli natychmiast nas nie przepuścisz możesz pożegnać się ze wszystkimi przyjemnościami!
Nie wiedziałam jej wyrazu twarzy, ale wystarczyła mi mina Willa. Wyglądał na przerażonego. Przesunął się na bok odblokowując nam przejście. Przeszłyśmy za jego matką do salonu. Mijając go, Rose pokazała mu złośliwie język.
Duży pokój był połączeniem salonu, kuchni i jadalni. Coś tak jak w mieszkaniu cioci tylko, że tutaj był po prostu większy. Po lewej stronie znajdowała się kuchnia, z której dochodziły różne smaczne zapachy. Przy kuchence stała wysoka dziewczyna o długich blond włosach. Wyglądała jak kobieca wersja Willa. Miała na sobie luźną bluzkę w czarno-białe paski i ciemne jeansy z podwiniętymi nogawkami. Podniosła wzrok na nas i wyjęła słuchawki z uszu.
- O już jesteście. - wytarła dłonie w ręcznik papierowy i podeszła do nas.
- Jestem Ester. Starsza siostra tego tam głupka, który szuka albumów. - wskazała na Willa, grzebiącego w szafce, na której stał dość spory telewizor.
- Tego szukasz młody? - krzyknęła do niego i ściągnęła po coś do blatu. Podniosła dwa albumy ze zdjęciami.
- Ester... Ty też będziesz dla mnie taka okrutna? - Will podszedł do nas i wpatrywał wzrok w starszą siostrę.
- Oczywiście, że tak. A przecież od czego są starsze siostry? - uśmiechnęła się do niego i podała Theresie albumy.
- Idziemy na kanapę! - powiedziała Thunder i podeszła szybkim krokiem do kanapy. Ja i Rose poszłyśmy za nią.
- Cała wasza trójka jest nie do opisania! - westchnął Will opierając się o oparcie kanapy.
- Jak to nie do opisania? - zaczęłam, żeby dokończyła za mnie Rose.
- Jesteśmy po prostu zajebiste i tyle. - zaśmiała się moja przyjaciółka. Chłopak tylko przewrócił oczami. Wszystkie trzy zaczęłyśmy się śmiać. Przez szklane drzwi, które prowadziły do podwórka z drugiej strony domu weszła blond włosa dziewczynka (czy wszyscy w tym domu muszą mieć blond włosy?). Była młodsza od Charlotte, ale niewiele od niej niższa. Dziewczyna wyglądała, jakby się wydostała spod dna wielkiej piaskownicy. Była tak umorusana, że ledwo można było dostrzec kolor jej sukienki.
- Evelyn, złotko!- wrzasnęła mama Willa i podbiegła do niej. - Ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie budowała zamków w ogródku?! Masz największy pokój w tym domu z umieszczoną piaskownicą nie bez powodu.
Chwila. Chyba to normalne, że piaskownica znajduje się na podwórku, prawda? A nie w pokoju. Ciężko mi było nawet wyobrazić sobie piaskownice w pokoju.
- Dziewczyny chcecie zobaczyć coś zaje... - zaczął Will, ale poczuł wzrok swojej matki na sobie i się zawahał. - ...fajnego?
Wyszliśmy na dwór i to co ujrzałam zaparło mi dech w piersiach. Na całej powierzchni podwórza (a była dosyć duża) znajdował się zamek z piasku, a tak właściwie to ziemi i piasku. Nie był to taki zwykły zameczek, które budują małe dzieci w piaskownicy za pomocą wiaderka i łopatki. Nie... Wieżyczki, mur, budynki, te wszystkie detale i w ogóle rozmiar tego wszystkiego... To było coś niesamowitego. Były tam nawet miniatury ludzi, a najwyższe wieżyczki były wyższe od Rose o kilka centymetrów.
- To taa mała to zrobiła? - lekko ukułam łokciem Willa w bok.
- Mhm. - mruknął. - Evelyn ma talent co nie? - w jego głosie słychać było dumę.
- Will czy mógłbyś... - odezwała się mama blondyna, ale twórczyni budowli wybiegła z szeregu;
- Nie! Nie pozwolę znowu zniszczyć ci mojego zamku! - krzyknęła rozpaczliwie.
- Evelyn, spokojnie. Już ci tłumaczyłem, że... - Will ruszył ostrożnie w jej stronę, ale oberwał zbitą kulką piasku po twarzy. Może już używać magi? Wygląda na może 9 lat. Tak wcześnie odkryć w sobie magiczną moc?
- To nie fair... - Evelyn załkała. Jej ramiona zaczęły się poruszać nierównomiernie. - To nie fair... Ty i Charlotte możecie używać magii, a ja? Ciągle : „Nie wolno ci Evelyn!”, „Nie powinnaś używać magii!”. To takie nie fair... - zanim się zorientowała Will obejmował ją i głaskał po głowie. Chłopak tupnął nogą, a zamek, który był za jego plecami dosłownie schował się w ziemi.
- Nie martw się. Charlotte już uwieczniła twój nowy projekt na zdjęciu. Prawda? - chłopak wskazał palcem w górę, kucając przy siostrze. Spojrzałam w górę. Na balkonie stała właśnie Charlotte, z zawieszonym aparatem na szyi.
- Uwieczniłaś całość? - krzyknął w jej stronę Will. Dziewczyna wyciągnęła w jego stronę kciuk, mrugnęła i obdarzyła go promiennym uśmiechem. Weszliśmy do środka w mieszanych nastrojach. Kiedy tylko pojawiliśmy się w salonie Ester od razu naskoczyła na swoją mamę;
- Nie no dzięki mamo! Ja przyjeżdżam na tydzień w odwiedziny żeby pobyć trochę z rodziną, a ty zostawiasz całą kuchnie na mojej głowie. Poszliście sobie oglądać nowy zamek Evelyn, a ja się tu męczę. Wiesz jak trudno miesza się sałatkę lewą ręką, kiedy prawa jest zajęta mieszaniem ziemniaków, żeby nie spaliły się na węgiel! W dodatku jestem studentką i nie jestem przyzwyczajona do gotowania!
Rzeczywiście wyglądało to na trudne, ale tylko jak ona to robiła. Widok był naprawdę przezabawny i musiałam się pilnować, żeby się nie zaśmiać. Zamiast położyć miskę z sałatką na blacie bliżej kuchenki... Właściwie nie mogła tego zrobić, bo na blacie blisko kuchenki było strasznie dużo niepotrzebnych szpargałów np. misa żaroodporna czy tarka.
- Ester co ty wyprawiasz?! Te ziemniaki miały być pieczone w mundurkach, a nie smażone na patelni! - wrzasnęła spanikowana pani Whitlock i od razu podbiegła do córki. Poczułam znajomy zapach.
- Radziłabym wyjąć już mięso z piekarnika, bo za chwilę się spali. - odezwałam się, patrząc jak mama Willa stara się daremnie uratować kartofle. Spojrzała na mnie zaskoczona i ukucnęła przed kuchenką. Wyjęła udka kurczaka z piekarnika i położyła je na blacie. Odetchnęła z ulgą;
- Dziękuje Mercy, uratowałaś dzisiejsze główne danie. W nagrodę dostaniesz największe udko!
Will prychnął.
- Co cię tak śmieszy hę?! - zwróciłam się w jego stronę.
- Nie z ciebie się śmieje. Po prostu nie mogę się nacieszyć tym, że moja zawsze idealna starsza siostra jest większą kaleką w kuchni ode minie. - nie przestawał się śmiać. Nagle na jego twarzy wylądował plasterek smażonego ziemniaka. Już nie było mu do śmiechu, zrobił się cały czerwony. Kawałek ziemniaka przykleił mu się do czoła.
- Ester! - zawołała pani Whitlock. - Nie! Wiesz co? Najlepiej idź sobie, bo nie pomagasz w kuchni, tylko jest jeszcze gorzej. Pokaż gościom pokój Evelyn. Taaak. Tak będzie najlepiej. - kontynuowała kobieta, wypychając ją z kuchni. Will ściągnął plasterek ze swojego czoła i rzucił nim w swoją starszą siostrę, ale ona zrobiła coś czego bym się nie spodziewała. Uderzyła dłonią w lecący w nią kawałek ziemniaka, przez co plasterek wylądował na... lewym oku Rose.
- Cholera... - mruknęłam pod nosem. Wiedziałam jak moja przyjaciółka zareaguje.
- Będzie źle... - usłyszałam jak Theresa westchnęła pod nosem. Obie stałyśmy koło siebie bliżej wyjścia na podwórko. Pozostała czwórka; Will, Rose, starsza i młodsza siostra blondyna, stała za kanapą, bliżej schodów.
- Przepraszam, nie chciałam! - wrzasnęła Ester i podbiegła do mojej przyjaciółki. Brunetka zdjęła plasterek z oka, popatrzyła się przez chwilę na dłoń, gdzie się znajdował. Po chwili uśmiechnęła słodko.
- Nic się nie stało. To był przypadek prawda? - Wzruszyła ramionami i zwróciła się, do stojącej między nią, a Willem Evelyn. - Pokażesz mi gdzie jest twój pokój?

Dziewczynka miała jeszcze lekko zaczerwienione oczy, ale już nie płakała. Skinęła głową i ruszyła w stronę schodów. Za nią poszła cała grupka...

-----------------------------------------------------------
No i po dłuuuugiej przerwie jest rozdział :') W między czasie wybiło mi ponad 3500 wyświetleń bloga <3 Jak ja Wam dziękuję <3 Naprawdę! Chciałabym Was spytać, czy jesteście ciekawi innych historii, oprócz Mercy? Bo mam ich sporo... Mogłabym je streścić i wstawić w zakładkach... Chcecie?
Przypominam, że możecie zaobserwować mojego bloga ;)