sobota, 30 maja 2015

Mercy i numer z majtami

Po szkole od jakiegoś czasu chodziły plotki, o tym, że strefa czwarta już lada moment ma zostać oddana do użytku. Ta informacja potwierdziła się na godzinie wychowawczej.
- Słyszałem pogłoski chodzące po szkole i chciałbym je oficjalnie potwierdzić. Strefa czwarta zostaje oddana do użytku już w następnym tygodniu. -Stokrotka sięgnął do teczki, leżącej koło jego biurka i wyciągnął z niej plik kartek.
- Do czego jest przeznaczona teraz? -odezwał się Marcus z ostatniej ławki przy oknie.
- A o tym za chwilę... - powiedział pan Daisy. Wstał od biurka i zaczął rozdawać nam po jednej kartce. - Każdy na jutro ma się zmierzyć. Szerokość barek, klatka piersiowa... Wszystko macie napisane na kartkach... - Będą nowe mundurki? - spytała Martha. Dziewczyna strasznie się zmieniła; kiedyś była szarą myszką, a teraz? Nawet skróciła sobie spódnice, żeby jak to ona powiedziała "uwydatnić swoje zalety", czyli długie nogi. Rozpina białą koszulę od mundurka, żeby było widać jej dekolt. I nagle wszyscy chłopcy zaczęli ją zauważać. Wolałam starą Marthę, która bała się odezwać do chłopaka jednym słowem, niż tą, która teraz, która przymilała się do każdego napotkanego typem. Zrobiła się taka...taka... Może lepiej jak nie wypowiem się na ten temat...
- Nowych mundurków nie będzie. Wszytko jest potrzebne do nowych stroi, które są tak jakby to powiedzieć... W zestawie z nową strefą. Ale sądzę, że zajęcia wam się spodobają.
- Jakie lekcje tam będą prowadzone? - spytałam, kiedy otrzymałam swoją kartkę.
- W-f z plusem, wychowanie magiczne, a także wiedza o broniach. A! Mercy zostań po lekcji u mnie.
- Co znowu? - powiedziałam pod nosem, ale niestety Stokrotka to usłyszał i wysłał mi nieprzyjemnie spojrzenie. Dokładnie w tym momencie zadzwonił dzwonek. Wszyscy zaczęli wychodzić. Tylko Rose miała położoną głowę na ławce. Szturchnęłam ją delikatnie w ramie. Nie zareagowała.
- Ej Rose. Żyjesz? - szturchnęłam ją mocniej. Po chwili odwróciła się leniwe w moją stronę.
- Nie, umarłam. Coś się stało? - mruknęła nie wyraźnie i spojrzała na mnie zaspanymi oczami. Nie, no nie wierzę! Ona spała!
- Lekcja się skończyła.
- To przecież nie jest powód żeby mnie budzić. - westchnęła z lekką pretensją i odwróciła się ode mnie.
- Mercedes możesz podejść tu do mnie? - zwrócił się do mnie pan Daisy.
- Mhm. Już idę. - od razu skierowałam się w stronę jego biurka.
- Chciałbym porozmawiać o Davidzie. Jak mogłam się nie domyśleć? W końcu o czym Stokrotka chciałby ze mną rozmawiać?
- Słucham. - zawinęłam ręce na piersi.
- Jak pewnie zauważyłaś Davida nie ma dziś w szkole. Nieciekawi cię dlaczego?
- Nie, wcale. - pokręciłam przecząco głową. - Jeżeli to wszystko, to ja już może...- obróciłam się na pięcie.
- Czekaj Mercedes, to nie wszystko! - powiedział szybko. Odwróciłam się z powrotem w stronę Stokrotki. - David pojechał do rodziny. W jego sprawie odezwało się jakieś kuzynostwo jego ojca. Bardzo możliwe, że to oni wezmą za niego odpowiedzialność i już nie będzie uczęszczał do naszej szkoły. Może nawet w tym semestrze już się przeniesie...
- Co? - spytałam zaskoczona. - Ale to oznacza, że przepadnie mi szansa na dostanie pozwolenia na magię?
- To zależy tylko od ciebie. Na pewno nie, jeżeli będziesz nadal brała udział w bójkach. Takie sprawy można załatwiać inaczej...
- Ale przecież oceny mam świetne...
- Nie mogę polecić uczennicy, która wszczyna bójki z niemagicznymi obywatelami.
- Ja wcale nie wszczęłam tej bójki!
- Ale można to było zrobić inaczej, niż się z nimi bić! - powiedział stanowczo. Po chwili westchnął i pomasował skronie. - Wracając do Davida. Chciałbym prosić, żebyście go jakoś z grupą pożegnali miło. Klasie powiem o tym dopiero wtedy kiedy będę pewien, że David się przenosi.
- Mhm... - mruknęłam zamyślona. - Mogę już iść?
- Tak. Tylko pomyśl co możecie zrobić na pożegnanie. - posłał mi ciepły uśmiech i schylił się, żeby wziąć swoją teczkę. Ruszyła m w stronę drzwi, ale rzuciłam wzrokiem w stronę ławki Rose. Cała czas leżała na ławce. Stokrotka też to zauważył.
- Panienka Polk też wychodzi. - zawołał do niej. Podniosła głowę do góry. - No już, już! - poganiał ją. Wydała z siebie dźwięk niezadowolenia i wstała z ławki. Schyliła się żeby wziąć szkolną torbę i przerzuciła ją przez ramie.
- Wychodzenie z klasy na przerwie to tylko wrzut na dupie... W końcu i tak mamy w niej lekcje...
- Rose!- upomniał ją Stokrotka. Ale ona go zignorowała i przeszła przez drzwi. Ja byłam tuż za nią.
- To wszystko przez was, że nie możemy zostawać w sali jak nie ma nauczyciela w klasie.- prychnęła.
- No ile razy masz mi zamiar jeszcze to wypominać?
No, ale może ma odrobinę racji. Jesteśmy jedyną klasą, która nie zostaje na przerwach w swojej sali, a to wszystko, przez żart, w którym też brałam udział. A działo się to jesienią w pierwszej klasie liceum. Z przestrzeni czasu mogę stwierdzić, iż było to bardzo dziecinne, mało zabawne i po prostu głupie (co z tego, że minął tylko rok, a ja najprawdopodobniej zrobiłabym teraz to samo... nie, jednak zostańmy przy wersji, że przez ten rok dojrzałam). Wracając do tematu żartu, chłopaki wymyślili, żeby nastraszyć dziewczyny, które mają szatnie centralnie pod nami na parterze (my mamy klasę na drugim piętrze). Piątka chłopaków i ja mieliśmy trzymać linę, a wisielcem miał być Victor, bo jako jedyny w klasie jest magiem powietrza/wiatru. Jak zwał tak zwał. Tak. Chłopcy wpadli na pomysł żeby wystraszyć dziewczyny, że się ktoś powiesił. Victor też nie protestował, bo miał okazje podejrzeć przebierające się dziewczyny. Odmierzyliśmy dokładnie line, to było najważniejsze, bo przecież nikt nie chciał mieć na sumieniu kolegi z klasy. Victor zarzucił na szyję węzeł i stanął w ramie okna. Stałam tuż za nim, bo miałam trzymać line tuż przed oknem.
- Podest zrobiony.- odwrócił się do mnie Victor. Dla wyjaśnienia. Chłopak utworzył na odpowiedniej wysokości strumień powietrza tak silny, że będzie mógł na nim stanąć, kiedy skoczy z okna.
- Cykasz się? - spytałam.
- Ja? Nie. Skądże znowu. Ale na pewno dobrze odmierzyliście linę? - pocierając dłonie. Kiwnęłam twierdząco głową. Chłopak wziął głęboki oddech i się uspokoił:
- Już raz skakałem na bungee więc to będzie pikuś. Gotowa?
- Tak. - kiwnęłam głową i odwróciłam się do chłopaków za mną. - Zaczynamy chłopaki!
Victor przygotował się do skoku. Ja zgromadziłam energię magiczną w mięśniach rąk i nóg. Chłopak skoczył. W odpowiedniej chwili złapałam za sznur, który przelatywał mi przez palce (miejsce gdzie musiałam złapać oznaczyliśmy markerem). Zaparłam się z całej siły o ścianę, a potem wyjrzałam przez okno.
- Udało się! - rzuciłam do chłopaków za mną. Victor stał na swoim podeście (z naszej perspektywy można go dojrzeć, bo miejsce gdzie się znajdował strumień powietrza, obraz był trochę niewyraźny. Po kilku sekundach usłyszeliśmy pisk dziewczyn. Poczułam ciągnięcie liny.
- Chłopaki do góry! - powiedziałam i zaczęliśmy wciągać chłopaka. Nagle lina przesunęła się po framudze okna na sam jej kant. Wyjrzałam, zapierając się o ścianę, żeby zobaczyć czy nic się nie stało Victorowi. Zobaczyłam bardzo zabawny widok. Znajdował się na wysokości pierwszego piętra. Jedna noga, na której opierał cały swój ciężar ciała, włożona była w pętlę w której wcześniej znajdowała się jego szyja. Jedną ręką trzymał się liny, a drugą miał wyciągniętą przed siebie tworząc strumień powietrza, który utrzymywał go w tej dziwnej pozycji. Nie wytrzymałam i prychnęłam śmiechem.
- Z czego się tak ryjesz, co? Lepiej wciągnijcie mnie!
- Jak mamy cię wciągnąć, jak lina nie chce normalnie iść, bo utknęła w kancie okna. Wróć do normalnej pozycji, to wtedy będziemy mogli cię wciągnąć.
- Nie mogę. Mably jest w sali, centralnie pod nami. W dodatku ta facetka chyba mnie widziała...
- CO?! - wrzasnęłam. Szybko przeanalizowałam całą sytuacje. - Marcus, Mike, chodźcie tu, ale to szybko! - zawołałam chłopaków. - Mike ty bierz line, a ty Marcus łap mnie za kostki i trzymaj mocno. - nakazałam i kiedy, Mike odebrał ode mnie linę, położyłam się na framudze okna.
- Co ty wyprawiasz?- spytał Marcus.
- Trzymaj mnie za kostki i nie gadaj! Bo będziemy mieli Mably na karku!
Chłopak posłuchał rozkazu. Kiedy poczułam jego dłonie na moich kostkach, wychyliłam się bardziej poza okno i przekręciłam się na bok. Wyciągnęłam rękę w stronę Victora:
- Łap, przerzucę cię od razu do sali!
- Jak?
- Zaufaj mi! Odbij się od ściany i złap rękę - zgromadziłam tyle energii magicznej ile potrafiłam w prawej ręce. Chłopak nie pewnie spojrzał na moją dłoń, ale odpił się od ściany i chwycił moją dłoń. Z całej siły przerzuciłam go prosto do sali, ale sama poczułam jak lecę w dół. Zdążyłam pisnąć tylko zduszone:
- Ła!
Poczułam, że coś mnie pociągnęło za kostki i już nie leciałam w dół. Moje ręce dyndały w powietrzu, a moja twarz znajdowała się centralnie przed oknem na pierwszym piętrze. W sali byli uczniowie, którzy na początku nie zwrócili na mnie uwagi. Spojrzałam w górę, ale nic nie mogłam zauważyć, bo moja spódnica, zakrywała cały widok. Chwila! Spódnica! Przytrzymałam szybko materiał, żeby nikt nie zobaczył moich pięknych majtek i wtedy zobaczyłam twarz Marcusa.
- Za późno, widziałem. - zaśmiał się. Jakby teraz była okazja do śmiania!
- Wciągnij mnie na górę baranie! - szarpałam się, by ukryć moje zawstydzenie. Nie pomyślałam wtedy, że mogłam się podciągnąć i użyć Marcusa jako drabiny
-Ło! Uważaj, bo mi się wyrwiesz, a wtedy nie będzie za ciekawie.
Zastygłam w bez ruchu. Nie ze względu na słowa ognistego maga, ale z powodu, że w moją stronę zbliżała się Mably z nieciekawą miną. Przez sekundę zapomniałam, żeby trzymać spódnicę i moją bieliznę zobaczyła cała klasa na pierwszym piętrze. Szybko złapałam z powrotem na materiał.
- Wciągnijcie nas! - wrzasnęłam.
- Właśnie! - krzyknął Marcus. Powoli zaczęliśmy unosić się do góry. Kiedy tylko poczułam, że znajduję się na framudze, szybko odepchnęłam się od ściany rękami i wskoczyłam do pomieszczenia.
- Mably zaraz tu będzie, więc ogarnijcie klasę. - powiedziałam stojąc przed chłopakami. Wszyscy wlepiali we mnie wzrok jak ciele w malowane wrota. Pierwszy odezwał się Victor:
- Niezłe majty. - zaśmiał się.
- CO?! - wrzasnęłam i spojrzałam w dół. Moja spódnica była zadarta do góry, odsłaniając moje piękną niebieską bieliznę. Poprawiłam szybko materiał i wyciągnęłam pięść przed siebie, która od razu zajęła się ogniem.
- Jeżeli, któryś z was choć piśnie słówko o tym, to spale go na popiół! - zagroziłam.
- Właściwie, to... - odezwała się z ławki Rose, pisząc coś na telefonie. Wtedy była w związku z takim Adamem, przed którym udawała mało inteligentną (czytaj idiotkę), więc pewnie wtedy z nim pisała. - wszyscy widzieli twoje gacie, Mercy. Mówiłam, że to się źle skończy, ale po co mnie słuchać .- i jak zwykle musiała dodać ten swój ironiczny ton. Wydałam z siebie dźwięk niezadowolenia.
- Nie ważne! Za sekundę będzie tu Mably, więc... - i dokładnie w tym momencie otworzyły się drzwi, a w nich oczywiście, jak to bywa w popularnych komediach stała pani Mably.
- Więc co? - stała z położonymi na biodrach dłońmi. Za nią po chwili pojawił się pan Daisy. Historia zakończyła się tak, że wszyscy, którzy brali udział w żarcie, dostali uwagę i list do rodziców, a cała klasa nie może zostawać w sali bez opiekuna. Ja za to od tego momentu, zawsze pod spódnicę zakładam krótkie spodenki!
Rose, często mi to wypomina, ale tym razem główną przyczyną jej rozdrażnienia była grupa, która ciągle otaczała Willa. Nie wiem co to, ale ten chłopak, ma coś takiego, co przyciąga ludzi. Nie ma człowieka w szkole, który by go nie lubił. Z każdym potrafi się dogadać, co czasem jest trochę straszne...
Razem z Rose stanęłyśmy przy oknie. Postawiłam moją torebkę na parapecie i zaczęłam szukać w niej butelki z wodą. W tym czasie moja przyjaciółka wyjęła drożdżówkę i wzięła agresywny kęs. Kiedy znalazłam butelkę wody i się odwróciłam, zauważyłam, że cała grupka otaczająca Willa, otaczała teraz nas obie, a sam chłopak stał koło nas.
- O przypomniałeś sobie o nas? - spytała Rose i ostentacyjnie ugryzła drożdżówkę. Jest zła.
-O co ci znowu chodzi? Od jakiegoś czasu jesteś na mnie jakaś cięta!
- Wydaje ci się. - wzruszyła ramionami i znów ugryzła agresywnie bułkę.
- Mercy nie wiesz o co jej chodzi? - zwrócił się do mnie. Właściwe to wiem, a raczej się domyślam... Wzruszyłam ramionami, na znak, że nie wiem. Miałam nadzieje, że się domyśli.
- Już wiem! -wrzasnął. - Jesteś zazdrosna!
Brawo! Sto punktów dla tego pana. Wiedziałam, że mnie nie zawiedziesz Will i się domyślisz. Mądry chłopak.
- Jesteś zazdrosna, bo jestem dopiero dwa miesiące w szkole, a wszyscy do mnie lgną i mam więcej znajomych od ciebie.
Uderzyłam dłonią w czoło. Oddaj mój podziw, Will! Tak blisko, a tak daleko. Chłopie, myślałam, że jesteś troszkę mądrzejszy.
Rose skończyła bułkę i sięgnęła po coś do torby. Wyjęła z niej kartonik soku. Albo słomka dołączona do opakowania była wykonana z bardzo twardego plastiku, albo moja przyjaciółka jest naprawdę wściekła, bo przebiła kartonik w miejscu gdzie nie było tej specjalnej folii. Stawiałabym na tą drugą opcję. Cała grupka ucichła i tak jak ja przyglądała się konwersacji tej dwójki.
- Popularność jest mi zbędna. Jakbyś nie zauważył, to za mną faceci się uganiają, ale ja ich spławiam. Nie potrzebuję wianuszka...
- Czekaj, czekaj. - pomachał jej palcem przed nosem, tak jak to robią rodzice, kiedy małe dziecko coś zbroi. - To całkowicie inna sytuacja. Faceci uganiają się za tobą, bo jesteś ładna i cię po prostu denerwują, a ja tylko rozmawiam z ludźmi. W końcu jestem nowy i chcę poznać lepiej szkołę i ludzi do niej chodzących.
Rose wciągnęła całą zawartość kartoniku z prędkością światła, gniotąc go w dłoni. Will, właśnie definitywnie wyprowadziłeś ją z równowagi, jednocześnie prawiąc jej komplement. Masz talent chłopie. Rose słodko się uśmiechała i już miała go zaatakować, ale coś ją rozkojarzyło.
- Przepraszam... No przesuń się koleś! Jezzz, ja tylko chcę dostać się do brata!
Z tłumu wyłoniła się niska dziewczynka. Miała na sobie nasz gimnazjalny mundurek. Poprawiła go i wzięła głęboki wdech.
- Wiedziałam, że tam gdzie jest dużo ludzi, tam i jest mój brat. Ale nadal nie mogę uwierzyć, że jesteś dopiero dwa miechy w szkole, a już masz własny harem! I to z obu płci! - pokręciła główką. Miała długie blond włosy zaplecione w dwa warkocze, a oczy piwne, dokładnie takie jakie ma Will. Na jej nosie można było zauważyć piegi. Nie wyglądała na gimnazjalistkę.
- Harem? - zdziwiłam się.
- Mhm. Nie ważne gdzie się mój brat ruszy, tam zawsze jest pełno ludzi, którzy za nim łażą. Ja nie wiem, może on jakieś feromony wytwarza czy coś...
Obie z Rose się zaśmiałyśmy. Will stał z obok nas i próbował zabić wzrokiem blondynkę.
- Nie wiem, jak on utrzymuje tych ludzi. Spójrzcie tylko na te jego kłaki na głowie! Wygląda jak jakiś menel!
- No dokładnie! - odezwała się do niej Rose. - Ja mu ciągle to powtarzam: „Obetnij te włosy”! Ale on nic! Gdyby założył chociaż opaskę...
Dziewczyna się zaśmiała:
- Ma kilka w domu, ale tylko tam je nosi. Debil, po prostu debil.- pokręciła głową. Była w pierwszej gimnazjum z tego co mówił Will, ale wyglądała na młodszą. Może na piątą klasę? Była niska i miała taką pyzatą buźkę. Nagle odwróciła się w stronę otaczającej nas grupki.
- No już sio! Rozejść się!- machała swoimi małymi rączkami.- Mój brat teraz nie będzie miał dla was czasu.
O dziwo, tłum się grzecznie rozszedł. Normalnie to by wyśmiali taką małą dziewczynkę, ale tak się nie stało. Może miała silniejszy dar przekonywania nawet od Willa? Chociaż już jego umiejętność była ogromna. Nie mam pojęcia. Odwróciła się z powrotem w naszą stronę.
- Już ją lubię! - wskazała palcem na Rose, zwracając się do Willa. - A ta tutaj?- wskazała na mnie. - To twoja dziewczyna, bo jakoś cicho siedzi....?
Zakrztusiłam się wodą, którą piłam. Że co? Kiedy zobaczyła moją minę od razu zrezygnowała z tego pomysłu:
- Bo sądziłam, że już znalazł sobie nową, a ty jesteś podobnie cicha jak jego była. Wiesz, przez wakacje nie mógł się pozbierać po ich zerwaniu.
- Ktoś chciał z nim chodzić, chociaż wygląda jak hipis z tymi włosami? - spytała zaskoczona Rose.
- Też się dziwię....- odpowiedziała jej i zwróciła się do mnie. - Czyli mam rozumieć, że nie chodźcie ze sobą tak?
Nawet nie poczekała na moją odpowiedź i szybko dodała:
-T o dobrze.
Do dziewczyny podszedł Will, ukucnął przed nią i położył dłoń na jej głowie.
- Czekaj. Po co tu przyszłaś Szarlotko? - zaśmiał się zadziornie. Dziewczynka zwinęła dłoń w pięść i uderzyła go z całej siły w brzuch. Blondyn przewrócił się na plecy. Zrobił to strasznie teatralnie. Może chciał zrobić przyjemność swojej młodszej siostrze?
- Ile mam ci powtarzać żebyś mnie tak nie nazwał!- krzyknęła na niego. Potem odwróciła się w naszą stronę, wdzięcznie wyminęła podnoszącego się Willa i wyciągnęła w moją stronę dłoń:
- Jestem Charlotte.- pokazała swoje białe ząbki, na których był aparat.
- Mercy, a to Rose.- wskazałam moją przyjaciółkę.
- Mercy? Dziwne imię...
Słucham?!
Charlotte podeszła do Rose i też podała jej dłoń. W tym samym momencie za jej plecami pojawił się Will. Złapał ją pod pachami i podniósł do góry.
- Skoro się już znacie, to powiesz mi po co przyszłaś?
- Jeśli mnie postawisz z powrotem na ziemie. - burknęła. Chłopak zrobił to o co poprosiła blondynka. Charlotte odwróciła się w jego stronę i zrobiła duży zamach nogą. Will nie dał się tym razem i odskoczył.
- Słuchaj no, ty małe, zdradzieckie stworzenie. Albo się teraz przestaniesz podpisywać, albo już możesz mnie nigdy nie prosić żebym ci plótł warkocze!
Charlotte prychnęła:
- Ester mi zrobi.
- Ester czesze zawsze Evelyn. Nie będzie miała czasu rano, żeby i ciebie czesać.
- Chwila. - wytrąciła się Rose. - To ile ty masz sióstr?
-Trzy. Dwie młodsze i jedną starszą. Ale to nie ważne! Ciągle nie dowiedziałem się po co przyszłaś. - zwrócił się na końcu do swojej siostry. Dziewczynka uśmiechnęła się słodko i wyjęła coś z torby, którą miała na ramieniu.
- Mamusia powiedziała, że nie wziąłeś drugiego śniadania.- powiedziała to w tak przesłodzony sposób, że prawie mnie zemdliło.
- Tylko tyle?- spytał Will i wziął zawiniątko od blondynki.
- Nie głupku. Gdyby tylko chodziło o jedzenie to bym nie przychodziła. Zjadłabym po prostu twoją kanapkę, a ty byś łaził głodny.- pokazała mu język.- Mama powiedziała, żebyś zaprosił swoją grupę na obiad dziś po szkole.
- Nie mogła mi tego rano powiedzieć?
- Zapomniała...
- No dobra. Dziewczyny możecie dziś po szkole do mnie wpaść?
- Ja nie mam nic do roboty. -odezwała się Rose.
- Ja w sumie też nie... Tylko bym musiała wcześniej wyjść, bo ma przyjść jutro ta babka z opieki społecznej i muszę pomóc cioci ogarnąć mieszkanie...
- Okey. To teraz trzeba będzie spytać Therese i...
- Czekaj!- wrzasnęła mała.- Nie mówi mi, że masz same dziewczyny w grupie. Wiedziałam! No po prostu wiedziałam, że doczekasz się prywatnego haremu.
- Dziewczyno co ci odbiło z tym haremem? Czytasz ciągle te jakieś zboczone romansidła i nie wiadomo co roi się w tej twojej małej główce.- potargał ją delikatnie po głowie, tak żeby nie popsuć jej fryzury.
- Mamy jeszcze drugiego chłopaka w grupie... Właśnie gdzie...-nie zdążył dokończyć, bo mu przerwałam.
- Davida dziś nie będzie. Najprawdopodobniej w ogóle już nie będzie w naszej drużynie. Stokrotka powiedział mi po lekcji, że będzie się przeprowadzać do kogoś z dalekiej rodziny...
- To chyba dobrze. Wydawał się jakiś dziwny...
- To źle! Po części... Bo przez to raczej nie mam szans na otrzymanie pozwolenia na magie, na koniec szkoły...
- A no tak! Coś o tym wspominałaś...
- Ja już będę iść... Rozmawiacie o jakiś nudnych sprawach... -odezwała się Charlotte i ruszyła korytarzem w stronę schodów.
- Ej, Mercy...- Will stuknął mnie łokciem w ramie. -Coś się stało? Jak Charlotte była to się prawie w ogóle nie odzywałaś...
- Nie. Nic się nie stało. Chodzi o to, że...
- Mercy nie lubi dzieci. -dokończyła za mnie Rose. -Ty wiesz, że bardzo ciekawą historia się z tym wiąże...
- Ona wcale nie jest ciekawa Rose! Bardziej obrzydliwa! 
- To też. -brunetka stanęła przed Willem. -Otóż jechałyśmy sobie autobusem w zeszłym roku...
- Rose!- podniosłam głos, chociaż wiedziałam, że to nie ma większego sensu, bo jak ona już coś zaczęła to zawsze doprowadza sprawę do końca. Ja tak naprawdę nie miałam nic do gadania.
- Nie przerywaj mi, bo i tak to opowiem.
Widzicie? Chcę jednak nadmienić, że nie jestem w żaden sposób zastraszana przez moją przyjaciółkę. Tak po prostu u nas to wygląda.
- No więc jechałyśmy sobie tym właśnie autobusem i za nami siedziała taka babka z dzieciakiem... Mercy siedziała przed nim. Najpierw kopał jej siedzenie, grał pewnie w jakąś grę na telefonie i krzyczał. Mercy go upomniała i na jakiś czas umilkł. Ale to nie z tego powodu... - zrobiła pauzę, żeby zbudować napięcie. Ona ma z tego niezły ubaw, a ja byłam poszkodowana. - Okazało się, że chłopak miał chorobę lokomocyjną i spuścił pięknego, dorodnego pawia na główkę naszej kochanej Mercy. - objęła mnie na końcu i potargała moje włosy, które już i tak wyglądały jak gniazdo. Zrobiłam się cała czerwona.
- Ło...- Will wydawał się zdegustowany.
- Musiałaś to opowiedzieć prawda? - ruszyliśmy w stronę sali, bo za chwilę miał być dzwonek.
- Na mnie zawsze możesz liczyć. - puściła mi oczko.
- Następnym razem to ja odpowiem coś żenującego na ciebie. - oświadczyłam.

- Powodzenia. - zaśmiała się i zadzwonił dzwonek.

-----------------------------------------------------------------
I po dwóch tygodniach jest nowy rozdział! W zeszłym tygodniu nie było ponieważ byłam chora i nie miałam po prostu głowy do pisania :/ Rozdział średniej długości, dlatego jutro będzie już kolejny ^^ Wytykajcie mi błędy, komentujcie, dodawajcie bloga do obserwowanych, bo to naprawdę motywuje :3 Dodam też jutro dodatkowy post o Pikniku Japońskiej Kultury - Matsuri <3 Oczywiście jeżeli będziecie chcieli ;)

niedziela, 10 maja 2015

Mercy i wizyta na komisariacie

- Mam tego dość!- wstałam i skierowałam się w stronę wyjścia ze stołówki. Była już środa, a David kolejny raz nie pojawił się na długie przerwie. Postanowiłam wziąć to w swoje ręce i sprowadzić go siłą (co z tego, że tak naprawdę przez ten cały czas go unikałam). Przygotowałam się mentalnie do tego, że będę musiała spędzać z nim więcej czasu. W końcu co mnie nie zabije, to mnie wzmocni. Najwyżej wyląduję w wariatkowie...
-Gdzie idziesz? -spytał Will. Rose podniosła głowę, którą zawsze kładła na blacie. Theresa nie wzruszona czytała swoją książkę o motoryzacji. Jak się później okazało, że ta bransoleta z samochodu, to prototyp ładowarki magicznej. Tessa wyjaśniła nam (dzięki Willowi, który ciągle zawracał jej o to tyłek), że ta bransoleta ma umożliwić zamienianie magii, na energie elektryczną... Chodzi o to, że samochód byłby zasilany, przez energię magiczną, zamienianą na energie elektryczną. Tyle zrozumiałam. Theresa tłumaczyła to żargonem mechaników, a ja tak naprawdę nigdy nie interesowałam się tymi tematami.
-A jak myślisz? Idę poszukać tego idioty... -rzuciłam i pobiegłam. Pierwsze co mi wpadło do głowy, to strych, albo szkolna piwnica. W bibliotece raczej się nie siedział, bo tam nie dało się palić papierosów. Byłam pewna, że nadal pali, a może nawet znowu spotyka się z tymi typkami, bo czasem jak go mijałam na korytarzu, to czułam dym papierosowy. Najpierw zeszłam po schodach do piwnicy. Nie znalazłam go, ale za to przyłapałam dwójkę licealistów, chyba chodzących do czwartej klasy na jednoznacznej sytuacji... Lekko zniesmaczona i zawstydzona wbiegłam na samą górę szkoły. Jedyne gdzie mógł być, jeżeli był na terenie szkoły, to właśnie tam, bo wejście na dach jest zamknięte. Jednak tam też go nie było... Długa przerwa trwała dopiero dziesięć minut, więc mogłam wyjść poza teren szkolny. Musiała wejść do sekretariatu, żeby zapisać się na specjalną listę. Przejechałam palcem po nazwiskach! Mam cię! Na liście widniało nazwisko Davida. Domyśliłam się, gdzie może się znajdować. Sama zapisałam się na liście i wybiegłam z budynku szkoły. Od razu skierowałam się na przystanek autobusowy. Akurat przyjechał autobus. Zajęłam miejsce siedzące i chciałam spojrzeć w telefon, żeby sprawdzić, która godzina. Cholera! Nie wzięłam telefonu. Wyszłam ze szkoły bez niczego. Nie wzięłam torebki, telefonu, portfela... Byłam w samym mundurku; granatowej spódnicy, kończącej się przed kolanami, białej koszuli, ciemno granatowej marynarce, z herbem szkoły na lewej piersi i prawym ramieniu i zawiązany luźno na szyi krawat w szaro-granatowe paski. Po około piętnastu minutach byłam na miejscu. Byłam pewna, że spotkam Davida w tym parku... W parku nie było prawie nikogo, w końcu wszyscy o tej godzinie byli albo w szkole, albo w pracy. Przeszłam cały park i znalazłam chłopaka dopiero przy wschodniej części, gdzie znajdował się mały strumyczek. Stał pod dosyć dorodnym kasztanowcem. Zakradłam się do niego powoli. W połowie drogi czułam już zapach dymu papierosowego. Ulżyło mi trochę, bo nie był z tymi typami, co wcześniej.
-Mogę jednego?- powiedziałam, stukając go w plecy. Brunet odskoczył.
-Co ty tu robisz? -spytał.
-Jak to co? Przeszłam się na spacer, do parku. Przecież jest długa przerwa i wcale nie muszę siedzieć z moją grupą na stołówce... -zaczęłam bujać się na palcach. -W dodatku naszła mnie ochota na papieroska. -puściłam mu oczko. Nie odpowiedział. Wyglądał na bardziej zaskoczonego niż zdenerwowanego. A szkoda, bo miałam ochotę go podrażnić, ale kto mi zabroni popróbować jeszcze troszkę?
-A tak na serio, to mogę jednego? -spytałam poważnym tonem. Chłopak uniósł prawą brew do góry. -No co? Ty masz prawo się odprężyć, a ja nie? -powiedziałam z wyrzutem. David westchnął i sięgnął do kieszeni swoich spodni. Wyjął z nich paczkę papierosów i mi ją podał.
-O jak miło! -powiedziałam słodko i wyrwałam chłopakowi pudełko z ręki. Odskoczyłam i zrobiłam kilka kroków do tyłu.
-Ej! Oddaj! -krzyknął i ruszył w moją stronę. Stanęłam sztywno i zgniotłam paczkę w prawej dłoni, potem ją podpaliłam. Dzięki Bogu, że nie miała folii, bo nie udałoby mi się tak łatwo tego spalić. Czarny proszek przeleciał mi przez palce i upadł na trawę. Zrobiłam duży krok i już stałam przed chłopakiem. Wyjęłam z jego ust papierosa i podrzuciłam do góry. Pstryknęłam palcami i od razu zamienił się w popiół.
-Co ty wyprawiasz?!
-Idziesz teraz ze mną. Wracamy do szkoły! -rozkazałam mu i ruszyła w stronę najbliższego wyjścia
-Nigdzie z tobą nie idę. Najpierw oddaj mi kasę za tą paczkę, którą teraz spaliłaś.
-Słucham?-obróciłam się na pięcie i podeszłam do niego. - Powinieneś mi podziękować, bo dzięki mnie będziesz żył dłużej... Chociaż wiesz co? Nawet mi to na rękę. Nie będę się musiała z tobą tak użerać. -stuknęłam go palcem w mostek.
-To po co tu przylazłaś? -spytał z pretensją w głosie.
-Powiedziałeś, że będziesz się mnie słuchał, a tego nie robisz! -podniosłam głos.
-Powiedziałem też, że w miarę rozsądku! -wrzasnął. Zaczęliśmy mierzyć się wzrokiem
-No naprawdę... -uniosłam ręce do góry. -Naprawdę bardzo rozsądnym posunięciem jest palenie petów w wieku siedemnastu lat i odizolowanie się od rówieśników?
Zamilkł. Ha! Co już nie wiesz co powiedzieć? Zawiązałam ręce na piersi i wpatrywałam się w niego licząc, że zaraz usłyszę z jego ust „Daj mi spokój i chodźmy do tej szkoły”, ale zamiast tego on wbił wzrok w coś nad moim prawym ramieniem.
-Proszę, kogo my tu mamy... -usłyszałam nieprzyjemny, ochrypnięty głos za swoimi plecami. Szybko się odwróciłam i ujrzałam trzy twarze tak nie przyjemne, że trudno je było zapomnieć. Była to trójka wyrostków, która wcześniej pobiła Davida i ta sama, której wtedy skopałam tyłki, a raczej ich wystraszyłam. David pociągnął mnie za marynarkę. Prawie minęliśmy ich na małym moście, który pozwalał przejść przez strumyk, ale jeden chwycił mnie za ramie i zatrzymał.
-Nie ładnie tak ignorować znajomych. -powiedział, na końcu cmokając. Ale oblech! Nim zdążyłam mu się wyrwać David ni stąd ni zowąd pojawił się przede mną i chwycił go za rękę.
-Nie dotykaj jej. -powiedział chłodno. Aż mnie ciary przeszły. Wyrostek mnie puścił i cała trójka skupiła uwagę na brunecie. Stał wyprostowany mierząc się wzrokiem z wysokim blondynem (farbowanym, bo widziałam jego odrosty), który wcześniej mnie trzymał. Nie było możliwości wyjść z tej sytuacji bez bójki. Westchnęłam ciężko.
-Uwaga! Ptaszek leci! -krzyknęłam i wymierzyłam pięścią w blondyna. Poleciał na barierkę. Gdybyście zobaczyli jego minę, kiedy go uderzyłam akurat się odwrócił. David się cofnął i podciął nogi pozostałym dwóm typkom.
-Chyba jednak wrócę do szkoły... -powiedział. Ruszyłam w jego stronę, ale zostałam pociągnięta za bark do tyłu. Z całej siły uderzyłam plecami o barierkę. Poczułam tępy ból w krzyżu. Blondyn złapał mnie za krtań swoją wielgachną dłonią. Odruchowo złapałam za nią i starałam się ją oderwać od mojej szyi. Usłyszałam dźwięk łamanej deski. Spojrzałam ponad ramię blondyna. David cofał się przed tą dwójką, która przed chwilą leżała na ziemi. Każdy z nich miał kawałek drewna urwanego z barierki. Uderzyłam z całej siły mojego napastnika w w kroczę. Uwolnił uścisk, a ja mogłam wreszcie wziąć oddech. Podbiegłam do dwóch chłopaków, którzy szli w stronę Davida. Złapałam obu za kaptury i pociągnęłam do tyłu, a sama podbiegłam do Davida. Zgromadziłam energię magiczną w moich pięściach i zamieniłam ją w ogień.
-Co ty robisz? Nie możemy ich zaatakować magią, bo.. -powiedział cicho do mnie.
-Nie musimy ich atakować, poprzednio ich tak odstraszyłam. Po prostu patrz. - byłam pewna siebie, ale to co po chwili usłyszałam bardzo mnie zaskoczyło.
-Może poprzednio daliśmy się nabrać, ale nie tym razem!-powiedział jeden z dwójki, która wcześniej atakowała. Miał trądzik na twarzy i schowane pod kapturem ciemne, blond włosy. -Mag nie może nam nic zrobić. -zaśmiał się drugi. Był troszkę wyższy od pierwszego. Miał ciemne, obcięte na jeżyka włosy. Zrobiłam krok do tyłu, gasząc płomienie.
-Nie wierzę, że się z nimi zadawałeś. -szepnęłam do Davida.
-To nie do końca tak... -odpowiedział. Do pierwszej dwójki doszedł blondyn, któremu wcześniej zasadziłam dosyć porządnego kopniaka w krocze. Z kieszeni bluzy wyjął nóż.
-Mamusia was chyba nie nauczyła, że nie wolno zadzierać ze starszymi.
Momentalnie wykopałam z jego dłoni nóż. Nie miał prawa wspomnieć o mojej matce! Zaskoczony całym zdarzeniem nie zauważył jak po chwili podskoczyłam, obróciłam się i kopnęłam go w szczękę. Upadł na ziemię kilka metrów dalej, poza drewnianym mostkiem, na którym się znajdowaliśmy. W moją stronę ruszyła pozostała dwójka z drewnianymi belkami. Jednego pociągnął David. Pewnie zrozumiał, że już nie dajemy im forów. Złapałam bruneta obciętego na jeżyka za belkę w jego dłoniach. Spojrzałam mu prosto w oczy, a potem zaczęłam spalać drewno. Widocznie nie spodziewał się tego i puścił dopiero wtedy, kiedy płomień dotarł do jego dłoni. Byłam tak wytrącona z równowagi, że nie zauważyłam, że używam magii. Może odrobinę przesadziłam, ale wtedy jakoś się tym nie martwiłam. Spojrzałam w stronę Davida. Stał nad leżącym chłopakiem z trądzikiem. Spojrzał na mnie, a potem krzyknął.
-Uwa...
Kiedy usłyszałam pierwszą sylab zorientowałam się, że ktoś jest za mną i od razu się schyliłam. Wysoki, masywny blondyn, którego nie dawno powaliłam kopniakiem w szczękę trzymał z powrotem swój nóż. Podbiegłam do krawędzi barierki na mostku. David chciał podbiec, żeby mi pomóc, ale zatrzymałam go ruchem ręki.
-Dam sobie radę z tym marginesem społecznym. -krzyknęłam do niego specjalnie żeby wściec wyrostka. Od razu pobiegł w moją stronę, trzymając w ręku nóż. W odpowiednim momencie uchyliłam się, a chłopak przechylił się przez barierkę, wyrwałam mu z ręki nóż delikatnie raniąc swoją dłoń, a on wpadł do wody. Z takim nożem się nie biega.
-Rzuć nóż!- usłyszałam nieznany mi głos. Odwróciłam się w jego kierunku i zobaczyłam trzech policjantów mierzących do mnie z broni. Inna dwójka podeszła do siedzącego w wodzie blondyna, a kolejna czwórka do leżącej na ziemi pozostałej dwójki. Zobaczyłam jak David ma wyciągnięte ręce do góry i jakaś funkcjonariusza spina go kajdankami. Upuściłam nóż i dwójka podeszła do mnie i też mnie spięła.
-Ale to pomyłka... -zaczęłam, ale jeden mężczyzna w mundurze powiedział:
-Wyjaśnimy to na komisariacie.
Poprowadzono nas do wschodniej bramy. Tam czekała na nas karetka. Trójkę wyrostków, którzy nas zaatakowali też spięci byli w kajdanki. W kartce opatrzono mi ranę, chociaż tego nie potrzebowałam, bo później mogłam sobie zregenerować ranę. Chłopaka, którego wcześniej wyrzuciłam za barierkę do małej rzeczki karetka zawiozła do szpitala. Podobno złamałam mu szczękę. Ja z Davidem i pozostałą dwójką pojechaliśmy na komisariat.
Na komisariacie, po przesłuchaniu trzeba było podać numer telefonu do opiekuna. Ze mną nie było problemu, ale brunet nie chciał podać numeru do swojego opiekuna z opieki społecznej i najpierw zadzwonili do wychowawcy, a potem do opiekuna męskiej części akademika. Nikt nie mógł w tej chwili po niego przyjechać, więc zapowiadało się na to, że zostanie tu kilka godzin. Kiedy przyjechała moja ciotka, nawet nie zaszczyciła mnie spojrzeniem, skierowała się jakby nigdy nic prosto do pokoju komendanta. Musiała być wściekła. Czekaj, chwila! Tak po prostu weszła do pokoju komendanta?!
Siedzieliśmy koło siebie z Davidem na plastikowych krzesełkach. Jedna myśl nie dawała mi spokoju. Wątpiłam, że chłopak mi normalnie odpowie, ale co szkodziło spróbować?
-Jedna rzecz mi nie daje spokoju.- zaczęłam. -Jak to możliwe, że teraz bez problemów powaliłeś na łopatki tego typka, a poprzednio byłeś cały poobijany i leżałeś pod murkiem?
-Po prostu nie byłem sobą... -powiedział cicho, nie patrząc w moją stronę.
-Jakbyś teraz był... -mruknęłam pod nosem i odwróciłam wzrok. Zauważyłam, że ciągle patrzyłam na niego przez pryzmat Davida, z którym się przyjaźniłam. Może nie powinnam? Każdy przecież może się zmienić... Nie! To nie tłumaczyło tego, że nie odzywał się przez te trzy lata. Ba! Nawet nie raczył powiedzieć, że się przeprowadza. A kiedy wrócił nie wysilił się nawet na zwykłe „cześć”. Zagryzłam mocno, aż do bólu dolną wargę, żeby się skarcić. Znowu przyłapałam się na tym, że trzymam urazę.
Po około pięciu minutach ciotka wyszła z pokoju razem z komendantem. Uścisnęli sobie w uśmiechu dłonie. Kiedy mężczyzna wrócił do pomieszczania, ciotka stanęła twarzą do nas, zrobiła zeza i westchnęła ciężko. Zawsze tak robiła, kiedy była zirytowana i chciała się odreagować. Nie wiem jak jej to pomaga, ale skoro działa...
Wyciągnęła z kieszeni swoich jasnych jeansów telefon i do kogoś zadzwoniła. Mimo miny, którą zrobiła przed wykręceniem telefonu, wiedziałam, że jest zła. Przez dłuższą chwilę się na nią patrzyłam. Miała na sobie średniej wysokości koturny na słomie, jasne, długie spodnie, które podkreślały jej szczupłe nogi i białą, luźną koszulę.
Po skończonej rozmowie podeszła do nas. Wbiłam wzrok w podłogę, bo bałam się co powie.
-Wasza dwójka wraca ze mną.
-Dwójka? -powiedział niemrawo David, podnosząc na nią wzrok. Zrobiłam to samo.
-Tak, dwójka. Rozmawiałam przed chwilą z waszym wychowawcą i zgodził się, żebym ciebie zabrała, Davidzie.
Chłopak spojrzał na ziemie i mruknął cicho:
-Dziękuję, ale obejdzie się. Nie potrzebuję łaski...
-Słucham?! - ciotka podwyższyła ton głosu. Skoro doszło do tego, że jej głos się zmienił, to nie ma przebacz! Trochę zrobiło mi się szkoda chłopaka. Szatynka kucnęła przed Davidem
-Słuchaj no gówniarzu! Pamiętaj do kogo się odzywasz. Nie jestem jakąś twoją koleżanką. Powinieneś teraz klęczeć i całować mnie w stopy za to co dla ciebie zrobiłam! A nie biadolisz mi tu o jakiejś łasce. Mam gdzieś czy uważasz to za łaskę, czy za coś Bóg wie innego.
Chłopak patrzył na nią lekko wystraszony, ale chyba bardziej zszokowany. Pewnie nie spodziewał się czegoś takiego. Ciotka wstała i otworzyła szklane drzwi.
-No już! -klasnęła w dłonie.- Dzieciarnia do samochodu!
Podeszłam do niej szybko.
-A co z...?
-Zostanie to uznane za akt samoobrony, ale w papierach nawet nie będzie zapisanego tego zdarzenia.- odpowiedziała na moje pytanie za nim je zadałam.
-Ale jak?
-Mam znajomości. -powiedziała szybko bez żadnych wyjaśnień. Jej wzrok utkwił na siedzącym nadal na krześle niebieskookim chłopaku. Minęłam ją, zanim zdążyła się odezwać:
-Nie słyszałeś co powiedziałam? Za dwie sekundy mam cie widzieć w samochodzie, albo inaczej sobie z tobą porozmawiam! -powiedziała groźnie, znowu wysokim głosem. Brunet podniósł na nią wzrok.
-No co się tak patrzysz?! Już do samochodu!- wskazała mu drogę rękami. Chłopak niechętnie wstał. Włożył dłonie w kieszenie spodni i minął ciotkę. Samochód był zaparkowany bardzo blisko. Usiedliśmy razem z Davidem z tyłu, na miejscach pasażerów. Żadne z nas nie odważyłoby się usiąść na miejscu koło ciotki. Ona sama jeszcze rozmawiała z kimś przez telefon.
-Więc ona jest twoim opiekunem prawnym... -stwierdził chłodno. Aż mnie dreszcz przeszedł, kiedy usłyszałam ostatnie dwa słowa. Opiekunem Prawnym? Ta kobieta nigdy nie była dla mnie tylko opiekunem prawnym. Czy on naprawdę jest aż tak zimny?
-Rodzina, David. Ona jest rodziną. -upomniałam go. On w odpowiedzi tyko prychnął i odwrócił się w stronę okna. Do samochodu weszła ciotka, włożyła kluczyki do stacyjki, otworzyła okno i sięgnęła do schowka. Wyjęła z nich paczkę papierosów. Włożyła sobie jednego do ust i podpaliła zapalniczką. Już miała odłożyć pudełko, ale cofnęła rękę. Odwróciła się w naszą stronę, nie, właściwe w stronę Davida. Wyciągnęła do niego dłoń.
-Chcesz jednego?- spytała z papierosem w zębach. Uśmiechała się zadziornie i miała błysk w oku. Pomachałam dłonią, żeby schronić się przed śmierdzącym dymem
-Nie dziękuję. -syknął chłopak.
-Ale to na pewno?- potrząsnęła paczką.
-Powiedziałem, że nie! -podniósł głos.
-Ło! Spokojnie chłopaczku!- uniosła ręce udając, że się poddaje, ale widziałam triumfalny błysk w jej oku. -Z tego co opowiedziała mi Mercy, do powinieneś z chęcią wziąć jednego, ale skoro nie chcesz... Cóż twoja strata. -powiedziała sarkastycznie. Poprawiła lusterko, zapięła pas i ruszyła. David rzucił mi groźne spojrzenie.
Odezwała się dopiero kiedy już jakiś kawałek przejechaliśmy:
-Co wam w ogóle odbiło wdawać się w bójkę z takimi typami? Powinniście uciekać i od razu na policje iść. Przecież to było... -zahamowała gwałtownie, trąbiąc. Polecieliśmy wszyscy do przodu, ale na szczęście pasy nas przytrzymały. Życie przeleciało mi przed oczami. Mimowolnie zerknęłam na Davida. Dokładnie tak samo jak ja trzymał się za pierś i ciężko oddychał,
-Ty piep... baranie! - krzyknęła, wychylając się przez okno i wymachując pięścią. Wróciła na swoje miejsce i ruszyła. - Idiota, przecież to ja miałam pierwszeństwo. Na czym to ja... A no tak! - i kontynuowała urwane wcześniej zdanie. -To było przecież oczywiste jak to się skończy. Że też już w takim wieku nie macie wyobraźni. Jesteście już prawie dorośli! Jak mogliście nie pomyśleć? Przecież takie typy nie mają najmniejszych szans z wami. Wy od drugiej gimnazjum jesteście uczeni walki, a tamci to nędzne samouki. Mogliście dać się trochę poobijać... Gdyby nie twoja rana na dłoni, Mercy - zwróciła się do mnie – to nie byłoby tak dobrze i zostalibyście oskarżeni o zaatakowanie niemagicznych obywateli...
Nie mogłam uwierzyć w to co usłyszałam.
-Czy ty właśnie zasugerowałaś, że byłoby lepiej gdybym dała im się pobić?
-Nie to powiedziałam. Chodziło mi o to, że ci, którzy was zaatakowali skończyli gorzej. Wyglądało to tak, że to wy ich napadliście. Gdybyście mieli trochę więcej siniaków sprawa była by prostsza... Policje przecież tak łatwo teraz da się oszukać. Na przykład z tego komendanta zrobił się taki lizus, jak usłyszał, że jestem... -i nagle urwała. Wydawało mi się, że zaklęła pod nosem.
-Czemu urwałaś? -spytałam. Byłam bardzo ciekawa...
-A, po prostu się zapatrzyłam. Chciałam powiedzieć, że jestem byłą, jednego z wyżej położonych...
-Dlaczego mi o tym nic nie opowiedziałaś?! -przerwałam jej. Nigdy nie słyszałam o jej romansie z jakimś policjantem.
-O patrzcie już jesteśmy! -zmieniła szybko temat. Ale ja się tak nie dam! Spytam ją później.
Kiedy ciotka zaparkowała wysiadłam szybko z samochodu i zostałam spoliczkowana zimnym powiewem wiatru. Od razu się zatrzęsłam. Jak ja nienawidzę zimna! Złapałam się za ramiona i stąpałam z nogi na nogę. Zauważyłam, że David nie wysiadł, więc otworzyłam drzwi i krzyknęłam do niego:
-Te, królewiczu! Wysiadamy!
A on jakby otrząsnął się z zamyślenia i wysiadł z samochodu. Ciocia rzuciła mi kluczyki do mieszkania.
-Trzymaj! Ja muszę coś jeszcze załatwić... -powiedziała.
-Bardzo dziękuję za transport, ale już będę się zbierał. -odezwał się chłopak.
-Ani mi się waż!- krzyknęła do niego szatynka. -Jesteś teraz pod moją opieką do puki nie skończą się lekcje! Teraz masz iść z Mercy do mieszkania i czekać, aż ja przyjdę!- powiedziała tonem nieznoszącym sprzeciwu. Brunet westchnął i skierował się w moim kierunku. Nie powiem, zadowolona to nie byłam, ale wolałam już nie denerwować ciotki.
-Zaprowadzę cię. -odezwałam się do niego i weszłam tylnymi drzwiami na klatkę schodową. Weszliśmy na piętro i otworzyłam drzwi.
- Wchodź.- rzuciłam do Davida i sama przekroczyłam próg drzwi. Zdjęłam buty i skierowałam się do salonu. Podbiegłam do półki, na której leżała jedną z książek od pani Mably. Otworzyłam ją na zaznaczonej stronie. To zadziwiające, jak po przeczytaniu kilka razy takich trzech ogromnych tomiszczy, można przyzwyczaić się do starego języka. Przeczytałam pewne dwa zdania : „Insidiona, jako broń wielkiej potęgi, powiązana jest z krwią Zaklinacza. Reaguje na jego krew”. Zaklinaczem w tym przypadku jestem ja (kiedyś tak nazywali magów, przyzywających broń).
Wstałam od stolika i przyzwałam moją broń. Jakie to ja miałam szczęście, że nauczyłam się przyzywać broń w powietrzu i krąg magiczny nie mógł wypalić się w podłodze. W książkach było napisane, że przez to, iż Insidiona zużywa dużo energii magicznej, to bardzo niebezpieczne jest przyzywanie jej często. Pani Mably też tak mówiła. Ja jednak uważam, że to kwestia przyzwyczajenia. Na początku kiedy ją przyzywałam, czułam, że wysysa ze mnie całą energię, a teraz? Tym częściej ją przyzywam, tym czuję, że coraz mniej magii potrzebuję żeby ją przyzwać.
Zauważyłam, że nie ma w salonie Davida, więc wróciłam do przedpokoju. Siedział, na taborecie przy drzwiach. Co z nim do cholery jest nie tak?
-Mówiłam żebyś wszedł. -odezwałam się, a on odwrócił wzrok.
-Nie wydaję mi się, żebym był mile widziany.
-Wiesz... -położyłam dłonie zaciśnięte w pięści na biodrach. No cholera, miał racje. Jakoś nie uśmiechało mi się przesiedzenie z nim jeszcze trzech godzin... Nie! Pokażę swoją dobrą stronę, a co! -Może i nie jestem z tego jakoś zadowolona, ale jestem też człowiekiem. Możesz normalnie wejść i usiąść w dużym pokoju.
Łał. Ta wspaniałomyślna ja! Zadarłam do góry nos z powodu dumy. David chyba jednak nie miał zamiaru ruszyć tyłka ze stołka, więc zaczęłam wwiercać w niego wzrok, tak długo aż wstanie. Szybko poszło. Zdjął buty i wszedł za mną do dużego pokoju. Kazałam mu usiąść na kanapie. Żeby pokazać mu jak wielkoduszna potrafię być i spytałam, czy chce coś do picia, jedzenia. Na szczęście odmówił i mogłam się zająć tym, co wcześniej przerwałam.
Usiadłam do stolika i pozbyłam się opatrunku z mojej dłoni. Wiedziałam, że kiedyś magia była dosyć... dosyć drastyczna, dlatego zaczęłam ruszać dłonią, żeby już lekko sklepioną ranę otworzyć. Ścisnęłam mocno szczękę, bo oczywiście nie obyło się bez bólu, ale po tym jak nosiłam nieprzytomnego Davida sama będąc ranną, czułam, że tego czegoś nawet bólem nie mogłam nazwać. Po chwili złapałam Insidionę w zranioną dłoń. Wyobraziłam sobie sztylet i przez jakiś czas trzymałam mocno zamknięte oczy. Chciałam żeby mi się udało, ale oznaczałoby to, że za każdym razem kiedy chcę ją aktywować musiałabym się ranić. Otworzyłam jedno oko, żeby zobaczyć czy się udało... Uderzyłam Insidioną w blat.
-Cholera by to wzięła! -krzyknęłam i szybko wstałam od stolika, odwracając się tyłem do stolika. Zaczęłam regenerować moją dłoń. Patrzyłam jak rana robi się coraz mniejsza i mniejsza, aż w końcu nie było po niej ani śladu. Usłyszałam zduszony śmiech.
-Czego się ryjesz palancie?! -krzyknęłam do chłopaka, siedzącego na kanapie.
-Radziłbym ci się odwrócić... -powiedział uśmiechając się dziwnie. Obróciłam się na pięcie i... i... i nie mogłam uwierzyć w to co ujrzałam. W sam środek stołu, był wbity miecz. Miecz! Najprawdziwszy miecz!
Podbiegłam szybko do stolika i zaczęłam go oglądać. Wlazłam pod blat i z przerażona stwierdziłam, że ostrze zarysowało parkiet.
-Ciotka mnie zabije!- powiedziałam wystraszona. Stolikiem się nie przejmowałam, bo był składakiem kupionym w jakimś markecie. Nikt oprócz mnie tak naprawdę nie przychodzi do niej, co mnie trochę martwi, bo nie ma żadnych przyjaciółek...
Cofnęłam się szybko i spojrzałam na rękojeść miecza. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to kryształ koloru cynobrowego. Kiedy zbliżyłam do niego wzrok, wydawało się że coś się w nim rusza. Coś jak w śnieżnej kuli. Jakby został tam uwięziony kolorowy piasek. Cały czas się ruszał. Nie potrafiłam oderwać wzroku. Nigdy czegoś takiego nie widziałam
-Czyli krew zadziałała... -mruknęłam pod nosem.
-Właściwie, to ta twoja broń zamieniła się dopiero wtedy kiedy uderzyłaś w stół i ją puściłaś...- powiedział brunet. Szybko odwróciłam w jego stronę głowę.
-Patrzyłeś?- zrzuciłam trochę gniewnie. W sumie to nawet nie wiedziałam czemu się zdenerwowałam.
-Nie miałem nic ciekawszego do roboty...
Nie odpowiedziałam. Wyprostowałam się i wyciągnęłam, wbity w blat miecz. Poczułam jego ciężar w dłoniach. Światło wpadające przez okno odbijało się od jego nieskazitelnego ostrza.
-Miecz półtora ręczny... -powiedziałam do siebie i przejechałam dłonią po płaskiej części ostrza. Położyłam go szybko na bok i zaczęłam szukać czegoś w książce, bo przypomniało mi się, że czytałam jakąś wzmiankę o tym typie broni. Usłyszałam wybuch śmiechu. Spojrzałam na Davida, który wskazał palcem w miejsce koło mojego krzesła.
-No żeby to cholera wzięła! -uniosłam ręce do góry w akcie poddania. Na podłodze koło mnie nie leżał już miecz, ale sama rękojeść. Świetnie moja broń wróciła do normy! Zagryzłam dolną wargę i spojrzałam na książkę. Na stronie, którą otworzyłam, pierwszym zdaniem było... O ironio! „Insidiona jest bronią figlarną, lubiącą psotać figle Zaklinaczowi.”
-Jak do cholery broń może być figlarna?! To jest przecież rzecz!- wrzasnęłam i poczułam zapach spalenizny. Spojrzałam w bok, na podłogę. Insidiony nie było, za to wypaliła piękny wzorek na podłodze!- Dobra, jednak może.
Posłałam groźne spojrzenie Davidowi, który już nie był tym samym chłopakiem co jakieś dziesięć minut temu. Rozluźnił się. To już nie pierwszy raz. Jest oschły, potem powoli się rozluźnia i później bum! I znowu oschły. Tak nagle! To jest strasznie denerwujące.
Przez następne dwie godziny szukałam informacji w książce, albo kręciłam się po mieszkaniu. Próbowałam zetrzeć ślady podpalenia na parkiecie i rysy pod stolikiem. Nim samym się nie przejmowałam. Pod stół przesunęłam dywan, ale na ciemne ślady nie umiałam nic poradzić. Davidowi dałam jakieś książki, nawet nie zaczął czytać. No cóż jego problem. Kiedy jadłam paluszki, siedząc przy książce, ciocia weszła do mieszkania. Przełknęłam duży kawałek paluszka, który poranił mnie w gardło i patrzyłam się w wejście do salonu.
-Już jestem Mercy, jest też... -urwała, patrząc na stół. Może nie zwróci uwagi na podłogę...
-Ciociu nie uwierzysz!- zaczęłam słodko i klasnęłam w dłonie. Wstałam z krzesła i sprytnie przesunęłam go prosto na ślad po przypaleniu.- Udało mi się przywołać miecz półtora ręczny!-dodałam z uśmiechem. David parł się rękami o parcie kanapy i patrzył się na wszystko z zainteresowaniem.
-Czemu dywan jest pod stolikiem? -spytała powoli.
-Bo... Bo mi było zimno w stopy, jak chodziłam po gołej podłodze...
Nagle utkwiła wzrok w miejsce na podłodze za mną. Szybko podeszła i przesunęła mnie oraz krzesło na bok. Załapała się za głowę:
-Cholera jasna Mercy! Ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie przyzywała broni! Niech zgadnę pod tym dywanem jest gorzej, prawda?- znowu jej głos zmienił ton na bardzo wysoki.
-Właściwe, to...- zaczęłam, ale rozproszył mnie przytłumiony głos. Rzuciłam wzrokiem w stronę Davida.
- Znowu będę musiała zadzwonić do tego faceta od parkietu.- westchnęła ciotka, masując sobie skronie.- Może jako stała klientka dostanę zniżkę? A ty chłoptasiu nie śmiej się, bo... -wskazała na bruneta, który nagle spoważniał. Potem zobaczyłam jak w wejściu pojawiła się Rose. W jednej dłoni miała ciasto opakowane w papierek i torbę. Zrobiła zamach teczką i rzuciła nią w chłopaka, zrzucając go z kanapy. Nie mogłam się powstrzymać od śmiechu, bo David zrobił nawet fikołka na ziemi.
-Dziękuję Rose, za to, że idealnie odzwierciedliłaś to, co chciałam opisać słowami. -zaśmiała się, stojąca koło mnie szatynka.
-To za to, że musiałam tachać twoją torbę przez całą drogę. -powiedziała poważnie i wzięła spory gryz ciasta.
-Właściwie...- pojawił się za nią Will.-... to ja niosłem wszystkie torby, nawet twoją, Rose. W ogóle co ty w niej masz?! Jest najcięższa ze wszystkich!
Dziewczyna odwróciła się w jego stronę i wzięła kolejny kęs ciasta.
-W dodatku jesteś ciastoholiczką! Ciągle żresz te ciasta, gdziekolwiek być nie była żresz ciasto, albo jakieś inne słodycze. Dziwie się, że ci dupa jeszcze mieści się w drzwiach!-kontynuował z pretensją.
-Nie jestem ciastoholiczką. Jem ciasto tylko przy jakiejś wyjątkowej okazji. Jak poniedziałek, wtorek, środa… Po drugie co cię obchodzi mój tyłek?- podniosła głos, ale po chwili wyciągnęła rękę i położyła na jego ramieniu.- Na szczęście mogę cię uspokoić... Wszystko idzie mi w cycki, więc nie masz się co martwić...- powiedziała całkowicie poważnym tonem. To akurat była prawda. Moja miseczka C nie miała się co równać z jej E. Może Bóg nie obdarzył ją wzrostem, ale takimi walorami to już tak!
Blondyn lekko zaczerwił się na policzkach, ale po krótkiej ciszy odezwał się znowu.
-W takim razie, za jakiś rok, jak nadal będziesz żreć tyle słodyczy, to ci kręgosłup pierdyknie, bo nie wytrzyma ciężaru... -urwał i znowu się zaczerwienił. Dziewczyny, czyli ja, Rose i ciotka wybuchłyśmy śmiechem. Nawet nie zauważyłam, że David wstał i mijał już brunetkę i Willa. Dziewczyna, jednak szybko złapała go za kołnierzyk od mundurku.
-A ty gdzie? -spytała poważnie, tak jakby przed chwilą w ogóle się nie śmiała. Will wyminął ją i podszedł do nas. Oddał mi moją torbę. Cała nasza trójka przypatrywała się tej dwójce. Niebieskooka brunetka kontra niebieskooki brunet. Wynik był przesądzony. Było oczywiste, że David nie ma szans z wygadaną Rose.
-Skoro lekcje się skończyły, to mogę już wrócić do akademika. W dodatku, raczej nie jestem już wam potrzebny. Dziękuję, że pozwoliła mi pani zostać. Już nie będę sprawiać kłopotów...- i znowu ruszył w stronę wyjścia, jednak dziewczyna nie miała zamiaru go przepuścić. Pociągnęła go mocniej za kołnierzyk.
-Łał! Nie mogę uwierzyć! Potrafisz mówić więcej niż jedno zdanie! -powiedziała ironicznie.- Musisz zostać, bo wasza dwójka, ty i Mercy macie mi opowiedzieć w szczegółach z jakiego powodu miałam aż tutaj nieść wasze torby!
-Właściwie, to ja...- zaczął Will, ale dziewczyna mu przerwała:
-Przestań się czepiać szczegółów, Will.
-Ale to ty chcesz, żeby ci opowiedzieli w szczegółach!
-Niech ci będzie. Poprawię się.- westchnęła.- Z jakiego powodu musiałam przyjść tutaj przyjść i nie mogłam odpocząć sobie w spokoju w akademiki. Zadowolony?
-Spoczywać w spokoju to możesz na cmentarzu, jak te wszystkie słodycze przypomną o sobie w nieodpowiednim momencie.
-Ty... Ty...- zaczęła się jąkać. -Jesteś okropny!- schowała twarz w dłoniach, puszczając kołnierz Davida. Próbowałam być poważna, bo wiedziałam, że dziewczyna robi sobie żarty z Willa.
-No i widzisz co zrobiłeś! Może i na to nie wygląda, ale Rose jest strasznie wrażliwa.- odezwałam się do niego.
-Ona tak na poważnie?- spytał zaskoczony. Wyczułam w jego głosie lekką nutkę strachu.
-Mhm. -nie mogłam już powiedzieć słowa, bo bym wybuchnęła śmiechem. Blondyn do niej podszedł i położył jej dłoń na ramieniu.
-Ale to naprawdę na poważnie, bo nie chciałbym zostać kolejną ofiarą jakiegoś żartu... -odezwał się do mnie.
-Śmiertelnie poważnie. -odezwała się Rose i podniosła twarz... w formie wody. Ciężko to było nazwać twarzą, bo w miejscu gdzie powinna być, utrzymywała się po prostu woda. Chłopak odskoczył od niej z przerażeniem.
-Nie strasz mnie tak! -wrzasnął trzymając się za serce. Twarz brunetki powróciła do normalności.
-Ha ha ha... Nie uwierzysz, jaką miałeś minę! Ha ha! No nie mogę! -śmiała i trzymała się za brzuch. Wszyscy się śmiali. Tylko David stał wyprostowany, ale widziałam, że resztkami sił próbuje być poważny. Czemu on nie może być normalny?
-Dobra, opowiedz nam Mercy, bo raczej nie sądzę, żeby ten gostek- Rose wskazała na Davida- nie powie zbyt dużo...- zrobiła krótką pauzę. -Ale nie waż się wychodzić!- dodała zwracając się do chłopaka. Wracając do tego, co chwilę temu zrobiła dziewczyna. Każdy mag ma możliwość zmienienia swojego ciała w swój żywioł/naturę magii. Oczywiście nie umie się tego od początku, tylko uczą nas tego w pierwszej klasie liceum. Rose ma o tyle dobrze, że może się zamieniać w wodę, bez żadnych większych konsekwencji. Gdybym ja to zrobiła, to cały budynek szybko stanąłby w płomieniach.
Opowiedziałam wszystko, od początku do końca. Jak się okazało, Rose przewidziała prawie wszystko, bo wtrącała się w prawie każde słowo. No, ale ona taka już jest i nic na to nie poradzę. Tak jak brunetka przewidziała, David nie odezwał się ani słowem. Wyszliśmy i wróciliśmy do akademika, całą czwórką. Rose ciągle męczyła Davida, podpuszczała go, ale niestety, chłopak nawet się nie uśmiechnął. Na prawdę jest coś z nim nie tak, a ja zobowiązałam się Stokrotce, że mu pomogę. Jednak wydaje mi się, że dam radę. Tylko do następnego kroku w stronę chłopaka muszę znowu przygotować się emocjonalnie, bo ciężko się przyzwyczaić do tak zimnej osoby.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Nowy rozdział już jest ;) Zmieniłam zdanie (co robię bardzo często) i rozdziały będą się pojawiać jeden tygodniowo w weekend. Ale za to będą dłuższe! Biorąc ten na przykład, ma prawie 14 stron w wordzie, więc jest mniej więcej takiej długości jak dwa rozdziały :P Muszę wam polecić jednego bloga, bo dziewczyna świetnie pisze, a niedawno zaczęła <3 Historia jest o herosach, więc jest ciekawie :3 Na razie ma dopiero dwa rozdziały, ale na prawdę warto tam zajrzeć <3

Link: http://teddypisze.blogspot.com
Zachęcam do komentowania, bo to naprawdę motywuje. Przypominam, że żeby być na bieżąco powinniście zaobserwować mojego bloga ;) Wtedy nie przegapicie żadnego rozdziału :*